Róże w kolorze krwi 6

Moi rodzice tak bardzo chcieli mnie zobaczyć – całą i zdrową, że następnego dnia Daniel odwiózł mnie na lotnisko. Nie był z tego powodu zadowolony. Widziałam też jak bardzo jest nieszczęśliwy i przerażały mnie jego smutne, zielone oczy.

– Dlaczego nie polecisz ze mną? – spytałam ponuro.

Westchnął.

– Z tego samego powodu, z którego ty chcesz polecieć – stwierdził, tuląc mnie do siebie.

– Daniel, ja…

– Cii – przyłożył mi palec do ust. – Zadzwoń jak już dotrzesz na miejsce – poprosił, odchodząc, gdy nadeszła moja kolej do przejścia przez bramkę.

Ani razu się nie odwrócił by na mnie spojrzeć, po chwili jednak usłyszałam sygnał smsa.

„Kocham cię. Cokolwiek by się nie stało” brzmiała wiadomość.

Po całym moim wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło. Zrobiło mi się lżej na sercu. Nie zdążyłam odpisać. Wsiadłam do samolotu, gdzie zgodnie z zasadami bezpieczeństwa musiałam wyłączyć telefon.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥  ~

Na lotnisku czekali na mnie rodzice, ale ku mojemu zdziwieniu – nie tylko. Towarzyszyła im policja. Zaprowadzili nas do służbowych pokoi i przez dobrą godzinę przesłuchiwali. Podobno wybuch łodzi nie był wypadkiem, a ja nie miałam pojęcia jak to możliwe. Najdziwniejsza jednak była zupełnie inna rzecz.

– Kto ci towarzyszył kochanie? – powtórzyła pytanie policjanta moja matka.

– Daniel, brat Marka – odpowiedziałam po raz kolejny. – Pokłóciłam się z Markiem i postanowił zostawić mnie na brzegu, w Hiszpanii, ale Daniel uznał, że nie zostawi mnie samej. Zabrał mnie do siebie do domu, stamtąd do was dzwoniłam – spojrzałam na matkę, bo łatwiej było mi z nią rozmawiać niż z obcym policjantem.

– Marek Kamiński nie miał brata, był jedynakiem – wyjaśnił po raz kolejny policjant.

Miałam ochotę na niego warknąć, nie zrobiłam jednak tego.

– Ich rodzice się rozwiedli i Daniel mieszkał w Portugalii wraz z matką, Joyce, która nie jest Polką. Prawdopodobnie nosił jej nazwisko. Nie wiem, nie pytałam.

– Joyce Maes miała tylko jednego syna – wyjaśnił rzeczowo policjant – i był nim Marek, który po rozwodzie rodziców postanowił zostać w ojcem w Polsce. Nie mogłaś jej spotkać, ponieważ zmarła w wypadku, kilka dni temu. Mieszkała sama, nikt nie zgłosił jej zaginięcia. Dopiero przedwczoraj znaleziono jej ciało. Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności – oznajmił chłodno policjant.

Przez chwilę zaniemówiłam. Czy oni uważali mnie za kłamczuchę czy za wariatkę? Może to jakiś test?

– Proszę dać dziewczynie odpocząć – wtrącił się towarzyszący nam do tej pory w milczeniu policyjny psycholog. – Jest przemęczona. Można do tego wrócić jutro. Dzisiaj i tak nic rozsądnego nie powie.

Wreszcie dali mi spokój, zapowiadając, że odwiedzą nas jutro w domu. Dostałam swoje skrzętnie przeszukane bagaże. Pierwsze co zrobiłam to wyjęłam komórkę. Wybrałam numer Daniela.

„Abonent czasowo niedostępny” odezwał się uprzejmy głos w słuchawce.

Miałam ochotę się rozpłakać. Rodzice obserwowali mnie zaniepokojonymi spojrzeniami. W samochodzie postanowiłam, że zostawię mu przynajmniej smsa. Otworzyłam folder z wiadomościami, które wymienialiśmy i zamarłam. Był pusty. Zaczęłam gorączkowo przeszukiwać zdjęcia. W telefonie znalazłam różne ujęcia z jachtu, na żadnym nie było Daniela. Zniknęła również ta pamiętna fotografia, przez którą Marek dowiedział się, że go zdradzam. Spanikowałam. Gorączkowo sięgnęłam po aparat. To samo. Ani śladu po naszej hotelowej sesji. Otworzyłam plecak. Nie było nawet mojego Put Pure z róż, a z wnętrza nie unosił się ten przyjemny zapach, do którego już się tak przyzwyczaiłam! Poczułam, że tracę zmysły. Zaczęłam przeszukiwać moje rzeczy. Nie znalazłam ani śladu – najmniejszego dowodu na istnienie Daniela. Kiedy dotarliśmy do domu, zamiast położyć się spać, wzięłam szybki prysznic, przebrałam się i pobiegłam do domu Marka. Był zamknięty, a w środku najwyraźniej nikogo nie było.

– Nikt ci nie otworzy – wyjaśnił usłużnie wyglądający zza wysokiego płotu sąsiad. – Sprzedali dom, od ręki, wiele na tym tracąc, a potem wyjechali. Prawdopodobnie z powodu śmierci syna. Zginął na morzu… – zawahał się na moment, zawieszając na mnie spojrzenie. Potrząsnął siwiejącą czupryną. – Zaraz czy to nie ty byłaś jego dziewczyną? Chyba cię poznaję.

– Tak, ja – odpowiedziałam niepewnie.

– Więc miałaś szczęście, ze nie było cię z nimi na łodzi – uśmiechnął się do mnie smutno.

Odsunęłam się od gorliwie naciskanego dzwonka.

– Przepraszam, muszę już iść, dowidzenia – rzuciłam i pobiegłam przed siebie, nie mając pojęcia przed czym właściwie uciekam.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Nie pamiętałam ile razy wybrałam numer Daniela. Ile smsów wysłałam w próżnię. Dzwoniłam nawet do pensjonatu, w którym spaliśmy, a którego numer znalazłam w sieci, ale ich angielski był tak samo marny jak mój, więc dowiedziałam się z grubsza tyle, że nikt o tym nazwisku u nich nie przebywał. W końcu, nad ranem usnęłam, bezgranicznie zrozpaczona i przemęczona własną dezorientacją.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥  ~

Przez kilka dni sprawdzałam wszystkie możliwości, wypytując o Daniela znajomych Marka i mimo braku rezultatów ciągle do niego dzwoniąc. To był jakiś horror. Nikt nie słyszał o jego istnieniu, nikt nic nie wiedział. W końcu, po tygodniu, rodzice zabrali mnie do psychologa, a ja tylko zastanawiałam się czemu nie do psychiatry. Kobieta, z którą rozmawiałam, stwierdziła, że to szok, który spowodowała wiadomość o śmierci moich przyjaciół i chłopaka kazały mi stworzyć sobie towarzysza, który wraz ze mną ocalał z wypadku. Nie wierzyłam w to. Całą sobą wiedziałam, że nie wymyśliłam sobie Daniela. Zielone oczy, drwiący uśmiech, opalenizna i krótko ścięte włosy – to wszystko stało mi przed oczami. Zaczynałam wariować. Potrzebowałam dowodu – choćby najmniejszego – na to, że on naprawdę istniał. Tym razem metodycznie, bez zbędnego chaosu, zaczęłam sprzątać pokój. Pierwsze rezultaty pojawiły się dopiero po godzinie. W jednej z  niechlujnie rzuconych reklamówek znalazłam paragon – dowód na to, że kupowałam koszulkę Jacka Danielsa. To jednak dalej nie było wystarczające. Zmęczona rzuciłam się na łóżko z książką w ręku. Niechętnie przewracałam strony, w poszukiwaniu fragmentu, na którym skończyłam. Coś wypadło spomiędzy stron. Zdjęcie. Chłopak, bez koszulki klęczący z czerwoną różą w zębach. Daniel! Usiadłam gwałtownie. Łzy ulgi spłynęły po moich policzkach. Dlaczego wszystko inne zniknęło? Czemu nie to? Odpowiedź była prosta. Nikt inny o tym, że wydrukowałam zdjęcie nie wiedział, nawet on sam. Tylko czemu chciał się mnie tak drastycznie ze swojego życia pozbyć? Czemu policja chciała, żebym wierzyła, że nigdy nie istniał? Coś było piekielnie nie tak! Skręcił mi się żołądek na myśl, że miałabym go już nigdy więcej nie zobaczyć. Pustka i ból otoczyły moje serce. Spakowałam pospiesznie plecak i po cichu wyszłam z domu. Musiałam go odnaleźć! Nawet jeżeli miałoby to oznaczać wycieczkę do Portugalii.

cdn.

Miye

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1264 słów i 7396 znaków.

9 komentarzy

 
  • Pina

    Mam mieszane uczucia- lecz pozytywne ;)

    29 kwi 2016

  • Misiaa14

    Boskie *-*

    28 kwi 2016

  • Beno

    :bravo:

    28 kwi 2016

  • Vinyl3

    Kurcze tez myslala bym ze wariuje :O Jak zwykle wspaniale opowiadanie :kiss:

    28 kwi 2016

  • La

    Poleciłam to mojej kolezance mowila ze jest super jak dla mnie jest bombowe pisz dalej
    :)

    28 kwi 2016

  • karolciaaa4

    Super :) takie bardzo czarujące ;) pisz więcej :)

    28 kwi 2016

  • mm

    SupeR

    28 kwi 2016

  • Ona18

    . :O

    28 kwi 2016

  • xd

    Super chce więcej u więcej ;)

    28 kwi 2016