Vive la F... - cz.1. Darkness.

Vive la F... - cz.1. Darkness."Vive la F..." to historyczny dramat romantyczny, którego akcja dzieje się we Francji w czasie drugiej wojny światowej. Opisuje historię kobiety uwikłanej w zdarzenia, które zmieniają jej życie i wartości, uczą przetrwania za wszelką cenę. Fizycznie słabsza, korzysta ze sprytu, inteligencji i emocji, by wyjść obronną ręką z beznadziejnej sytuacji. Vive la F... jest tytułem roboczym, a właściwy powinien brzmieć: "Intrusion", gdyż we wszystkich trzech językach opowiadania (francuski, niemiecki i angielski) oznacza nieproszone wejście, wtargnięcie, tak jak wojenna rzeczywistość wtargnęła w życie Cathrine Keller. Zapraszam do lektury!



Poprzez szum fal momentami przedzierały się pojedyncze odgłosy muzyki, ale nie na tyle wyraźnej, by można było rozpoznać piosenkę. W nieznacznie oświetlonym światłem księżyca pomieszczeniu, w ciemności widoczne były jedynie kontury – krzesło, stół, prycza, skulona na ziemi postać z głową opartą o ścianę. Kobieta przez dłużą chwilę siedziała nieruchomo, lecz po chwili otarła policzek o lewe ramię, chcąc odgarnąć włosy z twarzy. Przyklejony do zakrzepłej krwi kosmyk na dobre przylgnął do rozbitej brwi. Na ile to było możliwe z nadgarstkami skutymi za plecami, Cathrine podniosła się powoli z ziemi, podeszła do metalowych drzwi i dwa razy lekko kopnęła je czubkiem buta. Odsunęła się od wejścia, jakby wystraszona swoim czynem i w desperacji wbiła wzrok w metalowe kółko na środku. Wizjer odsunął się dość szybko, ale po drugiej stronie czekała tylko cisza.  
-Czy ….. Czy mogę… - zaczęła nieśmiało, mając wrażenie, że odgłosy morza pochłaniają każdą kolejną głoskę. Nie wiedziała jak w ogóle zadać to pytanie. Pęknięta warga znów zaczęła drżeć. - …proszę.  
Metalowa blaszka opadła z brzękiem na swoje miejsce.  
Czekać.
Młody chłopak w nieco zbyt duży mundurze nachylił się nad palącym papierosa dowódcą. Chociaż na krześle, to wydawał się siedzieć wygodnie z oficerkami wyłożonymi na blat stołu.  
-Czego chciała?  
-Spytała, hmm, poprosiła, czy może mieć ręce skute z przodu, tak aby móc się położyć na pryczy.  
Palacz uniósł lekko brew.  
-Ok…- powiedział przeciągle, ale nagle podpierając się prawą ręką z papierosem w palcach, syknął z bólu poprawiając się na fotelu. Bandaż na lewym przedramieniu z brunatnego ponownie zaczął się robić krwistoczerwony.  
-Nie rozmawiaj z nią! – krzyknął do odchodzącego młodego.- Rozumiesz? Masz z nią nie gadać!
Porucznik opadł z powrotem na krzesło i ze złością spojrzał na brudny materiał. "Kurwa, czwarty raz będę zmieniać”.  
Zgrzyt metalowej zasuwy zastał kobietę nadal stojącą przed drzwiami.
-Przodem do ściany – padł rozkaz. Po chwili poczuła jak metal, od dobrych kilku godzin spinający na plecach jej zdrętwiałe ręce, uwalnia jedną z nich. Cudowne uczucie. Miała ochotę rozpiąć ramiona, machać nimi jak ptak, rozciągnąć na boki, przeciągnąć się jak po smacznym śnie i w pełni nabrać rześkiego powietrza do płuc.
-Odwróć się! Ręce! – przezornie warknął młody.  
Posłusznie obie dłonie znalazły się ponownie obok siebie, a metal kajdanek kolejny raz niemiłosiernie naciskał na kostki nadgarstków.  
-Merci. – wyszeptała i przyjrzała się chłopakowi. Miał z 17 lat. Może nie mógłby być jej synem, ale na pewno dużo młodszym bratem.  
Młody odsunął się gwałtownie, ale z odległości kilku kroków też się przyglądnął. "Merci”! Ta Szwabka sobie przygrywa! Pilnował jej od kilku godzin, niczego wcześniej nie chciała, nawet wody. Była zagadką – podobno Niemka, a przecież mówi jak prawdziwa Francuzka. Pomyślal, że na wszelki wypadek lepiej wykonać rozkaz: ani jednego zbędnego słowa! Wycofując się do drzwi przez chwilę jeszcze przebiegł wzrokiem po osadzonej – rozdarta na ramieniu, męska koszula, która jeszcze dziś rano była biała i wykrochmalona, a teraz jest brunatna od zaschniętej krwi, musztardowe, sztruksowe spodnie z ciemnymi plamami w miejscu kolan, ubłocone oficerki. Rozwiane ciemne włosy zakrywały pół twarzy, ale z nawet w marnym świetle odznaczały się krwawe ślady po ciężkiej ręce porucznika.  

Choć prycza śmierdziała stęchlizną, umożliwiała wygodniejszą pozycję niż poprzednia, na ziemi pod ścianą. Cathrine skuliła się, ale nawet nie próbowała zasnąć. Wpatrując się szeroko otwartymi oczyma w obdartą ścianę dokonała projekcji wydarzeń ostatniego wieczoru, próbując cokolwiek poukładać i zrozumieć.  

-"Pani dohtor, pani dohtor!” – przygotowywała w kuchni kolację, kiedy Anette z sąsiedniej wsi zaczęła walić do drzwi – poznała ją po charakterystycznej wymowie – "Mój bhat jest bardzo chohy, pani dohtor!”
Idąc w kierunku drzwi zdjęła fartuch kuchenny i wytarła mokre ręce. Z oddali dochodziła muzyka sobotniej zabawy w wiosce. Czerwcowy wieczór był ciepły, ale to co poczuła na skroni otworzywszy drzwi było zdecydowanie zimne. Szczęk odbezpieczanego spustu nie pozostawał żadnych wątpliwości. Tak jak i spuszczony w dół wzrok Anette, przy której głowie widniała druga broń.
-Przephaszam, pani dohtor… - krępa sylwetka dziewczyny została odepchnięta na bok, a w jej miejscu zmaterializował się stojący stopień niżej mężczyzna. Schował pistolet do kabury i poprawił wojskową kurtkę.
-W porządku, Anette – wyszeptała Cathrine wpatrując się w gościa. Skamieniała, nie odwróciła głowy w bok, by poznać jego towarzysza.
-Możemy wejść? – nie czekając na odpowiedź ruszył w kierunku Cathrine. Kobieta drętwo zrobiła kilka kroków w tył, nie spuszczając oczu z przybysza, aż zatrzymał ją kuchenny stół. Szybko znalazła się po jego drugiej, bezpieczniejszej stronie.  
-W czym mogę pomóc? – melodyjność jej francuskiego pomogła ukryć strach w głosie. Mężczyzna uśmiechnął się lekko i zaczął rozglądać po kuchni. Spojrzała na drugiego, który nie schował pistoletu, ale nonszalancko wsparł go na biodrze i oparł się o futrynę drzwi. Był podobny do swojego towarzysza, ale wyglądał na młodszego i młodszego stopniem. Nie spojrzawszy ani razu na kobietę, zaczął bawić się bronią.  
-Co panów sprowadza? – grzeczne, ale stanowcze pytanie miało dać dowód hardości, ale znów spotkało się lekkim uśmiechem politowania.  
-Nie zajmiemy pani dużo czasu. Przejdę od razu do rzeczy: proszę spakować swoją szpitalną torbę, wszystkie lekarstwa i cały ekwipunek medyczny.  
-Większość rzeczy mam w przychodni...- Cathrine przepraszająco, ale z wyraźną ulgą chwyciła za torbę, która i tak zazwyczaj stała gotowa do nagłych wyjazdów. Dorzuciła kilka bandaży i chloroform.– W zasadzie to wszystko co mam przy sobie – szybko postawiła pełną torbę na stole i popchnęła ją lekko w kierunku gościa.  
Nagle ze strachem dostrzegła, że młodszy odchodzi od drzwi, siada na krześle i kładzie nogi obute wysokimi, skórzanymi oficerkami na stół.  
-Doskonale. – starszy położył dłonie na rękojeści torby i uśmiechnął się do Cathrine. Był przystojnym ciemnym blondynem, mimo twarzy wysmaganej wiatrem miał łagodne oczy. Jego głos był spokojny i głęboki. – Teraz proszę spakować swoje najpotrzebniejsze rzeczy.  
Kobieta znieruchomiała z przerażenia. Spojrzała na młodszego, który nadal siedział i bez słowa bawił się bronią. Starszy czekając znowu przechadzał się dalej po domu, przyglądając się od niechcenia sprzętom i obrazom.  
Przeszedł do pokoju.
-O, na przykład do tego. – wyciągnął z szafy dużą walizkę i z całkiem miłym uśmiechem podał ją Cathrine. Kobieta jakby się ocknęła z oszołomienia.
-Oczywiście – uśmiechnęła się i zaczęła pakować kilka ubrań, przybory kosmetyczne. Odprowadzana wzrokiem przez obserwującego ją młodszego faceta, podeszła spokojnie do przedpokoju po buty. Spakowała ze dwie pary, a trzecią, wysokie, skórzane opinacze na górskie wycieczki, zwinnie założyła na nogi. Nagle wstrzymała oddech i jednym skokiem rzuciła się ku drzwiom.  
Zamknięte.
-Ej! TY! – młodszy w sekundzie złapał za rękę mocującą się z zamkiem.  
Chirurgiczna stal ukryta w drugiej dłoni błysnęła, ostrze weszło gładko w mięśnie przedramienia i napotkawszy na opór zsunęło się w dół po kości.  
-Aaaaa…. O ty kurwo! – syknął z bólu i chwycił się za rękę. Przycisnął ją do połaci wojskowej kurtki. Sekundę później prawa dłoń, cały czas dzierżąc pistolet, poszybowała w górę i ze świstem zapikowała w dół wymierzając siarczysty cios w policzek. Uderzenie w momencie powaliło dziewczynę na ziemię. Momentalnie podnosiła się odruchowo, kiedy w żebra wbił się czubek twardego buta. Natychmiastowe kolejne kopnięcie w to samo miejsce przyskrzyniło ją do chłodnej terrakoty. Skuliła się z bólu i osłoniła głowę rękami. Trzymając się za tryskającą krwią ranę, napastnik próbował zachować równowagę wymierzając kolejny cios.  
-Co tu się kurwa wyprawia?! – starszy wojskowy błyskawicznie wrócił z pokoju – Co ty kurwa odpierdalasz?!
- Ta dziwka pocięła mnie skalpelem! – młodszy odsłonił ranę, z której chlusnęła kolejna porcja ciemnoczerwonej cieczy - Chciała zwiać!
- Idź się opatrzyć. Znajdziesz coś…
Pochylił się nad skuloną, trzymającą się za brzuch postacią i przyjrzał pękniętemu od spotkaniu z obudową pistoletu łukowi brwiowemu. Stróżka krwi biegła w stronę otarcia na policzku. Na oko ocenił żebra na nienaruszone. Cathrine drżała i szybko oddychała, ale nie jęknęła. Zawstydzona, chciała ukryć głowę w dłoniach, kiedy poczuła, jak jakaś siła wykręca jej ręce do tyłu. Chłód kajdanek na nadgarstkach unieruchomił ją na dobre. Mężczyzna pomógł jej klęknąć, ale kolejna fala bólu w podbrzuszu zmusiła ją do pochylania nad samą podłogą.  
-Oddychaj głęboko. Wiem, że to boli, ale postaraj się. Musisz się uspokoić. Chcemy tylko coś wyjaśnić i wszystko będzie dobrze. – stonowany głos wwiercał się w umysł, ale miał rację. Opór tylko pogorszy sytuację. Musi się uspokoić. Wdech. Wydech. Wdech. Policzek palił żywym ogniem, w ustach czuła słodki smak krwi. Wydech. Wdech. Ból w podbrzuszu był nie do zniesienia, ale wiedziała, że żadne z żeber nie pękło mimo ogromnej mocy podkutego żelazem buta.  
-Już lepiej? Chodźmy – nieznajomy pomógł kobiecie wstać z kolan. Chwycił ją za ramię i ostrożnie wyprowadził przed budynek. Cathrine dziwnie spokojnie pozwoliła się poprowadzić. Wdech. Wydech.  
Może nie było go wcześniej, a może nie zauważyła - na placu stał wojskowy samochód z plandeką zamiast dachu. Wysiadł z niego kolejny żołnierz i na rozkaz przełożonego poszedł do domu po spakowane torby.  
Na widok samochodu Cathrine zatrzymała się w miejscu. Podeszwy butów z całą mocą wbiły się w ziemię.  
-Nie! Nigdzie nie jadę! Gdzie mnie zabieracie?! Tutaj możemy porozmawiać! – poczuła jak ogarnia ją fala paniki. – Nie! Zostawcie mnie ! – zaczęła się szarpać. – Pomocy!! – ale wioska bawiąca się w oddali na czerwcowej potańcówce nie mogła jej usłyszeć.
- Uspokój się! Przestań się opierać! Idziemy! – szarpnął ją za wykręconą do tyłu rękę i siłą dowlókł do samochodu.  
-Nie, nie chcę! – kobieta zaczęła spazmatycznie łapać powietrze – Proszę, nie! Błagam! – odwróciła się do swojego przewodnika, krzyk zmienił się w histeryczny szept - Nie wiem czego chcecie, ale wszystko wam powiem tutaj! Proszę! Błagam!
Usłyszała kroki od tyłu i w momencie wszystko zniknęło. Opaska na oczy podziałała jak knebel. Spierzchnięte usta wciąż histerycznie, ale bezgłośnie powtarzały błaganie. Czyjaś ręka popchnęła ją przed siebie, a po kilku krokach, naciskając na ramię zmusiła do zajęcia miejsca na tylnim siedzeniu. Przez chwilę siedziała sama. Wdech, wydech, próbowała się uspokoić. Równocześnie rozglądając na boki, nadal widziała jedynie ciemność oraz przez szparę pomiędzy końcówką nosa a opaską - maleńki skrawek ubrudzonej krwią białej bluzki. Nagle ktoś dosiadł się do niej z prawej strony. Z przerażeniem poczuła znajomy szpitalny zapach - środek do odkażania ran. Towarzysz podróży nie odezwał się ani słowem, ale jego ramię i kolano stykało się z ciałem Cathrine. Drżąc, niezauważalnie obróciła głowę w jego kierunku. Przez szczelinę w opasce dojrzała w ciemności zakrwawiony bandaż. Samochód ruszył.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 2172 słów i 12731 znaków, zaktualizowała 29 sty 2019. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz

3 komentarze

 
  • AnonimS

    Ontrygujący początek. Kim są napastnicy? I czemu zaatakowala ich skalpelem?

    20 lip 2019

  • iep

    @Somebody

    27 gru 2018

  • Somebody

    Ciekawie i dobrze napisane. Podoba mi się  :)

    20 lis 2018