JW Agat Rozdział XLII

W totalnej ciemności czyjeś ręce chwyciły Martę za ramię, prowadząc gdzieś. Trzymając swój karabin w dłoniach, za sobą i obok siebie słyszała odgłosy idących towarzyszy. Zastanawiała się co z rannymi, gdy wtem korytarz zaczął powoli się rozjaśniać, aż w końcu rozszerzył się w mocno oświetlone pomieszczenie, w którym było zgromadzonych już około piętnastu ludzi. Pani kapitan zmrużyła oczy od ostrego światła i odwróciła się ku swym ludziom. Ujrzała, jak wykrzywiony w strasznym grymasie Granier składany jest przez kolegów na podłodze, postrzelony w ramię Anglik usadzany nieopodal niego, a zabici pod przeciwległą ścianą.
Marta rozejrzała się po pomieszczeniu, zauważając zaniepokojone oczy wlepione w nią.
- Who are you? - zapytała nieufnie.
Jeden ze starszych mężczyzn podszedł do niej i przyjrzał się fladze na jej ramieniu.
- Polacy? - zapytał ochrypłym głosem, świdrując ją wzrokiem.
- Nie wszyscy — odparła lekko zbita z pantałyku, widząc jego podniecenie.
- To tak, jak i my, miła panienko! Radzi jesteśmy móc gościć was w naszych skromnych progach... Pomożemy wam z rannymi, mamy tu dobrego lekarza i dużo leków i środków opatrunkowych, chociaż brak sprzętu.
- Dziękujemy za pomoc — powiedział Pawłowicz, zbliżając się do nich i delikatnym ruchem kładąc Marcie rękę na ramieniu. W duchu sklęła go, pohamowując jednocześnie cisnący jej się na usta syk rozdrażnienia. Żołnierz musiał jednak wyczuć jak momentalnie się spięła, bo zabrał rękę. Obserwujący ich uważnie mężczyzna uśmiechnął się tylko łagodnie i odrzekł:
- Przede wszystkim to my cieszymy się, że tu jesteście i nam pomożecie, bo to oznacza, że tli się jeszcze iskierka nadziei na lepsze jutro.
- Nie przyjechaliśmy tutaj, by bronić cywili, tyl...
- Nie gadajcie tyle! - ich dyskusję uciął francuski dowódca. - Oni się mogą wykrwawić, a wy tracicie czas na jałowe dyskusje, które mogą poczekać!
Marta i jej kolega spojrzeli za siebie i widząc karcący wzrok towarzysza, strapili się, orientując się, że ma stuprocentową rację.
- Pomóżcie... - Pawłowicz zwrócił się do mieszkańców. Jeden z nich podbiegł od razu do Graniera i wraz z wojskowymi medykami zajął się rannym. Drugi żołnierz mocno draśnięty w ramię musiał póki co poczekać na swoją kolej. Całe szczęście, że rana nie była groźna.
Marta zabezpieczyła broń i położyła ją w kącie pod ścianą. Sama usiadła w kucki, wbijając wzrok w brudną podłogę. Po kilku chwilach w polu jej widzenia pojawiły się jakieś damskie buty. Podniosła głowę i ujrzała młodą dziewczynę z niewielką tacą w dłoniach, na której trzymała kubeczki z wodą. Z nikłym uśmiechem na ustach, pani kapitan sięgnęła po naczynie i wypiła zimną wodę niemal na raz. Gryzący dym granatów wyjątkowo mocno podrażnił jej gardło. Trochę zbawczego napoju spłynęło cienką strużką po brodzie, żłobiąc jaśniejszą ścieżkę w pyle pokrywającym jej twarz.
Cały czas czuła pulsujący ból w ramieniu, ale starała się nie zwracać na niego uwagi.
- Jakże mosz na imia, hę? - ta sama dziewczyna, która roznosiła picie, ukucnęła obok Marty, przyglądając jej się uważnie.
- Co? - Marta zaskoczona jej pytaniem, odwróciła się w jej stronę.
- Gucho jesteś? Pytom jakże ci na imia... - dziewczyna wyszczerzyła się w uśmiechu, ukazując swoje cokolwiek wybiórcze uzębienie.
- A po jakiemu pytasz?
- No jak to? No przecie po waszymu pytom.
- No nie bardzo... Czemu tu się chowacie?
- Nie wim. Rodzica kazali przyjęć, tom przylazła. Od miesiąca już chybam tu siedze.
- Rozumiem. - Marta podniosła się z ziemi, podchodząc do Eliasa.
- Jak on się czuje? - odciągnęła na nok jednego z lekarzy.
- Póki co jego stan jest stabilny, chociaż ciężki. Na razie oczyściliśmy tylko ranę z zewnątrz, ale będziemy musieli przeprowadzić operację, by pousuwać kawałki strzaskanej kości i naprawić spowodowane tym obrażenia.
- Przeżyje? - zadawała to z ciężkim sercem. Utrata jednego ze snajperów mogła poważnie ich osłabić.
Lekarz wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia. Nie wiem, jakie szkody wyrządziły odłamki. Najbliższe godziny o tym zdecydują.
- Nie mamy tyle czasu.
- I tak już nie zdążymy na nasz transport. Chociaż... I tak musimy ich powiadomić o tym wszystkim.
- Cholera jasna... W gorsze bagno już chyba nie mogliśmy wpaść...
- Uważaj, bo cały czas jeszcze możemy — odezwał się Pawłowicz, podchodząc do niej.
- Nie kracz, dobrze?
- Chciałbym, ale musisz przyznać, że w super sytuacji to my się nie znajdujemy...
Nagle gdzieś nad ich głowami rozległy się krzyki osób, a potem seria strzałów karabinowych, po których głosy natychmiast ucichły. W przeciągu następnych dwóch minut ich uszu dobiegło jeszcze kilka kolejnych serii i okrzyków. Żołnierze i mieszkańcy stłoczeni w sumie na niewielkiej przestrzeni piwnicy popatrzyli na siebie ze zgrozą. Odgłosy te świadczyć mogły o tym, że wojsko rosyjskie zaczęło mordować cywili, by tylko wywabić swoich przeciwników na powierzchnię.
- Łącz z dowództwem. - blady na twarzy Pawłowicz zwrócił się do oficera łącznikowego.
Tymczasem, gdy rozmawiał on z głównodowodzącymi tą akcją, medycy zajęli się od nowa rannym Eliasem.
Kilka minut później polski żołnierz ze zdenerwowaniem rzucił słuchawką przenośnego aparatu i zaklął:
- Kurwa jego mać! - Marta spojrzała zdziwionym wzrokiem na Pawłowicza. - Póki co mamy sobie radzić sami.
- Czemu? Agat przecież został na obrzeżach miasta. Mogliby nas wspomóc.
- Odpada. Musieli się wycofać. Rosjanie i Chińczycy tworzą zwarty kordon wokół miasta. Rzucili do akcji ciężki sprzęt. Nie przedrą się.
- Wokół miasta? Zgłupiałeś? Skąd by mieli tyle żołnierzy?
- Pojęcia nie mam... Lotnictwo też nam nie pomoże.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1093 słów i 5961 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • mm

    Czekam na nastepna ;)

    29 kwi 2016

  • elenawest

    @mm bardzo się z tego powodu cieszę :-D postaram się dodać w majówkę, ale nie obiecuję na 100% :-P

    29 kwi 2016