Skubnij tęczy cz. XI

Bez zbędnych wstępów. Miłej lektury, skarbeczki!

11. Wciągnęłam go za rękę do wnętrza mieszkania. Słodki buziak w policzek na powitanie i, trzymając się za ręce, weszliśmy do salonu. Zachowywaliśmy się jak byśmy byli w sobie bezgranicznie zakochani. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale nie planowałam się aż tak angażować.
     Mateusz gdzieś chwilowo zniknął, pewnie chciał nam zapewnić odrobinę intymności. Podeszłam do okna i znów spojrzałam na nocne niebo, pełne gwiazd. Działało na mnie uspokajająco. Westchnęłam rzewnie jakby na moich barkach spoczywało ogromne i ciężkie brzemię. Nikodem podszedł do mnie od tyłu i objął ramionami w talii.
-Ładnie pachniesz. – wymruczał mi do ucha i przyciągnął do siebie jeszcze bliżej.
     Uśmiechnęłam się na tę uwagę, bo tego wieczora nawet nie zdążyłam użyć perfum. Przycisnął te swoje cudownie miękkie wargi do zgięcia między moim lewym ramieniem i szyją. Odchyliłam lekko głowę, żeby ułatwić mu dostęp do jednego z wrażliwszych miejsc na moim ciele. Westchnęłam z przyjemności od delikatnego łaskotania jakie odczuwałam. Przeszkodziło nam odchrząkniecie Mata. Niemal wyczułam uśmiech Nika. Sama poczułam na twarzy gorąco świadczące o tym, że wypłynął na nią zdradliwy rumieniec.
- Rozumiem, że potrzebujecie jeszcze chwili dla siebie. – powiedział mój przyjaciel wycofując się z powrotem do swojej sypialni.
     Przygryzłam wnętrze policzka i ściągnęłam brwi. Pewnie wyglądałam komicznie, ale nie to w tej chwili interesowało. Dopadły mnie wątpliwości, czy chce mieszać w całą akcję osobę, na której zaczynało mi naprawdę mocno zależeć. A co jeśli nas złapią? Wtedy na pewno wypłynie sprawa śmierci Wiktora. Skoro jego brat stanie się kryminalistą… Odwróciłam się do niego przodem. Przyjrzałam się uważnie jego twarzy, zupełnie jakbym chciała zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół, który i tak już doskonale znałam. Przeczesałam palcami jego ciemne włosy, akurat zaczesane do tyłu.
- Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Jeśli nas złapią może wypłynąć sprawa Wiktora. Co wtedy zrobisz? – zapytałam cichym, spokojnym głosem, po którym nie można było poznać jak bardzo jestem zdenerwowana.
     Ściągnął brwi, zapewne zirytowany, bo powtarzałam to pytanie już po raz enty. Spuścił głowę i pokręcił nią ze zrezygnowaniem. Ścisnął moje drobne dłonie.
-Posłuchaj, ja chcę wam pomóc. Nie robię tego z niedoboru pieniędzy czy adrenaliny. Po prostu chcę. Wiem, jakie mogą być przykre skutki, ale trudno. Jestem już dużym chłopcem i nie boję się brać odpowiedzialności za swoje czyny. Pamiętaj, że nikomu nie zdradzę twojego małego sekretu. – po tych słowach wspięłam się na palce i, w ramach niewerbalnego podziękowania, złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach.
- Chyba pora się zbierać, nie sądzisz? – wyszeptałam.
     Spojrzeliśmy sobie w oczy, on potakująco kiwnął głową i wtedy jednocześnie wykrzyknęliśmy:  
- Mat?!
     Już po kilku minutach siedzieliśmy w grafitowo szarym Land Roverze Nikodema. Walizki zostały zapakowane do bagażnika. Mknęliśmy jasno oświetlonymi ulicami. Wystawa powinna się właśnie zaczynać, więc będziemy akurat na czas. Rozsiadłam się w miękkim przednim fotelu. W lusterku widziałam Mateusza, który siedział z tyłu i dyskutował z kimś przez telefon. Energicznie wymachiwał przy tym rękoma i co chwilę przyjmował naprawdę komiczny wyraz twarzy. Przymknęłam powieki i oparłam się czołem o szybę.  
     Na miejscu byliśmy dokładnie po piętnastu minutach i czterdziestu trzech sekundach. Wiem, bo co chwilę spoglądałam na delikatny, złoty zegarek zapięty na lewym nadgarstku. Jakimś cudem przepchałam przez drzwi samochodu. Nigdy więcej tiulowych spódnic, nawet mowy nie ma! Gdy ja pod nosem klęłam na cały tiul świata, Mat podszedł i ujął mnie pod ramię.
-Kim dzisiaj jesteśmy? – zadałam standardowe pytanie, chociaż doskonale znałam na nie odpowiedź.
- Bez rewelacji. Przyrodnie rodzeństwo, wspólna matka, różni ojcowie. – idealnie odegrał swoją rolę w naszym tradycyjnym teatrzyku mój przyjaciel.  
     Nikodem został w samochodzie, miał wkroczyć do akcji w ostateczności, gdyby wszystko poszło nie tak jak to sobie zaplanowaliśmy. Chciałam się z nim pożegnać, ale Mateusz już mnie ciągnął w stronę muzeum. Rzuciłam więc tylko przepraszającym spojrzeniem w jego stronę.
     Wnętrze zapierało dech w piersiach. Pomimo niemal ascetycznego wystroju cieszyło oczy grą światła, odbijającego się od wszechobecnego szkła. Musiałam zmrużyć oczy, jednak już po chwili mój wzrok przyzwyczaił się do jasności. Rozglądam się i przez jeden straszny moment nigdzie go nie dostrzegam. Odwróciłam się do Mata.
- Widzisz go? – zapytałam drżącym ze zdenerwowania głosem.
On nic nie odpowiedział tylko wskazał palcem gdzieś za moje plecy. Podążyłam wzrokiem, w kierunku, który wskazywał. Jest! Idealny, pomarańczowozłoty, wielkości dziecięcej piąstki. Samotny, w szklanej gablocie ustawionej po środku przestronnej sali. Z trudem odwróciłam od niego uwagę i, dla zachowania pozorów, przez jakiś czas oglądałam resztę wystawy. W tak zwanym międzyczasie wypatrzyłam kilka kamer i czujników ruchu. Aż mnie ręce świerzbiły, żeby zgarnąć, któryś z bursztynów. Jednak byłam cierpliwa, jeszcze tylko trochę.
- Czas na nas. – szepnął mi Mateusz do ucha, kładąc dłoń na moich plecach. Serce od razu przeskoczyło na tryb "pobijmy rekord liczby uderzeń na minutę”.  
Skierowaliśmy się w stronę toalet, które znajdowały się w jednym z bocznych korytarzy. Słabe oświetlenie pozwalało odpocząć oczom. Stanęliśmy przed drzwiami do męskiej. No jasne… - pomyślałam z przekąsem. Mat otworzył przede mną drzwi i ręką wskazał przejście.
-Panie przodem. – powiedział, szczerząc przy tym zęby w szerokim uśmiechu.
     Spojrzałam na niego z politowaniem i dumnie unosząc podbródek, wkroczyłam do środka. Tam zastałam dwoje ludzi. Wmurowało mnie w podłogę. Dziewczyna mojego wzrostu i postury oraz chłopak wyjątkowo podobny do Mateusza. Oboje byli elegancko ubrani. Ona chyba miała na sobie nawet body identyczne z moim.  
- Co to ma znaczyć? – wskazałam dłonią na nieznajomych, cała uwagę skupiając na przyjacielu. On popatrzył na mnie bezbrzeżnie zdziwiony.
- Nie pamiętasz? Przecież tę kwestię mieliśmy już dawno przedyskutowaną. Zamieniamy się strojami, oni stąd wychodzą jako my, żeby zarejestrowały to kamery, a my… - kiwnął do mnie głową - Zostajemy tutaj i czekamy do zamknięcia, tak? – spojrzał na mnie znacząco. Od razu pojęłam niewerbalny przekaz, który mógłby brzmieć "czy teraz już sobie przypominasz, ty mała, chuda ignorantko bez cycków?”
     Nieznajomi podejrzliwie się na nas patrzyli, z takimi samymi - na wpół zdziwionymi - wyrazami twarzy. Mimo wszystko sprawiali wrażenie rozgarniętych i godnych zaufania. Mogę mieć tylko nadzieję, że tym razem pozory nie mylą.
- To co? Zaczynamy? – zapytał Mat i z zapałem zatarł ręce.
Po kilku minutach w miejsce tiulowego koszmaru pojawiły się wąskie spodnie z wysokim stanem. Na ramiona zarzuciłam oliwkowy żakiet, który i tak pewnie za chwilę zdejmę. Z Marią, bo tak miała na imię "moja dublerka”, wymieniłyśmy się nawet butami. Cóż, jak widać mój przyjaciel jest perfekcjonistą w każdej sytuacji. Wkrótce zostaliśmy tylko we dwoje. Nasi pomocnicy życzyli nam powodzenia i wyszli. Teraz pozostaje nam tylko czekanie aż ostatni zwiedzający opuszczą muzeum.
Czas dłużył się niemiłosiernie. Mogliśmy jedynie siedzieć w ciszy i kontemplować kolor płytek, którymi były wyłożone ściany i podłoga. Więc siedzieliśmy i siedzieliśmy, i siedzieliśmy, i siedzieliśmy. Z nerwów zaczęłam tworzyć czarne scenariusze zakończenia tej nocy. Jeden był taki, że Nikodem jednak zrezygnuje, w drugim następowała awaria samolotu, w trzecim okazywało się że Tygrysie oko tak naprawdę zaginęło wiele lat temu, a kamień znajdujący się w sali za ścianą jest zwykła podróbką, a w jeszcze innym Mat zmieniał się w zombie-cyborga i zaczynał zjadać samego siebie.  
W końcu odezwał się telefon Mateusza, leżący na marmurowym blacie. Poderwałam się na nogi, bo dobrze wiedziałam co to oznacza - zamknęli muzeum. Mateusz też wstał, podniósł komórkę i po chwili lekko się uśmiechnął. Podeszłam do niego i spojrzałam na jasno świecący ekran. Dostał wiadomość od Dominiki.

"Hej miśki! Droga wolna, nie spieprzcie tego i niedługo widzimy się w Victorii. Całuski ;*”
     Na mojej twarzy także wykwitł delikatny uśmiech. Jednak sekundę później zrozumiałam, że TO stanie się już zaraz. Popatrzyłam najpierw na swoje buty na płaskim obcasie, później na Mata. Zgodnie kiwnęliśmy głowami. Mamy maksymalnie jakieś dziesięć minut zanim ochrona zorientuje się, że coś jest nie tak. Teraz albo nigdy.

LittleScarlet

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1579 słów i 9139 znaków.

8 komentarzy

 
  • Misia

    To jest świetne, bez kitu... :x
    Brakło mi słów. :D

    29 kwi 2014

  • LittleScarlet

    Sama chciałabym wiedzieć...

    11 lut 2014

  • L.

    Kiedy kolejna?

    10 lut 2014

  • All

    Coś czuję, że ich złapią :P

    10 lut 2014

  • LittleScarlet

    Hihihi :3 Ja taka bardzo zła i niedobra.

    7 lut 2014

  • Maddy

    Jeju ! Pisz dalej szybko bo nie mogę się doczekać kolejnej części. Dlaczego przerwa w takim momencie ?? Czekam na kolejny rozdział ;)

    7 lut 2014

  • Tajemnicza Wielbicielka

    W takim momencie? Nie każ mi czekać za długo!

    6 lut 2014

  • autodestrukcja

    Jezu ale napięcie!! :-o

    6 lut 2014