Róże w kolorze krwi 5

Do przebycia mieliśmy tak naprawdę kawał drogi, ponieważ byliśmy mniej więcej na wysokości Sevilli, a Daniel mieszkał tuż pod Lisboną. I tak jednak szczęśliwym zbiegiem okoliczności było to wyjątkowo blisko. Gorące, letnie słońce Hiszpanii szybko wysuszyło ubranie chłopaka. Przerzucił sobie przez ramię moją torbę, a ja wzięłam plecak. Jego rzeczy zostały na jachcie. Południe spędziliśmy w leśnym zagajniku, ponieważ iść przy takiej temperaturze po prostu się nie dało. Później wędrowaliśmy wzdłuż szosy, od czasu do czasu łapiąc stopa. Mimo zmęczenia i przykrego uczucia, które we mnie pozostało, dawno tak dobrze się nie bawiłam, jak wędrując ramię w ramię w towarzystwie Daniela. W dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć w to, że po mnie wrócił. Pod wieczór zupełnie mnie zaskoczył, ciągnąc do jakiegoś przytulnie wyglądającego pensjonatu. Kiedy zwróciłam mu uwagę, że mnie na to zapewne nie stać, z rozbawieniem wyciągnął z nieco tylko wygniecionych spodni kartę kredytową.

– Brat dostał od ojca na wszelki wypadek, a mnie się dzisiaj rano spieszyło i wziąłem jego spodnie – wyjaśnił odrobinę zakłopotany.

Spojrzałam na niego powątpiewająco, ale rozbroił mnie swoim łobuzerskim uśmiechem.

– Jesteś niedobry! – oznajmiłam z całą rozbawioną stanowczością, na jaką było mnie stać.

– Zło i niedobro to cały ja – nie zaprzeczył.

Już po kilku minutach weszliśmy do wynajętego w recepcji pokoju. Wyglądał tak samo przytulnie jak reszta budynku. Drewniane meble, jasne zasłony i suszone kwiaty na stole. Natychmiast chwyciłam leżące w misce jabłka i sięgnęłam po stojącą na tacy wodę mineralną. Umierałam z głodu i pragnienia.

– Poczekasz? – zapytał Daniel – Przyniosę nam jakieś jedzenie i kupię sobie coś na zmianę do ubrania – stwierdził krytycznie patrząc na własny strój.

Uśmiechnęłam się do niego lekko przestraszona. Nie chciałam zostać sama. Skinęłam jednak tylko potakująco głową, a chłopak wyszedł z pokoju. Rozebrałam się i poszłam pod prysznic. Daniel wrócił po trochę ponad kwadransie. Nie zdążyłam jeszcze skończyć kąpieli. Bez skrępowania wszedł do łazienki.

– Mogę się przyłączyć? – zapytał rozbrajająco, pozbywając się swojego ubrania.

Natychmiast zaszumiało mi w uszach i poczułam pragnienie by znaleźć się jak najbliżej niego. Nawet nie zaczekał na odpowiedź, po prostu wsunął się do kabiny i stanął za mną. Na rękach w dalszym ciągu miał nieco przybrudzone bandaże. Miałam ochotę znowu nakrzyczeć na niego za głupotę, ale nie dał mi dojść do słowa. Jego usta znalazły się na moich ustach, dłonie zaczęły wędrować od ramion, poprzez piersi aż na pośladki i uda. Ciepła woda spływała na nas z góry, mocząc mi włosy i twarz. Daniel delikatnie namydlił moje ciało. Poczułam jak ociera się sztywnym członkiem o moje plecy. Zadrżałam z trudem nad sobą panując i myśląc jedynie o tym jak bardzo go pragnę. Dalej to było już tylko czyste wariactwo. Pamiętałam jak owinął mnie ręcznikiem, nie byłam jednak pewna, w jaki sposób znaleźliśmy się w pokoju. Żar namiętnych pocałunków zlewał się w jedno z jego dotykiem. Robiliśmy sobie nawzajem zdjęcia. Uklęknął przede mną z czerwoną różą w zębach. Wtedy również go sfotografowałam. Potem rzucił mnie na łóżko ciągle całując. Kiedy skończył z ustami, zszedł niżej, na dekolt, a potem piersi. Palcami drażnił moje sutki. Tym razem mnie nie uciszał, kiedy wydawałam z siebie mimowolne jęki. Po raz pierwszy robiliśmy wszystko legalnie, sami, w hotelowym pokoju. Odwrócił mnie na brzuch, a ja wypięłam w jego stronę pupę. Jego dłonie znalazły się między moimi nogami. Niewiele mi było potrzeba, a mimo to on nie posuwał się dalej. Włożył we mnie palce, poruszając nimi szybko.

– Daniel… – poprosiłam.

Roześmiał się, mimo, że czułam jego podniecenie, słyszałam mocne bicie serca i przyspieszony oddech. Z ciągle wypiętą pupą odwróciłam się w jego stronę. Chciałam na niego patrzeć. Wszedł do środka, dopiero gdy poczuł, że doprowadza mnie do orgazmu. Przez chwilę myślałam, że zwariuję. Nie był delikatny. Od początku poruszał się mocno i szybko. Jego dłonie przesunęły się z moich pośladków na biodra. Mimowolnie sięgnęłam ręką do własnej łechtaczki, masując ją delikatnie. Daniel przyspieszył jeszcze bardziej. Mimo podniecenia skończył dopiero po jakimś kwadransie, a ja ponownie doszłam wraz z nim. Opadł na poduszki, przyciągając mnie do siebie i całując leniwie. Wtuliłam się w jego ramiona.

– Kocham cię, Jagoda – zamruczał w moje włosy, przytulając do nich policzek.

Cała zesztywniałam. Tak krótko się znaliśmy… To co było między nami było szalone i nieokiełznane. Dzikie. Była to jednak przede wszystkim instynktownie działająca chemia. Wiedziałam, że jestem w nim zakochana, ale nie potrafiłam uwierzyć w jego miłość. Milczałam, najwyraźniej jednak wcale nie oczekiwał odpowiedzi, bo już po chwili poczułam na karku jego wyrównany, miarowy oddech.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥  ~

Jak cudownie było się obudzić w ramionach Daniela! Kiedy poczuł mój ruch, zamruczał i przyciągnął mnie do siebie. Pocałowałam go, z rozbawieniem wyślizgując się z jego ramion. Nie chciałam go budzić. Włożyłam na siebie te same znoszone szorty co zwykle i czystą koszulkę, a potem zeszłam na dół. Po drodze zgarnęłam aparat, licząc, że automat, który widziałam w holu poprzedniego dnia nie jest zepsuty. Po prostu musiałam wydrukować sobie to zdjęcie – Daniela klęczącego z różą w zębach. Z uśmiechem schowałam je do książki, a potem poszłam na śniadanie. Chłopak dołączył do mnie po niecałym kwadransie. Mimo tego, że był wyraźnie zaspany i tak wyglądał kusząco i jak zwykle sama jego obecność na mnie działała niczym afrodyzjak. Zjedliśmy kontynentalne śniadanie, złożone z dużej ilości przeróżnych owoców, pełnej gamy płatków do wyboru, mocnej kawy, soku pomarańczowego i mleka, a potem ruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem dopisało nam szczęście. Samotna kobieta, która zatrzymała się przy drodze, żeby nas zabrać, przekraczała granicę Portugalii i potem jechała w kierunku stolicy. Do tego była oczarowana Danielem, więc praktycznie podwiozła nad pod same drzwi jego domu. Dwa dni podróży zamiast zakładanego tygodnia. Wszystko poszło perfekcyjnie, a mimo to, ja sama, odczuwałam coraz większy niepokój i strach. To był jakiś instynkt. Chłopak wyjął z bagażnika moją torbę, pożegnaliśmy naszego kierowcę, a potem stanęliśmy pod drzwiami skromnego, pomalowanego starannie białą farbą, jednorodzinnego domu. Daniel najwyraźniej zauważył moje wahanie.

– Nie bój się – ścisnął mocniej moją rękę. – Moja mama należy do tych miłych osób – oznajmił mi nieco rozbawiony.

Zadzwonił do drzwi. Po dłuższej chwili otworzyła nam szczupła kobieta o kasztanowych włosach, ubrana w letnią, kremową sukienkę. Twarz miała zaczerwienioną, jakby godzinami płakała. Stanęła w drzwiach oniemiała, nie mogąc się poruszyć. Niedowierzająco wpatrywała się w postać Daniela.

– Mamo? – zapytał niepewnie wyraźnie zdziwiony jej zachowaniem.

Kobieta jakby wróciła do rzeczywistości. Z jej ust wydobyło się długie, przeciągłe „och”, a z oczu popłynęły łzy. Rzuciła się Danielowi na szyję. Chłopak przytulił ją do siebie, a ja widziałam jego zaskoczoną minę.

– Mamo, co się stało? – zapytał odsuwając ją łagodnie od siebie, wciągając mnie do domu i zamykając drzwi, najwyraźniej nie chcąc robić przedstawienia dla sąsiadów.

– Myślałam, że nie żyjesz – jęknęła rozpaczliwie, wchodząc głębiej do domu i opadając na ratanową kanapę, jakby ustanie na nogach było dla niej zbyt dużym wysiłkiem.

– Dlaczego? – spojrzał na nią nie rozumiejąc.

– Och, Danielu – westchnęła, łamiącym się głosem. Podszedł do kanapy, kucając przy kobiecie, podczas gdy ja niezdecydowana stałam w drzwiach. – Był sztorm. Jacht, którym mieliście płynąć uderzył w tankowiec. Nastąpił wybuch. Nie wyłowili jeszcze wszystkich ciał, ale powiedzieli, że wszyscy, którzy nim płynęli nie żyją. Nie było najmniejszych szans na to, żeby… – nagle się ożywiła. – A Marek? Co z moim Mareczkiem?

Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jej słów. Moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Przestałam cokolwiek czuć. Jak to nie żyją? Chłopak pokręcił głową. Zobaczyłam jego pobladłą twarz. Do niego najwyraźniej również wszystko dopiero co dotarło i teraz trawił przerażające informacje.

– My się pokłóciliśmy – przyznał cicho. – Zostawili mnie i Jagodę na brzegu – nieco przekształcił wersję wydarzeń – a sami popłynęli dalej.

Nagle coś do mnie dotarło.

– Moi rodzice! – krzyknęłam. – Czy oni też myślą, że nie żyję? – spojrzałam na swoją bezużyteczną w Portugalii komórkę. – Danielu! Ja muszę zadzwonić!

Kobieta jakby zmuszona do działania zerwała się z kanapy, podając mi stojący pod ścianą bezprzewodowy telefon.

– Oczywiście, że musisz i to jak najszybciej – przyznała gorliwie. – Jeżeli przezywają to samo co ja…

Wybrałam numer. Po chwili w słuchawce odezwał się apatyczny głos mojego ojca i już wiedziałam, że rodzice opłakują moją śmierć.

– Tato, to ja Jagoda, mnie nie było na tym jachcie! – wykrzyknęłam do słuchawki.

Niedowierzanie, płacz, wyjaśnienia, ogromna ulga i radość. W końcu, po godzinie, ze wstydem zakończyłam rozmowę, zastanawiając się na jaki rachunek naciągnęłam Daniela rodzinę. Znalazłam ich w drugim pomieszczeniu – jasnej, przestronnej kuchni. Siedzieli przy stole, pochyleni, cicho rozmawiając. Na mój widok chłopak zerwał się z krzesła.

– Mamo, chciałem ci oficjalnie przedstawić Jagodę – zawahał się, a ja wyraźnie wyczułam, że walczy ze sobą czy nie powiedzieć czegoś jeszcze.

Kobieta spojrzała na mnie przyjaźnie, ale też odrobinę podejrzliwie.

– To ty jesteś… byłaś dziewczyną mojego syna? – ni to spytała ni stwierdziła fakt. – Marek wiele dobrego o tobie opowiadał – uśmiechnęła się nieco blado. – Mów mi Joyce.

Poczułam jak płoną mi policzki. Było mi wstyd, jeszcze bardziej niż do tej pory. Zraniłam go, zdradziłam, a teraz on… był martwy. Daniel objął mnie ramieniem.

– Bardzo mi miło – wydukałam.

– Jesteśmy zmęczeni – stwierdził. – Obydwoje. I musimy to wszystko przegryźć. – Wyjaśnił. – Pokażę Jagodzie pokój.

– Tak, oczywiście – zgodziła się szybko kobieta.

Kiedy tylko weszliśmy po drewnianych, nieco krętych schodach, na górę, Daniel natychmiast przyciągnął mnie do siebie. Bez słowa przytulił. Położyłam głowę na jego torsie. Coś we mnie pękło, jakaś niewidzialna bariera. Łzy same spłynęły mi po policzkach. Nawet nie wiedziałam kiedy, znaleźliśmy się w jakimś pokoju. Leżałam na łóżku, wtulona w jego ramiona. Nic nie mówił, ani słowa pocieszenia, czułam natomiast jak obejmuje mnie coraz mocniej, jak całuje moje włosy. Płakałam tak długo, aż zupełnie zabrakło mi łez.

cdn.

Miye

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1988 słów i 11434 znaków.

4 komentarze

 
  • marTYNKA

    Świetne ????

    28 kwi 2016

  • Vinyl3

    Tego sie nie spodziewalam  :O  :smh: Pewnie sie okaze ze Marek wcale nie zginol i sytuacja sie zapentli <3

    27 kwi 2016

  • Beno

    cudo, brakuje słów  :bravo:

    27 kwi 2016

  • Misiaa14

    Oh cudo *-*

    27 kwi 2016