Spróbuj mi wybaczyć [19]

♪ Jonas Brothers - Can't have you audio ♪
  
Wakacje były już prawie na półmetku, więc postanowiłam naprawić swoje życie.
Zaraz po tym, jak wypadłam z restauracji, zrozumiałam, co właśnie zrobiłam. Na swoje własne życzenie zrezygnowałam z pracy, którą lubiłam – i po co? Tylko po to, żeby nie oglądać już więcej Ryana i żeby on więcej nie musiał patrzeć na mnie. Poniosło mnie w kłótni z nim, przyznaję. Wkurzył mnie jednak jego ośli upór. Do końca życia miał zamiar powtarzać, że nie zamierza mi wybaczyć? Ludzie robili gorsze rzeczy. Zresztą… rozumiałam jego ból i upokorzenie, ale teraz był przystojnym, cholernie pewnym siebie mężczyzną, który górował nade mną w każdej sytuacji. Teraz to on był górą, nie ja. Ja żałowałam. Chciałam mu wszystko wynagrodzić. Mogłabym go przepraszać jeszcze niezliczoną ilość razy, ale… co by mi to dało? Słowo daję, nie rozumiałam go. Raz był miły, mogłam z nim normalnie porozmawiać, obronił mnie przed atakiem Emily… a raz kompletnie mu odbijało, tak jakby tylko w niektórych momentach przypominał sobie o tych latach w szkole. Pozostawało jednak pytanie: jak miałam to naprawić, skoro nawet nie dawał mi szansy?
Nie wytrzymałam i następnego dnia po prostu przyszłam do Gabi i opowiedziałam jej wszystko drżącym głosem. Przyjaciółka najpierw wytrzeszczyła na mnie oczy, a potem zapytała:
- Dlaczego właściwie tak bardzo chcesz, żeby ci wybaczył? To tylko Ryan.
- Hm, gdybyś go teraz zobaczyła, to nie sądzę, że byłby to "tylko” Ryan – mruknęłam.
- A więc zależy ci na samym wyglądzie?
- Jasne, że nie! – oburzyłam się.
- A jednak kiedyś go niszczyłaś jedynie za wygląd – zauważyła Gabi, a widząc moje spojrzenie, dodała łagodniej: - Ja cię nie oceniam. Próbuję tylko zrozumieć. Co on takiego w sobie ma? Zawsze miałaś chłopaków na pęczki. Dlaczego on?
- Skąd mam wiedzieć? – Rozłożyłam ręce. – Ok, to, że teraz jest tak przystojny, na pewno pomaga. Ale… sama nie wiem. Coś mnie do niego ciągnie. Nawet jeśli przez większość czasu po prostu mnie wkurza. Coś w nim jest – westchnęłam. – Cholernie intrygującego.
- Zakochałaś się w nim? – spytała żywo przyjaciółka.
- Jasne, że nie! Praktycznie go nie znam.
- Znasz go o połowę dłużej niż twoja siostra.
- Nawet mi o niej nie mów. – Ukryłam twarz w dłoniach. – Czuję się prawie tak, jakbym ukradła jej chłopaka. Ona nic nie wie o tym, że byliśmy na weselu i się całowaliśmy…
- Jezu, całowałaś się z Ryanem Parkerem – powiedziała Gabrielle, bardziej do siebie, niż do mnie. – Kto by pomyślał?
- Wstyd mi w ogóle też wracać w piątek do pracy – mruknęłam cicho. – Zrobiłam taką scenę, że szkoda gadać. Nawet nie chcę wiedzieć, co Clara sobie o mnie pomyślała. Zachowałam się okropnie. Teraz zostanie jej tylko jedna kelnerka, która zresztą pracuje tylko przez dwa i pół dnia. Chyba nie mam wyboru, będę musiała tam zostać…
- To byłoby samobójstwo.
- Wiem przecież, ale co mogę innego zrobić?
Gabi nie znała odpowiedzi na to pytanie, podobnie jak ja.
Tego wieczoru leżałam w łóżku ze zgaszonym światłem i przetwarzałam w myślach wszystkie sytuacje z Ryanem, jakie kiedykolwiek miały miejsce. Nie zawsze byłam dla niego zła. Choć z trudem, udało mi się wygrzebać z zakamarków pamięci te nieliczne sytuacje, kiedy nie byłam potworem.
  
*9 lat wcześniej*
Dziś jest okropny dzień. Odkąd wstałam mam zły humor. Zapomniałam wziąć kanapki do szkoły i teraz chodzę głodna. Dostałam jedynkę za brak pracy domowej z matematyki i w dodatku pokłóciłam się z Gabi. Chodzę po szkole z twarzą ściągniętą grymasem i dlatego po lekcjach zamiast od razu wracać do domu, idę na boisko, siadam w kącie, zsuwam plecak i zaczynam płakać. Płaczę głośno i donośnie, tak jakby właśnie zawalił mi się cały świat. Nie zawalił się, ale czuję się okropnie i nic mi się nie chce. Nagle ktoś siada obok mnie. Przestraszona podskakuję, myśląc, że to któryś z nauczycieli, ale ze zdumieniem odkrywam, że to Ryan. Patrzy na mnie trochę zlęknionym, ale też zatroskanym wzrokiem.
- Wszystko w porządku?
- Jasne, że nie – warczę, chlipiąc. – Czy wyglądam, jakby wszystko było w porządku?
- Rzeczywiście, głupio zapytałem – przyznaje Ryan. – Co się stało?
Przez chwilę siedzę cicho, a po chwili wylewa się ze mnie potok słów. Narzekam na wszystko, co zrobiło mi dziś przykrość. Na koniec zauważam, że przestałam płakać.
- Mogę ci pomóc z matematyki – proponuje Ryan cichym głosem. – To nie takie trudne.
Czuję przemożną ochotę, by się zgodzić, ale opanowuję się. Co by powiedzieli koledzy, gdyby zobaczyli, że Ryan mi pomaga? Mimo wszystko w głębi siebie cieszę się, że ktoś chce mi pomóc. Uśmiecham się do niego.
- Nie, ale dzięki.
Kiwa głową, jakby spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Będzie dobrze – mówi, a ja mu wierzę. – Zobaczysz.
Odprowadza mnie aż do bramy szkoły. Przez chwilę czuję się tak, jakbyśmy byli przyjaciółmi. Uśmiecham się do niego jeszcze raz i mówię:
- Dzięki. Do zobaczenia jutro w szkole.
Odpowiada mi uśmiechem pełnym nadziei.
- Do zobaczenia.
  
O co mi wtedy chodziło? By zachować twarz, pozycję wśród innych nadętych dzieciaków? Chciałam pokazać, że jestem lepsza, bo umiem sprawić, żeby ktoś stracił całkowicie wiarę w siebie? Nie rozumiałam siebie, ale nagle poczułam, że chcę, by ta Rose zniknęła. Ta, która miała wszystko gdzieś, której uśmiech pojawiał się raz na tydzień, ta, która zachowywała się tak, jakby nie miała uczuć… nie chciałam jej już mieć w sobie. Chciałam ją spalić, by zniknęła, by przestała istnieć. Przez nią w dalszym życiu straciłam osobę, na której mi zależało.
No właśnie. Powiedziałam to sobie wreszcie. Jasno i wyraźnie… Zależało mi na Ryanie. Cóż, równie dobrze mogłoby mi zależeć na Leonardzie di Caprio, ponieważ na obecną chwilę Ryan wydawał mi się równie nieosiągalny, jak on.
Pozostawało tylko mieć nadzieję, że w piątek w pracy Clara potraktuje mnie w miarę łagodnie.
Złapała mnie za ramię od razu, gdy tylko przekroczyłam próg restauracji.
- Chodź ze mną – powiedziała delikatnie, ciągnąc mnie w stronę swojego gabinetu. Podążyłam posłusznie za nią. Zamknęła szczelnie drzwi, po czym usiadła za biurkiem, wpatrując się we mnie zatroskanym wzrokiem.
- Bardzo mnie zmartwiła twoja ostatnia deklaracja. Porozmawiamy o tym?
Jej troska była gorsza od krzyku. Zwiesiłam głowę. Czułam się tak, jakby ktoś mnie bardzo dokładnie przeżuł, po czym stwierdził, że to jednak nie to i wypluł.
- Naprawdę przepraszam za tamto – wydusiłam. – Poniosły mnie emocje.
- Pokłóciłaś się z Ryanem? – spytała łagodnie.
- Można tak powiedzieć. – Uśmiechnęłam się półgębkiem.
- I ze względu na niego nie chcesz już tu pracować?
- To nie jest tak, że go nie lubię lub mam z nim jakiś problem – zaoponowałam, bojąc się, że Clara może źle odebrać powód mojej rezygnacji. – Wręcz przeciwnie, ja… bardzo go lubię. Jednak tak częste przebywanie z nim jest dla mnie dosyć trudne. Nie potrafimy się dogadać.
Clara przez chwilę milczała. Zetknęła ze sobą czubki palców.
- Czy to ma jakiś związek z weselem?
Miało? Sama już nie wiedziałam. Ryanowi chodziło o moje zachowanie w szkole, ale przecież tego nie mogłam jej powiedzieć. Musiałam skłamać.
- To, co się tam wydarzyło, było dość nieoczekiwane. – Skrzywiłam się, uważnie dobierając słowa. – Nie mogę zaprzeczyć, że… zależy mi na nim… - Te słowa wyleciały ze mnie tak, jakbym to nie ja je wypowiedziała, ale ktoś inny. Clara jednak patrzyła na mnie uważnym wzrokiem i chłonęła każde moje słowo.
- Mów dalej. – Zachęciła mnie.
- Hm, cóż, Ryan jest z moją siostrą… więc widywanie go tak często jest dość bolesne.
Co ja tu nawygadywałam? Cóż, musiałam coś powiedzieć, by Clara przekonała się o tym, że już naprawdę brak mi sił pracować w pobliżu Ryana. Nagle jednak zrobiło mi się wstyd za to, co mówię. Nie dość, że oświadczyłam, że rzucam pracę, to właśnie mówię wszystkie moje żale w gabinecie szefowej, w dodatku zmyślone.
Chociaż, czy tak naprawdę zmyślone?
- Przykro mi w takim razie. – Clara westchnęła głęboko. – Na szczęście mam już kogoś na twoje miejsce. Zadzwoniłam do dziewczyny, która poprzednim razem zgłosiła się równolegle z tobą. Ale wiesz, że zawsze będziesz mogła tu wrócić, jeśli tylko będziesz chciała. Polubiłam cię.
Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Na chwilę sprzed moich oczu zniknął wizerunek szefowej kuchni i restauracji. Poczułam się prawie tak, jakbym rozmawiała z mamą.
- Ja panią też polubiłam – odpowiedziałam szczerze. – Naprawdę.
  
Ryan nie pojawił się dziś w restauracji przez cały dzień, co przyjęłam z ulgą, bo mogłam się należycie skupić na ostatnim dniu w pracy. Przykładałam się nawet jeszcze bardziej do wszystkiego, co robiłam, jakbym chciała wynagrodzić klientom to, że stąd odchodzę, choć przecież nie mieli takiej świadomości. Żałowałam tylko, że nie mam okazji pożegnać się z Abby. Zostawiałam tu tyle miłych ludzi… postanowiłam, że wpadnę tu w weekend i chwilę z nią porozmawiam. Zasługiwała na to.
Zaoferowałam się Clarze, że może dziś wyjść wcześniej do domu, a ja wszystkim się zajmę. Zdecydowałam się wysprzątać dokładnie każdy zakamarek w restauracji, by jutro zalśniła podwójną czystością. To pomagało mi oderwać myśli od Ryana i od rozmowy z Clarą. Nawet jej się przyznałam, że mi zależy na jej synu. Aż jęknęłam cicho do siebie. Nie mogłam uwierzyć, że to zrobiłam. Chyba jeszcze nikt nie odszedł ze swojej pracy w takim stylu.
Nagle coś uderzyło w drzwi wejściowe i aż podskoczyłam. Serce mi stanęło. Pomyślałam, że jakiś pijany wariat próbuje mi się włamać do restauracji. Przeklinając sama siebie, że nie zamknęłam drzwi na klucz, pobiegłam szybko w ich stronę i zamarłam. Moja wersja okazała się być całkiem bliska prawdy – tyle że tym pijanym wariatem był Ryan, który właśnie runął na podłogę i chwiejnie się z niej podnosił.
Wyglądał strasznie. Jego fryzura wyglądała tak, jakby wiatr urządził sobie w niej potańcówkę, a koszulę miał źle zapiętą – jeden z dolnych guzików miał wpięty w górną dziurę, co powodowało, że miał odsłoniętą połowę brzucha. Podniósł się, oparł ręką o stolik i zerknął na mnie półprzytomnie.
- Jezu, Ryan, co ty wyprawiasz? – Odzyskałam głos i podeszłam do niego. – Idź do domu.
- Nigdzie nie póóó-jdę-ę – wybełkotał. Mocno pachniał wódką i perfumami. – Muszę ci coośś… powiedzieć.
- Właśnie teraz? – spytałam, unosząc brwi.
Oparł się na mnie tak, że nie mogłam wytrzymać jego ciężaru i cofnęłam się chwiejnie do tyłu. Trzymając go, by nie upadł, w końcu poczułam za sobą twardy blat, o który mogłam się oprzeć.
- No dobrze, mów, co chciałeś powiedzieć – zwróciłam się do Ryana, jak do małego dziecka. – Możesz stanąć?
- Oczywiście. Jestem ab-so-lut-nie trzeźwy – oznajmił, odchylając się i rozkładając ręce jak ksiądz podczas mszy. – I wiesz, co ja, cholernie trzeźwy Ryan Parker, powiem tobie, Rose Williams? ZNOWU zmieniasz moje życie w piekło! – Wycelował we mnie oskarżycielsko palec i zachwiał się. Patrzyłam na niego z niepokojem. – Było dobrze, kiedy cię nie było! A potem… wróciłaś. Znowu tu jesteś. Znowu jesteś w moim życiu! Nie chcę tego! – Znowu się zbliżył chwiejnym krokiem. Próbowałam uciec wzrokiem, ale chwycił moją szczękę i zmusił, bym na niego spojrzała. – Rany, tak cholernie cię nienawidzę – wyszeptał i nagle mnie pocałował. Oszołomiona, w pierwszej chwili próbowałam odskoczyć, ale nie miałam nawet gdzie – plecami opierałam się o blat. Ale nagle poczułam… że nie chcę tego przerywać. Cholera, to było tak bardzo niewłaściwe, ale byłam zbyt słaba, by przestać. Oparł się na mnie całym ciałem i niemal zmiażdżył mi biodra w żelaznym uścisku. W mojej głowie rozdzwonił się alarm. To chłopak Melanie! Mojej własnej siostry! Ale nie potrafiłam przestać. Chwyciłam jego twarz w dłonie i całowałam jeszcze zachłanniej, niż on mnie. To było tak, jakby jego usta idealnie pasowały do moich. Nie wiem, ile tak trwaliśmy, ale wreszcie się ode mnie oderwał. Oddychał ciężko, podobnie jak ja.
- No… to by było na tyle – wydyszał i zanim zdążyłam coś powiedzieć, obrócił się na pięcie i odszedł w kierunku drzwi. Nie wiedząc, czemu w ogóle to robię, poszłam za nim. Wyszedł, a ja stanęłam w drzwiach, patrząc, jak chwiejnie odchodzi. Dotknęłam ust opuszkiem palca. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło. To już drugi raz… tym razem z własnej woli… co my narobiliśmy?
Moją uwagę odciągnął blask świateł. Jak w zwolnionym tempie spojrzałam na to, co działo się przede mną. Ryan zataczał się na środku ulicy, coś śpiewając, a rozpędzony samochód pędził prosto na niego.
Nie wiem, jak mi się to udało. Może dlatego, że Ryan był pijany, a ja rozpędziłam się na tyle, że doznałam jakiejś niebywałej siły. To pewnie było bardzo, ale to bardzo głupie posunięcie. Właśnie zepchnęłam Ryana z ulicy, tym samym rzucając się pod jadący samochód zamiast niego.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2534 słów i 13746 znaków, zaktualizowała 16 sie 2016.

8 komentarzy

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Wiktor

    Witaj. Aż jestem ciekawy co będzie dalej. Podoba mi się jak piszesz. Dzięki. Pozdrawiam Wiktor

    16 sie 2016

  • candy

    @Wiktor dziękuję bardzo :)

    16 sie 2016

  • Arii2000

    Przez to, że dałaś inną kategorię, opowiadanie nie pojawia się w poczekalni miłosnych. A tak poza tym opowiadanie miodzio, nic dodać, nic ująć.

    16 sie 2016

  • candy

    @Arii2000 oj, machnęłam się. Dzięki, że zauważyłaś! I za opinię również dziękuję :)

    16 sie 2016

  • MałaMi

    Ekstra ,

    16 sie 2016

  • candy

    @MałaMi :)

    16 sie 2016

  • Olaa

    Ale się porobilo :D

    16 sie 2016

  • candy

    @Olaa no... :D

    16 sie 2016

  • Czarodziejka

    Mega! Czkeam na next'a! <3

    16 sie 2016

  • candy

    @Czarodziejka :*

    16 sie 2016

  • lola1234554321

    bedzie dziś kolejna? <3 <3

    16 sie 2016

  • candy

    @lola1234554321 wieczorem :*

    16 sie 2016

  • Ania13477

    mega<3

    16 sie 2016

  • candy

    @Ania13477 <3

    16 sie 2016

  • karolciaaa4

    Jestem w szoku .. :-o masakra <3

    16 sie 2016

  • candy

    @karolciaaa4 ha, a jednak :D

    16 sie 2016

  • karolciaaa4

    @candy jesteś tak przewidywalna hahaha :D

    16 sie 2016