Jak co wieczór wyszedłem ze swoim amstafem na spacer, tym razem byłem bardziej wkurwiony niż zazwyczaj z powodu napierdalających dzwonów tego jebanego kościoła, który sąsiaduje z moim domem. Malownicza okolica – las, jezioro i ta, pożal się Boże, świątynia…
I w tak pięknych okolicznościach przyrody i niepowtarzalnych, praktycznie nieruchliwa ulica prowadząca do mojego domu (należąca o tej godzinie praktycznie zawsze do mojego psa i mnie) została nawiedzona przez grupę mężczyzn ubranych kompletnie na czarno.
Szli wprost na mnie i mojego psa. W pierwszej chwili mój pies i ja chcieliśmy spieprzyć na drugą stronę ulicy, ale nagle spostrzegłem w tej ciemnicy, że Ci mężczyźni w czerni to nie Men in Black z super mocami, ani żadni ninja tylko księża z pobliskiej parafii!
Zbliżaliśmy się do siebie bardzo szybko i nieuniknionym już było przejście między nimi. Pomyślałem, że to może być świetny pomysł do zagajenia. Więc jak już zbliżyłem się do nich, uśmiechnąłem się i rzuciłem żartobliwie:
- Szczęść Boże Księżęta Ciemności!
Zatrzymali się. Cisza. Widocznie nie mają do siebie dystansu – pomyślałem.
- Pytanko mam. Czy Wy jesteście z tej parafii? – spytałem wskazując miejsce łapą mojego amstafa.
- Tak. Odparł jeden z nich głosem niższym niż najniższa krajowa.
- Prośbę mam. Czy moglibyście tak nie napierdalać tymi swoimi dzwonkami od rana do wieczora? Człowiek doły łapie niepotrzebnie, a i pies słabo to znosi.
- Co? Spytał, wyraźnie oburzony ksiądz w okularach, zdejmując je jednocześnie.
- Gówno! A co myślałeś, że miód? – rzuciłem nieśmiertelną ripostą.
W tym momencie zostałem otoczony wraz z psem przez sześciu księży, którzy teraz bardziej wyglądali na ninja, niż na sługów bożych.
- Panowie księża – zacząłem mówić zdejmując swoje okulary – to, że nie macie prawdziwych rodzin, a za to macie poczucie winy po masturbacji, nie znaczy, że nie macie dla kogo żyć. Wycofajcie się.
- Jeb na stos! – rzucił znany, niski głos.
- Gambit spokojnie… – szepnąłem do swojego psa, który był bardzo pobudzony, bo od dwóch dni nie oddał stolca.
- Jeb na stos! – rzucił trzeci, czwarty, piąty i szósty.
Sytuacja była już dla mnie jasna. Tych sześciu facetów, którzy jeszcze kilkanaście minut temu byli gorliwymi wyznawcami najbardziej pokojowej wiary na świecie, teraz, być może pierwszy raz w życiu, chcą dać komuś w mordę. Rozumiem to.
- Wyciszcie dzwonki. – powiedziałem stanowczo.
- Nie! – powiedzieli chórem jeszcze bardziej stanowczo otaczający mnie księża.
- Bo co? Nie umiecie odprawić mszy tak, żeby nikt w pobliżu 500 metrów Was nie słyszał? Jeśli komuś zadzwoni telefon w autobusie to może się to skończyć awanturą, a jak Wy napierdalacie dzwonkami na pół miasta to nikt Wam słowa nie może powiedzieć, tak?
Po tych słowach krąg zaczął się zacieśniać, a Gambit zaczął myśleć o ucieczce.
- Czy chciałbyś spowiedź przed śmiercią młody człowieku? Rzucił wyszukaną groźbę niskim tonem, podchodząc w moim kierunku wyróżniający się ksiądz.
- A czy Ty chciałbyś obciągnąć mojemu psu zanim udzielisz mi tej spowiedzi?
Po tej wymianie zdań Gambit postawił długo wyczekiwanego klocka i spieprzył do domu, a ja ostatnie co pamiętam to nóżki wystające spod czarnych sukienek, które kopały mnie tak długo i z taką pasją, że straciłem przytomność.
Uratowały mnie dzwony, które o 6 rano zaczęły napierdalać jak co dzień. Odzyskałem wiarę. Postanowiłem zostać księdzem i jestem nim do dziś. Uwierzcie mi – nic tak nie potrafi nawrócić człowieka jak porządny łomot od dobrego księdza.
3 komentarze
agnes1709
Ruchanko
Ruchanko