Opowieść inna, niż inne - rozdział 4

Opowieść inna, niż inne - rozdział 4- Kim jest ten Zimowy Żołnierz? - zapytałam Michała po jego powrocie do domu. - Dlaczego on wszystko niszczy?
- Nie mam pojęcia, kochanie... Tak naprawdę to niewiele o nim wiemy, bo Rosja milczy na jego temat. Tylko dzięki nagraniom przypadkowych cywili wiemy, do której organizacji on należy — powiedział, siadając obok mnie i obejmując mnie ramieniem.
- Nie da się go namierzyć?
- Nie. Facet jest nieuchwytny, a HYDRA na tyle potężna, że nie można jej nic zrobić. Podejrzewam, że po prostu ochraniana jest przez ruskich i tyle, nikt im nic nie zrobi, bo wszyscy się ich boją... - wyjaśnił ponuro, otwierając butelkę piwa. - Na dodatek zginął dziś młody chłopak z mojego oddziału przez tego pieprzonego pojebańca! Zatłukę skurwiela własnymi rękami, gdy tylko go dorwę!
- Spokojnie — zaczęłam gładzić go po głowie. - Jesteś już przy mnie...
- Wiem — pocałował mnie zachłannie. Po chwili odstawił butelkę na niski stolik przy sofie i wziął mnie sobie na kolana. - Nawet nie wiesz, jaką mam na ciebie ochotę — zamruczał mi frywolnie do ucha. - Niestety nie mogę cię teraz tknąć — dodał smutno po chwili.
- Dziecku nic to nie zaszkodzi. A seks w czasie ciąży jest nawet wskazany — odparłam z uśmiechem.
- Nie zaryzykuję — pokręcił głową. - Poczekam aż urodzisz. Nie zdziw się więc, jak czasami będę chodził podminowany lub nabuzowany.
- Przecież nie musisz tego robić — zaprotestowałam.
- Ale chcę. Dla dobra dziecka.
Zaśmiałam się i zaproponowałam, byśmy wyszli na spacer, co miałam nadzieję, zrobi dobrze naszym umysłom i samopoczuciu. Michał ochoczo się zgodził i zeszliśmy na parking, by podjechać do oddalonego całkiem sporo od naszego domu parku. Michał uparł się, że mam usiąść z tyłu, bo tak będzie bezpieczniej i nie pomogły moje prośby i przekonywania... Musiałam usiąść na tylnym siedzeniu. Michał rekompensował mi to jednak wesołą pogawędką i rozbroił mnie kilkukrotnie tak dokumentnie, że gdy wysiadaliśmy z auta na parkingu, szczerzyłam się jak głupia do sera, jednocześnie próbując zneutralizować czkawkę, której się przez śmiech nabawiłam.
- W porządku? - zapytał mnie. Kiwnęłam głową.
- Już ok — szepnęłam, ścierając z policzków łzy, które popłynęły mi zarówno przez czkawkę, jak i śmiech. Przytulił mnie i ruszyliśmy żwirową ścieżką przed siebie.
- Pięknie tu — mruknęłam cicho, zatrzymując się nieopodal jakiegoś kwitnącego krzewu.
- Zgadza się — przytaknął. - Chętnie będę zabierać tu naszą córkę.
- Skąd wiesz, że będzie to dziewczynka? - zapytałam całkowicie zaskoczona jego słowami.
- Nie wiem — odparł z rozbrajającym uśmiechem. - Po prostu mam takie przeczucie i tyle... Wiesz... Chciałbym mieć dziewczynkę.
- Zostaniesz zdominowany — zaśmiałam się.
- Zanim to się stanie, upłynie jeszcze kilka dobrych lat, Mycha — pokręcił głową i pociągnął mnie na pobliską ławeczkę, skąd mieliśmy doskonały widok na otaczającą nas przyrodę i w spokoju mogliśmy obserwować, jak idzie wiosna.
Słoneczko ogrzewało delikatnie nasze twarze, gdy przytuleni do siebie snuliśmy plany na temat przyszłości naszego maleństwa. W pewnym momencie obróciłam jednak głowę w prawą stronę i dojrzałam, jak jakiś mężczyzna klęka przy jednym z samochodów zaparkowanych na końcu parkingu. Jego zachowanie zdało mi się jakieś niepewne, jakby coś ukrywał lub przed kimś się chował, więc przyjrzałam mu się uważniej i w pewnej chwili jakiś dziwny przebłysk świadomości powiedział mi, że przecież doskonale znam te ruchy, tę postawę ciała.
- Michał? - szepnęłam, przerywając ukochanemu.
- Co takiego? - zapytał mnie miękko.
- Spójrz na koniec parkingu... Widzisz tego mężczyznę ubranego na czarno?
- Widzę... Ty... Co on tam kombinuje? - zdziwił się, wstając z miejsca.
- Nie mam pojęcia, ale zachowuje się jakoś dziwnie, nie sądzisz?
- Zgadza się... Sprawdzę to — powiedział.
- Stój! - warknęłam. - Przecież nie jesteś na służbie!
- Zawsze jestem, kochanie — sprostował. - Zaraz wracam.
Nie zdążył jednak nawet przejść połowy drogi dzielącej go od mężczyzny, gdy ten oddalił się szybko w przeciwnym kierunku, a do samochodu podeszła jakaś elegancka para. W kilka sekund później oboje dość widowiskowo wylecieli w powietrze, gdy wybuchła bomba podłożona przez owego osobnika pod auto. Niczym na zwolnionym tempie widziałam, jak siła wybuchu odrzuca mojego Michała na kilka metrów. Na szczęście wszystko skończyło się tylko na niezbyt groźnych otarciach i stłuczeniach. Przybyła na miejsce policja spisała nasze zeznania i mogliśmy wracać do domu. Miło zapowiadający się pobyt w parku zakończył się niekoniecznie miło i zdecydowanie za szybko. Przez dwa dni byłam roztrzęsiona, a Michał zdenerwowany do tego stopnia, że zgniótł w dłoni jedną z naszych szklanek i trzeba było jechać do szpitala. Kim był zamachowiec, dowiedzieliśmy się oboje z wiadomości dopiero trzy dni po zdarzeniu.
- " ^^Zimowy Żołnierz^^ znów zaatakował. To już jego drugi śmiertelny atak w ciągu ostatnich czterech dni. Tym razem na cel obrał sobie siedemdziesięcioletniego posła i jego małżonkę. Policji jeszcze nie udało się ustalić, dlaczego mężczyzna zabił tych ludzi, aczkolwiek w grę mogą wchodzić jakieś polityczne zagrywki. Więcej informacji w wieczornym wydaniu."
A potem pokazali rozmazane zdjęcie osłoniętej do połowy maską twarzy zamachowca. Patrząc na niewyraźne zdjęcie, robione najpewniej w pośpiechu lub słabej jakości aparatem, odniosłam nieprzyjemne wrażenie, że gdzieś już je widziałam w swojej przeszłości. Zatrzymałam obraz na telewizorze i zaczęłam intensywnie myśleć...
A potem nagle do mnie dotarło! Przecież takie same oczy miał Sebastian! Tyle że to nie było przecież możliwe!
- Jezu! - jęknęłam, zakrywając sobie usta dłonią. Michał zerknął na mnie ciekawie, a następnie gwałtownie zerwał się z fotela, na którym dotąd siedział.
- Kochanie, co się stało? - zapytał mnie z niepokojem.
- Sebastian — jęknęłam.
- Mogłabyś wreszcie dać spokój? Zaczyna mnie to porządnie wkurwiać! - zirytował się.
- Spójrz! - wskazałam trzęsącą się ręką na ekran telewizora. - Czy te oczy ci go nie przypominają?
Zaskoczony odwrócił się i jakby zamarł na chwilę, marszcząc czoło. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili:
- Faktycznie, ma podobne do niego oczy, ale to wszystko. Kotek, przecież niemożliwe jest, by martwy człowiek teraz mordował na zlecenie. Poza tym ten tutaj to pierdolony Rusek, a Seba nim żadną miarą nie był. Poza tym ten tu ma długie włosy... Nie, to nie jest możliwe... Możemy już więcej nie rozmawiać o Buckim?
- Wciąż jesteś o niego zazdrosny? - zapytałam ponuro.
- Każdy by był, zwłaszcza jeśli ukochana dziewczyna kocha go bardziej, niż ciebie... Wybacz, ale nie chcę już słyszeć z twoich ust ani jednego słowa o nim! Jesteś teraz ze mną i tak już pozostanie! Wychowamy razem nasze dziecko i zapomnimy o Sebastianie!
Wzdrygnęłam się mocno, słysząc stal dźwięczącą w głosie Michała.
- Dobrze — odparłam, nawet na niego nie patrząc.
- Teraz będziesz się na mnie o to boczyć? - zdenerwował się, wstając.
- Nie — powiedziałam. - Jest mi po prostu przykro, że wymagasz ode mnie, bym zapomniała o Sebastianie!
- Bo tak będzie lepiej!
- Ciekawe dla kogo! - wpieniłam się. - Dla mnie? Czy dla ciebie, bo wciąż nie potrafisz pogodzić się z tym, że on był pierwszy i gdyby nie jego nieszczęśliwa śmierć, to to dziecko mogłoby być teraz jego, a ja jego żoną?!!! - wrzasnęłam mu prosto w twarz i dopiero wtedy dotarło go mnie, co powiedziałam. Zatkałam sobie usta dłonią i z przerażeniem patrzyłam, jak przez twarz Michała przebiega grymas psychicznego bólu oraz złość.
- Następnym razem radziłbym ci poważnie zastanowić się nad tym, co mówisz! - syknął wściekły. - Ale w jednym masz rację... Boli mnie to, że nie byłem dość szybki, że zdołał mnie uprzedzić i wyznać ci swą miłość. Być może gdybym zrobił to przed nim, twoje serce w pełni teraz należałoby do mnie... Bo wiem, niestety, że ty wciąż go kochasz... I z tym pogodzić się nie potrafię.
Stanął w drzwiach i spojrzał w moje smutne oczy.
- Nie odejdę tylko dlatego, że zbyt mocno cię kocham, a maluch będzie potrzebować ojca, a ty pomocy przy nim. Wiem jednak, że nigdy nie będę mieć cię na sto procent. Zawsze jakiś ten kawałek twego serca pozostanie zarezerwowany dla naszego przyjaciela... - odwrócił się na pięcie i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi wejściowe. A ja w przypływie nagłej irytacji jego zachowaniem, choć wiedziałam, że też nie jestem bez winy, uderzyłam pięścią w stół. Zabolało, ale jednocześnie przyniosło ulgę.
- Kocham cię, ty kretynie — powiedziałam do pustego pokoju, kierując słowa do nieobecnego Michała. - Ale tak, Bucky był pierwszy i zajmuje w moim sercu specjalne miejsce. I zawsze już tak będzie... Wiem, że tego ani nie zrozumiesz, ani się z tym nie pogodzisz...
Załkałam raz czy dwa, a potem położyłam się na wygodnej kanapie, przykryłam miękkim kocykiem i odpłynęłam błogo w krainę snów. Obudziło mnie dopiero delikatne potrząśnięcie za ramię. Otwarłam oczy i zobaczyłam nad sobą Michała. Uśmiechnęłam się do niego niepewnie.
- Ile spałam?
- Podejrzewam, że kilka godzin... Jest już dobrze po północy... Przepraszam, wystraszyłem się, że cię tracę — wyszeptał, tuląc mnie mocno do siebie. - Że chcesz odejść tak, jak wtedy, po stracie Sebastiana. A ja nie mogę sobie na to pozwolić. Nie, teraz gdy jesteś w ciąży, a ja będę ojcem. Nauczono mnie bowiem odpowiedzialności za swoje czyny. A dziecko właśnie tego wymaga!
- Przepraszam, Michał... To ja popełniłam błąd. A właściwie to kilka. Bo gdybym wtedy, po śmierci Buckiego, zaufała ci w pełni i od razu powiedziała, co mnie gryzie, być może teraz byłoby zupełnie inaczej między nami. Być może lepiej... - rozpłakałam się, mocząc mu przód bluzy. - Źle wtedy zrobiłam i to się teraz odbija na naszym związku. Kocham cię i cieszę się, że będziemy mieć razem dziecko, ale Seba był moim pierwszym i nie potrafię o nim zapomnieć... Przepraszam.
- Już dobrze, spokojnie, kochanie. Jestem przy tobie. Poradzimy sobie ze wszystkim — powiedział, gładząc mnie po plecach i włosach. - Nigdy cię nie opuszczę... Nigdy.
- A ja ciebie, skarbie — wymruczałam mu w ramię, którym mnie obejmował.

Trzy tygodnie później.
- Jak miło, że przyleciałaś do Polski — powiedziałam, witając się z przyjaciółką.
- Też się cieszę. A teraz opowiadaj. Naprawdę ponownie jesteś z Michałem? - zapytała, gdy usiadłyśmy w kawiarnianym ogródku z widokiem na park i znajdującą się za nim ulicę i wysoki wiadukt.
- Zgadza się — wyszczerzyłam się w uśmiechu. - Jestem z Michałem. A nawet więcej.
- Co więcej? - zainteresowała się natychmiast, popijając piwo.
- Jestem z nim w ciąży! - rąbnęłam prosto z mostu.
- Naprawdę? - ucieszyła się. - A to dlatego nie chciałaś pić piwa! - domyśliła się szybko. - Jak to się stało?
- No co ty? Co ja mam ci tłumaczyć, jak się dzieci robi?
- Weź... Ja się pytam o całość. Jak się zeszliście, kiedy, czy od dawna jesteś w ciąży?
- Ale dociekliwa... Teraz jestem w dziewiątym tygodniu. Michał wie od jakiegoś miesiąca, czyli mniej więcej tyle samo, co i ja. A jesteśmy ze sobą prawie trzy miesiące.
- Ooo, to ten dzidziuś dość szybko wam poszedł — teraz to Kinga wyszczerzyła się w radosnym uśmiechu.
- Dokładnie. Byliśmy dość tym zaskoczeni, ale oboje bardzo się z tej wiadomości ucieszyliśmy — powiedziałam, popijając sok pomarańczowy.
- A nie wolałabyś, żeby to dziecko było Sebastiana?
- Gdyby tylko żył, to oczywiście, że tak... Ale wróciłam do Michała i dobrze mi z tym. Nie zmienię tego — odparłam poważnie.
- To dobrze, bo pasujecie do siebie.
- Wiem — parsknęłam śmiechem. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, gdy nagle dobiegł naszych uszu pisk samochodowych opon, a następnie huk wypadku. Zaskoczone odwróciłyśmy się w stronę ulicy akurat w momencie, gdy znad wiaduktu wzbijał się w powietrze ogień i dym. A potem usłyszeliśmy huk wystrzałów pistoletowych. W totalnej panice zerwałyśmy się z krzeseł, kierując się do wnętrza kawiarni, podobnie do innych konsumentów, jak i przechodniów. Auta stawały na drodze, powodując coraz więcej stłuczek, ich pasażerowie w totalnym chaosie uciekali, jak najdalej od miejsca strzelaniny, w którą włączyła się już policja, a po kilku minutach również antyterroryści, lecz gdy kilka policyjnych radiowozów wyleciało w powietrze, dotarło do mnie, że będą potrzebować cięższej artylerii lub lepszego oddziału i to najlepiej zaraz, bo ci, którzy tam walczą, mogą już długo nie pociągnąć. Byłam przerażona tym, co działo się przed moimi oczami, widziałam, jak padają kolejni policjanci, jak grupka terrorystów coraz sprawniej i śmielej przesuwa się po wiadukcie, spychając obrońców prawa na coraz bardziej przegrane pozycje. Co prawda w powietrzu pojawiły się dwa śmigłowce policyjne, ale szybko zostały zestrzelone. Wkrótce też z wiadomości, które puszczali teraz chyba na każdym kanale, dowiedzieliśmy się, że to Zimowy Żołnierz. Przełknęłam mocno ślinę, zastanawiając się, do czego ten psychol jest jeszcze zdolny, gdy wtem zobaczyłam dwa pojazdy GROM-u, który został wreszcie ściągnięty do pomocy. Serce stanęło we mnie, bo wiedziałam, że wśród tych nieustraszonych żołnierzy wojska polskiego jest również mój Michał!
- Jezu, Michał! - jęknęłam ze wzrokiem wbitym w oddział komandosów, który chyłkiem zbliżał się do policjantów.
- Ty żartujesz? On tam jest? - zapytała cicho Kinga, patrząc na mnie przerażonym wzrokiem. Kiwnęłam głową, bo tylko tyle byłam w tej chwili zrobić. Nie mogłam oderwać wzroku od szyby, za sobą cały czas słysząc sprawozdanie przejętej dziennikarki.
- "Oddział GROM-u jak na razie bezskutecznie próbuje rozgromić agresorów, bowiem ci coraz częściej używają granatników. Policja i oddział specjalny wojska polskiego robią wszystko, by zminimalizować straty w ludności cywilnej, choć większość z nich zdołała pochować się w kawiarniach i kafejkach."
Nagle dojrzeliśmy, jak ubrany na czarno mężczyzna w masce i okularach obrywa w głowę od jednego z policjantów stojących na dole. W kawiarni, jak i telewizorze rozległ się ogłuszający wrzask, dziennikarka wrzeszczała do mikrofonu, że Zimowy Żołnierz został wreszcie zlikwidowany, gdy ku naszemu zaskoczeniu dojrzeliśmy go, jak już bez okularów zeskakuje na stojący pod wiaduktem samochód, zgniatając dach i szyby.
Nikt, żaden człowiek nigdy nie byłby w stanie dokonać czegoś takiego! Zamarliśmy kompletnie, gdy przedarł się przez kilku czekających na niego gromowców i pewnym krokiem zaczął iść w naszą stronę. Dojrzałam, że jego lewe ramię było jakieś dziwne, nienaturalne i błyszczące... Metalowe! Ten człowiek miał metalowe ramię. Ze spokojem przeładował swój granatnik podczepiony do M4 i wystrzelił w stronę jednej z knajpek, dwoje drzwi od naszego schronienia. Pomimo wybuchu i wrzasków ludzi koło mnie i tak zdołałam usłyszeć krzyk przerażonego Michała. Nie wiem jakim cudem, ale wypatrzyłam go przez ten ciemny dym, jak biegł w stronę sklepików. I w pełni zdawałam sobie w tym momencie sprawę, że najprawdopodobniej złamał rozkaz... I że bez względu na wszystko, zmierzy się z tym szaleńcem. Nie bardzo wiedziałam, co mnie do tego podkusiło, ale wstałam z kolan, zebrałam się w sobie i wyszłam na zewnątrz, prawdopodobnie po to, by Michał wiedział, że nic mi nie jest.
Żołnierz zwolnił lekko, widząc mnie na swojej drodze.
- Mycha! Uciekaj! - wrzasnął Michał, atakując przeciwnika z furią, jakiej u niego jeszcze nie widziałam... Zdołał skupić na sobie całą jego uwagę, bym mogła spokojnie uciec, ale stałam niczym przymurowana. Patrzyłam wielkimi oczami, jak Rusek z łatwością odparowuje ataki mojego ukochanego, jak w końcu nokautuje go skutecznie i pozbawia przytomności.
Świat zwolnił dla mnie wtedy do jednego uderzenia serca na minutę. Spojrzałam na powalonego Michała, a potem w te wściekłe oczy Żołnierza, który podszedł do mnie z furią. Nie wiem, skąd wzięła się we mnie ta siła, ale w obliczu grożącej mi śmierci zacisnęłam mocno pięść i niezgrabnie, ale z całą pewnością też nie lekko, uderzyłam go w twarz. Zatoczył się, a ja poprzez przeszywający moją dłoń ból zauważyłam, że odpadła mu maska. Wyprostował się i odwrócił do mnie, a ja z przerażenia cofnęłam się.
- Bucky? - wyszeptałam zdruzgotana.
- Who the hell is Bucky? - zapytał po angielsku i ruszył w moją stronę, ale zanim mnie dosięgnął, rozległ się pojedynczy strzał. Refleks mężczyzny był jednak niesamowity, bo zanim dosięgnął go pocisk snajpera, on obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i kula roztrzaskała przednią szybę stojącego po mojej lewej radiowozu. Czarnowłosy spojrzał na mnie raz jeszcze, a potem uciekł, gdy zaczęli zbliżać się do nas policjanci i gromowcy.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3159 słów i 17636 znaków.

5 komentarzy

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Megi

    Super historia!gratuluje!

    5 mar 2017

  • elenawest

    @Megi dziękuję ;-) mam nadzieję, że będziesz czytać dalej :-D

    5 mar 2017

  • Caryca

    Bardzo   intrygujące ,  jedno pytanie    ile przewidujesz  części?

    15 lis 2016

  • elenawest

    @Caryca nie mam pojęcia :-P przypuszczam, że około 20, a teraz zapraszam do kolejnego rozdziału, który zaraz się pojawi :-P

    15 lis 2016

  • Nataliiia

    Kiedy następna część?

    15 lis 2016

  • elenawest

    @Nataliiia być może jeszcze dzisiaj :-)

    15 lis 2016

  • Nataliiia

    @elenawest super

    15 lis 2016

  • elenawest

    @Nataliiia cieszę się, że się podoba to opowiadanie :-) zapraszam również do innych :-P

    15 lis 2016

  • Berne

    Woow! Gdy wstawilaś pierwszą część pomyślałam ,,pewnie znowu jakieś mdłe romansidło", ale po tej części po prostu nie mogę wyjść z podziwu..m cudowne po prostu. Czekam na next! ???? <3

    15 lis 2016

  • elenawest

    @Berne next jak najbardziej będzie :-) może nawet jeszcze dzisiaj :-P i nie, nie będzie to mdłe romansidło, choć pewnie takie wstawki też się pojawią :-P

    15 lis 2016

  • LesnaMoc

    Nie wiem co powiedzieć, po prostu rewelka :bravo:

    14 lis 2016

  • Olifffka&lt;3

    @LesnaMoc zgadzam się ????

    14 lis 2016

  • Olifffka&lt;3

    @LesnaMoc Znając nas jutro w szkole będziemy omawiać całe to opowiadanie XD

    14 lis 2016

  • elenawest

    @Olifffka&lt;3 ooo, to wy z jednej szkoły :-P milusińsko :-) dzięki za dobre słowa :-*

    14 lis 2016

  • Olifffka&lt;3

    @elenawest nawet z jednej klasy ????

    14 lis 2016

  • elenawest

    @Olifffka&lt;3 uuu, super :-D

    14 lis 2016