Spodziewaj się niespodziewanego cz.15

Chwilę zajęło mi dojście do siebie i powrócenie do normalnego trybu myślenia. Pomachałam dłońmi przed swoimi oczyma, zapobiegając kolejnym łzom. Podniosłam wzrok na Lipskiego i powiedziałam wprost:

- Idź już.

- Słucham?

- Puść mnie proszę i wyjdź. – Mówiłam niebywale spokojnie, ale ten spokój był jedynie na pokaz. Nie wiedziałam co myśleć, jak się zachować, jak postępować dalej. Ja po prostu nie wiedziałam jak mam dalej żyć po czymś takim.

- Nie zostawię cię samej po tym wszystkim, ktoś musi z tobą być. Co, jeśli znów poczujesz się gorzej?

- Nic mi nie będzie – mówiłam stłumionym głosem, a w mojej głowie panował mętlik. Nie nadążałam za własnymi myślami, które kłębiąc się w moje głowie powodowały burzę.

Zastanawiałam się po czyjej stronie on był? Chciał mnie chronić, udawał zmartwionego i zatroskanego, a jednocześnie zmuszał mnie do robienia dobrej miny do złej gry. Jak można wymagać od ofiary zapomnienia o swoim oprawcy? Bo trzeba powiedzieć to wprost. Byłam ofiarą Adama. Skrzywdził mnie i zrobił to z premedytacją. Nie wiadomo co by było, gdyby nie zjawił się Marcin. Chwała mu za to, że mnie uratował, ale nie miał prawa oczekiwać ode mnie, że o tym zapomnę i będę udawać, że tego nie było. Czy o czymś takim w ogóle da się zapomnieć? Nieważne jak silna jest dana osoba, takie wydarzenia zawsze odciskają piętno na psychice. A ja miałam udawać, że wszystko jest okej? Może jeszcze miałam mówić do niego tato? To absurdalne.

Jak oni mogli mi to robić? Mama która o niczym nie wiedziała, bo i wiedzieć nie chciała. Zapatrzona w Adama jak w obrazek zostawiła mnie samą, zostawiając jedynie karteczkę, że będzie w niedzielę wieczorem. Marcin, który wymuszał na mnie milczenie i powrót do normalnego funkcjonowania bez piśnięcia słówka o tym, co miało miejsce. Agata, która nawet nie zainteresowała się mną, nie starała mi się pomóc.

Jakimi trzeba być ludźmi, by ranić tak drugą osobę? Poczułam się opuszczona przez wszystkich i było mi z tym cholernie źle. Czułam się zagubiona i skołowana, nie zdolna do podjęcia jakiejkolwiek radykalnej decyzji. A przecież takową podjąć musiałam. Wóz albo przewóz. Nie było półśrodków. Musiałam stawić czoła pierwszemu, życiowemu, poważnemu zakrętowi w moim życiu i choć nie byłam na to gotowa, to nie było już odwrotu… moje życie pędziło na przód, w kierunku w którym nigdy bym się nie spodziewała, że może iść. A ja mogłam albo starać się za nim nadążyć, albo zostać w tyle i spadać na dno.

- Magda wszystko dobrze? – Marcin stał przy mnie, trzymając rękę na moim ramieniu. Najwyraźniej moje zamyślenie uznał za oznakę gorszego samopoczucia i oczywiście czuł się w obowiązku pomóc sierocce marysi.

- Tak. Powiedziałam ci, że możesz iść.

- Zostanę. – Ta krótka odpowiedź mnie rozzłościła, bo traktował mnie jak małą dziewczynkę, którą trzeba było pilnować, by przypadkiem nie ściągnęła na siebie wrzątku ze stołu. A ja wyraźnie powiedziałam mu, że chcę zostać sama.

- Nie, nie zostaniesz, bo ja sobie tego nie życzę.

- Chyba musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy. – Powiedział stanowczo.

- Nie sądzę, wszystko jest już dla mnie jasne.

- Magda do cholery – westchnął – czy ty naprawdę nie rozumiesz tego, co do ciebie mówię? To nie jest zabawa, o on nie jest przykładnym obywatelem. Narażałem własny tyłek tylko po to, by uratować twój. Powinnaś być wdzięczna i zrozumieć, że ta sprawa jest już zamknięta.

- Może dla ciebie jest, ale nie dla mnie. – Bezczelnie się zaśmiał.

- I co, pójdziesz na policję czy może własnoręcznie wydrapiesz mu oczy? – drwił i oboje o tym wiedzieliśmy.

Wiedziałam, że po części ma rację, więc zamilkłam nie zdolna do riposty, a jednocześnie pewna, że nie mogę tego tak zostawić. Nie wiedziałam co zrobię, ale przecież też nie mogłam nie zrobić nic. Na myśl tak wspaniale działającej policji w naszym kraju, moja twarz wykrzywiła się w nieznacznym grymasie niezadowolenia.

- Wiem, że może ci się to wydawać niesprawiedliwe, ale tak musi być. – Odezwał się mój czcigodny wybawca po chwili milczenia.

Nie wierzyłam własnym uszom. Poczułam się tak, jakbym właśnie dostała siarczyście po twarzy. "Może wydawać mi się to niesprawiedliwe”, a to dobre! Na tym popieprzonym świecie nie istnieje coś takiego jak sprawiedliwość! I każdy, prędzej czy później się boleśnie o tym przekona.

- Idę się położyć – rzuciłam w jego stronę obojętnie i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, udałam się do siebie.

Obudziłam się zlana potem, nie mogąc się swobodnie poruszać. Automatycznie zaczęłam się wyrywać. Nie mogłam uwierzyć w to, że koszmar jednak powrócił. Po chwili uchwyt na na nadgarstkach zelżał, a ja usłyszałam znajomy mi głos:

- Hej spokojnie, to tylko ja. – Kiedy spojrzałam w szare oczy Marcina moje ciało poddało się, bezwładnie opadając na pościel. – Krzyczałaś przez sen, gdy wszedłem rzucałaś się po całym łóżku, chyba coś ci się śniło.

I rzeczywiście, śniło mi się coś. A właściwie to nie coś, a ciemność. Przeraźliwa  ciemność, w której tkwiłam i z której nie było wyjścia.

- Przyniosę ci coś do picia.

- Nie idź – jęknęłam cichutko. Byłam mu wdzięczna za to, że tu był. Za to, że nie zostawił mnie samej, bo będąc tu sama chyba bym zwariowała do reszty.

Stał nieruchomo, prześwietlając mnie wzrokiem. Chyba nie do końca wiedział jak ma się zachować i na co może sobie pozwolić względem mnie. Znacząco przesunęłam się zajmując jedynie połowę łóżka, dając mu jednocześnie znak, że chcę by się położył obok mnie. Natychmiast zrozumiał i zajął miejsce obok mnie. Poczułam jak materac ugina się pod jego ciężarem.

- Zapalisz lampkę? – zrobił to bez zająknięcia.

Nie chciałam tkwić w ciemności. Bałam się jej. Leżałam na łóżku na wznak, patrząc się wprost na sufit. Czułam się znacznie bezpieczniej mając go obok. Chciałam jego obecności przy sobie, bo wydawało mi się, że jeżeli już raz wyciągnął mnie z bagna, to zrobi to po raz kolejny i kolejny jeśli będzie trzeba. Jego obecność dawała mi pozorne poczucie spokoju i złudnego bezpieczeństwa.

- Zostaniesz?

- Tak – krótka odpowiedź mająca wręcz terapeutyczne znaczenie.

Nie musiałam mówić nic więcej. Zrozumiał bezbłędnie to, czego od niego oczekiwałam. To czego potrzebowało moje ciało, by uleczyć moją duszę. Objął mnie swoimi ramionami i zamknął w niedźwiedzim uścisku. Narzucił na nas kołdrę i szeptał mi do ucha zapewnienia, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się ułoży. Powoli jego słowa rozmywały się w jeden niespójny przekaz, a ja już prawie mu uwierzyłam, że wszystko skończy się dobrze…

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1302 słów i 6989 znaków.

6 komentarzy

 
  • lola

    czekam super

    7 wrz 2014

  • ami

    super
    :jupi:

    6 wrz 2014

  • dajsieuwiesc

    dzisiaj wskakuje Kryzys, postaram się na dniach wrzucić Spodziewaj się... ale nie jestem w stanie dokładnie przewidzieć, kiedy się pojawi.

    3 wrz 2014

  • Czarna20

    Jej super opowiadanie:) oby  tak dalej. Tylko niech coś zaiskrzy pomiędzy magda a marcinem:) było by super

    2 wrz 2014

  • omomom

    Świetne ^^ dołączam się do pytania niżej ;d

    2 wrz 2014

  • Mamba :)

    Suuuuper, kiedy kolejna część?? ;3

    1 wrz 2014