The Crew 5

Słysząc kroki swoich towarzyszy, wracałem z piwnicy na górę. Do swojego domu - jedynego miejsca na świecie gdzie czuję się bezpiecznie. W towarzystwie swojej ekipy czuję się pewny siebie. Jestem postrachem Toronto, tym którym straszą dzieci. A The Swaggers to ci, których nic nie zniesie z tej ziemi.
Z piwnicy wychodzi się do małego korytarzyka przy drzwiach wejściowych do fortecy Biebera. Czekał tam na nas niewiele starszy chłopak.
- Idźcie do salonu, zaraz przyjdę - powiedziałem do chłopaków, zdejmując kurtkę i odkładając ją na półke z butami i pierdołami. Cały czas utrzymywałem kontakt wzrokowy z gościem.
Zapytałem "Masz?"
Chłopak podał mi kartonowe pudełko które przyniósł.
- To wszystko - powiedział.
Zlustrowałem wnętrze kartonu wzrokiem. W pudełku oczekiwałem dużej ilości pieniędzy których zapomniałem zabrać z piwnicy gościa którego niedawno zabiliśmy. Zapomnieliśmy je zabrać bo pewien gówniarz wpierdolił nam się w robotę.
- Trochę tego mało - mruknąłem zawiedziony.
- Wszystko co znaleźliśmy. Sory, bro - Chłopak rozłożył ręce.
Lekko się uśmiechnąłem, ku jego zaskoczeniu.
- Przynajmniej na piwo starczy.
Chłopak się zaśmiał i po krótkim pożegnaniu wyszedł.
- Yo, Malik. Ktoś trzeźwy musi skoczyć po piwo! - krzyknąłem radośnie wchodząc do nowocześnie urządzonego salonu.
Krótko obstrzyżony Zayn odwrócił glowę.
- Podobno miałem skopać więźnia - powiedział.
- Starczy mu. I tak jest trupem - odezwałem się idąc do kuchni
Blondyn, na którego zwykli mówić Niall zapytał z ironią " Czyżbyś nagle stracił ochotę na wpierdol?"
Wszyscy w salonie się zaśmiali. Stałem przy blacie w kuchni, oddzielonej jedną ścianą od salonu. Nikt nie zauważył że gdy oni ie śmiali, ja miałem grymas na twarzy.
W okrągłej szklance kostki lodu topiły się w niewielkiej ilości whisky która przed chwilą została nalana.
Przyglądałem jak lód powoli umiera. Ale ten u mnie w sercu nie umrze nigdy. Ten chłopak w piwnicy zepsuł mi robote. Gdybyśmy nadal tam byli pewnie zgarnęlibyśmy więcej hajsu. Chłopak był synkiem bogatych rodziców a impreza, tłum ludzi w który można się wtopić to idealny moment aby odzyskać długi za koks. Nie, ten 19latek nie był święty.
Pijąc pierwszy łyk, zacząłem się zastanawiać. Od jakiejś godziny czuję się dziwnie. Jabym był rozdarty na dwóch Justinów. Myślę o tym gówniarzu...
- Kogo kurwa on mi przypomina? - Nie powiedziałem chłopakom, wyśmialiby mnie. Kiedy pierwszy raz, w piwnicy spojrzałem mu w twarz, miałem opory żeby go zabić. Przypominał mi kogoś. Kogoś kogo znam. Tylko teraz sam nie wiem kogo?
Zimny płyn spływał po moim gardle, kojąc je. Za chwilę się rozluźnię, rozwale na kanapie koło ekipy i tak zaśniemy koło 3 nad ranem, oglądając jakieś filmy. Jeśli nie jesteśmy na akcji, tak spędzamy noce.
Zanim jeszcze alkohol w szklance się skończył siadłem między chłopakami na kanapie. Harry właśnie grzebał w pudełku z płytami dvd. Widać było tylko jego bujne włosy za które czasami go szarpię dla jaj. A Malik... Malik gdzieś zniknął. Pewnie poszedł do siebie i zaraz wróci z skrętami.
Niall gadał z Louisem, śmiali się głośno. Ja bawiłem się szklanką z odwróconym bananem na twarzy. Jakoś straciłem humor.

Dom POV

Nie wiedziałem która jest godzina. Straciłem rachubę, jaki jest dzień. Nawet mnie kurwa nie obchodziło gdzie jest Roscoe. Chciałem żeby przestało boleć. Żeby krew z ucha przestała płynąć. Wszystko napierdalało a ręce wykręcone do tyłu też zaczęły dawać o sobie znać.

Ja pierdolę... ale ja nawet ich nie znam. Nie podam rysopisu, nic. Nawet mało pamiętam z tamtej nocy! Kurwa przecież ja ich nie wydam!

Chyba spałem. Oczy otworzyłem w momencie kiedy usłyszałem że ktoś nadchodzi. W głębi duszy zacząłem modlić się żeby tym razem mnie oszczędzili.
Leżałem odwrócony plecami do drzwi. Szczerze... bałem się odwracać. Tak, jestem ciotą.
- Ej... - Ktoś kopnął mnie w plecy. Zaspany, nawet nie protestowałem. Pobity, śpiący, obolały. Kurwa... ja na nic nie miałem ochoty. Tylko wrócić do domu.
- Odwróć sie, mówie do ciebie - Poznałem po głosie że to był ten ich niby-dowódca. Eee... jak on? Jason? Justin? Przedstawiał się ale gówno z tego pamiętam. Oprócz tego że mnie skopał do prawie nieprzytomności.
Wstałem i oparłem się o ścianę. Pozbył się kurtki i zmienił wyraz twarzy. Chlopak wyglądał teraz inaczej niż jak widziałem go wcześniej. Był jakby spokojniejszy, mniej demoniczny na twarzy. W ręku trzymał butelkę whisky, opróżnioną co nieco.
- Nie miałeś przy sobie portfela ani nic - Tutaj zrobił pauze - Jak masz na imię?
Jego głos był jakby zmęczony. Albo po prostu był pijany.
Nie wiedziałem czy mu odpowiadać czy nie. Ale dobra...
- Dominick... - powiedziałem.
- Nazwisko? -
"A po chuj ci to wiedzieć?" Nie, powstrzymałem sie.
- McCann.
Chłopak stanął jak wryty.
- Jeszcze raz, jak? - zapytał ostrzej. Był chyba zaskoczony.
- McCann - powiedziałem głośniej. Patrzyłem na jego twarz. Była tam mieszanka złości, zaskoczenia i niedowierzania.
Schylił głowę, patrzył chwilę w ziemie jakby musiał przyswoić sobie te słowa.
Slyszałem jak wydycha powietrze. Chyba był lekko podenerwowany. Oby to nie odbiło się na mnie. Co ja zrobiłem, to on zaczął zadawac pytania?
Westchnął głośno i upił łyk z butelki. Syknął...
Po czym jak nie ciśnie szkłem w kąt pokoju... Butelka się rozleciała. Skuliłem się żeby żadne szkło nie wbiło mi się w twarz. O co tu kurwa chodzi?!
Drżał. Znowu obudził w sobie demona. O kurwa. Boże, broń...
Złapał ręką większy kawałek rozbitej butelki nawet nie patrząc czy się skaleczy.
Podbił do mnie, kucnął i jednym silnym pchnięcie przycisnął mnie do ściany.
Dusiłem sie, on ma naprawdę silne ręce.
- ZNASZ JASONA MCCANNA?! - wydarł sie. Jak szaleniec. Kawałek szkła który drugą ręką wbijał w moją szyję, sprawiał ból. Poczułem że krew zaczyna cieknąć z tego miejsca.
- ZNASZ?! - On... on jakby chciał się rozpłakać. Był jak świr. Jak chory psychicznie człowiek z problemami emocjonalnymi.
- Tak, kurwa, znam - powiedziałem. Strach było słychać w moim głosie.
- To mój brat - dodałem cicho.
Justin odstąpił ode mnie. Dyszał, oddychał szybko. Widziałem jego oczy. Już nie było w nich wściekłości. Raczej żal, smutek, rozpacz... Szkło z jego ręki samowolnie wypadło.
Ten chłopak jest dziwny.
Ukłucie na mojej szyi piekło. Kombinowałem żeby jakoś ułożyć głowę tak aby koszulką zatamować krew. Nawet nie zauważyłem kiedy chłopak wyszedł.

Justin POV
Byłem oszołomiony. Nawet demon którego mam w sobie, teraz przystanął i dumał. Wspominał, być może płakał...

Ale nie ja, ja będe się trzymał. Kurwa, chuj że moje policzki robią się wilgotne... Nie.

Chłopaki zasnęli, widziałem ich kiedy wróciłem na górę. Czułem się jakbym śnił. Jakby ciało w którym żyję nie było moje. Ruchy miałem spowolnione. To czego się dowiedziałem, rozbiło pewną barierę we mnie.
Cicho zamykając za sobą drzwi, wyszedłem na betonowe schody przed domem. Wokół nie ma żadnego oświetlenia, było więc ciemno. Nawet chodnik prowadzący do domu nie był widoczny.
Usiadłem, czując chłód betonu i powiew wiatru.

Nie, to się nie dzieje.

Wmawiałem sobie tą durnotę... ale wiedziałem że to nie pomoże. Moje dłonie były zaciśnięte w pięści, koszulka mokra od potu a twarz... mokra ale chyba nie od łez? Justin Bieber nie płacze.
Zayn i chłopaki znają mnie jako ostrego, drażliwego i zabójczego smarkacza. Ale szanują to, czują respekt przede mną. Gdyby się dowiedzieli że mam uczucia... Nie, kurwa ja nie mam uczuć.

- Blefujesz - zaśmiał się przyjaciel.
- Nie, po prostu wygrywam - dodałem, pokazując w uśmiechu białe zęby.
Miałem wtedy 14 lat. Siedzieliśmy akurat w domu mojego najlepszego kumpla, grając na xboxie i jedząc te niezdrowe nachosy. Ale uwielbialiśmy to. Gdyby nie szkoła czy rodzice, tak spędzalibyśmy każdą minutę. Zawsze był jakiś temat do pogadania, dziewczyna do przedyskutowania czy żart do powiedzenia. Zawsze.
Był tym, który spędzał ze mną najwięcej czasu.  

Pięści osłaniały moje oczy, kiedy oparłem głowę na kolanach chowając swoje wypełnione smutkiem źrenice. Tamte czasy... cholernie za nimi tęsknie.
Pociągnąłem nosem i wyjąłem pojedyńczego papierosa z kieszeni. Odpaliłem pogniecioną fajkę i poczułem jak dym opanowuje moje ciało. Pozwoliłem mu działać. Dawaj, spraw żebym się wyluzował - podpowiadał mózg.
Znowu pociągając nosem, omiotłem wzrokiem ciemną ulice. Wokół nie było nic, jedynie podjazd do garażu. I trawa, gdzieś dalej łąki, pare pdrzew. Żyliśmy na pustkowiu. Odpowiadało nam to. Przynajmniej był kawałek asfaltu o który się sami postaraliśmy.
Wypuszczając dym z ust i czując w nich jego wiśniowy posmak, wróciłem ponownie do czasów kiedy wszystko było inne.

Wracaliśmy ze szkoły. Ja i on. Wyglądaliśmy jak bliźniacy. Obaj mieliśmy długie grzywki które zasłaniały nasze oczy. Po drodze popełniłem moje pierwsze przestępstwo.
- Dawaj, to nic złego - powiedziałem do kumpla. Siedzieliśmy akurat w Stratford, na obrzeżach miasta. Stamtąd pochodzimy. Akurat cudem wyniosłem ze sklepu dwa małe piwa. Ale on miał opory. Ja chciałem udowodnić że nie jestem mięczakiem. Otworzyłem puszkę i upiłem łyk. Z grymasem na twarzy spojrzałem na niego.
- Dawaj, nie jest takie złe - uśmiechnąłem sie.
Przyjaciel otworzył piwo i też spróbował. Krzywił sie, udając że mu smakuje i że jest dorosły.
- Dobre piwko, nie? - Drażniłem się z nim. Ten nie ustępował i chlał.
- Fe - powiedział w końcu i odrzucił niedopite piwo na bok.
- Nie zgrywaj cwaniaka - poklepałem go po ramieniu i zaczęliśmy się żartobliwie trącać.
- Fajny dzień - powiedziałem kiedy już wracaliśmy do domów. Była 16, lekcje skończyliśmy dzisiaj o 12. Znaczy my, bo reszta skończyła je dopiero o 14. A my... bardzo często " kończyliśmy wcześniej lekcje ".
- Noo... Jak zwykle.
- Zawsze jest fajnie. Żyjemy chwilą, to dlatego.
- Co? - zdziwił się przyjaciel.
- Nie przejmujemy się niczym. Szkołą, rodzicami, ocenami... - myślałem na głos.
- Heh... dziwny jesteś - powiedział.

Jestem dziwny. Jestem inny niż wszyscy. I dobrze mi z tym.

Kiedy świat zabiera ci wszystko co masz, budzi się w tobie demon. Pragniesz zniszczyć wszystko. Zabrać światu wszystko, co ma cennego. Czasem nawet dochodzi do autodestrukcji i nawet nie widzisz, jak sam się pogrążasz. Bo tu chodzi o ciebie, to ty ucierpiałeś. Straciłeś najcenniejszą rzecz, jaką miałeś. Osobę, z którą przeżyłeś najlepsze lata swojego życia. Najlepsze wspomnienia, momenty. Chwile radości i smutku, z nim je dzieliłeś.

Nazywał się Jason McCann. Był moim przyjacielem.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 2053 słów i 11113 znaków.

1 komentarz

 
  • hobdikf

    Świetne po prostu genialny pomysł  :bravo:

    7 lip 2015