Nie dałeś mi wyboru ~9~

Nie mogłam nawet w spokoju wypić kawy, bo ciągle czułam na sobie wzrok Lucasa. Próbowałam go ignorować, ale miałam wrażenie, że jeszcze chwila i swoim spojrzeniem wypali mi dziurę w twarzy. Rany, o co chodziło temu gościowi? Chyba mogłam przyjść na kawę z przyjacielem? Oczywiście aktualnie Erikowi było daleko do takiego tytułu, ale przecież wszystko mogło się jeszcze zmieniać, a Lucas wcale nie musiał znać każdego szczegółu dotyczącego mojego życia osobistego.
Nie wiem, co tak nagle natchnęło Erica, ale całkiem ładnie się rozgadał. Niestety siedział tyłem do lad, więc przy patrzeniu na niego byłam zmuszona mieć też widok na Lucasa. Nawet, gdy próbowałam całą moją uwagę skupić na chłopaku siedzącym przede mną, dalej kątem oka widziałam rozmazaną sylwetkę Dupka. Jakie to było irytujące.
Słuchałam Erica jednym uchem i ciągle zerkałam na zegarek. Dochodziła szesnasta dwadzieścia. W końcu nakazałam sobie się uspokoić. Miałam jeszcze trochę czasu. Eric opowiadał, co skłoniło go, by studiować doradztwo. Nawet nie zauważyłam, kiedy kompletnie zasłuchałam się w jego słowach. Umiał świetnie opowiadać, nawet jeśli mówił tylko o swoich wyborach studiów. Nagle to on zerknął na zegarek i zaraz zerwał się z krzesła. Aż podskoczyłam razem z nim, uderzając się nogą o stolik.
- Co się stało? – spytałam, zaskoczona jego gwałtownym ruchem. Nie sądziłam, że Eric kiedykolwiek poruszy się szybciej, niż w swoim typowym śliczmaczo-żółwim tempie.
- Przepraszam cię. Zupełnie zapomniałem, że mam dziś lekcję. Uczę dzieciaki gry na perkusji. – w pośpiechu zaczął zbierać swoje rzeczy. Przyglądałam się temu w milczeniu. – Naprawdę przepraszam. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego. Do jutra!
Wypadł ze Starbucksa tak szybko, że nie zdążyłam nawet mrugnąć ani przypomnieć mu, że jutro jest sobota i się nie zobaczymy. Zbaraniałam. Ok, pośpiech pośpiechem, ale to było… dziwne. Co prawda moje serce automatycznie miękło, gdy faceci zajmowali się dziećmi i lubili to, ale… o rany, ten uroczy chłopak właśnie zostawił mnie samą w kawiarni. Au. To był duży minus.
Posiedziałam jeszcze chwilę, dopijając kawę, która była już zimna. Zastanowiłam się, czy Eric rzeczywiście był wart tego całego zachodu. Bardzo nie spodobało mi się zakończenie naszego spotkania. Ale z drugiej strony, nie powinnam tak od razu przekreślać ludzi, zwłaszcza tych, których dopiero co poznałam. Ja też popełniałam błędy. I to nawet całkiem często.
Dobra, na mnie już czas. Wyrzuciłam kubek do stojącego nieopodal kosza, wzięłam torebkę i szybkim krokiem skierowałam się w stronę wyjścia. Miałam ostatnie półtorej godziny. Musiałam w końcu się pospieszyć. Z moim szczęściem jeszcze wszystko co złe mogło się wydarzyć.
Już miałam sięgnąć ręką do drzwi, kiedy zagrodziła mi je męska sylwetka. Podniosłam wzrok do góry i  zbaraniałam po raz kolejny.
Co, do cholery?!
Lucas z szelmowskim uśmiechem otworzył mi drzwi i wbił we mnie oczekujący wzrok. Nie zastanawiając się, o co mu tak właściwie chodziło, mruknęłam niemrawe „dziękuję” i szybko przemknęłam obok niego. Zaraz jednak poczułam delikatne szarpnięcie za ubranie, które sprawiło, że się zatrzymałam. Spojrzałam na niego z najwyższą niechęcią.
- Słucham? – wycedziłam.
- Widzę, że gdzieś ci się bardzo spieszy – uśmiechnął się uśmiechem, który w niczym nie przypomniał jego grymasu podczas przyjmowania zamówienia. – Podrzucę cię.
- Nie, dziękuję – odpowiedziałam automatycznie. Po jakie licho on to robił?
- Uparta jak zawsze – westchnął. Odgarnął ręką opadające włosy i doleciał do mnie zapach jego perfum. Ojoj. Niedobrze. Były tak cholernie pociągające. Całą swoją siłą woli zmusiłam się, by pozostać w tym miejscu, w którym stałam. – Daj spokój. Widzę, że się spieszysz. Co w tym takiego złego, że chcę cię podwieźć?
To zapewne było pytanie retoryczne, ale nagle głęboko się nad nim zastanowiłam. No, miał rację. Nic złego w tym nie było. Ostatecznie chyba nie był tajemniczym psychopatą. Całowałam się z nim. Co usilnie próbowałam wyrzucić z pamięci, ale fakt pozostawał faktem. Mogłabym zaoszczędzić sporo czasu. I może nawet nie musiałabym z nim rozmawiać.
- Byłoby mi bardzo miło, gdybyś mnie podwiózł – powiedziałam, prostując się i rzuciłam mu całkiem nieźle udawany szczery uśmiech. Odpowiedział mi podobnym i otworzył mi drzwi samochodu, obok którego - dopiero się zorientowałam - staliśmy. Kiedy poprzednim razem nim jechałam nawet nie zwróciłam uwagi na model. Teraz przypatrzyłam się dokładnie stojącemu przede mną pojazdowi i prawie szczęka mi opadła. Nie żebym się jakoś świetnie znała na motoryzacji, ale ten samochód wyglądał jak z najwyższej półki. Czarny, lśniący, mogłabym się założyć, że mogłabym przejechać po nim ręką odzianą w białą rękawiczkę i nie zostałby na niej nawet ślad. Wpatrzyłam się w tę lśniącą bestię. Hm. Lucas był bogaty? I pracował w Starbucksie?
Gdy mościłam się wygodnie na przednim siedzeniu nagle jedna kwestia wydała mi się podejrzana. Chwila, chwila. To nie mógł być po prostu kolejny głupi zbieg okoliczności.
- Mam pytanie – zagaiłam, kiedy Lucas uruchamiał samochód.
- Pytaj śmiało – zerknął na mnie, wyraźnie zdumiony moją inicjatywą.
- Jest szesnasta trzydzieści. Zacząłeś zmianę o szesnastej – założyłam ręce na piersiach, jakbym była prokuratorem. - Nie powinieneś dalej pracować, zamiast mnie podwozić?
Jego uśmiech znacznie się poszerzył. Wwiercił we mnie spojrzenie tych swoich niebiesko błękitnych oczu. Brr.
- Normalnie w piątki nie pracuję. Dziś tylko zastępowałem kolegę na pół godziny. Ale bardzo się cieszę, że zwracasz na mnie taką uwagę, że nawet pilnujesz moich harmonogramów.
A niech to! Momentalnie się zarumieniłam. Niech licho porwie tego Dupka. Jaki on był bezczelny. Chyba każdemu wydałoby się to dziwne, że pracownik opuszcza stanowisko po zaledwie pół godzinie.
I, tak, najwyraźniej to był kolejny głupi zbieg okoliczności. Co ja sobie właściwie wyobrażałam?
Dla własnego dobra postanowiłam się już nie odzywać. Lucas na szczęście też milczał. Zanim się zorientowałam, już byliśmy pod akademikiem. Skąd on właściwie wiedział, gdzie mnie zawieźć?
- Nie patrz się na mnie takim wzrokiem. – Uniósł lekko lewy kącik ust. – Jestem całkiem domyślnym facetem. A teraz możesz powiedzieć „dziękuję”, pobiec na górę, zabrać cokolwiek jest ci potrzebne i tu wrócić.
- Skąd pomysł, że mam tu wracać? – zdziwiłam się jeszcze bardziej i zmarszczyłam brwi.
- Bo nie sądzę, żeby było ci tak spieszno do samego pokoju, tym bardziej w piątek po południu. – Zmrużył śmiesznie oczy.
Chciałam mu coś odpowiedzieć, ale gonił mnie czas, więc pospiesznie wysiadłam i pognałam na górę. Nawet nie wiedziałam, co chcę na siebie włożyć. Zaczęłam w pośpiechu przekopywać ubrania, które ze sobą przywiozłam. Łatwo się domyślić, że raczej niewiele rzeczy nadawało się na rozmowę kwalifikacyjną. Jasna cholera!
W końcu zdecydowałam się na subtelną szarą sukienkę przed kolano, czarne buty na lekkim obcasie i do tego elegancki czarny żakiet. Z dodatków wzięłam tylko wiszące srebrno-czarne kolczyki i kiedy w pośpiechu myłam zęby z przerażeniem odkryłam, że dochodziła już siedemnasta trzydzieści. Jak oparzona zbiegłam na dół, jednocześnie dziękując Bogu, że wyszło jak wyszło i Lucas nadal tam czekał, żeby mnie zawieźć. Musiałam przed samą sobą przyznać, że nie dałabym rady bez niego. Źle oceniłam czas. I wcale mi się to nie podobało, ale co mogłam zrobić? Wpakowałam się do samochodu, prawie potykając się o własne nogi i dopiero na siedzeniu zdołałam odetchnąć. Lucas zmierzył mnie wzrokiem- czy pełnym aprobaty, czy raczej dezaprobaty, nawet nie oceniałam- i spytał:
- Czy właśnie dobrowolnie zawożę cię na randkę?
- Zwariowałeś? – oburzyłam się. – Wyglądam, jakbym szła na randkę? – kurde, miało być subtelnie i elegancko!
- Wyglądasz ładnie. – Wzruszył ramionami, a mi zrobiło się nagle jakoś dziwnie miło. – To dokąd cię zawieźć?
- Do centrum handlowego – powiedziałam pospiesznie, przełykając ślinę. Gardło miałam suche ze zdenerwowania.
- Masz randkę w centrum handlowym? – uniósł brew. Jedną. ZNOWU.
- Nie idę na randkę! – zirytowałam się.
- To na co? – spytał, włączając się do samochodowego ruchu. Na szczęście on lepiej orientował się w tym mieście, niż ja. Widać było, że wie, gdzie jedzie. Zaczęłam się zastanawiać, co ja właściwie powiem na tej cholernej rozmowie.
- Na rozmowę kwalifikacyjną. Nie powiem ci gdzie, bo będziesz się nabijał – odpowiedziałam, patrząc w zamyśleniu przez okno.
- Nie będę się nabijał – zaprzeczył z taką mocą, że aż na niego spojrzałam. Zacisnął szczęki. – Większość z nas pracuje. I nie obchodzi mnie, czy w najlepszej korporacji w mieście, czy zbiera liście z ulic. Ważne, że w ogóle coś robi.
Wow. Tego się nie spodziewałam. Chyba po raz pierwszy wykazał się odrobiną człowieczeństwa. Nieważne. Zaparkował właśnie przed centrum handlowym. Nie mogłam odpiąć pasa, tak mi się trzęsły ręce. Lucas westchnął krótko, przybliżył się do mnie i wprawnym ruchem odpiął mi pas. Spojrzałam na niego. Te oczy jednocześnie parzyły i chłodziły. Odchrząknęłam i odwróciłam wzrok.
- Powiem ci później. Żeby nie zapeszać. Muszę lecieć. – Otworzyłam drzwi samochodu. – Dziękuję za podwiezienie. Serio.
Szybko wysiadłam z samochodu i niemal biegiem ruszyłam w stronę oświetlonego budynku, kiedy usłyszałam, jak Lucas woła:
- Będę tu, gdy wrócisz!
Prawie zaplątały mi się nogi.
***
Z rozmowy wyszłam z kompletnie suchym gardłem i drżeniem rąk. Zawsze chciałam być osobą, która nie stresuje się niczym. Na wszystko macha ręką i stwierdza, że rozwiąże się samo. Ja tak nie umiałam. Nie potrafiłam nawet ocenić, jak wypadłam. Nie chciałam nad tym myśleć. Wyszłam na parking, z wdzięcznością wciągając rześkie powietrze i poszukałam wzrokiem samochodu Lucasa. Był tam, tak jak zapowiedział. Czekał. A jednak.
Wślizgnęłam się na siedzenie i słowa same ze mnie wyleciały:
- O mój Boże, to było straszne. – Nadal się trzęsłam, jak galaretka Gellwe. Wcisnęłam sobie ręce między nogi, żeby jakoś je uspokoić.
- To dowiem się, gdzie byłaś? – Lucas nie zapalił samochodu, tylko rozpostarł się na fotelu i patrzył na mnie z wyczekiwaniem. Spojrzałam na niego. Nadal był jedynie w tej czarnej koszulce. Jak mogło nie być mu zimno? Ja nawet w żakiecie marzłam.
- Na rozmowie kwalifikacyjnej do sklepu Shoe.  Postanowiłam coś zrobić ze swoim życiem i oto jest moja pierwsza, marna próba.
- Dlaczego marna? Na pewno świetnie ci poszło. – Przewiercał mnie wzrokiem, ale w jakiś taki… miły sposób.
- Wolę tego nie oceniać. Okaże się – odparłam i pokręciłam głową. – Nie chcę o tym gadać.
- To jedziemy. – Lucas przekręcił kluczyk w stacyjce, a ja się zamyśliłam. Tak bardzo chciałam oderwać moje myśli od niego… a właśnie siedziałam z nim w jednym samochodzie, a on woził mnie wszędzie jak jakiś cholerny szofer. Nie musiał tego robić. Był piątek wieczór. Dlaczego nie był na jakiejś imprezie? Dlaczego nie obmacywał właśnie jakiejś panny w sukience przylegającej jak druga skóra?
I gdzie on właściwie jechał? Zorientowałam się, że w zupełnie innym kierunku, niż mój akademik. Już miałam zasypać go gradem pytań, ale zaparkował przed McDonaldem i spojrzał na mnie z uśmiechem pięcioletniego chłopca. Nie wiedzieć czemu, nagle się roześmiałam.
- Idziemy na kolację. – Lucas energicznie wysiadł z samochodu, a ja podążyłam za nim, dalej uśmiechnięta. Chyba spływał ze mnie wcześniejszy stres i wariowałam.
Zamówiliśmy całe pudełko kurczaków, frytki, a Lucas dorzucił mi jeszcze shake’a, bo stwierdził, że „trzeba coś wepchnąć w to chude ciało”. Trzęsłam się ze śmiechu od jego tekstów. Później zaczął układać na tacy przeróżne esy-floresy z kurczaków i frytek, a ja dosłownie płakałam ze śmiechu.
- Zachowujesz się jak dziecko – zachichotałam i jedną ręką zburzyłam jego dzieło. Zrobił zawiedzioną minę.
- To było moje dzieło życia, a ty je właśnie zniszczyłaś! Małpo – mruknął, a ja zaczęłam już hiperwentylować, tak się śmiałam. Niby nie robił nic specjalnego, a i tak mnie rozśmieszał. O matko. Co to się działo?
- A teraz się uspokój – Lucas wyszczerzył się do mnie z chytrością ukrytą w oczach. – Musisz wyglądać ładnie.
- Hę? – zdziwiłam się. – Zaraz. Sugerujesz, że zazwyczaj wyglądam brzydko?
- Absolutnie nie miałem tego na myśli. Ale zaraz będzie wiekopomna chwila… - podniósł się z krzesła, a ja momentalnie osłupiałam, gdy nagle znalazł się przy nas ktoś z obsługi i postawił przede mną ogromny kawałek ciasta w formie babeczki, w którą wetknięto pojedynczą palącą się świeczkę. - …więc przestań się śmiać jak wariatka i ładnie się uśmiechnij, bo nie chcę potem słuchać twoich narzekań, że w takim momencie miałaś  na twarzy płynące łzy śmiechu. Wszystkiego najlepszego – uśmiechnął się dumnie.
Oniemiałam! Dosłownie! Wpatrzyłam się w palący się płomyk i nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Nagle Lucas zaczął śpiewać „sto lat”, a inni goście, widząc co się dzieje, wstali i poszli za jego przykładem. Zanim się obejrzałam, cały McDonald mi śpiewał, a ja byłam pewna, że z tego wzruszenia się poryczałam i wyglądałam tragicznie. Zdmuchnęłam świeczkę przy akompaniamencie braw i chyba po raz pierwszy uśmiechnęłam się do Lucasa tak szczerze, jak jeszcze mi się nie zdarzyło, odkąd go poznałam.
Jeszcze nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś tak cudownego. I, do licha, zrobił to właśnie ten Dupek.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2556 słów i 14362 znaków.

4 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • kamil14

    Zajebisteee

    30 lip 2016

  • el

    hhihihi opowiadanie jest warte uwagi bo je już dawno czytałam na innej stronie co stawialas  :*  masz telent :)

    30 lip 2016

  • candy

    @el hah, naprawdę? :D dzięki wielkie :*

    30 lip 2016

  • el

    @candy  tak ;*

    30 lip 2016

  • Dream

    Cudowne! Ten Dupek robi się coraz bardziej uroczy :D Czekam na cd :*

    30 lip 2016

  • candy

    @Dream nie tak Dupek straszny, jak go opisują :D dziękuję :)

    30 lip 2016

  • ❤czarnadama❤

    :rotfl: fajne  :jupi:

    30 lip 2016

  • candy

    @❤czarnadama❤ dziękuję :)

    30 lip 2016