Dead Echo. 2

Musieliśmy wylądować. Brak paliwa, powietrza i żywności dawał się nam we znaki. Cały czas wypatrywaliśmy planety na której możemy się zatrzymać. Po kilku dniach udało nam się znaleźć nieznaną nam dotąd planetę.

-Doc, sprawdź czy planeta jest zdatna do życia.

Nasz inżynier kiwnął głową. Nacisnął kilka guzików, a z podwozia naszego statku wysunęła się mała sonda badawcza. Przez szybę widziałem jak pędzi i wchodzi w atmosferę planety poniżej. Na ekranie widzieliśmy wszystko, co pokazywała sonda. Gdy zbliżyła się trochę do powierzchni ziemi, krzyknąłem. Coś się we mnie poruszyło. Jakieś wspomnienie. Nagle zdałem sobie sprawę na co patrzę.

-To... to Ziemia - wychrypiałem. - zniszczona Ziemia.

Wszyscy z mojej załogi jęknęli. Ziemia była największym siedliskiem ludzkości do 2960 roku. Nastąpiło przeludnienie, nigdzie nie było miejsca. Ludzie budowali się wszędzie. W powietrzu, pod wodą, pod ziemią, lecz w końcu przyrost naturalny osiągnął takie rozmiary, że nic nie pomogło. Generał Sarrano zrobił jedną, paskudną rzecz. Na całym świecie ogłosił, że nastał kres ziemi i, że wszyscy mają się ewakuować. Uciec udało się jedynie 1/4 ludzkości. Na resztę zostało zrzucone kilkaset bomb atomowych przez co część ludzi zginęła, lecz większa część zmutowała w niewyobrażalny sposób i stali się agresywni. Gdyby nie to, że Sarrano miał wsparcie Final Echo, oddziału z którego ja i moja załoga zdezerterowaliśmy i założyliśmy swój własny odłamek o wdzięcznej nazwie Dead Echo, zostałby za to zamordowany, ale nikt nic nie miał do gadania prócz niego samego, a teraz jego największymi wrogami byliśmy my. Już nie liczyłem ile żołnierzy Final Echo zginęło z mojej ręki. Z moich rozmyślań wyrwał mnie Doc.

-Co robimy, Gray?
-Musimy wylądować. Co z sondą? - powiedziałem.
-Powietrze jest zdatne do oddychania. - odpowiedział Doc. - nie wiem, czy chce tam lądować.
-Musimy, nie mamy powietrza i żywności.

Doc skrzywił się. Nacisnął guzik i sonda wróciła do nas. Zasiadłem przy panelu sterowania i skierowałem statek w stronę planety. Po kilku minutach weszliśmy w atmosferę, a gdy chmury rozwiały się, zauważyłem coś, co zabrało mi dech w piersiach. Widzieliśmy miasto. Wielkie miasto. Wszystko by było dobrze, gdyby nie to, że była to ruina. Niektóre budynki opierały się o siebie, inne leżały już dawno na ziemi. Spojrzałem w inną stronę. Spostrzegłem coś, co było autostradą. Leżało tam kilkaset wraków aut, które opuszczały miasto. W jednym odcinku autostrady zobaczyłem wielki i wysoki znak, który opierał się o skałę. Niektóre litery w napisie przed nami leżały na ziemi, lecz na pewno dało się tam odczytać nazwę miasta. Las Vegas. Spojrzałem po twarzach moich kompanów. We wszystkich nagraniach i zapiskach było wymienione to miasto. Kiedy przelatywaliśmy obok skały, nagle na przedniej szybie pojawiło się kilka kształtów. Zaczęli uderzać w szybę. Z zaskoczenia straciłem panowanie nad pojazdem. Uderzyłem w skałę, zakręciło nami. Wpadając w ruch obrotowy, nagle wbiliśmy się w jakiś szklany wieżowiec. Uderzyliśmy w budynek i przebiliśmy się na wylot, część kamieni i odłamków spadła na ziemie. Kształty przebiły się przez szybę i wpadły do kokpitu. Przyjrzałem się im. Wyglądali jak ludzie, ale ze skórą o kolorze kamienia. Na ich klatce piersiowej w okolicach serca widniał wielki bąbel z magmą. Uderzyliśmy o ziemie, spadłem z fotela. Widziałem jak kamienni ludzie wskoczyli na Lock'a. Pięść uniosła się w geście uderzenia.

-NIE! - wrzasnąłem i dopadłem do broni.

Było już za późno. Sześć, mocarnych ciosów spadło na twarz Lock'a. Złapałem za broń i wystrzeliłem. Naprawdę byli z kamienia. Pociski nie wyrządzały im żadnych szkód, ale odwrócili się. Skierowałem ogień na ich bąble z magmą. Spadli z Locka zdmuchnięci jak świeczka. To był ich słaby punkt. Reszta załogi załatwiła resztę ludzi z kamienia, a ja dopadłem do Locka, przyłożyłem mu palce do szyi. Brak tętna.

-Lock... Lock nie żyje... - jęknąłem, wpatrując się w nieżywą twarz przyjaciela.  

Wszyscy stanęli nade mną i ubolewali nad stratą kompana. Wstałem po chwili. Nie mogłem ubolewać. Byliśmy na obcym terenie dopiero kilka minut i już straciliśmy jednego towarzysza. Musieliśmy być czujni.

-Ishi zakop go w pobliżu statku, Trishka, ty osłaniaj mu tyły.

Zabrali się do swoich zadań bez marudzenia. Zabrali ciało i wyszli z uszkodzonego statku. Skierowałem spojrzenie na Doc'a.

-Ile zajmie naprawa statku? - rzekłem.
-Na pewno kilka tygodni.
-Zabieraj się do roboty. Nie możemy tutaj zostać dłużej, niż będzie trzeba.  

Skinął głową i oddalił się, by zabrać się do naprawy. Spojrzałem na panoramę zniszczonego miasta przez rozbitą szybę. Zadrżałem. Co tam się czaiło? Oparłem broń o ramię, przyglądając się pracującym towarzyszom.

ziomek

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 914 słów i 5056 znaków.

1 komentarz

 
  • Gabi14

    Nieźle, nieźle :)

    16 lip 2014