Nie igraj ze mną (I)

Znowu słyszę trzaśnięcie drzwiami. Chwilę potem echo donośnego śmiechu.
Kolejny trzask. Jakieś krzyki. Następnie rozlega się odgłos dudniącej muzyki...

Przewracam się zniecierpliwiona na drugi bok, tak, że widzę swój budzik.
Dochodzi północ.
Nie, tego już za wiele...jak bardzo trzeba być samolubnym, żeby urządzać tak huczne imprezy w ciągu nocy? Z tego, co wiem to obowiązuje jakaś cisza nocna w naszym bloku, i już na pewno dawno została przekroczona.

Parę tygodni temu nowi lokatorzy wynajęli mieszkanie, dokładnie piętro niżej pod moim. Co piątek i sobotę urządzają sobie różnego rodzaju domówki. Często zdarza się, że głośniej bywa i w środy, czy czwartki. A dla mnie, osoby studiującej jest to wyjątkowo uporczywe. Parę razy mój poziom irytacji sięgnął zenitu i mało brakowało, a zadzwoniłabym na policję, niestety mam na tyle słaby charakter, że zawsze odpuszczam. Kiedyś nawet naszła mnie ochota, żeby zejść na dół i zrobić im wielką awanturę...ale nie odważyłam się jeszcze. Tak czy siak, prędzej czy później do tego dojdzie.
Z tego co mi wiadomo mieszka tam dwóch chłopaków, pewnie też studentów, na moje oko są w podobnym wieku, co ja. Rozumiem, że niektórzy mają potrzebę imprezowania co drugi dzień i tak dalej, ale jak Boga kocham, trochę szacunku dla sąsiadów. A zwłaszcza w ciągu tygodnia. Też jestem młoda i mogłabym co jakiś czas sprosić do siebie znajomych, ale raz: robię to rzadko, a dwa: jak już to na tyle kulturalnie, że nikt nie ma nawet pojęcia, że mam gości. Ci dwaj na dole stanowczo przesadzają. Świeżo po tym jak się wprowdzili taki typowy dla nich hałas panował niemal codziennie. Pamiętam jak pod koniec tygodnia było na tyle głośno, że nasłuchiwałam i obserwowałam do samego końca, co się tam dzieje. Prawdopodobnie wszyscy podpici się pokłócili i impreza się skończyła w takiej atmosferze. Natomiast to co mnie najbardziej zszokowało, to liczba osób, które wyszły z naszej klatki. Jakim cudem w dwupokojowym mieszkaniu zmieściło się aż dwadzieścia osób? Może pokłócili się o brak zasobu tlenu, kto wie...

W każdym razie ich imprezy stały się już jakimś cotygodniowym rytułałem. Co doprowadzało moje nerwy na skaraj wytrzymałości...I taki koszmar co tydzień. Co zrobię przed sesją, jak oni znowu nastawią głosniki na maksa, tak że nie słyszę własnych myśli? Nie wyobrażam sobie tego i nawet nie chcę sobie tego wyobrażać, bo od razu skacze mi tętno...

*

Mijały dni, a moja sesja zbliżała się nieubłaganie coraz bliżej. Oczywiście, moi sąsiedzi nie pozostali dłużni i jak co tydzień odbywały się typowe dla nich hulanki. Czasem nawet przeszkadzało mi to w oglądaniu telewizji, tak głośno się zachowywali.
Jak na ironię losu, często jak wychodziłam z domu mijałam się z jednym z nich. Nie był nawet zły z wyglądu, ale biorąc pod uwagę, co wyczyniają mi regularnie nie dając spać, prawdopodobnie nie grzeszy intelektem. Wystarczy to słyszeć, serio. Nic więcej nie trzeba wiedzieć. Jednak pewnego dnia, jak wracałam obładowana zakupami, bo te niestety trzeba robić ( a ja należę do osób, które tego nienawidzą, więc jak już robie zakupy to takie na kilka tygodni ) akurat trafiłam na niego. Nawet, o dziwo jak gentleman przytrzymał mi drzwi, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.
-Może pomóc pani z tymi siatkami? - zapytał grzecznie, nie przestając wyszczerzać swoich białych zębów.
-Dziękuję, poradzę sobie - odburknęłam pod nosem, chociaż zdawałam sobie sprawę, że będzie to trudne zadanie. Co innego wpakować siatki z wózka sklepowego do bagażnika samochodu, a co innego wtargać je wszystkie naraz na górę. Pewnie, że mogłabym zrobić dwie przebieżki. Ale po co? Moja typowa logika - jak już robię coś czego nie lubię, to staram się zrobić to jak najszybciej, mimo że skutek bywa zupełnie odwrotny. Nic nie poradzę, już tak mam...zawsze irytowało to moich rodziców, ale to teraz nieistotne. Krótko po tym jak odpowiedziałam zbywająco temu chłopakowi, jedna z moich siatek rozerwała się, a zawartość z hukiem spadła na podłoże klatki schodowej, której echo do teraz dzwoni mi w uszach. Były to głównie konserwy i słoiki z gotowymi sosami. Pech chciał, że akurat mój ulubiony rozbił się w drobny mak, a raczej papkę z kawałkami szkła. A inne jakimś cudem ocalały.
-Może jednak? - bez ukrywania rozbawienia, schylił się i zebrał to, co pozostało w całości. Potem sięgnął po kolejne dwie torby z moich rąk, które w zasadzie wyrwał, ale nie miałam siły protestować. Moje palce pod ciężarem wszystkich zakupów zdążyły już zdrętwieć.
-Pod którym numerem mieszkasz? - spytał wychodząc naprzód.
-Ósemką - odparłam i poszłam za nim. Rzeczywiście było mi lżej, ale wcale nie zamierzałam jakoś odwdzięczać się temu kolesiowi za okazaną pomoc.
Wygrzebałam klucze z kieszeni i otworzyłam drzwi. Zaraz po tym odstawiłam siatki w przedpokoju, wzięłam od niego pozostałe i zrobiłam to samo. Nie zwracając na niego uwagi poszłam do kuchni po mopa. Po kilku sekundach wyszłam spowrotem z mieszkania. Wyminęłam go i zeszłam na dół posprzątać bałagan, który powstał z mojej winy.
-Rzadko widzę, żeby ktoś w dzisiejszych czasach bez wahania sprzątał po sobie plamy. - zszedł za mną, zaintersowany tym co robię. Nie wiem, czemu.
-Taki mam charakter - znów mruknęłam pod nosem.
-Jak masz na imię? - podszedł bliżej. Przez chwilę zastanawiałam się, czy wogóle coś mu odpowiedzieć. Ostatecznie stwierdziłam, że nie będę niegrzeczna.
-Marcelina.
-Tymon - wyciągnął do mnie rękę, którą uścisnęłam niechętnie. On natomiast wydawał się być przepełniony entuzjazmem. Za bardzo, jak dla mnie. - Wydaje mi się, czy jesteś nieco sceptycznie do mnie nastawiona ?
-Masz rację - westchnęłam i spojrzałam w jego oczy. - Wydaje ci się - skwitowałam. Takich pytań chyba nie zadaje się dopiero co poznanej sąsiadce...a może to ja jestem już jakaś wybrakowana. W każdym razie dobrze odczytał moje nastawienie - nie miałam ochoty się z nim szczególnie spoufalać.
-Mieszkasz sama? - zapytał, kiedy już skończyłam robotę.
-A czemu cię to obchodzi? - powiedziałam to bardziej pretensjonalnie, niż zamierzałam.
-Wyluzuj, księżniczko. Po prostu rzadko cię z kimś widuję. W zasadzie to zawsze widzę cię samą, dlatego pytam.
-Zawsze jesteś taki ciekawski, czy jesteś tym pilnie poszukiwanym seryjnym mordercą?
-Podoba mi się twoje poczucie humoru - zaśmiał się. - Może chciałabyś do nas wpaść w piątek, robimy imprezkę - zaproponował po chwili.
-Jak co tydzień - mruknęłam raczej do siebie niż do niego. Skierowałam się do góry. - Jestem zajęta - powiedziałam już głośniej.
-Wątpię, ale jak chcesz zgrywać niedostępną, to proszę bardzo. - powiedział pewny swego. Ja natomiast zastygłam w ruchu. Odwróciłam się spowrotem do niego i starając się mówić spokojnie, zaczęłam:
-Słucham? Skąd ta pewność, że nie mam już własnych planów?
-Znam się na ludziach.
-Cóż, na mnie nie. Żegnam. - pognałam już na dobre do swojego mieszkania. Jeszcze po drodze usłyszałam jego głos.
-Liczę, że jeszcze cię namówię.
-Co za palant - powiedziałam, ale już za progiem własnych drzwi, więc nie mógł tego usłyszeć. I w sumie, szkoda, że nie usłyszał. Dlaczego ja wogóle tak długo z nim rozmawiałam? Mogłam to skończyć co najmniej pięć minut szybciej. A jednak nie zrobiłam tego, przez tego ignoranta. Przynajmniej potwierdziłam swoje przypuszczenia, że mieszkają pode mną rozwydrzeni, chcący wiecznej sielanki studenci. Wogóle, jaki tyn Tymon jest cyniczny...przez moment zatopiłam się w jego soczysto zielonych oczach, ale jego słowa szybko mnie wybiły z rytmu. Od razu stwierdził, że wie jaka jestem od a do z i uważa, że nie ma szans na to, abym miała jakieś plany na piątkowy wieczór. Co prawda, tą kwestie odgadł. Ale to zmienię, specjalnie jemu na złość gdzieś wyjdę. Ot co. I wrócę późno. Przynajmniej nie będę zajmowała sobie myśli tymi odgłosami na dole, które tak za każdym razem mnie denerwują...

*

Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Gorzka prawda jest taka, że nie jestem duszą towarzystwa. Nie miałam kogo zaprosić na jakiś wspólny wypad na miasto, do kina czy gdziekolwiek. Podjęłam może kilka prób z koleżankami z uczelni, ale albo były zajęte albo zapraszały mnie na jakieś parapetówki, w stylu tej, która rozgrywała się u Tymona. Za żadne skarby świata. Mimo ich propozycji wkręcenia mnie na jakąś w ich przekonaniu zarąbistą domówkę, odmawiałam stanowczo, bo takie coś było ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę.

Najchętniej to zostałabym w domu, jak zwykle, ale muszę przynajmniej udać, że gdzieś wychodzę. I co, przejdę się do spożywczego i spowrotem? Trzeba wymyślić coś lepszego...Nagle mnie olśniło. Jest taka klimatyczna kawiarenka w centrum miasta. Jak pojadę tramwajem, to jazda w jedną i drugą stronę łącznie zajmie jakieś czterdzieści minut. Godzinę posiedzę w kafejce, więc całość powinna zająć wystarczająco dużo, aby uznać to za jakieś "wyjście". No i w razie gdyby ten imbecyl podpatrywał czy rzeczywiście gdzieś wychodzę, to przynajmniej zrzednie mu mina jak zobaczy, że tak. W takim razie muszę jeszcze jakoś ładnie się umalować...
Zaraz, stop. Czy ja naprawdę staram się upozorować, że mam jakieś zajęcia poza siedzeniem w domu dla jakiegoś tumoka, który twierdzi, że tak nie jest? Świat zszedł na psy, ale chyba tak. A jego pewnie to wcale nie obchodzi. I nawet nie zorientuje się, że wyszłam z domu. Po kiego grzyba ja chcę mu udowodnić, że nie ma co do mnie racji? Cholera wie, może moja duma została w jakiś sposób urażona. Albo sama staram się sobie wmówić, że moje życie nie jest takie marne, jak się wydaje.
Biorę uspokajający wdech i sięgam po tusz do rzęs.

*

Jak tylko wyszłam z klatki minęłam się z Tymonem. Wracał z monopolowego, bo niósł siatki zapełnione butelkami z alkoholem, które dawały o sobie znać obijając się głośno o siebie. Posłał mi ten swój krzywy uśmiech, przywitał się, na co odpowiedziałam jedynie skinieniem głowy. Jak tylko go minęłam miałam ochotę podskoczyć. A masz! A nie mówiłam? Dało mi to takie poczucie satysfakcji, że na moment zapomniałam, gdzie właściwie idę. Szybko się ocknęłam i chwilę później byłam już w drodze do mojej ulubionej kawiarenki.
Przesiedziałam tam niewiele więcej niż pół godziny. Zamówiłam jedynie herbatę, bo nie przepadałam za kawą wieczorami, a na alkohol nie miałam ochoty. Mimo urokliwego charakteru tego miejsca, szybko zaczęło mi się nudzić i poszłam do księgarni, która znajdowała się za rogiem. Jak dobrze jest mieszkać w dużym mieście, gdzie jeszcze można chodzić po sklepach po godzinie 20. Był to dość ciepły, wiosenny wieczór i dużo ludzi chodziło dzisiaj po ulicach. Wstąpiłam do księgarni i zaczęłam przebierać w książkach. A że akurat była promocja, że druga za pół ceny to mogłam sobie pozwolić na co nieco szaleństwa. Wybrałam jakąś powieść psychologiczną o zasadach panujących we współczesnym świecie, a mój drugi wybór padł na zwyczajowe romansidło, w sam raz na luźniejszy weekend.
Wizyta w księgarni zajęła mi kolejne pół godziny, bo trochę czasu zajęło mi zdecydowanie się na te, a nie inne książki. Bo jak w prawie każdej dziedzinie życia i co do książek, które czytam jestem wybredna.
A więc, spakowałam świeży zakup do pojemnej torby i skierowałam się na przystanek.
Do domu wróciłam w okolicach 22. Po drodze do mieszkania dało się słyszeć, że impreza jak zawsze trwała w najlepsze.
Po wejściu do mieszkania poczułam się zmęczona i chociaż zamierzałam już dzisiaj zabrać się za jedną z nowych lektur, musiałam sobie odpuścić. Znurzyło mnie totalnie. Pewnie dlatego, że zwykle nie opuszczam swojego domowego zacisza a samo świeże powietrze potrafi przyspieszyć porę snu. A przynajmniej tak zawsze powtarzała mi babcia.

***

Rano poszłam biegać. Chyba dopiero trzeci raz w tym roku, bo trudno mi było wcześniej się zmobilizować. Ale odkąd odkryłam jak dobrze wpływa to na moje samopoczucie, staram się wykorzystać każdy bezdeszczowy weekend. Wiadomo, że nie zawsze się udaje z racji nabytego lenistwa. Mogłabym też to robić w tygodniu, przed wyjściem na uczelnię, ale musiałabym wstawać godzinę szybciej. A to wcale mi nie podpasowało...
W każdym razie zrobiłam swoją rundkę i zgrzana wróciłam do domu. W trakcie gdy wyciągałam listy ze skrzynki, natknęłam się na nikogo innego jak na Tymona.
Gdy tylko usłyszałam jego głos mimowolnie przewróciłam oczami. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam w jego radosne oczy.
-Randka się wczoraj nie udała? - wypalił.
-Jaka randka? Nie byłam wczoraj na żadnej randce. Tylko na...spotkaniu ze znajomymi. - nie wiem czemu, ale poczułam, że robię się czerwona na twarzy. Może dlatego, że kłamię, a może dlatego, że usłyszałam słowo randka...
-Jasne. Mówiąc znajomych masz na myśli wytwory swojej wyobraźni? - zaśmiał się.
-O czym ty bredzisz? Mówiąc znajomych, mam na myśli znajomych. - podkreśliłam akcentem ostatnie słowo.
-Cóż, zawahałaś się, więc sądzę, że mija się to z prawdą. - co za beszczelny drań. Jeszcze raz wyjedzie mi z takim tekstem, to chyba dam mu z liścia.
-Jakby obchodziło mnie, co ty sądzisz. - wzięłam kilka listów i ulotek w ręce i poszłam schodami na górę, a on oczywiście za mną podążył.
-Biegasz? - zmienił temat.
-Zdaję się na twoją wyobraźnię, która coraz bardziej zaskakuje mnie swoją bujnością.
-Żeby schudnąć czy dla lepszego samopoczucia? - kontynuoował ignorując mój złośliwy komentarz.
-I tego i tego. Zresztą, co cię to interesuje?
-Może biegalibyśmy razem? Chociaż przyznaję, że mógłbym mieć problem, żeby za tobą nadążyć... - tak, pewnie. Po moim trupie, w życiu się na coś takiego nie zgodzę.
-Biegam tylko i wyłącznie sama.
-Szkoda. Może kiedyś jeszcze się namyślisz i zaakceptujesz mnie jako kompana do biegania.
-Bardzo wątpię. - chciałam już wrócić do domu, ale natręt musiał dalej mówić.
-Nie wydajesz się za bardzo towarzyska - stwierdził. Stanęłam w połowie schodów.
-Taka już jestem. - odparłam smętnie, bo pomimo chęci powiedzenia mu, że nikt nie dał mu prawa żeby mnie w ten sposób oceniać, to odpuściłam wiedząc, że ma rację.
-Nie chciałabyś tego zmienić?
-A po co? Dobrze jest jak jest. Moje życie byłoby niemal idealne gdyby nie te wasze wieczorne imprezki, które nie dają mi spać. - wyparowałam.
-A, teraz rozumiem...
-Co takiego? - spytałam nie wiedząc co ma na myśli...
-Twoje nastawienie do mnie. Jesteś zła, bo za głośno się zachowujemy.
-Przynajmniej nie zaprzeczasz, że przesadzacie...Zdajesz sobie sprawę, że istnieje coś takiego jak cisza nocna? - zaśmiał się słysząc ostatnie zdanie.
-Wiem. Nie bardzo mnie ona jednak obchodzi.
-To wiem, a raczej często to słyszę. - przewróciłam oczami.
-Nie zrozum mnie źle, ale uważam że bezsensowne jest stosowanie się do jakichkolwiek reguł. Życie nie jest po to, żeby się ograniczać. - myślałam, że odruchowo zaraz na niego wrzasnę. Poczerwianiała na twarzy wybuchłam:
-Na pewno zasady nie są bezsensowne. Wyobraź sobie, że zostały stworzone po to, aby ludziom żyło się łatwiej we wzajemnych relacjach. A zwłaszcza jak mieszka się w blokach mieszkalnych, trzeba uszanować prywatność swoich sąsiadów. Z jakiej racji połowa klatki ma cierpieć na bezsenność, bo wy musicie się dobrze zabawić? - widocznie wybiłam go z rytmu swoją wypowiedzią. Można by nawet pomyśleć, że coś go tknęło. Jednak szybko wrócił na dawny tor...
-Może jakbyś pojawiła się na takiej domówce zrozumiałabyś, że w takiej atmosferze nie myśli się o sąsiadach. Nic do nich nie mam, naprawdę, ale po co przerywać dobrą zabawę, bo ktoś wyznaczył godzinę ciszy nocnej?
-Do ciebie chyba nic nie dotrze. - pokręciłam głową. - Na razie - powiedziałam na odchodne i uciekłam do mieszkania, bo jeszcze chwila i powiedziałabym o dwa słowa za dużo.
*
Mijały kolejne dni. Przez jakiś czas nawet było spokojnie. Nawet zrobiłam sobie nadzieję, że tak pozostanie, ale...chyba jednak jestem naiwna.
W nadchodzącym tygodniu czeka mnie sesja. Muszę skupić się w stu procentach, inaczej nie dam rady przez to przejść. Ale jak to na tych frajerów z dołu przystało, nie mogą odpuścić sobie weekendu bez imprezy. Szlag mnie trafi, jak dzień przed moją sesją też sobie coś takiego urządzą...Nie wiem co zrobię, ale zaczynają mnie wytrącać z równowagi. Wczoraj spotkałam ich w osiedlowym sklepie. Tymon mrugnął do mnie, na co ja odpowiedziałam przewróceniem oczu. Chciałam im powiedzieć, żeby zachowywali się teraz cicho, bo muszę wkuwać, ale w ostatnim momencie zabrakło mi odwagi.

Tego drugiego widziałam po raz pierwszy. Był trochę wyższy od Tymona, i w odróżnieniu od niego był blondynem. Ale gdyby porównać ich styl ubioru - od razu każdy przyznałby, że pochodzą z tej samej bajki. Twarzy nie przyjrzałam się dokładnie, mignęły mi tylko błękitne, niemalże lazurowe oczy.

Po wyjściu ze sklepu skierowali się do naszej klatki. Chciałam zaczekać aż wejdą i upewnić się, że uniknę z nimi jakiejkolwiek konfrontacji, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie będę przed nimi uciekać. Z jakiej racji mam tracić czas na taką zabawę. Widząc, że też idę do domu, Tymon przytrzymał mi drzwi.

Niech to szlag.
Zaraz usłyszę jakąś typową dla niego gadkę - szmatkę.
-Co tam słychać? - zapytał jak byśmy byli starymi znajomymi.
-Nic takiego...-odparłam nie chcąc mówić nic więcej. Ale po chwili przypomniałam sobie o mojej sesji. - Słuchaj, właściwie to mam do ciebie...do was sprawę. - uniósł brwi z zaciekawienia.
-Słucham, dla ciebie wszystko - mrugnął do mnie i się uśmiechnął.
-Czy moglibyście w ten weekend odpuścić z imprezą?
-A czemóż to mielibyśmy rezygnować z dobrej zabawy?
-Bo mam sesję i muszę ją zdać. - powiedziałam oschle, tak jakby nie miał wyjścia i musiał się zgodzić. Oczywiście, dzięki temu osięgnęłam kompletnie inny skutek od zamierzonego.
-W takim razie, serdecznie cię do nas zapraszam. Musisz się wyluzować przed ważnym egzaminem, bo siedząc nie wiadomo ile przy książkach jeszcze bardziej będziesz się stresować.
-Czy ty nigdy nie podchodziłeś do sesji? Wiesz ile to jest materiału? A jak jej nie zdam, bo nie daliście mi spać w nocy, to mnie popamiętasz. - zagroziłam podnosząc głos o conajmniej dwa tony.
-Spokojnie mała. Nie pierwsza, nie ostatnia okzaja do zakuwania. Znając ciebie już i tak wszystko umiesz. Bo co ty niby innego robisz, jak cały czas nie wychodzisz z mieszkania? - zaśmiał się sarkastycznie.
Co za beszczelny typ! Nie no, jak oni zamierzają znowu tak hałasować, to chyba ich zamorduję! Jak można mieć tak bardzo wylane na wszystkich wokół? Zero szacunku do drugiego człowieka...Boże, dlaczego muszę żyć w takich czasach...

***

W poniedziałek zaczyna się ten koszmar na uczelni. Walka o być albo nie być. Przewracam co chwilę stos kartek, mając nadzieję, że coś mi da ich przejrzenie. W zasadzie to od dwóch tygodni dosyć systematycznie zakuwałam do tego, więc tragedii być nie powinno. Wczoraj wieczorem odpuściłam sobie naukę, bo po pierwsze był piątek - a ja jakoś w piątki nigdy nie mogę się zmusić do nauki, jakoś tak mam zakodowane od podstawówki, a po drugie, te bałwnay na dole nie odpuszczą nigdy i tym razem też nie pozostali dłużni. Nie wiem jakim cudem, ale nawet przez chwilę nie poczułam zdenerwownia. Może przesadzam z tym ich ganianiem, żeby zachowywali się ciszej? Chociaż sami muszą przyznać, że czasem przekraczają granicę. Po chwili tych rozmyślań, które w mojej opinii były bezsensowne, postanowiłam wrócić do powtarzania materiału.

*

O dziwo, weekend był spokojny. Aż podejrzanie za spokojny.
I ja po pierwszych egzaminach czułam się spokojna -póki co nic mnie nie zaskoczyło i liczę na same pozytywne wyniki. Jeszcze dwa tygodnie i będę miała spokój. Oczywiście teraz każdy mój dzień będzie wyglądał identycznie: powrót do domu, obiad, nauka, przerwa na ulubiony serial w tv, nauka, spanie...i tak do końca przyszłego tygodnia. Ale wizje, co będę robić jak to wszystko się skończy są za to rozkoszne. Już mam zaplanowane książki do kupienia, które od dawna mnie korciły. I jeszcze wybieram się w przyszłym miesiącu na weekend do Paryża - razem z koleżakną znalazłyśmy ofertę za 250 zł razem z przelotem, hotelem itd. Rzadko taka okazja się zdarza, dlatego trzeba korzystać, a co. W związku z tym będę musiała wybrać się na jakieś zakupy - przecież nie będę chodzić po paryskich ulicach w tych starych szmatach z mojej szafy.
Tak, to pewne - po sesji będzie co robić.

Po krótkiej chwili lenistwa znów zasiadam do biurka i rozkładam na nim wszystkie materiały potrzebne na jutro. Już zaczęłam czytać pierwszą kartkę, kiedy nagle usłyszałam charakterystyczne dudnienie z dołu.
No chyba nie!
Jest przecież środa!
Środek tygodnia! Mam nadzieję, że tylko sprawdzają czy głosniki dobrze działają i zaraz wyłączą to ustrojstwo. Oczywiście, jak to w życiu bywa - nadzieja matką głupich.

Po 15 minutach hałasów postanowiłam zejść na dół i powiedzieć im co o tym myślę. Jak im zaraz tak wygarnę, że do końca życia popamiętają. Nasuwam swoje trampki na nogi i niemal zbiegam piętro niżej. Głośno pukam drzwi, prawie łomocząc. Zero odzewu. Po raz kolejny pukam, jeszcze mocniej. Po chwili drzwi się otwierają i otwiera współlokator Tymona.

-O cześć. Wchodź - zaprosił mnie do środka.
-Jestem Mateusz tak swoją drogą, nie poznaliśmy się jeszcze oficjalnie - podał mi rękę uśmiachając się przy tym zalotnie.
-Marcelina - nie powiedziałabym, że uścisnęłam jego rękę, w zasadzie, to udałam że ją podaję, bo od razu ją cofnęłam. - I przyszłam tutaj, bo chcę, żebyście ściszyli muzykę. - zaczęłam groźnym tonem.
-Przepraszam kotku, ale to raczej nie przejdzie. Widzisz, Tymon ma dzisiaj urodziny i jakoś nie zamierza świętować ich po cichu.
-Gdzie on jest - warknęłam, a Mateusz wskazał mi duży pokój zapełniony kilkunastoma osobami.
- Jest na balkonie na fajce. Czekaj, może... - nie słyszałam co do mnie mówił, bo pognałam przez duży pokój na balkon, gdzie stało jeszcze dwóch innych kolesi wraz z Tymonem. Spojrzał na mnie zaskoczony, a po kilku sekundach pojawiły się w jego oczach iskierki.
-Jak miło, że wpadłaś - wyszczerzył zęby - Fajny styl tak wogóle - zmierzył mnie wzrokiem i po chwili wybuchł śmiechem. No tak, wyszłam z domu jak stałam. W dresach, białym topie na ramiączkach i bluzie z addidasa. Do tego miałam niedbały kok na czubku głowy, zero makijażu i zniszczone różowe trampki. Prawdopodobnie wyglądałam komicznie. Ale wogóle nie przeszkodziło mi to w tym, żeby się na niego wydrzeć.
-Co ty wogóle sobie wyobrażasz?! Impreza w środku tygodnia?! Zwariowałeś! Wiesz, że mam ciężko na uczelni i jeszcze robisz mi pod górkę. Czy ja cię przypadkiem nie prosiłam, żebyście byli cicho? Chyba, że wogóle masz w głebokim powarzaniu, że mogę przez ciebie nie zdać! - w trakcie mojego wybuchu, pozostali dwaj towarzysze ewakuowali się do mieszkania zostawiając nas samych na balkonie. Ciekawe, czy mój krzyk słyszało całe osiedle...
-Wyluzuj, to tylko...
-Nie będę wyluzowywać, czy jak ty tam...Kurczę, naprawdę nie chcę zawalić tej sesji, dlaczego ty mi to robisz! - nakręcałam się coraz bardziej.
-Dobrze nie krzycz, porozmawiajmy w środku, bo cały blok nas chyba słyszy...
-Nagle cię interesuje, że ktoś cię słyszy? Boisz się że ktoś podsłyszy twoją kłótnię, ale głośników na maksa to nie boisz się ustawić.
-Chodź - wziął mnie za rękę i wyprowadził z balkonu, a potem z ich mieszkania. Kiedy znaleźliśmy się na klatce, spytałam:
-Co ty robisz?
-Możemy to obgadać u ciebie? Bez zbędnej publiczności?
-Naprawdę jestem zaskoczona, że zachciało ci się nagle takiej prywatności. Dobrze, proszę bardzo - powiedziałam, zanim pomyślałam. Od kiedy obcego faceta wpuszcza się do mieszkania ot tak? Nawet jeśli jest sąsiadem, i to takim zdrowo pokręconym...
Po za tym mam bałagan, ale w zasadzie mam to gdzieś. Kiedy zamknęły się drzwi mojego mieszkania, złość mi częściowo przeszła i zapadła krępująca cisza.
-Słucham, co chcesz mi powiedzieć? - spytał po chwili.
-Nie no, ręce się załamują! A co ci powiedziałam jakieś dwie minuty temu?
-To samo co zawsze, musisz się uczyć, jesteśmy za głośno, znowu robimy imprezę, masz sesję i inne takie bla bla bla.
-Ciebie wogóle nie obchodzi, że mi przeszkadzasz?
-Słonko, mówiłem ci, że powinnaś się trochę odstresować. Jestem pewien, że zdasz wszystko celująco. Nie potrzebujesz już powtarzać w kółko tego samego.
-Po pierwsze, nie mów do mnie słonko, kotku, skarbie czy inne takie, bo nie łączą nas wystarczjąco bliskie relacje, abyś miał prawo tak się do mnie zwracać. Po drugie nawet nie masz bladego pojęcia, co studiuję, więc skąd możesz wiedzieć czy wszystko umiem i nie mam potrzeby powtarzania...
-Wiem co studiujesz. - przerwał mi. Uniosłam brwi. Niby skąd? Śledził mnie, czy co? Widząc moją minę, wyjaśnił. - Moja koleżanka jest razem z tobą na roku. Studiujesz psychologię, prawda? Podobno w zeszłym roku dostałaś stypedium za wyjątkowo dobre wyniki, stąd wiem, że tak czy inaczej niczego nie zawalisz.
Wybił mnie tym stwierdzeniem z tropu. Od kiedy on to wszystko wie? Wogóle to wie dużo więcej o mnie, niż ja o nim...
To trochę niepokojące.
-Nie przejmuj się tym wszystkim...a przynajmniej mi dzisiaj odpuść, bo nie wiem czy wiesz, ale...
-Masz urodziny, wszystkiego najlepszego swoją drogą - machnęłam ręką i odwróciłam wzrok. Może nie było to kulturalne zagranie, ale nie byłam w stanie zdobyć się na coś więcej.
-Dzięki - mruknął. Staliśmy w milczeniu patrząc na siebie.
-Możesz wracać na imprezę, nie będę cię tu trzymać - powiedziałam nie ukrywając, że chciałabym aby sobie już poszedł.
-Szczerze to liczyłem, że sobie trochę u ciebie odpocznę. - spojrzał na mnie pytająco.
-Proszę, rozgość się - wskazałam na salon, a sama poszłam do małego pokoju.

Ignorując obecność Tymona w moim mieszkaniu, zaczęłam składać stos kartek utwierdzając się jednocześnie w przekonaniu, że dzisiaj nic więcej się nie nauczę. Kątem oka spostrzegłam, że rozgląda się wokół dużego pokoju. Podszedł do ramek ze zdjęciami i bacznie się im przyglądał. Nie lubiłam jak ktoś oglądał moje zdjęcia, więc zainterweniowałam:

-Długo jeszcze tu będziesz?
-Daj mi jeszcze parę minut - powiedział nie patrząc na mnie. - Ile na tym zdjęciu miałaś lat? - spytał wskazując na jedną z ramek.
-Szesnaście - odpowiedziałam również teraz przyglądając się mojemu zdjęciu z Londynu.
-Właściwie to niewiele się zmieniłaś - stwierdził.
-I to ma być komplement? - prychnęłam.
-Cóż, teraz może nie ma to dla ciebie takiego znaczenia, ale za parę lat to docenisz.
-Co docenię?
-Że wolno się starzejesz.
-Jak ty coś powiesz... - zaczęłam, ale nie skończyłam. Do tego durnia i tak nic nie trafi, nie będę się wysilać.
-Mówię tylko to co, widzę. Uwierz, szczerość nie jest taka zła. Sięgnij kiedyś po nią.
-Uważasz, że nie jestem szczera?
-Sama musisz przyznać, że masz problem z otwartością na ludzi. Próbujesz stworzyć maskę osoby, którą nie jesteś.
-Też psycholog się znalazł. - powiedziałam, a po chwili popadłam w zamyślenie. Ma rację? Nie, nie jestem taka. Dużo czasu spędzam w domu, ale nie unikam ludzi...Boże, co ja wyprawiam. Zaczynam się przejmować wymyślnymi teoriami kolesia dla którego istnieje tylko jeden cel co wieczór: napić się, zabawić i iść spać. Wogóle nie ma prawa mnie oceniać.
-Widzę, że trafiłem w czuły punkt?- przerwał milczenie.
-Nie, skądże. Zastanawiam się po prostu, kiedy wreszczcie sobie stąd pójdziesz. - powiedziałam kąśliwie.
-Akurat - odparł i spojrzał mi w oczy, tak jakby rzucał mi wyzwanie.
-Twoi goście mogą się zacząć niecierpliwić, jak do nich zaraz nie wrócisz.
-Sama widziałaś, że część z nich już ledwo stoi na nogach, więc to wątpliwe aby martwili się czymkolwiek innym, poza nie zrzyganiem się na oczach reszty.
-Rozumiem, że tak właśnie wygląda według ciebie udana impreza.
-Nie do końca - przyznał. - Lubię głośną muzykę, poczucie humoru moich znajomych, dużo lejącego się alkoholu...Ale na co to wszystko, jak nie mam nikogo, z kim mógłbym zawsze kłaść się spać i rozmawiać na przyzwoitym poziomie. - chyba nie wierzę. Czy on właśnie żali mi się, że nie ma dziewczyny? Nagle mnie coś tknęło:
-I sądzisz, że ja nadaję się do prowadzenia przyzwoitej rozmowy?
-Cóż, jesteś trochę złośliwa i uparta, ale masz potencjał. - zaśmiałam się. Potencjał? Też mi kokieciarz się trafił...
-Wiesz, nie chcę cię wyganiać, ale mam jutro egzamin, więc... - spojrzałam wymownie na drzwi.
-Zawsze unikasz rozmawiania o sobie? Nikt nie jest idealny, nic się nie stanie, jak przyznasz się do swoich wad... - znowu zaczął wygłaszać te swoje mądrości.
-Nie wiem, co sugerujesz, ale nawet mi tego nie wyjaśniaj bo tylko mnie rozłościsz. Twoje kilka minut minęło, żegnam - otworzyłam mu drzwi, a on skapitulował i potulnie wyszedł.
-Miłej nauki w takim razie. - powiedział jeszcze na odchodne.

Jak wyszedł, oparłam się o drzwi. Co on próbował mi powiedzieć? Że powinnam się zmienić? Albo jak zaczął mówić o tym, że nie ma z kim rozmawiać wieczorami i zasugerował mnie jako -potencjalną - jak to określił, rozmwówczynię? Czy może miał na myśli coś więcej? Prędzej wkopię się do grobu, niż miałabym spotykać się z kimś takim. A mimo to, te jego wywody w jakiś sposób mnie dotknęły. I dlatego musiałam przyznać sama przed sobą, że jego osoba zaczęła mnie intrygować coraz bardziej, niż przedtem. Oby nie przysporzyłoby mi to jakichś kłopotów...

cdn...

BerryMuffin

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 5584 słów i 30827 znaków, zaktualizowała 25 maj 2016.

8 komentarzy

 
  • Efkaaa

    Bardzo ciekawe. :) Biorę się za czytanie kolejnych części. :)

    29 maj 2016

  • -***-

    bardzo mi się podobało, zaraz czytam 2 część :D

    26 maj 2016

  • anonim123

    Czekam na więcej ☺ pozdrawiam

    23 maj 2016

  • Pina

    Wow  :yahoo: Ciekawie się zaczyna, czekam na cd  :)

    23 maj 2016

  • Wiktor

    Witaj. Fajnie znowu przypomnieć to opowiadanie. Czekam na next i może będzie to co  pisałaś na blogu to dłuższe. Pozdrawiam Wiktor <3

    23 maj 2016

  • mm

    Fajne czekam na kolejna

    23 maj 2016

  • chaaandelier

    Kilka drobnych literówek się pojawiło. Ale historia bardzo w moich klimatach. Czekam na następną część. ;)

    22 maj 2016

  • Beno

    fajnie się zaczyna, kiedy kolejna częsć? :O

    22 maj 2016