Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Dziewczyna z tubą

Deszcz tego dnia lał pa­skud­nie, na­wet nie pa­dał. Zo­fia ner­wo­wo roz­glą­da­ła się za ja­kąś tak­sów­ką. W rę­kach trzy­ma­ła swo­je­go pół­rocz­ne­go syna. Jak na ten wiek nie było to chu­cher­ko, wa­żył pra­wie dzie­sięć kilo. I na do­da­tek darł się wnie­bo­gło­sy. Za­sta­na­wia­ła się, czy na­wet jak znaj­dzie się tak­sów­ka, to kie­row­ca za­bie­rze ją z tym wyj­cem. Pół roku ma­cie­rzyń­stwa uświa­do­mi­ło jej, że na ludz­ką wy­ro­zu­mia­łość może li­czyć tyl­ko czę­ścio­wo, za­wsze są ja­kieś gra­ni­ce a jej syn uwiel­biał je prze­kra­czać. Zwłasz­cza, kie­dy wy­ra­ża­ły się w de­cy­be­lach.

Wresz­cie po­ja­wił się ja­kiś sa­mo­chód z za­chla­pa­ny­mi szy­ba­mi. Na­wet tak­sów­ka. Za­ma­cha­ła, usi­łu­jąc nie stra­cić rów­no­wa­gi i nie upu­ścić drą­ce­go się dzie­cia­ka, co przy tej wa­dze ła­twe nie było.
– Za­bie­rze mnie pan na Gór­czyn?
– Pani wsia­da. Ale do tyłu, ta­kie są prze­pi­sy...

Auto ru­szy­ło, co na ma­lu­chu nie zro­bi­ło wra­że­nia. Zo­fia za­czę­ła się za­sta­na­wiać, czy kie­row­ca wy­wa­li ją jesz­cze przed Ła­za­rzem, czy też do­trwa męż­nie do Gór­czy­na. O dzi­wo, kie­row­ca, star­szy męż­czy­zna pod sześć­dzie­siąt­kę, nie wy­da­wał się ja­koś szcze­gól­nie prze­ra­żo­ny tym nie­zwy­kłym kon­cer­tem.
– Włą­czę ra­dio, może to go uspo­koi.
– Wąt­pię – od­par­ła Zo­fia. – On po pro­stu tak ma, a wy­daj­ność pod tym wzglę­dem ma  
nie­sa­mo­wi­tą.
– W to aku­rat nie wąt­pię – uśmiech­nął się kie­row­ca i prze­krę­cił wy­łącz­nik. Koń­czył się właśnie dzien­nik.
– Tu pro­gram trze­ci Pol­skie­go Ra­dia. Za­pra­sza­my te­raz na au­dy­cję Di­xie o po­ran­ku Edwar­da Ste­inha­ge­na...

Byli już na wy­so­ko­ści ryn­ku Ła­zar­skie­go. Ste­in­ha­gen za­po­wia­dał dal­sze ka­wał­ki, dzie­ciak darł się da­lej.

Nie zwró­ci­ła uwa­gi po­cząt­ko­wo na ci­szę, jaka za­pa­no­wa­ła. Na­gła, gwał­tow­na, jakby wywołana niesłyszalnym uderzeniem. Ra­dio gra­ło coś, cze­go nie umia­ła do koń­ca zde­fi­nio­wać – w każ­dym razie po­god­ne to było, mar­szo­we, me­lo­dyj­ne. Ni­g­dy nie prze­pa­da­ła za jaz­zem, ba, na­wet chy­ba tak na po­waż­nie się z nim nie ze­tknę­ła stąd trud­no było jej okre­ślić utwór. Tym­cza­sem mały... oczka mu się za­okrą­gli­ły, miał wy­raz twa­rzy, jak­by prze­ży­wał coś przy­jem­ne­go, jak­by oglą­dał ja­kiś nie­sa­mo­wi­cie wcią­ga­ją­cy film. Na jego twa­rzy za­czę­ły się ma­lo­wać róż­ne od­cie­nie, ale zawsze przy­jem­ne, od za­sko­cze­nia po bło­gie za­do­wo­le­nie.

Było to dziw­ne. Mar­cin ni­g­dy nie re­ago­wał na mu­zy­kę. Mo­gła so­bie być ja­ka­kol­wiek, od po­waż­nej po współ­cze­sną, jego nie ru­sza­ła. Tym bar­dziej za­sko­czo­na wpa­try­wa­ła się w re­ak­cje syna.
– Ma świet­ny słuch – za­uwa­żył kie­row­ca.
– Nie są­dzę – za­śmia­ła się. – Pierw­szy raz wi­dzę taką re­ak­cję. Poza tym, gdy za­czy­na się wydzie­rać, włą­cze­nie ra­dia by­ło­by sa­mo­bój­stwem...
– Wie­rzę. No już je­ste­śmy na Cze­cho­sło­wac­kiej.
– Wy­słu­cha­li pań­stwo Ti­ger's Rag w wy­ko­na­niu Big Ban­du... – usły­sza­ła tyl­ko, gdy za­my­ka­ła drzwi.

*

Mar­cin za­mknął książ­kę i prze­cią­gnął się.
– Mamo, idę się przejść.
– Hmmm, ja wiem? Lek­cje od­ro­bi­łeś? – przyj­rza­ła się sy­no­wi. Głów­nie dla­te­go, że był do­ma­to­rem, ra­czej nie cią­gnę­ło go na ze­wnątrz, chy­ba że do bi­blio­te­ki. Na­mó­wie­nie go na przy­kład do wy­jaz­du na dział­kę gra­ni­czy­ło z cu­dem. Nie­raz za­sta­na­wia­ła się, dla­cze­go. Czyż­by ta tu­sza? Przy­ja­ciół nie miał wca­le, nie pa­mię­ta kie­dy go ostat­ni raz ktoś od­wie­dził.
– Po­wiedz­my. To cze­go nie od­ro­bi­łem to ra­czej już stra­co­ne.
Wy­szedł z domu i skie­ro­wał się na gór­czyń­ską pę­tlę. W za­sa­dzie nie miał ja­kie­goś kon­kret­ne­go celu. Wsiadł w nad­jeż­dża­ją­cą piąt­kę i wy­siadł przy par­ku Wil­so­na. W oko­li­cach bra­my głów­nej ruch pa­no­wał więk­szy niż za­zwy­czaj. Pew­nie jest ja­kaś im­pre­za – po­my­ślał. Dla­cze­go by nie zo­ba­czyć?

Nie lu­bił lu­dzi, a zwłasz­cza tłu­mów, to­też sam tro­chę się zdzi­wił, że wto­pił się w stru­mień podą­ża­ją­cy do par­ku. Za­trzy­mał się przed głów­nym dep­ta­kiem. Przy musz­li kon­cer­to­wej przy­go­to­wywa­ła się do gry ja­kaś or­kie­stra dęta. Mu­zy­cy byli mło­dzi, pew­nie szkol­na or­kie­stra z ja­kiegoś li­ceum spod Poznania. Wszy­scy byli ubra­ni w jed­na­ko­we czar­ne mun­du­ry.

– Za­cznie­my od tra­dy­cyj­ne­go rag­ti­me'u The Ti­ger's Rag – za­po­wie­dział ka­pel­mistrz i pod­niósł  
bu­ła­wę.

Or­kie­stra za­czę­ła grać cha­rak­te­ry­stycz­ne syn­ko­po­wa­ne in­tro. Mar­cin wpa­try­wał się w or­kie­strę. Na tu­bie grała niska dziewczyna. Stał od nie­j ja­kieś dwa­dzie­ścia me­trów. Dziewczyna była całkowicie zajęta in­stru­men­tem. Ogrom­ne sku­pie­nie na czer­wo­nej, pu­co­ło­wa­tej twa­rzy po­ka­zy­wa­ło wy­si­łek, jaki wkła­dała w grę. Nie wia­do­mo co Mar­ci­na wcią­gnę­ło bar­dziej – czy utwór, czy ta dziewczyna. Spory brzuszek i dorodne piersi ry­su­ją­ce się spod pu­zo­nu jesz­cze bar­dziej przyciągnęły jego uwa­gę. W za­sa­dzie zdzi­wił się, że ten strzęp bia­łej ko­szu­li wy­sta­ją­cy spod niezbyt starannie za­pię­tej i prze­krzy­wio­nej przez in­stru­ment ma­ry­nar­ki ma na nie­go dzia­ła­nie pra­wie ma­gicz­ne. Nie za­sta­na­wia­jąc się zje­chał wzro­kiem ni­żej. Zdzi­wił się, jak or­ga­nizm opa­no­wu­je fala go­rą­ca. Otak­so­wał jesz­cze raz krępą, łagod­ną syl­wet­kę, my­śląc chy­ba pierw­szy raz w ży­ciu o czymś, o czym nie po­wi­nien... Or­kie­stra wła­śnie skoń­czy­ła rag­ti­me, korpulentna dziewczyna od­sta­wiła tubę od ust. I pa­trzyła się w jego stro­nę. Chy­ba wyczuła, że jest obserwo­wa­na.

Mar­cin spe­szył się i znik­nął w tłu­mie.Wa­łę­sał się po par­ku ja­kiś czas, aż do­padł go głód a w za­sa­dzie wy­wo­łał go za­pach pie­czo­nych kieł­ba­sek, coś, cze­mu Mar­cin ni­g­dy nie mógł się oprzeć. Usta­wił się w ko­lej­ce. Po kil­ku mi­nu­tach, kie­dy do­cie­rał do okien­ka, sta­nęła przy nim dziewczyna z tubą. Wyglądała inaczej, już nie taka spięta, z rozwichrzonymi włosami, w oczach błyskały kurwiki niczym u posłanki Beger w Sejmie.
– Ku­pisz mi? Bo za dzie­sięć mi­nut za­czy­na­my grać, nie zdą­żę....
Długo zbierał się w sobie zanim odpowiedział. Dlaczego właśnie ona.... Ale pewnie, weźmie jej, I jeszcze z przyjemnością za to zapłaci, jeśli będzie trzeba,
– No pew­nie. Nie ma spra­wy. By­le­by nikt nie pro­te­sto­wał.
Dość nie­ocze­ki­wa­nie ko­lej­ko­wi­cze nie pro­te­sto­wa­li. Mar­cin ode­brał kieł­ba­ski. Usie­dli oboje na wol­nej ław­ce.

– Coś za coś – po­wie­dział Mar­cin. Za­gra­cie mi to, od cze­go za­czę­li­ście?
– Ti­ger's Rag? Po­pro­szę ka­pel­mi­strza, może za­gra na bis.
A te­raz, dla ta­jem­ni­cze­go wiel­bi­cie­la na­szej or­kie­stry – Ti­ger's Rag – za­po­wie­dział kapelmistrz i uniósł bu­ła­wę. Tym ra­zem trębaczka przez cały utwór nie pa­trzyła w nuty a na Marcina. I nie po­my­liła się ani razu.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka i miłosne, użył 1764 słów i 8127 znaków, zaktualizował 30 gru 2022. Tagi: #fascynacja #miłość

Dodaj komentarz