Dead Echo. 7

Ćmienie w głowie nie dawało mi spokoju. Leżałem na czymś twardym i zimnym. Powoli otworzyłem oczy. I od razu tego pożałowałem. Okropny ból przeszył moją czaszkę. Opuściłem powieki ze stęknięciem. Już miałbym pogrążyć się w śnie, kiedy coś sobie przypomniałem. Zerwałem się na równe nogi. Podłoga pode mną zdawała się falować. Przytrzymałem się ściany i rozejrzałem. Ishi leżał rzucony w skrzynki jak szmaciana lalka. Pod człapałem do niego i przyklęknąłem. Potrząsnąłem nim. Raz. Drugi. Trzeci. Otworzył oczy i spojrzał na mnie.

-Wszystko w porządku? - odezwałem się ochrypłym głosem. Moje gardło było suche jak papier ścierny.
-Chyba tak... boli mnie łeb.

Kiwnąłem głową. Zanim zdążyłem się odezwać drzwi w przeciwległym krańcu pokoju otworzyły się. Wkroczyły do niej trzy postacie. Jedna wysoka i smukła. Druga chwiejna i niższa. A trzecia ogromna i zwalista. Rozpoznałem w tych postaciach Trishkę, Sarrano i jego zmutowanego pupila.

-Witajcie, gołąbeczki! - zarechotał pijacko Sarrano. Pociągnął łyk z butelki whisky - Nie przeszkadzam?
-Daruj sobie, jebany kutasie - powiedziałem. - masz ze sobą swoje dwa pieski? Trishkę i tego, jak mu tam?
-Gray, Gray, Gray - powiedział Sarrano, gibiąc się na lewo i prawo. - w tej branży wytrwają tylko najsilniejsi. Trishka postanowiła obrać prawidłową stronę.

Omiotłem spojrzeniem dziewczynę. Stała prosto, trochę zbyt spięta i skrępowana. Zmarszczyłem brwi i podniosłem się z kolan, podałem rękę Ishi'emu, który z moją pomocą wygramolił się z skrzynek. Wszyscy trwaliśmy naprzeciwko siebie nieruchomo. Nagle Sarrano pstryknął palcami i powiedział.

-Załatw ich.

Mutant ruszył na nas. Ćmienie w głowie ustąpiło i rzuciłem się na bok. Twardziel uderzył bokiem w ścianę i zaryczał. Zaszarżował ponownie. Próbowałem uskoczyć, lecz swoją mocarną łapą złapał mnie. Uniósł w górę i cisnął mną jak kamieniem. Wyleciałem na korytarz i już miałem uderzyć w kolejne drzwi, kiedy wrota nagle otworzyły się. Komandos Final Echo stanął jak wryty, a ja uderzyłem w niego plecami i posłałem na drugą ścianę, gdzie padł bez przytomności. Dopadłem do panelu obok drzwi i uderzyłem w niego. Drzwi zamknęły się tuż przed nosem wielkoluda. Odetchnąłem i rozejrzałem się po pomieszczeniu. To była zbrojownia. Olbrzym zaczął uderzać w wrota, wiec nie miałem zbyt wiele czasu. Nie było tutaj żadnych broni palnych. Tylko kiścień. Czyli kula na łańcuchu. Nie byłoby w tym nic ciekawego, ot, broń używana przez rycerzy w średniowieczu, lecz było tu takie usprawnienie, że jeśli kula uderzyła w cel, raziła go potężną dawką prądu i łamała kości. Złapałem za łańcuch i ściągnąłem kiścień ze stojaka. Rozejrzałem się ponownie. Na niewielkim stole leżał granat odłamkowy. Złapałem za niego i wsadziłem go za pasek. Tak uzbrojony czekałem na mutanta. Uderzenia nasilały się, a metal wyginął pod ciosami. Nagle drzwi wyleciały z zawiasów i uderzyły o przeciwległą ścianę. Mutant natarł na mnie. Zakręciłem kulą na łańcuchu jak lassem, następnie zaatakowałem. Stwór zasłonił się potężną dłonią chrupnęły kości i nic po za tym. Cholera - pomyślałem - nie uruchomiłem paralizatora w kuli. Przycisnąłem guzik na rękojeści, a kula zaświeciła. Olbrzym się cofnął, gdy znów zakręciłem kiścieniem. Uderzyłem. Zasłonił się drugą ręką. Chrupnęły kości, a stwór rażony prądem uklęknął na jednym kolanie. Znów zakręciłem kulą i jednym sprawnym ruchem zmiażdżyłem czaszkę mutanta, który upadł u moich stóp zalanych krwią. Przeskoczyłem nad ciałem olbrzyma i przebiegłem przez korytarz. Wpadłem do pomieszczenia z którego mnie brutalnie wyrzucono akurat by zobaczyć, jak Sarrano właśnie uruchomił kontroler. Było to urządzenie na wierzch dłoni, które wystrzeliwało, coś jakby elektroniczną smycz, dzięki któremu można było przejmować władzę nad maszynami. Ishi - pomyślałem z rozpaczą. Generał zamachnął się i podłączył smycz do ramienia pół-robota. Mój towarzysz wrzasnął i próbował się odsunąć, lecz po chwili się zatrzymał. No, tak - przeszło mi przez myśl - Ishi ma wgrany w mózg chip, by mógł kontrolować to ramie.

-Ohoho, robociku. - powiedział Sarrano - ukatrup swojego przyjaciela.

Ishi ruszył w moją stronę. Kiścień wypadł mi z ręki. Mój kompan złapał mnie za szyję mechanicznym ramieniem i przygniótł do ziemi. Zakrztusiłem się i próbowałem rozewrzeć jego palce.

-Wybacz mi, Gray. - powiedział Ishi. - nie kontroluje tego.

Robiło mi się ciemno przed oczyma. Czułem, że przyszło mi czas zapłacić za moje grzechy. Spojrzałem w oczy Ishi'emu. Postanowiłem spróbować ostatni raz.  

-I-ishi... możesz się.. się temu przeciwstawić...
-Nie mogę! - odpowiedział.

Za plecami Ishi'ego widzialem Sarrano, który śmiał się. Paskudnie rechotał i chlał te swoje whisky. Ogarnęła mnie wściekłość. Rozwarłem palcem po raz kolejny, zabrałem trochę powietrza. Niewiele. Już nie dawałem rady rozewrzeć jego palców. Ishi patrzył na moją umierająca twarz i nagle oderwał się od mojej szyi i mechanicznym ramieniem uderzył w Sarrano, który odleciał do tyłu i zerwał smycz. Zakrztusiłem się, a mój towarzysz pomógł mi wstać.  

-Dzięki, stary. - powiedziałem.

Nagle pomiędzy nami a Sarrano stanęła Trishka. Wymierzyła w mój mostek karabinem maszynowym. Nie widziałem w jej oczach smutku, jak poprzednio. Widniał tam tylko gniew.

-Podczas swojej pierdolonej służby w Final Echo. ZABIŁEŚ MI OJCA! - wywrzeszczała mi w twarz i docisnęła broń.
-Trishka, ja...
-Milcz! - przerwała mi. - zemszczę się teraz na Tobie, kutasie.  
-Ohoho! Nie chciałbym przerywać, ale... - powiedział Sarrano. -... pierdolcie się!

Generał z progu wymierzył rewolwerem w szybę na jednej ze ścian naszej komory i przestrzelił ją. A potem nacisnął guzik na panelu i odłączył pomieszczenie od Ulysses'a. Upadłem na ziemie i zatrzymałem się na ścianie. Ishi zapierał się nogami i rękami, lecz cały czas przesuwał się w stronę wielkiej dziury w szybie. Obok mnie zaszurał kiścień. Złapałem go i uderzyłem w ziemie obok mojego towarzysza, następnie szarpnąłem i rzuciłem w stronę okna. Ishi skinął do mnie łbem i złapał się krawędzi dziury, która powstała w wyniku uderzenia kulą. Trishka leżała w skrzyniach. Nie ruszała się. Pewnie nieprzytomna - pomyślałem. Przez szklane drzwi, które zastąpiły dziurę po naszej komorze na jego statku, widziałem Sarrano. Stał i pił te swoje paskudne whisky. Zasalutował mi i odwrócił się. W tym samym momencie przypomniałem sobie o granacie. Wyjąłem go i odczepiłem zawleczkę. Uśmiechnąłem się i rzuciłem w stronę szklanych drzwi. Eksplozja zatrzęsła naszą komorą. Na miejscu szklanych wrót ziała teraz wielka dziura. Nagle zobaczyłem jak Sarrano wylatuje przez nią i wlatuje do naszej komory. Złapał się jakiejś ściany, by nie wylecieć. A my cały czas nabieraliśmy prędkości, oddalając się od Ulysses'a. Potem wchodząc w atmosferę ziemską. Uderzyliśmy w taflę wody. Na szczęście komora unosiła się na wodzie. Morskie fale zaniosły naszą czwórkę w nieznaną stronę.

ziomek

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1324 słów i 7419 znaków.

4 komentarze

 
  • Vengeance_Child

    It's just epic... :D

    20 lip 2014

  • Blake

    Fajne, dobrze prowadzona akcja i te porównania na początku.

    18 lip 2014

  • iza0199

    O rany ^.^ Genialna część! Znowu nie mam się do czego przyczepić ;D

    18 lip 2014

  • Gabi14

    Wow, super :D

    18 lip 2014