Bullet - 5

Miałem coś jeszcze dodać ale tylko wyjąłem dwa białe talerze z szafki, uśmiechając się przy tym.  
- Mamy dwie godziny – powiedziałem głośniej. Siadłem na kanapie w salonie i włączyłem telewizor.
- Zjesz to w minute, znając ciebie – powiedziała, zanim wyszła z kuchni.  
Zaśmiałem się. W telewizji leciał jakiś durny talent show. Nienawidzę takich programów. Skakałem po kanałach, jednak nic mnie nie zainteresowało. Wyłączyłem TV, Leo właśnie nałożyła nam obiad.
- To smacznego kotek – rzekła z uśmiechem.
Posłałem jej serdeczny uśmiech. Rzadko się tak uśmiecham. Tylko gdy jestem szczęśliwy. A przy niej jestem najszczęśliwszy na świecie.
Jedliśmy, Leo opowiadała jak minął jej dzień. Wróciła ze studiów, zaczęła pisać jakąś prace a potem zrobiła te pyszności. Ja też opowiedziałem je swój dzień. Słuchała w ciszy. Przywykła do mojego stylu życia i jak powiedziałem że zabiłem Johnego, tylko westchnęła. Nie lubiła gdy zabijałem ale nie miała na to wpływu.
- I potem wybiliśmy mu szybę. I przyjechałem tutaj – pokiwałem głową kończąc. Wziąłem ostatni kęs z talerza.
Leo wstała i zaniosła naczynia do kuchni. Usłyszałem dźwięk otwieranej lodówki.
- Pijesz? – krzyknęła.
- Tak. Chuj że prowadzę – powiedziałem.  
Z niewinnym uśmiechem wróciła, niosąc dwie butelki piwa.
Otworzyła je zapalniczką. Moja bad chick, sam ją tego nauczyłem.  
Położyła się na mnie. Zwróciłem uwagę na jej chude, gładkie nogi które zwisały z kanapy.
Leżeliśmy tak, pijąc piwo i gadając. To było takie... zwyczajne.
Są w moim życiu takie momenty, kiedy mam wyjebane na wszystko. Jeszcze bardziej niż zwykle. Takie moemnty, które chciałbym zatrzymać. Żeby czas dalej nie płynął.
To była właśnie taka chwila. Byliśmy jak zwyczajni ludzie. Nie byłem wtedy Bulletem, gangsterem i zabójcą. Byłem po prostu sobą.  
Ona też nie patrzyła na mnie jak na człowieka wyjętego spod prawa. Kochała mnie, miała gdzieś to co gajdają ludzie i co pierdoli gość w telewizji. Że Bullet zabił kogoś tam...
Zwykle w wiadomościach przy pseudonimie Bullet pojawia się moja twarz. Ona wtedy patrzy na to zdjęcie, bez emocji.
A moja rodzina? Mama coś kiedyś powiedziała że ten Bullet jest do mnie podobny. Ale... Bullet to w domyśle chłopak. Ona ma córke. Więc, raczej się niczego nie domyśli a moje podwójne życie pozostanie takie jakie jest.
-Ej... robimy coś dzisiaj? – wyszeptała Leo. Była odprężona. Jakby zasypiała.
- Jak uda mi się przyjechać... Albo jak Fester nie zmieni planów to może gdzieś pójdziemy.
- Tobie zawsze się udaje – odwróciła sie. Leżała teraz brzuchem na moich udach – A jakie Fester ma plany?
- Obleśne, uwierz mi – Zaśmiałem sie. Widziałem dziewczyne Festera. Dla mnie jest brzydka, ale nie mówiłem mu tego. Moja Leo to przy niej miss świata.  
Leo też się śmiała, zakrywając usta ręka. Mrużyła oczy.
- Pójdziemy do klubu czy gdzie? – podparła ręką głowę.
- Nie wiem, skarbie... Jest dopiero... kurwa!
Czas leciał za szybko. Musiałem stąd spadać.
Mam jakieś pół godziny żeby dojechac do domu.
- I nawet nie wiem gdzie schować samochód – zamartwiałem sie, wsiadając do auta.  
Zupełnie się wyłączyłem. Tak ona na mnie działa. Zapominam o całym świecie i liczymy się tylko my.
Jadąc, odpaliłem fajke. Przeklinałem się w myślach. Jak mogłem zapomnieć?
Musiałem szybko coś wymyślić. Nie podjade przecież tym autem pod dom i nie zostawie go na podwórku!
Zadzwoniłem do Festera.
- Sprawa jest – powiedziałem bez przywitania. Napewno usłyszał zdenerwowanie w moim głosie – Musisz przechować Legacy.  
- Kurwa, Bullet... To nie jest odpowiedni moment... – Domyślałem się co robi.
- Zostaw tą suke i wbijaj pod mój przystanek! – krzyknąłem, pyrgając telefon na siedzenie pasażera. Czułem że krew we mnie wrze.
Ściągnąłem kolejnego bucha. Im bliżej domu byłem, tym sytuacja stawała się bardziej niekomfortowa.
Zaparkowałem samochód na wjeździe do lasku, koło mojego domu. Zasłaniały go gałęzie i krzaki. Siedząc w aucie, wyjąłem kolczyk z wargi. Włożyłem go do mojej bluzy która jeździła w tym aucie.
Mam kilka bluz z logiem Bullet For My Valentine. Można powiedzieć, że to mój strój służbowy. To jeden ze znaków rozpoznawczych Bulleta.  
Rzuciłem moje skarby na tylnie siedzenie i czekałem na kumpla.  
Zdążyłe zjarac kolejnego szluga, słuchając Buletów. Fester zjawił się po długim czasie.
- Ty piechotą szedłeś? – zapytałem z wyrzutem, wysiadając z auta.
- Nie, autobusem – powiedział jakby nie widział że jestem wkurwiony.  
- Zabieraj tego rzęcha i spierdalaj – powiedziałem, odchodząc.
- A tobie co? – Fgester miał wsiadać ale zauważył że jestem zdenerwowany.
- BO KURWA TAK SIE NIE DA! – wydarłem sie. Znowu nie pomyślałem, jakiś sąsiad mógł mnie zobaczyć i nabrac podejrzeń.,  
- Ale co się nie da?  
- Chciałem pobyć z Leo. Było nam tak dobrze... – Złapałem się za głowe – Kurwa...
Kucnąłem, chcąc się usokoić.
- Wiesz... czasami mam ochote to skończyć – Spojrzałem w oczy przyjaciela.
- Co skończyć? Co ty Bullet pierdolisz? – Zamknął drzwi i usiadł na zasypanej liśćmi ziemi, obok mnie.
- Bo chciałbym żyć normalnie. A nie, że na tą godzine mam być tu, że mam się ukrywać, kłamać, kurwa... Czasem mam dosyć.
- Moooorodo... – Fester zarzucił mi ręke na szyje.
- Nie pękaj, ciebie nic nie zniszczy – Uśmiechnął sie, pokazując białe zęby.
- Też tak myślałem. A życie jest jak bomba atomowa – parsknąłem.
- Którą rozbroimy... dasz rade dzieciaku – Poklepał mnie w głowę i odszedł stronę samochodu.
Chciałem jeszcze chwile tam posiedzieć ale odjeżdżając Fester rzekł "Lepiej idź, Ewka zaraz wróci”.
Zrezygnowany, przygnębiony, ruszyłem w stronę domu.  
Psy zaczęły szczekać kiedy pojawiłem się koło siatki.
- Zamknąć kurwa ryje – pomyślałem, dochodząc do furtki.
Wszedłem do swojego pokoju. Musiałem się odstresować.
Otworzyłem wersalke i wyjąłem niej schowaną przed wszystkimi gitare elektryczną. Czarnego Jacksona Vke.
Nikt nie wchodzi do mojego pokoju, a tym bardziej nikt nie zagląda do wersalki. Dlatego tam trzymam pare moich pistoletów ( te są schowane głębiej, na wszelki wypadek ), gitare, dwa plecaki z pieniędzmi i yesdzika. Takie elktryczne coś ala segway. Fajna zabawka.  
Podłączyłem gitarę do małego wzmacniacza który normalnie robi za głośnik.
Zacząłem jeździć palcami po gryfie, grając Tears dont fall. Jedna z piękniejszych piosenek jakie istnieją.  
Jednak, niedługo po przyjściu do domu usłyszałem silnik turkusowego Opla Corsy. Ewa wróciła.
Szybko schowałem gitare i wyszedłem się z nią przywitac, jakby nigdy nic.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1269 słów i 6894 znaków.

Dodaj komentarz