The Crew 2

Lubie imprezy, choć rzadko na nich bywam. Jak nikt nie zaprasza, to co się bede wpychać? Ale gdy Roscoe wyskoczy z propozycją, zawsze jestem chętny. Tego wieczoru – no limits.
W sumie, to lubie swoje życie. Ono NIE MA GRANIC. Nie mam ograniczeń, zakazów, nakazów, nikt nie mówi mi co mam robić. Jestem samotnikiem, ale jakoś mi to nie przeszkadza. No, może czasami marzy mi się mieć swoją ekipe. Ludzi za którymi mógłbym skoczyć w ogień. Ale to tylko marzenia. Nic nie znaczą.
- Ej, Dom. Wszystko ok? – usłyszałem Travisa. Chyba nie myślałem na głos?
- Co? A, jasne. Zamyśliłem sie.
Staliśmy akurat obok Sali czekając na następną lekcje. Kiedy jednak dzwonek zadzwonił, ja wpadłem na genialny pomysł.
- Yo, T – zagadnąłem cicho. Szczerzył się akurat do jakiejś suchej, chudej dupy.
Wyciągnąłem go na bok.
- Dawaj, spierdalamy. Chce ci się tu siedzieć?
- No, niby nie ale...
- Pieprzyć to. Dawaj pod moją szafke – Przejąłem inicjatywe i zacząłem go ciągnąć po korytarzu. W końcu uśmiechnął się i zaaprobował mój pomysł.
Otworzyłem szafke, zabrałem tajemnicze pudełeczko, bluze i towarzysząc T wyszedłem ze szkoły.
- Gdzie chcesz iść? – zapytał gdy byliśmy już na podwórku.
- Impreze trzeba zacząć mocnym wejście – poinformowałem go, uśmiechając się zadziornie.
- Znaczy, co? Browar? – słyszałem entuzjazm w jego głosie.
Nie odpowiedziałem gdyż byliśmy już koło sklepu.
- Powodzenia. Nie sprzeda ci – powiedział Roscoe, kiedy wchodziłem do sklepu monopolowego.
- A czy ja bede coś kupował? – uśmiechnąłem sie.
Rosco siedział pod sklepem. Jakąś minute. Kiedy usłyszał krzyk "Łapać go!” poderwał się z miejsca wiedząc że zaraz wybiegne, co właśnie zrobiiłem.
- Dawaj, dawaj! – darłem sie, taszcząc luzem czteropak piwa.
Adrenalina podskoczyła. Nie oglądałem sie, wiedziałem że nie będą nas długo gonić. Święty nie jestem, znam się na sklepach monopolowych.
Biegliśmy między budynkami. Czerwona cegła odpadała miejscami.
Będą już na zarośniętych obrzeżach Stratford, uznaliśmy kilka pniaków za doskonałe miejsce na piknik.
- Dobra, siadamy tu – powiedziałem zajmując jeden pniak. Travis usiadł na drugim i rozejrzał się dookoła.
-Gdzie my kurwa jesteśmy? – zapytał.
Wokół rosła wysoka trawa i krzaki. Pogoda dopisywała, niebo było jasne, bezchmurne.
- Jest ok – głośno myślałem, otwierając pierwsze piwo. Travis też to zrobił.
- Ale co jest ok?- zapytał pijąc pierwszy łyk.
- Życie – westchnąłem. To że w takich momentach jak ten czujesz się szczęśliwy. Uznając życie za linię, widzimy jaka jest chujowa. Nie dostrzegamy tych malutkich punkcików na niej. Takich ja ten. Chwil, w których czujemy się naprawde szczęśliwi.
Roscoe pewnie uznał że pierdole głupoty i zapatrzył się w dal. Chyba podobało mu się to miejsce tak samo jak mi.
- Jest dobrze... – Nie załapałem że nadal głośno myśle.
- Kurwa co ci? Na haju już jesteś? – Travis prawie opluł mnie piwem.
- Wiesz – zbliżyłem się do niego. Zamyśliłem na chwilę, przygryzając wargę. Następnie powiedziałem powoli – Nauczyłem się właśnie doceniać chwilę i to jaka jest zajebista.
Ten się na mnie patrzył.
I patrzył.
- Nieważne – odwróciłem wzrok i też zagapiłem się w dal.
Taki właśnie jest Roscoe. Żyje szybko. Ćpanie, imprezy, chuj ze szkołą, ruchanie z przypadkowymi sukami wyrwanymi na imprezach.
- Czy ja też tego chce? – zastanawiałem się czasami. Jestem jego przeciwieństwem, całkowitym. A jednak się przyjaźnimy. Jestem wrażliwy, cichy, spokojny. A jednak lubie czasem pożyć jego życiem. Zwykle za jjego namową ale i tak się tym cieszę.
Słońce było nadal wysoko, kiedy spacerowaliśmy po tamtych terenach. Kiedy będziemy na imprezie w Toronto, ono będzie się kładło spać.
Śmialiśmy, przepychaliśmy sie, wariowaliśmmy. Tacy jesteśmy. Dziecinni i jakby chorzy psychicznie. Ale za to się lubimy. Wariat lubi wariata za to że est wariaatem. Mniej więcej.
- Yo, T! – wykrzyknąłem kiedy ten właśnie chciał zdać mi relację ze swojego ostatniego podrywu – Mógłbym się u ciebie umyć?
- Co? A, jasne. Dawaj.
Trzeba się odświerzyć przez całonocnym piciem. Najlepiej zrobić to w domu kumpla który ma normalną łazienkę.
Roscoe przywykł do tego rodzaju pytań. "Moge zjeśc u ciebie obiad? Moge u ciebie przekimać? Moge się u ciebie wysrać?” Nic nie zrobi na nim wrażenia. Nawet jego mama nic do tego nie ma.
Szliśmy przez przedmieścia w kierunku małego domku na końcu ulicy. Z zewnatrz może i wygląda na obskurny i stary, a;le jest to naprawde przytulne miejsce. To tam lubie spędzać noce grając na konsoli i pijąc piwo. Jak są rodzice Travisa, to w małych ilościach. A jak pewnego razu wyjechali na weekend to nie poznali domu po powrocie, gdyż Roscoe jest znany z imprezowania.
- Mama w domu? – zapytałem kontrolnie, gdy wchodziliśmy na podwórko.
- Nie, jeszcze w pracy. Nie świruj, wbijaj! – powiedział kumpel otwierając drzwi.
Z małego korytarza weszliśmy do salonu i kuchni w jednym. Oprócz tego pomieszczenia, w domu była oczywiście łazienka i dwa pokoje: sypialnia rodziców i pokój Travisa.
- Czym chata bogata – usłyszałem rzucając plecak na sofę. Roscoe rzucił mi paczkę fajek.
- Hej... – Uśmiechnąłem się zadziornie i wyjąłem pudełeczko skarbów z kieszeni.
- Nieeee, to na wieczór. Dawaj na szluga.
Wypuszczając kółka dymu przez okno w pokoju Travisa, oczyszczałem swój umysł z głupich myśli. Te są najczęstszymi kiedy siedzi się w pokoju tego chłopaka.
Travis, jak zwykle kiedy jesteśmy sami, włączył na laptopie jakieś porno i prawie srał, oglądając to. Nie wiem czego ale jakoś nie lubie tego rodzaju filmów.
Nie, nie jestem gejem. Po prostu wiem jak to jest zrobione. Naciągane i sztuczne. Oto cała tajemnica pornosów. A goście tacy jak Travis to kupują.
- Ale ma cyce – powiedział i zaciągnął sie.
- Spoko, cycki ma fajne... – patrzyłem przez okno. Cisza i spokój – zaleta mieszkania w Stratford.
- Ej, pooglądaj ze mną. Dom! – Zabrzmiał jakby był moim młodszym braciszkiem i oglądał właśnie bajkę.
- Patrze – udałem że podnieca mnie ta wytapetowana niunia robiąca właśnie laskę tak samo sztucznemu i nafaszerowanemu pigułkami typowi.
- Dziwny jesteś – parsknął Travis.
- Jestem sobą – powiedziałem wyrzucając peta za okno. Zawsze tak odpowiadam kiedy ktoś coś do mnie ma.
Na wyłożonej zieloną tapetą i drewnianymi panelami ścianie wisiał zegarek. Pokazywał 16:27.
- Dobra, moge się umyć? – zapytał zamykając okno. O 17 ma przyjechać nasz transport.
- Możesz się nawet wysrać jak chcesz – zakpił żartobliwie Roscoe. – No, idź kurwa!

- Faktycznie, po co pytam – pomyślałem.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1225 słów i 6915 znaków.

Dodaj komentarz