Naucz mnie jak kochać [prolog]

Cały pokój tonął w kwiatach. Na parapetach, blatach szafek i szklanym stoliku stały wazony i małe słoiki po maśle orzechowym napełnione wodą. Woń goździków mieszała się ze słodyczą czerwonych róż, a wplecione w bukiety pojedyncze kwiaty lawendy wzbogacały unoszący się w powietrzu zapach. Przy drzwiach stały puste butelki – jedna po szampanie i dwie po białym winie, jedynym, jakie lubiłam i jedynym, przy którym potrafiłam zachować mocną głowę.
Zegar wskazywał drugą w nocy, ale ja, zamiast spać spokojnie, kończyłam sprzątanie po wieczornej imprezie-niespodziance, zorganizowanej przez moich znajomych.
Gdy tylko weszłam do mieszkania, trzymając naręcze kwiatów, koledzy wyskoczyli zza kanapy z urodzinowym tortem, śpiewając radośnie „Happy Birthday”, fałszując przy tym co drugą nutę. Miałam nadzieję, że w natłoku spraw związanym z końcem roku szkolnego, zapomną o tej rocznicy, wypadającą akurat w dzień, który dla uczniów Brooklyn Technical High School jest znakiem rozpoczęcia upragnionych wakacji. Stało się jednak inaczej, przez co wieczór piątego czerwca spędziłam w nauczycielskim gronie, świętującym hucznie koniec dziewięciomiesięcznej pracy. Cieszyliśmy się z tego powodu równie mocno jak nasi uczniowie, z niecierpliwością oczekiwaliśmy pierwszego dnia urlopu. Dla mnie koniec roku szkolnego jest ważny również z innego względu. Wreszcie, po upływie trzech lat, mam podpisać umowę na czas nieokreślony i zapomnieć o tej niepewności, która stała się częścią mojego życia.
Po raz ostatni przetarłam kuchenny blat i odwiesiłam ścierkę na haczyk. Przeszłam do salonu, gdzie usiadłam na szerokim parapecie i z westchnieniem spojrzałam przez okno. Nowy Jork przypominał drapieżne zwierzę – nawet gdy wydawało się, że śpi, on tylko czekał, aby otworzyć świecące oczy i wyskoczyć z ciemności. Miasto, które zawsze tętni życiem. To właśnie to zauroczyło mnie w tym miejscu, kiedy osiem lat temu wysiadłam z samolotu i wyruszyłam w podróż po nieznanym kraju. W walizce miałam zaledwie trochę ubrań, słownik, zestaw dokumentów oraz parę innych drobiazgów o niewielkim znaczeniu. To marzenia o życiu w wielkim mieście, wśród sław, w innej kulturze pchały mnie do przodu. Pragnienie zrobienia czegoś więcej niż rodzice, przeżycie niezapomnianej przygody. Jako młoda, dziewiętnastoletnia dziewczyna, nie dopuszczałam myśli, że kiedyś skończy się mój amerykański sen i przyjdzie czas zastanowić się, co robić. Dlatego wylądowałam na collegu, realizując dawną fascynację zawodem nauczyciela oraz kończąc z okłamywaniem rodziny. Uśmiechnęłam się na wspomnienie mojej ostatniej wizyty w Polsce, ale tęsknota odezwała się równie szybko. Od niemal roku nie widziałam matki, która też nigdy nie odwiedziła mnie w Nowym Jorku. Ze względu na stan zdrowia, rzadko wychodziła z domu, a jeśli to robiła, to nie dłużej niż na kilkanaście minut. Tak wiele chciałam jej pokazać, udowodnić, że tu, w Stanach, jestem naprawdę szczęśliwa.
Nagle panującą w pokoju ciszę przerwał dzwonek telefonu. Zwinnym ruchem zeskoczyłam z parapetu i chwyciłam, wygrywający kolejne takty "Badinerine", aparat. Zmarszczyłam brwi, przesuwając palcem po ekranie, dziwiąc się, dlaczego mój brat zdecydował się zadzwonić o tej porze. Zawsze sprawdzał różnicę czasu i starał się dopasować godzinę tak, abyśmy oboje mogli rozmawiać, nie zasypiając przed monitorem komputera lub smartphonem przy uchu.
– Halo?
– Przepraszam, jeśli cię obudziłem, ale... – powiedział bez przywitania.
Milczał przez chwilą, dając mi znać, że sprawa jest naprawdę poważna.
– Kacper, czy coś się stało? – spytałam wystraszona.
– Wracaj – usłyszałam stanowcze polecenie.
Mój brat od zawsze był nieco apodyktyczny i lubił rozkazywać wszystkim naokoło. Rzadko respektowałam jego nakazy i zakazy, jednak coś w tonie jego głosu sprawiło, że dziś postanowiłam go posłuchać.
– Co?
– Z mamą jest źle – odezwał się po chwili. – Miała drugi udar.
Nowy Jork. Miasto, które nigdy nie śpi, zatrzymało się na ten krótki moment. Przyłożyłam dłoń do ust, zagłuszając tym okrzyk, wydobywający się z mojego gardła. Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy, a nogi tracą oparcie. Znowu! Znowu nie byłam przy niej, gdy tego potrzebowała! Tak samo jak siedem lat roku, gdy nawet nie odebrałam telefonów od Kacpra, bo tonęłam w objęciach jakiegoś mężczyzny w klubie.
– Jak ona się czuje? – wyszeptałam, próbując powstrzymać łzy.
– Lekarze mówią, że teraz trudniej będzie jej się poruszać. Jeżeli oczywiście stanie na nogi. Oprócz tego będzie potrzebować pomocy jeszcze większej niż wcześniej.
Dłoń, w której trzymałam telefon, zaczęła drżeć.
– Kiedy możesz najwcześniej przylecieć? – padło po drugiej stronie.
– Jeśli uda mi się zdobyć bilet, jutro rano – odparłam. – To znaczy... Po południu.
Lata spęczone w Ameryce sprawiły, że zdarzało mi się zapomnieć o różnych strefach czasowych.  
– Dobrze. A, Weronika... – zawahał się – ...będziemy musieli poważnie porozmawiać.

***

         Dziesięć godzin w samolocie, wśród wrzeszczących dzieci, notorycznych turbulencji oraz z tekturowym, pokładowym jedzeniem. Na szczęście, byłam zbyt zdenerwowana, aby czuć jakikolwiek smak, więc ostatni punkt nadto mi nie przeszkadzał. Po podróży w przestworzach, nadeszła pora na dwie godziny jazdy autobusem. Znierpliwienie i złość potęgowały się we mnie z każdą minutą. Dokładne sprawdzanie bagażu, stanie w kolejce do odprawy... To wszytko zabierało czas: bardzo cenną walutę.
Do suwalskiego szpitala wpadłam zdyszana, z walizką, do której wrzuciłam najpotrzebniejsze rzeczy i z paraliżującym mnie od środka strachem. Tęga kobieta w recepcji spojrzała na mnie wyniośle, oceniając strój i fryzurę. Zanim swoimi krótkimi palcami wstukała w komputer dane mojej mamy, minęło dobre kilka minut na zbędnych pytaniach i niepotrzebnych szczegółach. W końcu, przy pomocy partii, Boga, związków zawodowych i jednego z lekarzy, udało mi się uzyskać szukaną informację. Pani Teresa Górecka, sala numer cztery, piąte piętro. Mimowolnie jęknęłam, gdy otworzywszy białe drzwi, zobaczyłam ją, leżącą w prostym, szpitalnym łóżku. Przez ten rok zmieniła się nie do poznania. Jasne włosy stały się niemal białe, zmarszczki pogłębiły się znacznie, a cała twarz wymizerniała. Bardzo szczupłe ciało okrywała dwuczęściowa, jasna piżama. Wyglądała jak delikatna, krucha lalka, jak jedynie cień kobiety, po której odziedziczyłam urodę. Usta matki były wykrzywionymi w grymasie bólu, który zniknął natychmiast, gdy mnie zobaczyła.  
– Mamuś – szepnęłam zmartwiona. – Tak bardzo za tobą tęskniłam.  
– Ja też, kochanie, ale nie rozumiem, po co przyjeżdżałaś? Pewnie Kacper nagadał ci bzdur, a ja się przecież bardzo dobrze czuję – jej słaby głos przeczył słowom.
– Tak, mamo, tak – powiedziałam, siadając na plastikowym krześle obok jej łóżka.
Zagryzłam wargę, aby powstrzymać łzy.
– Mów, co tam w wielkim świecie – usłyszałam.
– To samo, co i w małym – odparłam.
Opowiedziałam jej nieco o zakończeniu roku szkolnego, uczniach i niespodziance, jaką przygotowali mi znajomi. Szukałam dobrego momentu, żeby spytać, jak się czuje, jak mogę jej pomoc, ale znałam odpowiedzi na te pytania. Teresa Górecka od zawsze powtarzała, że jedyne, czego pragnie, to mieć mnie blisko siebie. Widziałam, jak mocno przeżywa każdy mój wyjazd, choć starała się tego nie okazywać. Prowadziłyśmy tę rozmowę o wszystkim i o niczym, aż usłyszałam:
– Na długo zostajesz?  
Zwiesiłam głowę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Prawdę mówiąc, marzyłam, aby wrócić do Nowego Jorku pierwszym samolotem, ale przecież nie mogłam jej tego powiedzieć wprost.
– Zobaczymy – odpowiedziałam wymijająco.
Liczyłam, że nie wyłapie lekkiego wahania w moim głosie, ale stało się inaczej. Matka od razu mnie przejrzała.
– Idź, dziecko, do domu, prześpij się po podróży – poleciła, rzucając okiem na stojąca pod ścianą walizkę. – Nie przejmuj się starą matką.
Zawstydzona, nie potrafiłam spojrzeć jej w oczy.
– Kocham cię – szepnęłam i pocałowałam ją w policzek.
Chwyciłam bagaż, po czym wyszłam na korytarz. Przeszłam kilka kroków w kierunku wind, kiedy usłyszałam czyiś okrzyk, a chwilę później poczułam, jak coś uderza w moje nogi. Siła zderzenia nie była jednak wielka, więc udało mi się utrzymać równowagę. Zaskoczona, spojrzałam w dół i zauważyłam roześmianego chłopca o jasnych włosach.
– Cioooocia!!! – wykrzyknął, ukazując brak jednego zęba.
Trzask drzwi na końcu korytarza i czyjeś kroki za moimi plecami, przekonały mnie, że pięciolatek wyrwał się spod czujnej opieki matki.
– Kuba, do jasnej anielki, mówiłam ci, że masz nigdzie nie chodzić sam! – usłyszałam rozeźlony głos. – Przepraszam panią, syn...
Odwróciłam się i zobaczyłam szczupłą brunetkę, która na mój widok, ze zdziwienia, otworzyła szerzej oczy.
– Weronika?! – wydusiła z siebie. – Wybacz, nie poznałam cię.
– Ja ją znalazłem! – pochwalił się jej syn.
– Jak powiem tacie, że znów mi uciekłeś, to prezentu na urodziny bardzo długo nie znajdziesz – zagroziła brunetka.
Roześmiałam się, patrząc chłopiec robi przerażoną minę i potulnie siada na krześle, po czym wraca do kolorowania trzymanej w ręku książeczki. Magda, jego rodzicielka, doprowadziła go tylko wzrokiem, udając obojętność, ale wiedziałam, że w tym momencie odczuwa ogromną ulgę. Jej strach o dziecko nie był przesadzony - rok wcześniej, podczas wakacji we Władysławowie, Kuba zniknął z oczu rodziców, by w pogoni za mewą powędrować na inną plażę. Dopiero po kilku godzinach, ku radości zrozpaczonej, odchodzącej od zmysłów Magdy, został przyprowadzony przez jednego z turystów.  Od tej pory zarówno Kacper, jak i jego żona nie dopuszczali, by chłopiec oddalił się od nich dalej, niż na odległość wzroku.
– Dobrze cię widzieć – uścisnęłam ją przyjaźnie. – Byłaś u mamy?
– Tak, dopóki nie zauważyłam, że młody się ulotnił – odpowiedziała, zerkając z ukosa na syna. – Szukałam go po całym szpitalu.  
Milczałyśmy przez chwilę, szukając tematu, który zainteresowałby obie strony.
– To... co u was słychać? – zapytałam z grzeczności.  
– Chciałabym powiedzieć, że wszystko w porządku – mruknęła moja rozmówczyni.
Uśmiechnęła się blado, co tylko pokazało przygnębienie na jej twarzy w całej okazałości. Już chciałam zapytać, co to dokładnie znaczy, kiedy Kuba pobiegł do mnie, pokazując kolorowany obrazek.
– Patrz, ciocia! Niedźwiedzie!  
Dwa, okrągłe, narysowane niewprawną ręką kształty dotykały umownie namalowanej rzeki. Najdziwniejszy był fakt, że według pięciolatka, zwierzęta miały intensywnie fioletowy kolor.
– Bardzo ciekawe te niedźwiedzie. Takich jeszcze nie widziałam – roześmiałam się i zmierzwiłam jego jasne, odziedziczone po Kacprze włosy.
– A ja zobaczę, wiesz? Tata powiedział, że będziemy oglądać renifery, takie jak u świętego Mikołaja i te śmieszne różowe ptaki! – mówił, wprawiając mnie w coraz większe osłupienie.
– Jedziecie do ZOO? - zdziwiłam się.
– Nie, do...
– Kuba! – krzyknęła Magda, piorunując go wzrokiem.  
Jednak malec nic nie robił sobie z ostrzeżenia matki, kontynuując opowieść:
– I tata mówił, że w nasz nowy domek stanie tam, gdzie jest jeszcze więcej śniegu niż tutaj i razem ulepimy największe bałwany na świecie! A jak będzie cieplej to...
– Synu, dość! – powiedziała twardo brunetka, wreszcie zwracając na siebie jego uwagę. – Miałeś kończyć kolorowankę, pamiętasz?
Chłopiec nagle przypomniał sobie o niedokończonym zadaniu, wyrwał mi zeszyt z rąk i odbiegł w kierunku bufetu. Patrzyłam na niego, dopóki nie zniknął za szklanymi drzwiami, po czym zadałam Magdzie pytanie, którego odpowiedzi bardzo się obawiałam.
– O czym on mówił?
Odwróciła wzrok, udając zainteresowanie jakimś punktem na białej ścianie i zignorowała moje słowa. Widziałam, jak nerwowo gniecie palcami kawałek chusteczki, ale nie odpuszczałam. Gdy ponownie, ostrym tonem zażądałam odpowiedzi, usłyszałam:
– Weroniko, naprawdę, to nie mnie powinnaś zadawać to pytanie. Kacper na pewno...
– Wyjeżdżacie? – spytałam wprost.  
Niemal niezauważalne kiwnęła głową.
– Twój brat pojechał do Malinówki po rzeczy dla mamy.

        Wieś, w której się wychowałam, znajdowała się niecałe trzydzieści kilometrów od Suwałk, więc dotarcie na miejsce zajęło mi mniej niż pół godziny. Widok starych, drewnianych domów przywołał wspomnienia z dzieciństwa.
Kiwnięciem głowy pozdrowiłam skłaniającego mi się starszego człowieka, który jako jeden z niewielu mnie rozpoznał. Nacisnęłam klamkę obdrapanej furtki, nie dziwiąc się, że była otwarta. Tutaj nikt nie zamykał drzwi, bo wszyscy doskonale się znali, a na obecność obcego psy w całej okolicy wyły ostrzegawczo. Ta bliskość była jednym z powodów, dla których tak bardzo chciałam stąd uciec. Bo Malinówka miała również swoją ciemną stronę, skrytą za woalem dobrodusznych uśmiechów i uczynnych staruszek. Ta wieś była też centrum wszelkich plotek, nierzadko fałszywych. Pamiętam, jak całowałam się po kryjomu w lasku, a godzinę później do mojej mamy dotarła wiadomość, że zostanie babcią. Istniały jednak znacznie bardziej krzywdzące "prawdy", prowadzące do rozpadu rodzin lub wielopokoleniowych sporów. Nie cierpiałam tych udawanych uprzejmości, które za zamkniętymi drzwiami zmieniały się w najgorsze wyzwiska. Z pozoru cicha, niewinna wioska zręcznie ukrywała swoją drugą twarz.  
W Malinówce obowiązywał jeden kanon zachowania, wyglądu, a nawet wyznawanych wartości i poglądów. Aby uniknąć ostracyzmu, każdy starał się dopasować do tego szablonu. Ja też miałam być dobrą, skromną córką szanowanych rodziców, aktywną katoliczką oraz przeciętną uczennicą pobliskiego gimnazjum w Bakałarzewie. Przeciętną, by nie wzbudzać zbytniej zazdrości i odsunąć podejrzenia, że moja mama, wówczas nauczycielka języka polskiego, macza palce w zbyt wysokiej średniej córki. Tak miałam się zachowywać, aby zachować poprawną opinię, jednak w każdej z tych dziedzin robiłam coś nie tak. Nie pasowałam do tego świata, dlatego robiłam wszytko, żeby się stąd wydostać. Zostawić w tyle to miejsce i ruszyć do przodu. Tam, gdzie jeszcze nikt stąd nie był.  
Wchodząc do pomalowanego na biało, piętrowego domu, uderzył mnie zapach dobrze wypieczonego chleba i środka do prania. U szczytu schodów zauważyłam Kacpra, ubranego w swój nieśmiertelny komplet: jasne jeansy i koszula w kratę.
– Weronika! – wykrzyknął na mój widok.
Odłożył trzymaną w ręku torbę, ruszył w moim kierunku z otwartymi ramionami i przytulił mnie. Poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę wiadro lodowatej wody. Zesztywniałam w jego objęciach, na chwilę przestając oddychać. Gdy tylko opuścił ręce, instynktownie cofnęłam się o krok, wciąż z trudem łapiąc powietrze. Kacper popatrzył na mnie krytycznie, lecz i z nutą współczucia.
– Boże, co on ci zrobił... – wyszeptał.
– Przestań – syknęłam. – Nie chcę o tym rozmawiać.
Blondyn pokręcił z niezadowoleniem głową i zacisnął pięści.
– Gdybym go wtedy...
Nie chciałam tego słuchać. Nie dziś. Nie teraz. Za każdym razem, kiedy się spotykaliśmy, mówił to samo, powtarzał groźby pod adresem człowieka, o których tak bardzo chciałam zapomnieć.  
– Możesz mi wytłumaczyć, gdzie wyjeżdżacie? – przerwałam jego monolog.
Spojrzał na mnie zaskoczonym wzrokiem.
– Magda się wygadała – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Nie, twój syn – wyjaśniłam. – Zresztą, to nie ma znaczenia. Odpowiesz mi wreszcie?
Gestem nakazał mi usiąść, czego oczywiście nie zrobiłam. Wrodzony upór zakazywał mi robić tego, o co proszą inni. Kacper wywrócił oczami, wzdychając głęboko.  
– Mój przyjaciel pracuje w dużej, międzynarodowej firmie. Potrzebowali kogoś do jednej ze swoich siedzib, więc zaproponowali mi etat. W Norwegii.  
Szkoda, że nie usiadłam, kiedy o to prosił, bo ta wiadomość niemal zwaliła mnie z nóg. Mój brat chce wyjechać do Norwegii i mówi mi o tym dopiero w tej chwili?!
– Pomyślałeś o mamie? – warknęłam oskarżycielsko. – Chcesz ją zostawić samą?! I to teraz?!
– Nie zostanie sama – odpowiedział wyjątkowo spokojnie. – Ty się nią zajmiesz.
Zamrugałam kilkakrotnie, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.
– Chyba sobie żartujesz.
Otaczającą go przed chwilą aura spokoju, zniknęła nagle, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. W oczach mojego brata błysnęła wściekłość.
– Weronika, powiedz mi, za co ja mam utrzymać rodzinę, co?! Za tłumaczenia, które robi Magda? Za te marne grosze, jakie dostaję jako kierowca? – wybuchnął. – Ty w ogóle wiesz, ile kosztuje wychowanie dziecka? Kuba za rok idzie do szkoły, a my nie mamy pieniędzy, żeby mu cokolwiek kupić.
– Kierowca? – powtórzyłam zdziwiona. – Myślałam, że pracujesz...
– Zwolnili mnie – odrzekł krótko. – Od trzech miesięcy dowożę towar do Francji, Finlandii, Hiszpanii. Przyjeżdżam tylko na weekendy, więc to Magda zajmuje się domem i mamą.  
Kacper miewał dziwne pomysły i specyficzne poczucie humoru, ale ten żart podobał mi się coraz mniej.  
– Obiecywałem mojej żonie inne życie i nadszedł czas, by dopełnić tego przyrzeczenia.  
Mężczyzna był śmiertelnie poważny, co znaczyło, że każde jego słowo to prawda. Opadłam na krzesło, czując, jak kotłująca się w moim ciele złość, dochodzi do głosu.
– Świetnie, że zdecydowałeś, że mam wrócić do Polski na stałe! Dziękuję, że zapytałeś mnie o zdanie!
Spróbował dotknąć mojej dłoni, ale natychmiast ją cofnęłam.
– Nie wiem, czy na stałe – powiedział cicho. –Umowę podpisałem na rok, jeżeli nie ułoży się nam w Norwegii, wrócimy. To dla mnie szansa, przecież dobrze wiesz, że w Polsce nie znajdę pracy jako menadżer. Mój czas tu minął.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Miałam to odczucie, jak gdyby ktoś rozmawiał o mnie, zapominając, że siedzę tuż obok.
– Posłuchaj, nigdy nie wypomniałem ci tego, ile dla ciebie zrobiłem i że po części dlatego teraz wyjeżdżam. Kocham cię, ale nie jesteś już moją małą siostrzyczką, która nie umie sobie poradzić sama. Mam rodzinę, o którą muszę zadbać.
– Kacper, nie prosiłam cię...
– Wiem – dokończył. – Ale to nie zmienia faktu, że kiedy ty bawiłaś się w Stanach, ja porzuciłem wszystko, co miałem, aby nie niszczyć twoich marzeń.
Świadomie wywołał we mnie poczucie winy. Choć wiedziałam, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym usłyszę to z jego ust, ale mimo wszystko, poczułam to znajome ukłucie. To przeze mnie Kacper musi wyjechać i jestem tego świadoma. Gdybym wtedy nie popełniła błędu, okłamując najbliższych, wszystko potoczyłoby się inaczej.
– Zastanowiłeś się, co ja mam tu robić? – spytałam zrezygnowana.
– Nauczycielka matematyki idzie od września na roczne zwolnienie. Rozmawiałem z Sosnowską, dyrektorką, powiedziała, że może cię przyjąć.
Parsknęłam śmiechem. Chciałabym, żeby to było takie proste.
– Aby zacząć uczyć w Polsce, musiałabym napisać dodatkowe egzaminy, a...
– Pracując jako zastępstwo, można ominąć te warunki – przerwał mi Kacper.
Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, od jak dawna planował sprowadzenie mnie tutaj. Ustalenia z dyrekcją gimnazjum, szukanie luk prawnych, załatwianie spraw związanych z Norwegią... To wszystko musiało trwać.
– Widzę, że wszystko przewidziałeś – mruknęłam. – A co z moim życiem w Ameryce?
– Twoim życiem? – powtórzył z ironią. – Nie rozśmieszaj mnie. Uczyłaś w tamtej szkole trzy lata, świeżo po studiach. Nic cię nie wiąże z Nowym Jorkiem oprócz stanowiska i tego sukinsyna.
Ostatnie słowa wypowiedział z taką nienawiścią, że przez moje ciało przeszedł dreszcz.  Skrzywiłam się na wspomnienie sprzed pół roku, co Kacper wziął za potwierdzenie swoich domysłów. Uderzył pięścią w stół z taką siłą, że stojąca na nim cukiernica zachwiała się niebezpiecznie.
– O niego ci chodzi, tak?! Pozwoliłaś mu wrócić?! – wrzasnął.
– Nie! – zaprzeczyłam natychmiast.
Nie wierzył mi. Zresztą, wcale mu się nie dziwię.
– Nie okłamuj mnie, wystarczająco...
– Od tamtej chwili, nie widziałam go ani razu – Miałam nadzieję, że przestanie mnie podejrzewać.
Patrzył mi prosto w oczy, jakby chcąc wyłapać nieistniejący fałsz. W końcu odwrócił się na pięcie i wypranym z emocji głosem powiedział:
– Masz dwa miesiące, żeby zamknąć wszystkie sprawy w USA. W sierpniu tu wrócisz i nie ruszysz się przez najbliższy rok. Tylko w ten sposób będę miał pewność, że nie masz już z nim kontaktu.
Ukryłam twarz w dłoniach, czując, że sprzeciw nie ma najmniejszego sensu. Wszystko zostało już postanowione i jedyne, co mogłam zrobić, to podporządkować się.
– Nie dajesz mi wyboru – wyszeptałam.
– Sam go nie mam.
Wyciągnął rękę, aby mnie objąć, ale szybko się zreflektował i tylko pogładził mnie po głowie. W jego oczach znów błysnęła wściekłość, gdy zauważył, jak mocno zaciskam palce na skraju krzesła w irracjonalnej obawie przed jego dotykiem.
     Nadszedł czas, by spłacić dawno zaciągnięty dług. Jestem to winna Kacprowi, Magdzie, ich synowi. To moja zapłata za wybory, których nie powinnam dokonać. Choć nie tak wyobrażałam sobie mój powrót do Polski, muszę stawić czoła temu, co przyniesie los.

Akai

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3772 słów i 22307 znaków.

3 komentarze

 
  • NataliaO

    Ładnie zaczeta historia. Czytało się płynnie, lekka i przyjemnie. Bardzo dobry tekst :)

    5 wrz 2015

  • ...

    Troche podobne do innego co kiedyś czytałam,nastuszku;p

    2 wrz 2015

  • Akai

    @... Nie wiem, nie czytałam nic Nastucha :)

    2 wrz 2015

  • Tośka

    @Akai Nastuch wziął i się obraził na czytelników bo (jak napisał/a) "oni kopiują teksty" , chyba zwinął już swoją działaność :D

    2 wrz 2015

  • Akai

    @Tośka Nic nie wiem o tej sprawie :/ Chociaż... jeśli by pomyśleć, większość opowiadań opiera się na jakimś schemacie, różni się jedynie szczegółami i wykonaniem.

    3 wrz 2015

  • Misiaa14

    To jest  zajebisteee!!! Czekam na kolejne:3

    1 wrz 2015

  • Akai

    @Misiaa14 :D Kocham Ciebie i Twoje komentarze  :*

    1 wrz 2015

  • Misiaa14

    @Akai oooooo dziękuje  ;3

    2 wrz 2015