Biała Karta- Złodziej

-Zlecenie jest bardzo opłacalne. Sam naszyjnik ma sporą wartość- powiedział John wyciągając czarną teczkę z szuflady biurka. Był łysym, niskim mężczyzną po pięćdziesiątce, otaczającym się złotem i pięknymi kobietami.- Sprawdziłem wszystko. Robota jest stosunkowo prosta. Zabezpieczenia domu nie są z najwyższej półki. Są kamery, ochrona pracuje w systemie dwudziestoczterogodzinnym, zmieniając się na stanowiskach ok. północy. Dasz radę wejść, wziąć co nasze i wyjść bez żadnego problemu. Łatwizna.
-Naszyjnik? Od kiedy zajmuje się błyskotkami? –Ciemnowłosy mężczyzna, stojący przy kominku spojrzał swoimi niebieskimi oczami na swojego zleceniodawcę.- Ktoś znów to ukradnie.
-Chciałeś coś spokojniejszego niż zwykle. To jest spokojniejsze. I dobrze płatne. To dość drogie świecidełko i dość dobre zlecenie. Bierzesz to?
Młodszy mężczyzna podszedł do biurka i sięgnął po teczkę. Przejrzał dokumenty.
-Biorę to do domu. Rano dam ci znać co zdecydowałem. Ile mamy dni na przeprowadzenie akcji?
-Siedem. Płatność po wykonaniu zlecenia.
-Rano dam ci odpowiedź.
-Tylko nie zawal. Sam też muszę coś odpowiedzieć.
Ciemnowłosego już nie było w pomieszczeniu.


_______________


Mieszkanie było duże, nie wyglądało jednak jak typowa kawalerka na przedmieściach. Przypominało magazyn, z wielkimi, zawsze zasłoniętymi oknami, oraz małą antresolą z materacem, pod którą krył się aneks kuchenny. Kamienna podłoga, w szarym kolorze, ceglaste ściany, drzwi z metalową kratą i kilka przyrządów do ćwiczeń, których nazw ciężko wymówić to było prawie całe widoczne wyposażenie. Na antresoli, koło łóżka mała szafka z książkami. Niczego więcej nie potrzebował.
"Stary o niczym nie zapomniał” pomyślał oglądając zdjęcia naszyjnika. Ładny, białe złoto, wysadzane brylantami i szafirami. Przypominał wijącego się mitycznego węża. "Pewnie będzie leżał na jakiejś wystawce w pokoju pani domu”.
Przejrzał pozostałe zdjęcia. Naszyjnik na szyi kobiety, w wieku może dwudziestu lat, obok niej mężczyzna, który mógłby być jej ojcem. Spojrzał w jego oczy. Tak. Poznał go. Mężczyzna lubił grać ostro i zabezpieczać się w każdym możliwy sposób.
Jefferson. Szef agencji ochrony. Człowiek, który nie mógł zabezpieczyć domu jedynie kamerami. Chyba że…
Lista pracowników ochrony… Lista pracowników ochrony. Kay, Lios, Kaspier… Sama sielanka najlepszych ochroniarzy po tej stronie oceanu.
Spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Sięgnął po telefon. Po odczekaniu dwóch sygnałów usłyszał głos Johna w słuchawce.
-Biorę to zlecenie. – powiedział spokojnie- Ale nie jest ono bezpieczne. Powiedz zleceniodawcy, że za siedem dni ich naszyjnik będzie do odbioru. Załatwię to jutro w nocy.
-Czy czegoś będziesz potrzebował?- spytał mężczyzna po drugiej stronie słuchawki.
-Nie. Mam wszystko. Odezwę się do ciebie po wykonaniu zlecenia.


Sięgnął jeszcze raz do dokumentów. Tak. Cała trojka w jednym domu, do którego ma zamiar się dostać. Poczuł jak jego oddech zaczął przyspieszać. Ich ostatnie spotkanie, rok temu to był jedyny raz, kiedy musiał powtórzyć zlecenie, ze względu na zagrożenie. Nakryli go wtedy po raz pierwszy w życiu, na miejscu, przy sejfie. Jutro będzie mógł wyrównać rachunki. Obejrzał jeszcze raz plan budynku, po czym zeskoczył z antresoli.
Nacisnął mały guzik koło drabinki do ćwiczeń i wkroczył przez prawie niewidoczne drzwi w ciemność. Włączył światło i przeskoczył przez barierkę. Spadł na biały beton mniejszego, podziemnego pomieszczenia. To tu chował swoją pracę przed światem. Rozejrzał się w koło. Wszystko było na swoim miejscu. Jego łuk był na ścianie, wyczyszczony i naoliwiony. Od kiedy zszedł na łuki bloczkowe wiedział, że może mu zaufać. Zawsze sprawny, odpowiednio leżał w ręku i nie przeszkadzał w skokach i wspinaczce. Zawsze wierny.

Jego strój czekał złożony w szafce naprzeciwko dużego blatu ze stali nierdzewnej. Czarny, skórzany, od lat niezawodny i ten sam. Delikatne, skórzane rękawiczki pomagały nie zostawiać odcisków palców, a jednocześnie nie krępowały ruchów i pozwalały mu czuć. Dotyk był najważniejszy w jego pracy. Musiał wiedzieć zawsze czy to czego dotyka jest dobre, czy złe, trwałe, czy kruche. Wziął kołczan w ręce. Musiał się przygotować do akcji.

Czarne spodnie, skórzane, podszyte kevlarową nicią, skórzana kamizelka, wiązana na rzemienie, bluza z kapturem, czarna jak noc.. Wszystko po kolei układał na stole stojącym po środku pomieszczenia. Buty. Otworzył małą szafkę ukrytą pod srebrną roletą i wyciągnął te, do których miał największe zaufanie. Robione na zamówienie, idealnie pasujące do jego nogi. Dla niewprawionego mogłyby przypominać buty do wspinaczki, takie jakich używa się na ściankach, tylko wyższe, sięgające do kolana. Czarne, ciche, a jednocześnie twarde. Z boku były wiązane na rzemienie, dzięki czemu idealnie opinały łydkę, tworząc jej dodatkowe zabezpieczenie. Do tego tylko komin, czarny, materiałowy, aby ukryć twarz i stłumić oddech. Podszedł do szafki na której miał rozłożone strzały. Znał je wszystkie. Zaczął uzupełniać kołczan od tych, które wydawały mu się najpotrzebniejsze- ostrych strzał z hakami. Bardzo ciężko było je wyjąć, gdy już się wbiły w cel. Strzały z materiałami wybuchowymi- małe ładunki potrafiły skutecznie odwrócić uwagę, bądź zniszczyć niepotrzebną kamerę, bez robienia wielkiego hałasu. Kołczan był pełny. Potrzebne było jeszcze kilka rzeczy, które skrupulatnie wybrał i przeniósł na blat.

Podszedł do ostatniej z szafek i wyciągnął broń. Rzadko jej używał. Nie lubił wystrzału, lecz Beretta M9 naboje 9mm i do tego tłumik, teraz mogły się przydać. Uzupełnił magazynki i wybrał odpowiednie pasy i liny, które mogły być potrzebne.

Gdy skończył otworzył jeszcze raz teczkę i przejrzał dokumenty. Naszyjnik zaświecił się do niego ze zdjęć. Plan budynku. Tego potrzebował. Do samego domu biegły trzy ścieżki- dwie przez ogród i jedna od frontu. Drzwi frontowe będą najbardziej strzeżone, jak zwykle bywa.

"Głupi ludzie- pomyślał”- myślą, że złodziej sam pcha się w ogień”. Obejrzał miejsca zaznaczone na mapie. Cel znajdował się na pierwszym piętrze, niedaleko od balkonu. Drzwi mogą być zabezpieczone, chociaż nie jest to oznaczone. Balkon… Oby miał szczęście inaczej trzeba będzie otwierać drzwi, a to zajmie trochę czasu.  W notatkach jest zapisane, że naszyjnik znajduje się w sejfie, po drugiej stronie gabinetu. Będzie można tam dojść dwiema drogami- przez główny korytarz, lub od drugiej strony- przez sypialnię. Obejść gabinet. Drzwi pomiędzy sypialnią a gabinetem nie powinny być w żadne sposób zablokowane. Ale drzwi do sypialni… Przeczesał palcami włosy. Wiedział, że ta robota jest idealna dla dwóch osób, lecz od kiedy stracił jedynego człowieka, któremu był w stanie zaufać pracował sam. Uśmiechnął się delikatnie do swoich wspomnień.
"Co zaproponowałby Tom? ”pomyślał, lecz tym razem nie poczuł nic poza ukłuciem smutku, gdzieś w środku. Potarł oczy, po czym spojrzał na zegarek. Dochodziła dwudziesta. Był gotowy.



Podjechał pod dom o 21, o trzy godziny szybciej. Chciał obejrzeć cały budynek z daleka, zanim przystąpi do akcji. Zaparkował swój motocykl kilka metrów od ogrodzenia, przy krańcu działki sąsiadującej z lasem. Z sakwy wyciągnął butelkę wody i lornetkę. Wspiął się na drzewo, kilka metrów nad ogrodzenie. Stąd miał idealny widok.
Najpierw zbadał ogrodzenie. Były tu dwie kamery, obejmujące widok na połowę ogrodu, który na nieszczęście składał się główne z trawy. Bez szans na przejście. Spojrzał jeszcze raz na plan budynku. Jego oczy w ciemności widziały równie dobrze co za dnia, więc nie potrzebował światła, aby odnaleźć interesujący go fragment domu. Spojrzał przez lornetkę na kraniec podwórka. Tam były drzewa. Zaklął pod nosem. Będzie musiał obejść całe ogrodzenie, aby bezpiecznie przedrzeć się przez zabezpieczenia podwórka. Wiedział, że w ten sposób jego droga ucieczki niebezpiecznie się wydłuża. Rzucił szyszkę przed kamerę. Nie zareagowała.
"Nie wyłapuje ruchu”- uśmiechnął się do siebie, poczym lekko zmarszczył brwi. Przed kamerami musiał siedzieć ktoś opłacany do oglądania nagrań. A więc nie może go zauważyć. Obejrzał jeszcze raz taras. Był bardzo mocno oświetlony. Dwie kamery, na obu jego krańcach. Dwa duże okna dachowe, zapewne zabezpieczone, ale bez kamer.
Zobaczył ruch na podjeździe. Pani i Pan Jefferson właśnie opuszczali budynek. Zapewne jadą w podróż do jakiś obleśnie bogatych znajomych. Spojrzał na swój zegarek. Dochodziła 22. Dwie godziny do zmiany ochrony. "Obecna zapewne jest już dość zmęczona ciężką pracą” pomyślał, po czym zszedł z drzewa.
Obejście ogrodzenia zajęło mu pół godziny. Powrót zajmie o wiele mniej, lecz musi liczyć się z problemami. Doszedł do czarnego punktu- miejsca w którym nie było żadnej kamery- po czym przeskoczył przez mur. Jeszcze raz spojrzał na mapę, po czym delikatnie ruszył do przodu. Uśmiechnął się do siebie, widząc przez okno trzech ochroniarzy oglądających coś w telewizji- chyba sprzyjało mu szczęście. Wspiął się po kolumnie na piętro domu nie budząc niczyich podejrzeń. Po chwili był już na dachu. Cztery duże okna dachowe plus świetlik nad holem. Świetlik go nie interesował. Zajrzał do pierwszego okna. Sypialnia państwa Jefferson. Duża, przestronna, delikatnie oświetlona. Materac i łóżko z baldachimem. O to mu chodziło. Drzwi znajdowały się po prawej stronie pomieszczenia, tuż za toaletką pani domu.

"Przewidywalny Pan Jefferson będzie zaskoczony. Może zostawię to okno otwarte, aby wiedział, którędy dostał się złodziej?” pomyślał mężczyzna, gdy nie znalazł żadnego zabezpieczenia przy oknie, poza prymitywnym zamkiem. Otworzył je wytrychem, po czym delikatnie wsunął się do środka. Nie znalazł ani kamer, ani zabezpieczeń, których musiałby się obawiać. Obszedł łóżko, po czym podszedł do drzwi. Z tej strony również były zamykane jedynie na klucz. Po ustawieniu odpowiednio zapadek nacisnął na klamkę. Drzwi puściły.

Gabinet pana Jeffersona należał do tych, które uznawane są za "przesadne”. Na podłodze leżał dywan, w kolorze czerwonym, zupełnie nie pasujący do mieszkania. Sufit, oraz ściany jakiś malarz potraktował białą farbą. Sofa, Kilka półek z książkami i segregatorami. Barek z alkoholem.
Biurko, przy którym zapewne pracował było bardzo staroświeckie. Mężczyzna podszedł do niego szukając systemu awaryjnego. Znalazł go pod blatem, koło szuflady zabezpieczonej na zamek. Sejf stał naprzeciwko niego. Był zabezpieczony cyfrowym blatem, trudnym do rozgryzienia. Był duży, lecz mieścił się za portretem jakiegoś kubistycznego malarza. Obok stały jeszcze dwa inne obrazy.
"Widać ktoś planuje remont gabinetu”- pomyślał otwierając wytrychem szufladę. Potrzebował kodu do otwarcia sejfu. "Zabezpieczenia muszą być trudniejsze do rozgryzienia niż widać” pomyślał, po czym spojrzał na zegarek. Pół godziny do odprawy. Musiał zacząć się spieszyć.

Odpalenie komputera na pewno zwołało by ochronę. Wiedział o tym. Nigdzie nie było klucza. Obszedł jeszcze raz gabinet. "Ostatnia szansa” przemknęło mu przez myśl podnosząc zeszyt leżący w dolnej szufladzie biurka. Kolejna kartka. Jest numer. Podszedł do sejfu, po czym wpisał ośmiocyfrowy klucz dostępu. Akcept. Kolejne dwie cyfry. Sejf otworzył się cichutko.
W środku znajdowały się papiery wartościowe na duże kwoty, oraz stos różnej biżuterii. Spodziewał się raczej dwóch, trzech sztuk zapakowanych w eleganckie opakowania, a nie takiego widoku. Pięć minut do zmiany ochrony. Wyciągnął naszyjnik w kształcie węża i włożył go do wewnętrznej kieszeni. Usłyszał to zbyt późno. Drzwi musiały wytłumić dźwięki z zewnątrz. Słyszał ktoś w ciężkich butach biegnie po korytarzu.

Rzucił się w stronę sypialni, lecz było już zbyt późno. Zobaczył jak ciężkie drzwi otwierają się na oścież. Cofnął się w stronę biurka Jeffersona i skrył w ciemności. Drzwi do biura otworzyły się.
Kaspier. Tą twarz rozpoznał by wszędzie. Za jego plecami stał rudy Lios z blizną szpecącą jego policzek. Lecz to nie Lis obiecał, że następnym razem pociągnie za spust.

Kaspier spojrzał na stojącego w cieniu mężczyznę. Jego zimne, szare oczy nie zdradzały żadnych emocji. Ubrany był w czerwony t-shirt. Musiał dopiero rozpocząć pracę. Zapewne nie zdążył się nawet przebrać.
-To znowu ty? Twój opiekun nie ma innych na posyłki?- w głosie mężczyzny kpina była bardzo mocno wyczuwalna.
-A ty? Dalej pies jednego pana? A gdzie trzeci z kundli? Rozejrzał się po pomieszczeniu. Przez drzwi od sypialni weszło jeszcze dwóch ochroniarzy. Wszyscy byli uzbrojeni w krótką broń palną. Jeden miał przy pasku paralizator.
-A ty kim jesteś, aby mnie psem nazywać? Co ukradłeś tym razem?- Kaspier skinął głową na jednego z ochroniarzy. Mężczyzna z wyciągniętą bronią zaczął zbliżać się do złodzieja.
Opuścił rękę w stronę uda. Usłyszał strzał i opadł na kolana z krzykiem. Jego przedramię płonęło. Widział krew spływającą po swojej rękawiczce. Dostał. Widział zbliżającego się do niego Kaspiera.  
- I co? Dalej masz zamiar nazywać mnie psem?- poczuł cios w brzuch, twardym, wojskowym butem.
- Nazwał bym cię jeszcze inaczej, gdybyś miał tyle odwagi i dał mi się podnieść- powiedział opierając się na zdrowej ręce. Poczuł jak ktoś łapie go od tyłu za ramiona. Ktoś podniósł jego twarz do góry.
-Mów co ukradłeś- Zobaczył jak Lios patrząc mu w twarz szykuje się do uderzenia. Zanim zdążył odpowiedzieć poczuł drugi cios w brzuch i rudy ochroniarz opuścił pięść na jego skroń. Uderzył tyłem głowy w ścianę. Kaptur ochronił go od utraty przytomności, lecz przez cios i tak na chwilę stracił ostrość widzenia. Ciosy zaczęły się sypać jeden za drugim. Ciężkie buty ochroniarzy niszczyły jego ciało. Czuł ból, którego wiedział, że długo nie wytrzyma. Zdrową ręką ochraniał schowany w kieszeni naszyjnik- cel jego wizyty. Przesunął dłonią po pasku. Znalazł. Wyciągnął zawleczkę i rzucił ją między buty napastników.

Bomba błyskowa wybuchła z hukiem. Miał pięć minut zanim ochroniarze odzyskają wzrok. Zebrał siły i zaczął uciekać. Doczołgał się do drzwi, po czym podniósł się na nogi i przeszedł na balkon. Zeskoczył przez balustradę, upadając na brzuch. Drżącą ręką przytrzymał łuk i posłał dwie strzały w stronę kamer na ogrodzeniu. Nie mógł utrzymać się na nogach. Upadł, lecz po chwili biegł już dalej, prosto przez trawnik, w kierunku drzewa z którego wcześniej obserwował posiadłość. Już i tak go zauważyli. Gdy dobiegał do ogrodzenia usłyszał huk. Osunął się na ziemię. Podciągnął się na kolana i łokieć, zdrową ręką sięgając do brzucha. Czuł mokrą substancje na brzuchu. Kula musiała przejść na wylot. Próbował nabrać powietrza. Ktoś przewrócił go na plecy. Wstrząsnął nim ból. Przez zamglone oczy zobaczył trzeciego psa- Kaya. Uśmiechał się celując mu prosto w głowę.
-Wy, złodzieje nigdy się nie uczycie… Chcesz wiedzieć jak zginął Tom? To zaraz się dowiesz.
Złapał za broń i pociągnął za spust. Kay osunął się na kolana.

Usłyszał dźwięk butów uderzających o posadzkę i odpalany silnik. Ma mało czasu, jeśli chce przeżyć. Podpierając się na łokciu wstał i pokonał ogrodzenie. Zostawił za sobą krwawy ślad. Dobiegł do motocyklu. Wypchnął go na drogę i odpalił. Ruszył.
Świat uciekał mu przed oczami, a płuca nie pozwalały przyjąć tlenu. Trzymała go przy życiu jedynie wizja powolnej i bolesnej śmierci, jeśli samochód, który ruszył tuż za nim go dogoni. Dojechał do przedmieścia. Wąskie ulice były idealnym schronieniem. Były ułożone dokładnie tak samo jak po jego stronie. Skręcił z głównej trasy w boczną uliczkę. Wielki van jadący za nim zrobił to samo. Usłyszał pierwszy strzał, lecz udało mu się skręcić za duży budynek.
Wciągnął mocno powietrze w płuca, po czym zablokował strzałą układ kierowniczy motocyklu. Zeskoczył z niego. Runął w śmietnik. Van jechał prosto za motocyklem, mijając go.
Po drabince wspiął się na dach budynku mieszkalnego. Przeszedł kilka kroków i spojrzał w dół. Jego motocykl właśnie wybuchł uderzając o śmietnik dwie przecznice dalej.  


"To da mi trochę czasu”- pomyślał siadając na dachu, obejrzał swoją rękę. Czuł pulsujący ból, drgające palce nie pozwalały mu na żaden gwałtowny ruch. Już od dawna nikt go nie uszkodził do takiego stopnia. Próbował głębiej nabrać powietrza, lecz rana po kuli uniemożliwiała mu to. Zacisnął wargi próbując nie wyć z bólu. Sięgnął do kieszeni. Był tam. Wyciągnął świecidełko, po czym spojrzał na nie nieprzytomnymi oczami. " To dla ciebie to wszystko?” szepnął do siebie chowając błyskotkę. Podparł się o komin i spróbował wstać. Opornie mu szło. Aby dotrzeć do domu będzie musiał przemierzyć całe miasto, a wtedy na pewno przykuje czyjąś uwagę. Znów to usłyszał. Odgłos butów i krzyki. Ochroniarze stali pod drabinką
-Krwawi jak pies. Zaraz zejdzie bez naszej pomocy.
-Musiał wejść na dach. Tu są ślady jego juchy. Pewnie próbował się schować.- Głos Kaspiera był wyraźny. Zachowywał się jak pies skupiony na swojej pracy.- Sukinsyn musiał tutaj zeskoczyć z motocykla. Wchodzimy na dach.

Złodziej nie czekał dłużej. Odwrócił się i wziął rozbieg. Przeskoczył na dach sąsiadującego budynku. Zaklął ostro, gdy poczuł ból w podbrzuszu. Zachwiał się na nogach i runął na twarz. Czuł jak siły z niego uciekają. Walcząc z samym sobą podniósł się aby wykonać kolejny skok. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa, a oczy przestały z nim współpracować. Doganiał go ból, który starał się wygasić na czas ucieczki. Rozpędził się, przeskoczył przez murek i zawisł na krańcu dachu sąsiedniego budynku. Nie miał siły. Osunął się i spadł w dół.
Usłyszał czyjś krzyk, lecz był już za słaby, aby się bronić.

Snajperka

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 3158 słów i 18769 znaków, zaktualizowała 28 sty 2016.

1 komentarz

 
  • Kuri

    Dobre, podoba mi się :D Mam nadzieję, że to był tylko pierwszy rozdział :P

    28 sty 2016

  • Snajperka

    @Kuri To w sumie 1 część 1 rozdziału :) Jak wyjdzie z poczekalni, to dodam dalszą część. :)

    30 sty 2016