Deszcz 17

Spojrzała na mnie i szepnęła, a mogłem to usłyszeć, bowiem mój samochód miał super wygłuszenie w środku. Mało co docierało z zewnątrz, a silnik słyszałem dopiero powyżej trzech tysięcy obrotów.
– To było raz i tylko gdybyś chciał.
Zdziwiłem się, skąd wiedziała, o co chciałem zapytać.  
– Czy mówiłaś Aishy?
Patrzyła długo prosto w moje oczy.
– A jak sądzisz?
– Powiedziałeś jej.
– Zgadza się.
– Była zła?
– Ona mnie kocha i ufa mi.  
– To rzeczywiście cię kocha. A ty byłabyś zła gdyby ona...
– Z Ahmedem? To niemożliwe. Poza tym ona nigdy z nikim... Nie wiem, czy rozumiesz.
– Próbuję. Muszę ci powiedzieć coś.
Znowu odwróciła się i patrzyła w moją twarz, a ja odczułem, jakby zagląda do środka duszy...
– Chcesz powiedzieć, że zrobiłeś to jeszcze z kimś innym. Wiem, że wcześniej byłeś z Koi.  
– Tak, był jeszcze ktoś.
– Ta zła kobieta z zarządu? W takim razie nie jest zła.  
– Skąd ty to wiesz? Czytasz moje myśli jak książkę.
– Przesadzasz. Ale to odczułam. Skoro to zrobiłeś, miałeś powód. Ty nie jesteś mężczyzną, który robi to dla przyjemności. Musisz mieć wyższy powód.
– Nie powinienem o tym mówić z córką.
– Ze mną możesz. Ja nie powiem nikomu, nawet Aishy. Powiedziałam o tobie, bo to dotyczyło mnie i jej, ale o tym, o czym teraz mówimy, nikt się nie dowie.  
– Ma opinię złej wiedźmy. Złej kobiety. Ale tak nie jest. Myślę, że zrobiłem to dla wyższego dobra.
– To mi wystarczy. Nie opowiadaj, wierzę. Jest wiele zła na świecie. Ludzie zabijają, kradną, gwałcą, męczą zwierzęta i to jest złe. Miłość nie jest zła, o ile jest miłością. Może byłam egoistką, ale nie żałuję.  
– To moja wina, sprowokowałem cię.
– Jest w porządku. To ja sprowokowałam, nie ty, a tak w ogóle do niczego nie doszło... niestety. Spróbuj zapomnieć i pamiętać.
Pomyślałem o tym co powiedziała, to było bardzo mądre i jednocześnie bardzo głębokie. Oczywiście uchwyciłem, to ,,niestety". Czyżby nie zrezygnowała?
– Wiesz córko, teraz cię poznałem lepiej.
– A ja myślałam, że wcześniej – usłyszałem jej szczery i głośny śmiech.
– Wiedźma.
– Niech ci będzie. Prowadzisz super. Rozmawiasz o ważnych sprawach, a nie popełniasz najmniejszych błędów.  
– Widocznie robię to odruchowo.
– Dzisiaj dostałam A plus z literatury angielskiej. - zmieniła temat, jakby chciała mi przypomnieć, że jest nadal uczennicą.
– O! To świetnie. Co chcesz robić w przyszłości? Chcesz zostać pisarzem, krytykiem literackim.
– Nie. Chcę być dobrym człowiekiem i tępić zło.  
– Kobiecie jest trudniej.
– Wiem, ale ty tylko to mówisz. Ty nie wiesz, co to znaczy być kobietą.
– Próbuje wiedzieć.
– Musiałbyś być kobieta, żeby zrozumieć. Mieć okres, urodzić i przechodzić klimakterium.  
– Tylko tyle? Na razie masz jedno z wymienionych.
– Ale czuje już, jak to jest mieć te dwie pozostałe.
– Jak możesz to czuć?
– Nie potrafię wytłumaczyć, ale czuję.
– Dzisiaj uświadomiłem sobie, jak kochaną osobą jest Diana. - teraz ja uciekłem z tematu.
– Tylko facet może być tak tępy, żeby tak późno to zobaczyć, chociaż jak mówią, lepiej późno niż wcale. Jest pewnie kilka osób jak mama. Aisha, Koi i ty.
– Ja? Przed chwilą powiedziałeś, że jestem idiotą.
– Ja tak powiedziałam? Nigdy w życiu!
– Powiedziałaś, że jestem tępy.
– To nie to samo. Nie umniejsza to faktu, że jesteś dobry. Sądzę, że z wymienionych osób, jesteś najlepszy.
– Nie rozumiem, dlaczego tak sądzisz. Ja nie uważam, że jestem dobry, a już na pewno nie jestem lepszy od Diany.
– Jesteś. Gdybyś taki nie był, nigdy bym tak nie mówiła – delikatnie dotknęła moją lewą rękę.
Przez chwile milczeliśmy.
– Jestem bardzo szczęśliwa – szepnęła.
– Bo kochasz Aishę?
– Nie, bo jesteś moim ojcem.
Poczułem ciepło w okolicy serca. Nie wiedziałem powodów, o ile w ogóle je miała, wiedziałem jednak, że powiedziała prawdę wypływająca ze środka duszy. Dojechaliśmy do domu.
– Hej, skarbie – powiedziałem ciepło na widok Diany.
– Hej, kochanie – odrzekła i delikatnie cmoknęła mnie w policzek.
Chloe podeszła do niej i na chwilę się mocno i ciepło przytuliły. Diana pocałowała jej policzek.
– To zjemy we trójkę – popatrzyła na nas.
– Na to wygląda – wtrąciłem.
– Czujesz, co tata kupił? – na buzi córki panował promienny uśmiech.
– Coś dobrego, to pewne. To zjedzmy ten obiad, bo nie mogę się doczekać deseru.
Chloe buszowała już w garnkach.
– Pyszności zrobiłaś, jak ci to wychodzi? Jesteś czarodziejką.
Nasza córka była przeciwieństwem Remiego, przy wielu okazjach reagowała bardzo emocjonalnie. Dlatego teraz podbiegła do Diany i posłała jej soczystego buziaka. Diana prawdopodobnie machinalnie przekręciła twarz i usta Chloe trafiły zamiast w policzek, na usta. Ale ten nieoczekiwany pocałunek trwał tylko sekundę.
– Och, przepraszam – Diana spłonęła rumieńcem.
– To ja przepraszam – przyznała córka.  
Nawet nie zrobiłem miny. Jak to się mówi, przypadki chodzą po ludziach. Umyłem ręce i usiadłem do stołu, bo talerze i sztućce już leżały. Córka pomagała żonie wszystko przynieść, w końcu wszyscy usiedliśmy.
– Szkoda, że nie ma Remiego – powiedziała Diana.
– Pewnie ma dobry czas z Hajze – odrzekłem
– On chyba tylko ma z nim taki czas. Dziwnie się zachowuje. Zawsze tak postępował, ale teraz się to nasiliło – Chloe mówiła to z nieco smutną miną.
– Może nastąpi zmiana, trzeba mieć nadzieję – powiedziała cicho Diana.
Obiad smakował wyśmienicie, a deser wszyscy lubili.  
– To lecę się pouczyć – obwieściła córka – ale najpierw pomogę posprzątać po obiedzie.
– Nie musisz kochanie, tata mi pomoże.
– To tylko chwilka – Chloe po raz kolejny pokazała swoje równe i białe ząbki.
Kiedy skończyła, poszła na górę, a zanim zniknęła w swoim pokoju, rzuciła nam miłe spojrzenie.
– Jest taka szczęśliwa, nie sądzisz?
– Tak, kochanie – przytuliłem ja i delikatnie pocałowałem w usta.
– Na reszcie zaczniemy żyć – szepnęła.
Widziałem na jej twarzy, że moja decyzja odejścia z organizacji, bardzo ją uszczęśliwiła.
Sądziłem, że przed nami najpiękniejszy czas, że wszystko się ułoży, a relacje z synem poprawią. Nie myślałem o Chloe i Aishy. Wolałbym, aby miała męża, mężczyznę, ale na to nie wyglądało.  
Kilka następnych dni minęło zupełnie normalnie. Spędzałem czas z Dianą, zawoziłem dzieci do szkoły, odbierałem sam lub z żoną. Remi odzywał się tyle, co ostatnio.  
Ten dzień zaczął się jak każdy inny. Przywiozłem dzieci ze szkoły, Diana przygotowywała obiad. Remi okazywał większe zainteresowanie nami, a nawet pomagał w przygotowaniu do obiadu. Mieliśmy rybę, ziemniaki i surówkę, a na deser galaretkę z owocami. Pierwsza poczuła coś Chloe.
– Coś nie za bardzo się czuję – powiedziała.
– Co ci jest ? – zapytała z troską mama.
– Trochę mi się kręci w głowie – odpowiedziała.
– Może połóż się i ci przejdzie. Sprawy kobiece? – zapytała ciszej.
– Nie, środek okresu. To coś innego. Pójdę na górę.
Zaraz kiedy zniknęła w pokoju, Remi zaczął narzekać.
– Coś jest nie tak. Może coś było w jedzeniu?
– Wszystko kupiłam świeże – odpowiedziała nieco zatroskana Diana.
– Nie mówię, że to twoja wina, kochanie...
To ostatnie co pamiętałem.  

Leżałem w salonie na dywanie, obok leżała Diana. Miałem całkowitą świadomość, natomiast nie mogłem ruszyć żadną kończyną.  Widziałem, że jest obok, ponieważ leżałem na boku i miałem ją przed sobą. Jedynie w ograniczony sposób zdołałem poruszać gałkami ocznymi. Zobaczyłem nad sobą brzydko uśmiechniętą twarz syna.
– Mówiłem ci, że wszystko ma konsekwencje. Twoje odejście i determinacja pokrzyżowałoby moje plany. Na szczęście Hajze nie jest taki głupi jak ty.
Jego słowa raniły jak ostrza. Coś nam dał do jedzenia, to pewne, ale skąd miał? Nie miałem najmniejszych wątpliwości, kto mu pomagał. Z wielką trudnością przekręciłem oczami i dostrzegłem, że coś wstrzykuje Dianie. Czyli Hajze miał rację. W Remiego wstąpił demon, albo zawsze w nim siedział. Obawiałem się, że chcę ja zabić, zobaczyłem jednak po chwili, że Diana poruszyła nogami. Czyli dał jej antydotum?
– Remi coś ty nam zrobił? – zapytała, po chwili, kiedy odzyskała władzę w członkach.
Zastanawiałem się, co mogę zrobić. Leżałem całkiem sparaliżowany.
– Dałem jej małą odtrutkę, żeby widziała. Dom zostanie zniszczony, a policja będzie podejrzewać atak terrorystów – Remi oznajmił tę straszna wiadomość z triumfem na twarzy.  
– Hajze wszystko przygotował. Zaraz tu będzie i wszystko wam opowie.  
W dłoniach Remiego zobaczyłem pistolet. Oczywiście musiał go mieć od brata. Stare przysłowie rzymskie mówi: Obawiaj się przyjaciół, bo z wrogami sam sobie dasz radę. Mój własny syn!
Diana dochodziła do siebie, już miała na tyle siły, by usiąść.
– Remi, dlaczego! – wyczułem tragizm i ból.  
– Ty byś mi też nie pozwoliła. Zawsze liczył się Euri i Chloe, nigdy ja!
– Co mówisz, kocham cię tak samo jak ją.
– Kłamiesz! – jego głos ciął jak ostrze miecza.  
Wszedł Hajze.
– Witam rodzinkę – powiedział, jakby nic nie zaszło.
Czyli nie powiedział mi prawdy, on też był tym złym, nie tylko Remi. A może nawet postępował gorzej, ponieważ to on wszystko zorganizował. Za sekundę dowiedziałem się prawdy.
– Sądziłeś idioto, że tak po prostu ci dadzą odejść? Tym razem ta dziwka Rodriguez nie chciała się zgodzić. Wykończą ją i wówczas wiesz, kto zajmuje jej miejsce? Nie dali mi wyboru. Albo miałem to zrobić, albo miałem zginąć. Wybrałem życie.  
Diana wstała i w odruchu ostateczności chciała wyrwać pistolet z rąk małego potwora. Padł strzał. Upadła. Blisko mnie. Widziałem jej oczy. Gasły.
– Kocham cię Euri i jego te...
To wszystko. Koniec. Tak po prostu.
– Coś ty zrobił, Remi! – Hajze podszedł do syna i odebrał mu broń.
– I tak zaraz zginą. Dokładnie za piętnaście minut – syn rzucił okiem na stojący zegar.
Hajze spojrzał na mnie.
– Wychowaliście potwora.
Myślałem klarownie, ale nadal nie miałem szans na najmniejszy ruch. Spojrzał na Remiego.
– Przerosłeś moje oczekiwania, chłopcze.
– To chyba dobrze, stryju.
– Nie, wcale nie dobrze. Skoro zrobiłeś to w wieku lat dwunastu, na co będzie cię stać za trzy lub pięć lat. Może dojdziesz do wniosku, że ja stoję ci na drodze?
– Ależ skąd, Hajze – odrzekł Remi.
– Wiem, Remi. Wiem.
Nawet nie mierzył. Strzelił mu prosto w serce.  
– Nigdy nie lubiłem tego małego zaskrońca – szepnął.
Odwrócił się jakby nigdy nic i wyszedł. Leżałem sparaliżowany, a obok mnie dwa trupy. Żyłem, ale tylko w nazwie. Odwróciłem oczy. Patrzyłem na wskazówkę gustownego zegara. Co napełniało mnie nadzieją, to fakt, że za chwilę zobaczę i córkę, żonę i syna. O ile trafimy wszyscy do tego samego miejsca. Chloe! Umiera ze strachu i nic nie wie. Być może słyszała strzały. Nie usłyszałem wybuchu. Może go poczułem. Zobaczyłem ciemność.

Odzyskałem przytomność. Gdzie się znajdowałem? Pamiętałem przez mgłę, że ktoś mnie ciągnie, wrzuca do bagażnika. Z pewnością tego nie zrobił przyjaciel. Czułem wszystkie kości, z pewnością miałem wiele drobniejszych ran. Żyłem. Tylko po co?
Wyczułem twardy przedmiot. Mój pistolet. Czyli uratował mnie, bym pozostał ze świadomością, że moje dzieci i żona nie żyją. Tylko że to nie był Hajze. Tak, dobrze to przemyślał, wprost idealnie. Doskonale. Nie mogłem otrzymać gorszej kary. Wziąłem pistolet do ręki. Sprawdziłem magazynek. Pełny.  
– Zaraz was zobaczę, kochani. Nie wiem, czy ci tak zaraz wybaczę, synu.  
Przesunąłem koniec lufy do skroni. Bez emocji nacisnąłem spust. Nic. Nacisnąłem drugi raz, tym razem wsunąłem lufę do ust. Prawidłowy zgrzyt metalu. Nic. Widocznie wyższa siła nie chciał, bym zginął. Odrzuciłem broń na podłogę, ponieważ znajdowałem się w jakimś opuszczonym domu. Usłyszałem strzał. Zastanawiałem się chwilę czy podnieść pistolet i strzelić po raz trzeci. Nie zrobiłem tego. Postanowiłem zostać żywym trupem. Leżałem na podłodze i moje wszystkie myśli uciekły ode mnie. Nie mogłem wiedzieć, ile czasu tak leżałem. Po prostu zasnąłem.  

Kiedy otworzyłem oczy, już dniało. Wstałem i ruszyłem ku drzwiom. Nie rozpoznałem okolicy, z pewnością mieszkał tu ktoś. Bezdomni, narkomani, upadli alkoholicy. Nie chciałem żyć, a żyłem. Oczywiście dopadły mnie oskarżające myśli. Kara. Za grzechy. Wszystkie grzechy.  

Powinienem ruszyć się stąd. Dotrzeć do domu, iść na policję. Tylko czułem, że wówczas zostałbym aresztowany. Mój sprytny braciszek pewnie to wszystko dobrze przemyślał.  
Po tygodniu zostałem pobity w czasie snu. Zabrano mi ubranie, zostawiono brudne i śmierdzące szmaty. Głodowałem. Po jakimś czasie znaleźli mnie dwaj podobni do mnie ludzie.  
– To chyba ten facet z gazety – jeden pokazał w moim kierunku
– Pieprzysz, tamten był milionerem.
Miałem coś powiedzieć, ale odczekałem.
– Mówię ci, że to ten. Jak mu tam było. Parker. Cała rodzina zginęła, syn, córka, matka i brat.
– Co nam do tego. To nie on.  
Ich słowa postawiły całe moje jestestwo w stan alarmu. Zacząłem szukać wiadomości pośród kawałków gazet, rzucanych wiatrem po okolicy. Po kilku godzinach już wiedziałem, może nie wszystko, ale wiele.
Nie tylko mój dom został wysadzony w powietrze, jak twierdzono wystarczającą ilością Syntexu. Trzy pietra wieżowca, gdzie znajdowało się biuro Eden land Corporation, wyleciało w powietrze. Mój brat zginął od kuli. Został zastrzelony po zadaniu mu licznych ran i okaleczeń. Z opisu wyglądało, że zabójca Terry’ego i Simona, uderzył znowu. Nigdzie nie znalazłem wzmianki o Betty Colman. Poszukiwano Euri Parkera, prawdopodobnego sprawcy. Czyli tak jak sądziłem, musiałem żyć i cierpieć.
Spałem w norach, opuszczonych barakach. Moimi kumplami były szczury i karaluchy. Jadłem cokolwiek znalazłem. Dziwnym trafem nie napotkałem kontroli policji. Mniej więcej dwa tygodnie po tych wydarzeniach trafiłem informację dotyczącą Nowego Yorku. Znani ludzie wielkiego interesu, John Collins i Mark Morgan zostali zabici. Znaleziono ciało kobiety, prawdopodobnie Rozalindy Rodriguez.
Żyłem beznadziei. Co jakiś czas trafiałem na pojedyncze informacje o tajemniczych zabójstwach i to głównie dotyczących samej góry. Czasami pojawiały się znane nazwiska, które obiły mi się o uszy.
Przyszła zima. Deszcze, wilgoć. Nie zależało mi na życiu, jakkolwiek nie mogłem się zabić. Co jakiś czas bito mnie, obradzano z tego co znalazłem. Nie broniłem się. Niestety nadal żyłem. Nie chorowałem, ani z zimna, nie ruszały mnie stare śmierdzące kawałki jedzenia, których pewnie szczur by nie ruszył. Zdumiewające jest siła przetrwania. W moim przypadku żyłem, by dopełniła się kara. Widocznie śmierć miała zakaz, by mnie ruszyć. Każdy dzień wyglądał podobnie, a jednak inaczej. Ból duszy przewyższał wytrzymałość człowieka. Nie robiły na mnie wrażenia zmiany pogody, głód, liczne pobicia, nic. Po mniej więcej trzech latach postanowiłem wykopać złoto i sprzedać miecz. A potem zabić się jak samuraj. Zwykłym najzwyklejszym nożem o wystarczająco długim ostrzu. Śmierć od rozpłatanych bebechów jest bardzo bolesna, dlatego popełniający seppuku przeważnie miał asystenta, by zanim ból pozbawi samobójcę świadomości, tamten odciął mu głowę. 
To już wiecie wszytko, ale czy na pewno?

Ten dzień.

Nigdy się nie zapomina jazdy na rowerze. Podobnie nie można zapomnieć długoletniego treningu drogi miecza, aikido, strzelania i wszystkich innych sztuk nauki zabijania i walki. Jednak brak treningu ma znaczenie. Po jakiś czasie traci się szybkość i dokładność.  
Dostrzegłem strach na twarzy Maxa.
– Kto to jest?
– Ninja.
– Co! Co ty gadasz!

– Najlepiej uciekaj na górę. Wejdźcie pod łóżka, o ile zdołacie. Im chodzi o mnie, a z pewnością o miecz.
Usłyszałem charakterystyczny dźwięk lecących gwiazdek szuriken. W ułamku sekundy się stałem znowu wojownikiem. Odczułem również, że okres kary minął, a nadszedł czas zemsty. Nie wiedziałem kto i jak wiedział, gdzie jestem, ale to pozostawało drugorzędne. Czy nadal śmierć będzie się ode mnie odwracać? Podobno najtrudniejszą sztuka jest przestać się jej obawiać. A ja już przecież umarłem, a w zasadzie nadal nie żyłem. Czy taka osoba może pozbawiać życia? Z pewnością.
Zwykły śmiertelnik by jeszcze nic nie dostrzegł. Ulubiona ich pora na atak, to noc. A najlepiej w czasie deszczu. Bo dźwięk kropel nie zezwala na całkowite używanie słuchu. A noc ogranicza widzenie. Ale nie moje. Mistrz Kenzi– Omura nauczył mnie i Koi walki bez używania oczu. Dlatego urwałem ciemny rękaw koszuli i zawiązałem oczy. Po chwili moja percepcja się zmieniła. Widziałem wewnętrznymi oczami. Deszcz przecież był moim sprzymierzeńcem od urodzenia. Pojawiło się ich trzech. Widziałem ich w wibracjach. Po chwili nie żyli. Mogłem precyzyjnie określić, co ostrze starego miecza przecięło. Jednak nie traciłem czasu. Było ich więcej, znacznie więcej. Automatycznie uchylałem korpus, by nie zostać trafiony gwiazdką. Mieli nie tylko miecze, ale i zakrzywione sierpy na łańcuchach. Słyszałem ich jęk w deszczu. Jeden rozciął moją skórę na lewym ramieniu. Nigdy bym do tego nie dopuścił gdybym trenował. Szybkie boczne cięcie i dwie głowy spadły, słyszałem fontanny krwi sikające z ich drgających korpusów. Strzała? Czyli mieli łuki? Przeciąłem trzy w locie. Zanim łucznik zdołał wypuścić następne, już klinga mojego miecza rozcięła jego tors i szyję. Poczułem ich wielu. Zdjąłem błyskawicznie opaskę. Otaczało mnie siedmiu lub ośmiu. Sądzili, że tak ilość starczy. Nie wiem, kto ich trenował, ale nie byli to najlepsi zbóje. Po minucie zabiłem sześciu, a jeden opuści ten plan życia za kilka chwil. Padł strzał. Poczułem bolesną ranę w pobliżu obojczyka.
– Za chwilę zginiesz Euri – san.
To mógł powiedzieć tylko jeden człowiek. 
Hitaro? To jego głos.
– Zawsze pozostaniesz baka – rzekłem.
Widziałem, że mierzy powoli. Padł strzał, ale ja nadal żyłem, natomiast Hitaro odchodził. Może widział mnie jeszcze jednym okiem, bo drugiego już nie miał. Jego mózg mógł to zarejestrować.
Słyszałem walkę. Ktoś mi definitywnie pomagał. Wsłuchałem się. To mogła być tylko jedna istota. Czy ona zabiła Hitaro? Moja Koi. Po chwili, w mieszaninie ostatnich jęków, zabitych przez nią, usłyszałem idealne cięcie.  
– Pozwól mi, Koi. To moja walka.
– Nie, Amo – sam. Jesteś ranny. Nie dasz jej rady.  
Czyli nie myliłem się. Po chwili zobaczyłem drobną postać Czarnej śmierci.
– Zabije najpierw ciebie, ty nędzna szmato, a potem twojego kochanka.
Tomine Saro zdjęła maskę. W tym miejscu jakieś odległe latarnie rzucały wystarczającą ilość światła, bym mógł ją zobaczyć. Nie miała chyba pięciu stóp. I ważyła pewnie mniej niż sto funtów. Drobna, ale szybka. Bardzo, bardzo szybka. Czy Koi podoła? Zaczęła się walka. Już po chwili wiedziałem, że Tomine jest szybsza. Rozcięła rękaw czarnego kimona mojej byłej kochanki i wciąż miłości, na wysokości ramienia. Na szczęście lewego.
– Zginiesz, szmato – syczała Czarna śmierć.
  
Koniec części pierwsze.

Drodzy czytelnicy. Z pewnych powodów muszę usnąć te opowiadanie oraz komentarze. Jeżeli ktoś chce zachować kopię, proszę to zrobić w ciągu 48 godzin. Wrócę do opowiadania za kilka tygodni. Dziękuję wszystkim czytający, szczególnie jednej osobie, która dała kika komentarzy. Autor.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii dramat i przygodowe, użył 3555 słów i 20278 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Marigold

    No nie! W takim momencie przerwać? Jak ja nie lubię czegoś takiego, chociaż jako autorka  notorycznie coś takiego robię  ;)

    6 godz. temu

  • Użytkownik Sapphire77

    @Marigold Dobrze, że przeczytałaś. Dziękuję. Powrócè do tego opowiadania za 2 tygodnię.

    46 minut temu