W proch

Moje życie właśnie rozleciało się w proch, a odgłos dłoni z impetem uderzającej o policzek rozbiegł się po pomieszczeniu. Poczułam pieczenie rozchodzące się od jej środka aż do czubków palców. Zacisnęłam ją w pięść, udając że mnie nie boli.
-Zdradzasz mnie?! – bardzo starałam się nie krzyczeć i zachować spokój, jednak czułam jak krew napływa do twarzy, sprawiając że zaczynałam przypominać różowego, rozwścieczonego potwora.
-Zuza, nie dramatyzuj tak. – Fala złości zalała mnie, kiedy mój chłopak  wydukał te słowa, trzymając się za obolały policzek, na którym z całą pewnością widniał ślad po mojej dłoni.
-Mam nie dramatyzować?! – Już go miałam zdzielić po raz kolejny, ale tym razem zdążył się uchylić. – Czy ty sobie do kurwy nędzy żartujesz? Przespałeś się z największą szmatą w tej części wszechświata, a ja mam nie dramatyzować? – Z mojego gardła wyrwał się podejrzanie wysoki dźwięk, ale jeśli była jakaś rzecz, której bym teraz nie zrobiła to był to płacz. Nie dam się bardziej upokorzyć.
-Ale ja nic do niej nie czuję! Tylko ty się liczysz! – Teraz się zaśmiałam.
-Proszę cię, Filip, oszczędź mi chociaż tych bzdur. Może i jestem głupia, ale nie naiwna.  
     Założył kciuki za szlufki swoich dżinsów, które były tylko odrobinę zbyt obcisłe. Zaczął się kołysać z pięt na palce. Z placów na pięty. Urocze.
-Co masz na myśli? – Podniosłam wzrok z jego stóp. Uniósł brwi w ten cholernie irytujący sposób. Spojrzałam na niego jak na idiotę, którym zresztą był.
-To koniec, kochanie – ostatnie słowo wypowiedziałam z największą możliwą pogardą.
     Obróciłam się na pięcie i obcasami wystukując sobie rytm ruszyłam do wyjścia. Plecy proste i nie daj po sobie znać, że cierpisz. Nie daj po sobie znać, że umierasz.  On wybiegnie. Na pewno.
     Nie wybiegł.
     Mniej więcej trzy godziny później płakałam do telefonu podczas rozmowy z przyjaciółką. Cała rozmemłana, zakopana w kołdrze i dwóch kocach, z rozmazanym makijażem i włosami w stanie gorszym niż Sosnowiec. Czułam jakby moje żebra powoli odsuwały się od siebie, wystawiając płuca i pokiereszowane serce na bakterie i tego rodzaju syf czyhające poza organizmem. To bolało. Cierpienie rozsadzało mnie od środka. Zupełnie jakbym wybudziła się z narkozy podczas operacji z otwartą czaszką. A wyklinanie Filipa do ucha Gośki dawało przysłowiowego chuja.  
-Dobra, dobra! Czekaj chwilę – przerwała mi w połowie kolejnego przekleństwa. Zamarłam z otwartymi ustami i kolejnymi słonymi kroplami kapiącymi z moich policzków. – Koniec mazania się. Jesteś piękna, inteligentna i młoda.  
-Ale ja go kocham! – Wychrypiałam, a zaraz potem niemal udławiłam się własnym szlochem. Boże, jestem żałosna.
-Stop. Przestajesz myśleć o tym palancie. Idziesz do łazienki. Napełniasz wannę gorącą wodą. Wrzucasz do niej cos ładnie pachnącego i siedzisz w tej wannie aż woda wystygnie. Potem się nabalsamujesz, nałożysz na twarz regeneracyjną maseczkę i zrobisz resztę tych wszystkich rzeczy, które robisz, żeby wyglądać tak ślicznie. Na koniec ukradniesz mamie jedną czy dwie tabletki nasenne. Tylko żadnych numerów z próbami samobójczymi, bo słowo daję, znajdę cię i zamorduję.
     Raz w życiu postanowiłam posłuchać czyjejś rady.
     Przez chwilę po przebudzeniu mój umysł trwał w słodkiej niepamięci. Niestety tylko sekundę za. Coś mnie ścisnęło w klatce piersiowej, kiedy spojrzałam na nasze wspólne zdjęcie stojące na szafce nocnej. Trzeba się go jak najszybciej pozbyć. Jeszcze dziś je wyrzucę. Albo lepiej! Spalę. Ale to potem. Obecnie w okolicach mojego splotu słonecznego ziała czarna dziura pochłaniająca wszystko co żywe i dobre na czele z moją energią życiową.
     Poczułam wibracje, których źródło znajdowało się pod poduszką obleczoną w  fioletową poszewkę. Na kolorowym wyświetlaczu widniała wiadomość od Gośki:  
RUSZ SWOJE LENIWE DUPSKO DO PARKU. IDZIEMY NA WAGARY.  
     Odpisałam możliwie zdawkowo, dając jej do zrozumienia, że dziś nawet nosa nie wytknę za drzwi mojego pokoju. Na reakcję nie musiałam czekać nawet trzydziestu sekund. Kolejna wiadomość:  
KUPIĘ DOUGHNUTY. MASZ BYĆ ZA PÓŁ GODZINY.
     Ta to ma dar przekonywania, pomyślałam, a na mojej twarzy, po raz pierwszy od wczoraj, pojawił się uśmiech. Blady. Ale jednak uśmiech. Jedzenie, a zwłaszcza to z dużą zawartością cukru ma właściwości cudotwórcze. Jest lekiem na całe zło otaczającego nas świata, bo tak naprawdę wszystkie negatywne emocje, agresja i zgorzknienie biorą się z głodu. Problem polegał na tym, że nie każdy głód można zaspokoić porcją pączków z dziurką.  
     Trzask zamykanych drzwi wybrzmiał za mną mniej więcej dwadzieścia minut później. Musiałam niemal biec, bo znałam moją przyjaciółkę na tyle, że wiedziała,, iż była gotowa się obrazić i odejść jeśli spóźniłabym się chociaż o trzy minuty. A szkoda by było, gdyby przepadła mi okazja na ukojenie bólu serca słodkim painkillerem.  
-Wyglądasz jak w zaawansowanej ciąży! – wykrzyknęłam, gdy tylko ujrzałam blondynkę siedzącą na jednej z ławek, z wyciągniętymi nogami i kartonikiem pełnym pączków postawionym na brzuchu.
-Ta, spożywczej – odparła natychmiast.
     Cmoknęłam tę uroczą istotę w policzek, zostawiając na nim jasnoróżową smugę po szmince. Jej obecność dodała mi odrobinę  otuchy.
-Kupiłaś już karnet? – Padło z jej strony pytanie, na które miałam tylko jedną odpowiedź.
-Nie – usiadłam obok niej i skrzyżowałam nogi w kostkach. – Przepraszam, nie mam teraz do tego głowy. Muszę najpierw powiedzieć rodzicom, ze ich wymarzony zięć jest skończonym dupkiem. Dopiero potem spytam ich co myślą o open’erze.
-Chodź, malutka – powiedziała oplatając mnie swoimi ramionami. Z ulgą przytuliłam się do jej ciepłego ciała. Łzy samoistnie pociekły po moich policzkach, organizując sobie małe wyścigi. Jednocześnie cieszyłam się, że w końcu moim oparciem nie była poduszka. Miałam w bardzo głębokim poważaniu reakcje przechodzących w pobliżu osób. Płakałam rzewnie, bo w tej chwili moje emocje domagały się całej uwagi.  
     Mój tymczasowy świat był zbudowany z uczuć. Po ulicach z Pewności Siebie w panice biegały Poczucie Zdrady, Bezradność i Osamotnienie. Rynsztokami powolnie i bez dawnej werwy spływała Miłość, a nad tym całym żałosnym obrazkiem górował przenikliwy i ogarniający każdą najmniejszą cząstkę Ból. Ból, który był większy niż nieboskłon, który sięgał dalej niż horyzont, który odciął dostęp tlenu. Mój świat umierał, a ja nie miałam pojęcia co robić.
-Chcę pączka – wymruczałam wciąż spętana przez ramiona Gośki, więc moje słowa zabrzmiały raczej jak „rzeżączka”  
     Były pyszne przez bardzo przeciągłe igrek. Idealne połączenie miękkości, puszystości i słodyczy. Lukier przyjemnie oblepił moje podniebienie. Tak właśnie wygląda raj. Już miałam wykonać skok w zupełną otchłań rozkoszy, sięgając po kolejnego doughnuta , gdy w mojej kieszeni zawibrował telefon.  
     PROSZĘ, SPOTKAJ SIĘ ZE MNĄ. ONA NIC DLA MNIE ZNACZY. WYNAGRODZĘ CI WSZYSTKO!
     Bogu ducha winne urządzenie poszybowało dobre kilkanaście metrów przez oszałamiająco zielony park. W moim gardle nagle wezbrała gorycz, momentalnie zastępując przyjemny smak lukru. Po tym co mi zrobił wciąż myśli, że jest jakaś szansa, że do niego wrócę? Po tym jak mnie upokorzył? Żałosny typ. A może to ja byłam żałosna?
-Słuchaj, laska – do tonącego w rozpaczy umysłu przedarł się głos mojej przyjaciółki – Nie przejmuj się tym frajerem. Raz nie wytrzymał bez panienki na boku, to i za drugim razem też mu się nie uda. W jego genomie jest pewnie allel  odpowiadający za zdradę. – Z każdym kolejnym słowem jej czoło marszczyło się coraz bardziej. Gośka miała bardzo klarowny pogląd jeśli chodziło o zdradę. Pewnie nie pozostawało bez wpływu to, że jej ojciec zniknął parę lat temu, odchodząc do innej kobiety. Biada mężczyźnie, który kiedyś ją zrani. Niech porzuci wszelką nadzieję już teraz.
-Wiem, Gośka, naprawdę to wiem. Tylko ta głupia pompa nie chce tego przyjąć do wiadomości. – Wskazałam dłonią na miejsce, w którym powinno znajdować się serce, a potem drugi raz w ciągu dziesięciu minut wylądowałam w jej ramionach. – Dziękuję ci za wszystko i przepraszam, że jestem taka beznadziejna.  
-Daj spokój, maleństwo. Kto inny by ze mną wytrzymał jak nie ty? Masz tu resztę tych pyszności – wcisnęła mi do rąk pudełko, w którym wciąż było jeszcze kilka pączków, tylko czekających aż ktoś je zje. – Ja i tak mam parę nadprogramowych kilogramów.
     Przytuliłam do piersi kartonowe opakowanie niczym najcenniejszy skarb. Pożegnałam się z Gośką i każda z nas poszła w soją stronę. Ona do domu, ja na poszukiwanie telefonu, który leżał gdzieś w trawie. Akurat dostrzegłam błysk metalu wśród źdźbeł, kiedy za plecami usłyszałam jakby znajome głosy. Nie wiem co mnie tknęło, ale jednocześnie łapiąc komórkę wskoczyłam za pobliskie drzewo.
     Przez chwilę nasłuchiwałam po czym bardzo powoli wychyliłam się, żeby się upewnić czy głos, który słyszałam nie był  rodzajem halucynacji. Oczywiście, że nie. Życie było przecież niewystarczająco bolesne. Mniej więcej dziesięć metrów ode mnie siedział na ławce Filip, obejmując ramieniem TĘ dziewczynę. Do dziś nie wiem gdzie wtedy przepadła moja raczej pasywna osobowość.  
     Coś we mnie pękło, tak jak pęka płyta kontynentalna. Wyszłam zza drzewa.  
-Akcja! – szepnęłam.  
Włączyłam w telefonie kamerę i nagrałam wszystko. Jak szybkim krokiem podeszłam do mojego byłego chłopaka. Jak zawartość opakowania z pobliskiej cukierni wylądowała na nim i jego nowej towarzyszce. A także to jak TA dziewczyna zaczęła się drzeć, gdy zorientowała się, że jej rude kosmyki zostały posklejane niebieskim lukrem.
-Właśnie takim ryzykiem obarczona jest zdrada, drodzy państwo – powiedziałam i dopiero wtedy zakończyłam nagrywanie swojego pierwszego autorskiego filmu.  
-A tak na marginesie – zagadnęłam dziewczynę, która rzucała w moją stronę dość niewybredne wyzwiska. – Nie łudź się, nic dla niego nie znaczysz. Tylko ja się liczę, czyż nie? – Przelotne spojrzenie pozwoliło mi zarejestrować jak bardzo czerwony zrobił się Filip.
     Nie można powiedzieć, że zachowałam klasę, ale poczułam się znacznie lepiej. Tym bardziej, że już miałam absolutną pewność co do wartości mojego lubego. Moje ciało i umysł ogarnęła lekkość. Nawet zaczęłam nucić, kiedy przekroczyłam próg domu. Byłam przekonana, że tego dnia nie wydarzy już się nic lepszego. Uświadomiłam sobie ogrom swojego błędu dopiero gdy wieczorem pisałam do Gośki wiadomość o treści:  
SZYKUJ WALIZKI I NAMIOT, KOCHANA. JEDZIEMY NA OPEN’ERA! TAK, ZGODZILI SIĘ!  
Tej nocy zasnęłam z uśmiechem i bez wspomagaczy.

LittleScarlet

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1988 słów i 11208 znaków.

4 komentarze

 
  • Lils

    Twórz już następne części, bo słowo daję- to jest bomba!

    25 lis 2015

  • LittleScarlet

    @Lils Aaaaaa dziękuję <3

    25 lis 2015

  • Zdemaskowany paprotnik

    Niby taka niewielka istotka, a tu prosze... Nie powiem ze sie nie spodziewałam ❤️ jak zawsze genialna.

    24 lis 2015

  • Edek19

    Witam! Jestem zachwycony, a nie często się to zdarza.. ;) Kilka kwestii mi się nie zgadza, ale liczę na ciąg dalszy i wtedy może mi się wyjaśni :) Zadam tylko pytanie: Ile mniej więcej bohaterowie mają lat? Pozdrawiam i czekam na więcej Edek :)

    24 lis 2015

  • LittleScarlet

    @Edek19 Bardzo, bardzo, bardzo cieszy mnie twój zachwyt. Z chęcią wyjaśnię wszystkie niezgodności. A co do wieku bohaterów, to są to ludzie wchodzący w dorosłość. Dziękuję za tak pochlebną opinię  <3

    24 lis 2015

  • Malolata1

    Jest moc, kochana. Czekałam na coś Twojego i się doczekałam! :)

    23 lis 2015

  • LittleScarlet

    @Malolata1 Hihihi, ciekawe kiedy znow coś wyprodukuję  :rolleyes:

    24 lis 2015