The only such story cz. 1 (opowieść odcinkowa)

The only such story:  
Odcinek 1  

Rozdział 1
Współczesność.
Grad kul. W taki sposób można opisać sytuację, w której znaleźli się żołnierze z oddziału Delta, armii Północ. Armia Północ została stworzona, aby obronić region Cleveland, w stanie Ohio, poprzez odparcie wojsk Reżimu. Niestety, już po pierwszych dniach wojny praktycznie cała armia Północ została wybita. Resztki armii uformowały jedyny oddział walczący do ostatniego żołnierza. Tym oddziałem był właśnie oddział Delta.  
Początkowo nic nie zapowiadało, iż dzisiejszy dzień skończy się taką katastrofą. Żołnierze, jak co dzień stawili się na porannym apelu, aby zaraz po tym przebiec kilka kilometrów po pustyni. Następnie zjedli obiad i przeprowadzili ćwiczenia ze strzelania. Kiedy mieli już kończyć dzień i jak zwykle zamknąć cykl dnia poprzez wieczorny apel, pojawiło się zagrożenie. Nieopodal obozu armii Północ, na wzgórzach pustyni pojawili się żołnierze Reżimu. Byli pewni, że dzisiejszy dzień będzie już ostatnim dniem armii broniącej region Ohio. W końcu mieli ze sobą broń, której nie spodziewał się dosłownie nikt…  
- Nie mogą przejść. –z taką myślą szeregowy Jack Tyson podbiegł do jednego z karabinów automatycznych. Wiedział, że jeśli wojska Reżimu dostaną się do Cleveland to kolejne miasto na mapie Stanów Zjednoczonych, które zostanie zrównane z ziemią dzięki bombie atomowej. Cały oddział o tym wiedział i za wszelką cenę chciał ochronić cywili. Wiedział również, iż będzie to zadanie nie zwykle ciężkie zadanie, ponieważ okopy, w których się znajdowali były już w wystarczająco złym stanie.  
Cały okop wokół miasta, którym dysponował oddział Delta, był o kwadratowym kształcie. Na każdym wierzchołku znajdował się jeden bunkier, który miał zabezpieczać cztery strony świata. Budowniczy, jednak nie przewidzieli jednej rzeczy. Ów okop był niedoskonały, ponieważ jedynie dwa bunkry pokrywały atak frontalny. Budowniczy nie spodziewali się ataku ze skrzydeł, czy też ataku z czterech stron, z którym właśnie teraz musieli zmierzyć się żołnierze z oddziału Delta.  
Szeregowy Tyson był żołnierzem niedoświadczonym. Sam zresztą nie posiadał wyglądu żołnierza. Był wysokim, szczupłym, 25-letnim mężczyzną. Nie był dobrze zbudowany, właściwie był po prostu przeciętnym facetem, bez szczególnych osiągnięć w życiu prywatnym jak i zawodowym. Jedynymi jego atutami była szczególna, bezkompromisowa odwaga, a także wygląd zewnętrzny. Był przystojny i doskonale o tym wiedział. Od zawsze miał powodzenie wśród kobiet, dlatego też nic dziwnego, iż jako 22-letni mężczyzna poślubił swoją koleżankę ze studiów, Jessicę Moon. Wojna go zaskoczyła. Zresztą nic dziwnego, ponieważ rząd Stanów Zjednoczonych przez cały czas ukrywał wiadomości od Reżimu, który im zagrażał. Jack do oddziału Delta dostał się z armii rezerwowej, jako cywil, ochotnik. Szeregowiec Tyson w swoim poprzednim życiu był agentem nieruchomości. W życiu nie miał do czynienia z jakąkolwiek bronią. Nie spodziewał się, iż dwa miesiące, które spędzi w tym piekle tak diametralnie odmienią jego życie. Już w pierwszych dniach nauczył się strzelać z karabinu maszynowego, następnie automatycznego. Jeżeli chodzi o jego kondycję to odkąd pamiętał był osobą, która dbała o kondycję. Uwielbiał biegać, dlatego też, kiedy przyszło mu biegać po pustyni szybko udowodnił, iż posiada wystarczające umiejętności, aby początkowe fazy w oddziale spędzić przy nauce strzelania, a nie nadrabiania braków w kondycji.  
Szeregowy Tyson zaczął strzelać. Spośród niewielu żołnierzy miał, naprawdę wysoki procent trafionych celów. Mimo wszystko jednak dzisiejszego dnia nawet jego stu procentowe strzelanie w przeciwnika na nic by się zdało. Kolejni żołnierze w okopie padali od pocisków moździerzy. W pewnym momencie Jack nie widział nic, prócz burzy piaskowej stworzonej przez ów broń. Nie przestawał strzelać. Tym bardziej zaczął strzelać już na oślep. Amunicja mu się kończyła, a karabin powoli się przegrzewał. W tym momencie, Tyson poczuł na swoim ramieniu jakąś silną rękę. Szybko się odwrócił. Na jego ramieniu znalazła się ręka generała McDonalda. Początkowo wszystko wydawało się w porządku.  
-, Co jest panie generale? Jakby nie było jestem troszkę zajęty.
Dopiero w tym momencie Jack Tyson zauważył, iż jego generał jedną rękę trzyma na jego ramieniu, drugą zaś trzyma przy swojej szyi. Generał McDonald był ciężko ranny. Nie było szans, aby mu pomóc i wiedział o tym zarówno szeregowy, jak i sam generał.  
Tyson z litością patrzył na generała, kiedy ten wypowiedział swoje ostatnie słowa:  
- Pamiętaj Tyson… walczymy do ostatniego żołnierza…  
Po tych słowach generał upadł. Jego iskra życia właśnie zgasła. Jack z szacunkiem pochylił się nad generałem, po czym ściągnął jego hełm i położył go na klatce piersiowej. Nagle, do okopu wpadł jeden z żołnierzy Reżimu. Tyson natychmiastowo wstał, sięgając przy tym po swój podręczny pistolet. Kiedy przeciwnik wykonał pierwszy krok, aby zabić go bagnetem, Jack strzelił mu prosto w głowę. Sięgnął po jego karabin. – Szlag, pusty magazynek. Po zabraniu bagnetu szeregowiec natychmiast skierował się w stronę jednego z bunkrów. Kiedy się do niego dostał, natychmiast dorwał się do kolejnego karabinu automatycznego, który posiadał jeszcze resztkę naboi. Po wystrzeleniu zaledwie kilku naboi Jack zauważył coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Na polu walki jakby znikąd pojawił się czołg. Nie był to zwykły czołg, był to jeden z czołgów o potężnej haubicy oraz posiadający system maskujący. Dlatego też, żaden z żołnierzy oddziału Delta nie mógł go zobaczyć.  
Szeregowy Tyson natychmiastowo zamarł. Spojrzał tylko na czołg, który skierował swą haubicę, wprost na bunkier, w którym znajdował się właśnie on. Nie miał, dokąd uciekać, dlatego też postanowił paść na ziemię. W tym momencie czołg wystrzelił zmiatając z powierzchni ziemi bunkier, w którym znajdował się Jack. Nie pozostało nic oprócz ciemności, która zdawałaby się być wieczną…  

Rozdział 2
10 lat później.  
     Jack Tyson poczuł straszliwy ból w klatce piersiowej. Nie miał nic innego do roboty, jak tylko podnieść się i krzyczeć, co zresztą uczynił. Jednak agent nieruchomości nie znajdował się już tam, skąd pochodziło jego ostatnie wspomnienie. Aktualnie, znajdował się w małym pokoiku, który bardziej przypominał barak niż pokój. W pomieszczeniu nie znajdowało się właściwie nic, oprócz pryczy, jednej małej komody oraz półki, na której znajdowały się dziwne szklane przedmioty, kości, a także czaszka z mocno święcącymi oczyma, przypominającymi szmaragdy. Jack zaciekawiony owymi kamieniami postanowił ich dotknąć. W tym samym momencie Tyson uniósł się w powietrze i ponownie wylądował na łóżku. Natychmiast, kiedy mężczyzna znalazł się na swojej pryczy jego ręce i nogi zostały splątane przez zaczepy znajdujące się przy łóżku, a które jeszcze przed chwilą leżały spokojne.  
-, Co do kurwy?  
- Leż spokojnie, a nic ci się nie stanie.  
Przestraszony Jack spojrzał na drzwi do pokoju. Właśnie z tego kierunku dobiegał głos. W tym samym momencie do pokoju wszedł dojrzały mężczyzna. Wyłysiały, na oko miał około pięćdziesiątki. Na rękach posiadał złote bransoletki, a połowę jego twarzy zdobiły straszliwe blizny. Ubrany był w starą białą koszulę, która była ciut za długa oraz w spodnie, które na kolanach miały łatki zakrywające dziury. Wyglądał naprawdę przerażająco.  
- Jack Tyson… Długo na ciebie czekałem.  
-, Co? Jak? Skąd wiesz, kim jestem?  
Nieznajomy zbliżył się do pryczy.  
- Gdzie jest moja żona?! Gdzie jest Jessica?!
- Wiele cię ominęło, ale spokojnie mamy czas. Niestety nie wiemy gdzie jest twoja żona. Na pewno nie jest w moim obozie. Nie daje też gwarancji, że żyje. Wszystko ci wyjaśnię. Otóż 10 lat temu, kiedy nikomu nieznany szeregowiec Jack Tyson zaginął gdzieś na pustyni w okolicach Ohio, dosłownie nikt nie spodziewał się, co nastąpi. Widzisz… 10 lat temu, kiedy wojska Reżimu dotarły do miasta po upadnięciu ostatniego punktu obrony i zdetonowali tam bombę atomową doszło do niewyobrażalnych zmian. Wojska Reżimu nie zdetonowały w Cleveland zwykłej bomby atomowej. Wojska Reżimu stworzyły bombę, która zmieniła ludzi.  
Zniecierpliwiony Tyson agresywnie przerwał nieznajomemu.
- Zmieniła ludzi? 10 Lat? Jakim cudem…  
- Spokojnie… Jeszcze raz mówię, że wszystko ci wyjaśnię, dlatego słuchaj, co mówię i nie przerywaj.  
Nieznajomy podszedł do pryczy Jacka na odległość mniejszą niż metr.  
- Tak. Reżimowska bomba zmieniła ludziom kod genetyczny. Ludzie zmutowali. Reżim nie spodziewał się, że ludzie, których dotknie ta bomba zmutują, aż w takim stopniu. Reżim spodziewał się supernowoczesnego wojska o paranormalnych siłach, natomiast to, co nastąpiło…  
- Niech zgadnę, ludzie zmienili swój naturalny wygląd i wyglądają teraz jak potwory?
Nieznajomy westchnął.  
- Kod genetyczny ludzi nie zmienił tylko ich wyglądu. Nie tylko zmienił ich w potwory. Wojna, w której brałeś udział wykształciła w niektórych mutantach nie wyobrażalne zdolności. Nie mamy tu do czynienia ze skutkami bomby atomowej z II wojny światowej. Niektórzy ludzie zyskali nadludzką siłę, niektórzy laserowe spojrzenie, czy umiejętność stwarzania ognia z niczego. Niektórzy natomiast, tak jak i ja pozyskali umiejętność telekinezy, potrafię zmuszać przedmioty do ruchu mimo ich woli.  
- Jak to możliwe?  
- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Wiem natomiast, iż Reżim upadł niecały tydzień po zdetonowaniu tej bomby w Cleveland. Przywódcy zostali wymordowani na wszelakie sposoby, zaczynając od zdetonowania ich ciał od środka, po ukrzyżowania żywcem. Niestety, jak można było przewidzieć inni mutanci, ci źli, postanowili zabić również tych dobrych, co niestety robią z każdym kolejnym dniem.  
- To akurat było do przewidzenia…  
- Tak… Po całym tym zamieszaniu ludzie pozakładali obozy. Zwykli, niezmutowani ludzie chcieli ochrony tych złych jak i tych dobrych. Tak powstał obóz, w którym znajdujesz się właśnie teraz. Niestety ci źli w dalszym ciągu dążą do powybijania dobrych mutantów. I właśnie w tym momencie chciałbym prosić cię o pomoc…  
- Mnie? Niby, dlaczego? Jaką rolę odgrywam w całym tym bałaganie i wojnie pomiędzy mutantami?  
- Widzisz… Jacku Tysonie… Fakt, że spędziłeś 8 lat na pustyni pod Cleveland, a twoje ciało mimo strasznych obrażeń nie pozyskało żadnych blizn, ani jednego zadrapania, o czymś świadczy nie sądzisz?  
- Sam nie wiem…  
- Oczywiście, że wiesz. Jesteś mądry i zapewne domyślasz się, iż bomba podziała również na ciebie. Oczywiście jeszcze nie do końca znam twoje umiejętności i nie wiem, co w ogóle potrafisz, ale sam fakt, iż przeżyłeś lub zmartwychwstałeś po oberwaniu pociskiem z nowoczesnego czołgu reżimowskiego czołgu jest…  
- Zdumiewający?  
- Tak, to dobre słowo.  
W tym momencie spinacze rąk i nóg Jacka puściły. Mężczyzna podniósł się, a nieznajomy podszedł do półki ze szmaragdową czaszką oraz dziwnymi naczyniami.  
- Widzisz… Spiąłem cię ponownie w łóżku, ponieważ widziałem, iż chcesz dotknąć tej cudownej czaszki. Szmaragdowa czaszka nie jest zwykłą czaszką. Mogłoby się wydawać, iż nasza wojna stworzyła tylko nowe gatunki ludzi i zwierząt. Niestety istnieją podejrzenia, że Reżim stworzył również niezwykły portal. Portal między piekłem, a naszym światem. Nie wiem czy to prawda. Przez całe te 10 lat nie widziałem, ani jednego stworzenia spoza naszego świata. Rzecz jasna oprócz mutantów. To legenda, ale jeśli okazałaby się prawdą… Cóż, szmaragdowa czaszka ma za zadanie chronić to mieszkanie przed tymi właśnie istotami. A ludzki dotyk zwyczajnie unieważnia tą siłę. Nie chcę sobie wyobrażać, co mogłoby się stać, gdyby to mieszkanie zostałoby bez ochrony, a co za tym idzie cały obóz stałby się otwarty na zagrożenie. Rozumiesz? Jeden element działa na rzecz całego ogółu.
Jack podniósł się z pryczy.  
- To wszystko… jest takie… obce.  
- Nie dziwię ci się. Byłeś w śpiączce przez 10 lat.
- Nawet nie wiem jak się nazywasz…  
- Mam na imię Solomon. Aczkolwiek każdy nazywa mnie po prostu Controlminderem.  
- Controlminder? Serio? Teraz z całym przekonaniem stwierdzam, że muszę się przespać.  
- W pełni cię rozumiem. Spotkamy się ponownie wieczorem. Przedstawię ci pewne osoby.  
Jack nie miał już na nic sił. Za dużo się wydarzyło podczas tej rozmowy. Mutanci, piekło, niestworzone istoty? To wszystko było chore, a on był zwykłym agentem nieruchomości. Nie rozumiał nic…  

Rozdział 3  
     Jack obudził się późnym wieczorem. Z lekkim rozczarowaniem stwierdził, iż to, co wydarzyło się przed kilkoma godzinami nie było tylko złym snem. Wszystko to, co zapamiętał sprzed kilku godzin było takie wyraźne. Nawet ta szmaragdowa czaszka.  
Tyson uśmiechnął się pod nosem i spokojnym krokiem wyszedł po prostu ze swojego mieszkania, co równie dobrze można było nazwać szałasem, ponieważ po wyjściu z pomieszczenia Jack zobaczył jak wygląda jego mieszkanie. Była to mała drewniana chatka ze słomianym dachem.  
- No cóż zważając na to, że 10 lat temu mieliśmy Internet, można to uznać za krok wstecz w cywilizacji… -pomyślał, po czym odwrócił się na pięcie i udał się w dalszą stronę obozu.  
Sam obóz nie był specjalnie duży. Znajdowało się w nim około 15 małych drewnianych chatek, a w czołowym miejscu obozu znajdowała się największa chata spośród wszystkich.  
- Zapewne mieszka tam Controlminder. Potrafi się ustawić…
Obóz otoczony był drewnianym murem wysokości około 3-4 metrów. Tuż za nim znajdował się mniejszy, mur z cegieł, który miał maksymalnie 1, 5 metra wysokości. Pośrodku obozu znajdował się wielki plac, na którym znajdowały się słomiane, oraz drewniane przedmioty służące zapewne do treningu wojska. Zaraz za placem paliło się spore ognisko, wokół którego postawione były drewniane ławki. Ławki układały się w kształt koła.  
Jack podszedł do ogniska. Obecnie przy ognisku znajdowało się zaledwie pięciu ludzi. W tym Controlminder. Nieśmiało uśmiechnął się do Solomona i podniósł rękę w celu przywitania w kierunku pozostałej czwórki, po czym usiadł na jednej z ławek.  
Controlminder siedział naprzeciwko Jacka, gdy pozostała czwórka znajdowała się delikatnie na uboczu i dyskutowała między sobą. Wśród nich było dwóch mężczyzn, jedna kobieta i ku zdziwieniu Jacka, jeden chłopiec. Tyson nie słyszał, o czym dyskutowali. W pewnym momencie, Controlminder po prostu spojrzał w ich kierunku, a ci jak rażeni prądem, po prostu usiedli w kręgu i zaprzestali mówić. Solomon wstał, po czym okrążył raz ognisko, a następnie zatrzymał się i powiedział:  
- Jacku Tysonie. Chciałbym przedstawić ci moje wojsko.  
Jack rozejrzał się dookoła. Wokół nie było nikogo prócz czwórki siedzących obok niego ludzi. Tych samych, którzy rozmawiali przed chwilą.  
- Ta czwórka? Chcesz powiedzieć, że czwórka tych ludzi ma być całym twym wojskiem?
- Tak. Wbrew pozorom ci ludzie nie są normalnymi ludźmi…  
Mutanci?! –pomyślał Jack, po czym ponownie spojrzał w kierunku siedzącej czwórki. W ogóle nie wyglądali jak nadzwyczajne osoby.  
-, Dlatego… -kontynuował Controlminder. – Teraz sprawdzę twoje umiejętności bojowe w walce z nimi.  
-, Że co?! Mam walczyć z muta…  
W tym momencie Jack został powalony przez jakąś niewidzialną siłę. Kobieta, która siedziała na krawędzi grupki osób wstała, po czym, ponownie pchnęła Tysona jakąś niewidzialną siłą.  
- Zmiana… -przerwał Controlminder.  
Momentalnie podniósł się jeden z mężczyzn, po czym jak gdyby znikąd na jego plecach urosły skrzydła.  
- O cholera! –Wykrzyczał Jack, po czym zaczął biec w kierunku bramy.  
Mężczyzna ze skrzydłami bez problemu przeleciał nad biegnącym Jackiem, po czym stanął mu na drodze i energicznie kilkakrotnie machnął skrzydłami. Tyson upadł powalony przez siłę wiatru. W tym samym momencie nie wiadomo, co, zaczęło biegać wokół zdezorientowanego Jacka kopiąc go po całym ciele. Kiedy w końcu przestał Jack otworzył oczy i zobaczył małego chłopca, który biegał od ogniska do Tysona w błyskawicznym tempie.  
- Wystarczy! –Rozkazał Controlminder, po czym cała czwórka wróciła na swoje miejsce, natomiast poobijany Jack powolnym krokiem doszedł do pozostałych.  
-, Co to było do cholery?! –Zapytał Jack.
- Musisz nam wybaczyć. Po prostu doszedłem do wniosku, iż w sytuacji stresowej będziesz potrafił wyzwolić swoje moce. Niestety nadal nie wiem, jakie zdolności posiadasz.  
- Nie mówię o tym… mówię o nich, co to do cholery było?! Kim oni są?!  
- To moi najwierniejsi ludzie i całe moje wojsko. Przedstawię ci ich po kolei. Oto Speedster. Jego moc to niewyobrażalna szybkość. Nawet ja nie wiem jak szybko potrafi biegać.
Nastoletni chłopiec wstał i ponownie zaczął biegać niewyobrażalnie szybko. Był niski, i wyglądał jak dziecko ze szkoły podstawowej. Nie posiadał żadnych znaków szczególnych, o ile nie liczymy ponadprzeciętnej prędkości.  
- Mężczyzna ze skrzydłami to Angel. Po prostu Angel. Jego skrzydła są jego jedyną i najsilniejszą bronią.  
Mężczyzna ze skrzydłami ukłonił się, po czym jego skrzydła skurczyły się, a on usiadł na ławce. Wyglądał bardzo dojrzale. Na twarzy miał jedną, niewielką bliznę. Pazuropodobną. Posiadał drobny zarost, a do tego był bardzo wysoki.  
- Kobieta, która potrafią wytworzyć pole siłowe to Sacrifice. Jej moce nie do końca zostały odkryte.  
Kobieta tylko uśmiechnęła się z politowaniem na poobijanego Jacka. Była wysoką brunetką, o piersiach średniej wielkości i kształtnym tyłku. Ubrana była w skórzaną kurtkę, starą koszulkę "Metallici” i jeansy. Była bardzo podobna do żony Jacka, Jessici. Tyson zwrócił uwagę na ostatnią postać, która nie rzuciła się na niego ze swoimi mocami. Wyglądał bardzo mrocznie. Miał na sobie duży granatowy płaszcz oraz kaptur na głowie, który całkowicie zasłaniał jego sylwetkę. Nie można było określić jego wzrostu, ani cech charakterystycznych. Jack podszedł do niego i zapytał.  
- A ty koleżko? Jakie masz moce?  
Nagle szmer chłopca umilkł. A Controlminder z przerażeniem spojrzał na Jacka. Drugi mężczyzna powoli podniósł głowę. Można było zauważyć, że jest on młodym człowiekiem, o ile by nim był. Ów mężczyzna nie wyglądał normalnie. Jego oczy były zupełnie białe. Nie posiadały naczyń krwionośnych. Mężczyzna ten wyglądał jak istota prosto z piekła.  
- Jack Tyson…, Jeśli mnie uderzysz poznasz moją prawdziwą, mroczną moc.  
Jack zawahał się. Czy aby na pewno dać mu się sprowokować? W końcu to mutant.  
W tym momencie pomiędzy Jacka, a mężczyznę wszedł Controlminder. Solomon położył jedną rękę na ramieniu Tysona, drugą na ramieniu mężczyzny.  
- Panowie… Nie chcemy tutaj niepotrzebnych śmierci. Jack, stoisz właśnie przed Soulstealerem. Istotą, która za pomocą swoich oczu potrafi wysysać z istot duszę i kompletnie ich niszczyć, a jak wiadomo istota bez duszy nie istnieje.  
Solomon odwrócił głowę w kierunku Soulstealera i powiedział:  
- Ahikiro, Jack przybył tu, aby nam pomóc w walce ze Złymi. Chyba nie chciałbyś posłać go do krainy bezdusznych i bezmyślnych istot, hem? W końcu wtedy w ogóle nie byłby użyteczny.  
Mężczyzna, do którego zwrócił się Controlminder wstał z ławki, po czym podszedł do ogniska i przy nim uklęknął.  
- Francis, dobrze wiemy, a właściwie nie wiemy, jakie moce on posiada. Teoretycznie jest tak samo silny jak Soulstealer, ale praktycznie został prawie wykończony przez Speedtestera.  
- Jednakże, Ahikiro, mam nadzieję, iż dasz mu szansę.  
Ahikiro wstał. Odwrócił się do Controlmindera i delikatnym ruchem głowy przytaknął mu. Następnie zarzucił kaptur na głowę i odszedł w kierunku jednego z drewnianych domków.  
Jack również odszedł od grupki i ponownie usiadł naprzeciwko ogniska.  
- Francis?  
Controlminder pokiwał głową.  
- Tak?  
-, Dlaczego Akihiro mówił do siebie w trzeciej osobie?  
- Widzisz, Akihiro był japońskim studentem w Stanach, kiedy zaczęła się wojna. Kiedy byłem jeszcze wykładowcą na uniwersytecie w Cleveland i pierwszy raz go spotkałem, był zupełnie inną osobą, aczkolwiek już wtedy przejawiał objawy wyjątkowości. Nasz przyjaciel sam w sobie nie został mutantem. Kiedy bomba Reżimu wybuchła mutant dosłownie w niego wszedł. Soulstealer w nim jest i uaktywnia się tylko wtedy, kiedy Akihiro zostanie sprowokowany do walki. A jest to istota tak potężna, iż nasz przyjaciel sam boi się go używać. Zaraz po mutacji, Akihiro zmienił się nie do poznania. Stał się skryty i samotny.  
Jack pokiwał twierdząco głową i powiedział:
- Teraz rozumiem jego reakcję. Cóż, może lepiej pójdę go przeprosić…  
- Nie! –Wykrzyczała Sacrifice. -Lepiej będzie dla nas wszystkich, jeśli teraz Akihiro zostanie ze Soulstealerem sam na sam.  
- Rebecca ma rację. A jeśli czujecie się tak samo zmęczeni, jak i ja udajcie się na spoczynek. To był dla wszystkich bardzo ciężki dzień. Spotkanie uznaje za zakończone. Ach, jeszcze jedno, teren poza obozem jest bardzo niebezpieczny w dzień, a co dopiero w nocy. Jack odpuść sobie spacerowanie poza obozem, dopóki nie odkryjemy twych mocy.  
Tyson pokiwał twierdząco głową, a Controlminder podobnie jak reszta grupy udała się do swoich drewnianych domków. Jack jednak nie umiał jednak zasnąć. Zamiast spać rozmyślał przez cały dzień o tym, co wydarzyło się w przeciągu tych 10 lat, myślał o Jessice, co mogło się z nią stać? Czy żyje? Czy skutki bomby zadziałały również na niej? Kim jest ten Akihiro i czy da się z nim zaprzyjaźnić?

Odpowiedzi na te wszystkie pytania poznacie w następnym odcinkach:  
The only such story

Od autora:  
Chciałbym dodać, że zdaję sobie sprawę z tego, iż mój styl pozostawia dużo do życzenia. Dlatego też, proszę was o przymknięcie na to oka i skupienie się na fabule. Jeśli wam się spodoba już w przyszłym tyg dodam 2 odc :) Pozdrawiam

Joker95

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 3902 słów i 22785 znaków.

1 komentarz

 
  • badhairday21

    Jedno z lepszych opowiadań na tym serwisie :) i nie spodziewaj sie mega dużego zainteresowania Twoją historią, bo malo osob czyta takoe rzeczy:)

    25 maj 2015