Moja miłość (dni następne cz.18)

Moja miłość (dni następne cz.18)Ja już nic nie wiem!! ja już nic nie rozumiem!! Ja już w tym wszystkim się gubie!! o co tu chodzi?! Raz się urzala nad sobą i nad tym co zrobił, a raz zachowuje się jak dupek. Co się z nim dzieje?!Co się wogóle tu dzieje?!
     Z tego wszystkiego zaczyna mi wszystkiego brakować. Przyjaciół, rodziny, iii... chyba przede wszystkim wolności oraz Seana. Zastanawiam się teraz co on robi? Jak się czuję? Zapewne miś się martwi omnie. Nie dziwie mu się, przecież to ja, jego dziewczyna. Można pomysleć również, że połowa wakacji już minęła, a ja siedze związana i rozmyslam co chcą ze mną zrobić. Ach te moje rozmyślania. Chociaż też nie mogę narzekać. Zdarzały się też dobre rzeczy. Przecież spotkałam Seana, mojego kochanego misia, zamieszkałam z jego zwariowaną rodzinką oraz dzięki niemu wreszcie poczułam się kocchana i ważna dla kogos. Tego mi właśnie brakowało w moim życiu, brakowało mi milości. Dziękuję mu za to <3
     Słońce powoli zachodziło. Pokój zaczął wypełniać zmrok. Łza lecąca z mojego policzka mówiła tylko o tym, że tęsknie za zachodami słońca, za jego światłem. Niestety nie mogłam się ruszyć. To właśnie było najgorsze. Mniejsza z tym.  
     Kamil chodził z kąta w kąt rozmyslając plan. Każde swoje słowo czy pomysł odrzucał. Czasem miałam wrażenie jakbym była nim, jakbym czytała mu w myślach patrząc i przyglądając się co robi. Nic mi nie dawalo spokoju tak samo jak mu. Więc nie czułam się samotna.
     Noc albo zmrok napewno nastał, a on wreszcie wymślił plan działania, tylko czy napewno dobry plan to jest.
- dobra, dobra. Da się radę.Cociaż czy napewno? Ach... nie! Uda się... Jesetem pewien...- mówił przestraszony.Jego cała odwaga oraz cwaniactwo minęło wraz z odejściem czarnego dupka.Jakie to miłe. Tylko mu dziękować. - Szpital jest nie daleko. Dam radę! - swoej mysli mówił na głos. Sama się przeraziłam. Tam jest przecież miasto więc po co mnie tam ciągnie...?
     Minuty mijały, a ja się skapnęłam o co mu chodziło. Tam gdzie chciał mnie zabrać był opuszczony psychiatryk. Opowiadała mi o nim moja koleżanka. Była tam kiedyś. Mówiła, że jest to miejsce pełne różnych obrazków pacjentów tamtejszych. Mówiła mi również, że w tym miejscu straszy. Gdy mi to wszystko opowiadała oraz pokazywała zdjęcia byłam przerożona, a co powiedzieć o tym, że on chce mnie tam zabrać. Zawał na miejscu.
     Nad ranem, gdy ja jeszcze spałam, czułam jak mnie odwiązuje od kaloryfera. Gwałtownie się obudziłam i zaczełam wierzgać oraz protestować całych sił kopiąc oraz wymachując rękoma. Jednakże moja siła przy upartym, trochę silniejszym facecie to nic. Wyciągnął mnie siłą z pokoju wszystko zostawiając co miał ze sobą oprócz nozą i pistoletu. Serce mi waliło jak oszalałe. Zaciągnął mnie w strone lasu. Szlismy nim takie dobre 7km może i więcej. Podczas tego marszu ja stawałam, krzyczałam albo uciekałam, on za to się nie poddawał i ciągnął mnie dalej, a siły mu nie brakowało. Las się ciągnął. Końca nie było widać. To było straszne.
- daleko jeszcze? - spytałam grzecznie, bo już ciężko mi było iść.
- nie!! - chamsko mi odpowiedział. Znowu miał zmianę nastroju. Normalnie jak kobieta w ciąży, tylko pogratulować.
- to może odpoczniemy?! - zapytałam bardziej wrogo nastawiona oraz lekko poirytowana.
- a co zmęczona? - swojego tonu nie zmieniał. Było to naprawde denerwujące.
     Godziny mijały, a kilometry były coraz większe. Droga była ciężka. Widziałam tylko las, bez żadnego szlaku czy drogi szliśmy przed siebie. Traciłam siły, a mój oddech był coraz to bardziej płydszy. Z trudem brałam wdech. Rudzielec nie miał żadnego problemu. Wysportowane miał nogi, ja za to zledwością szłam. Mina jego była pochmurna, zła, ale wiedział gdzie idzie, co mnie bardzo zaskoczyło. Nie szlismy przecież ścieżką tylko prosto przez las.
     Po pewnymczasie moje oczy dostrzegły drużke. Była kamienista, ale szeroka na szerokośc tira. Byłam szczęśliwa, bo myslałam, że dochodzimy do cywilizacji. Jednakże się myliłam, a mój uśmiech znikł. Ścieżka prowadziła do miejsca, z którym nie chciałam mieć nic doczynienia. Moja wyobraźnia zaczeła szaleć. Zaczęłam się bać. Przed oczami pojawiały się i znikały postacie czarne jak cień, patrzyły i pokazywały na mnie albo na wejście do psychiatryka. Tylko się bać.  
     Budynek był zarośnięty, prawie cały dach był zerwan, a pozostałe dachówki były porośniete mchem. Niektóre okna pod wpływem wiatru albo samoczynnie porusząły się uderzając o mury budynku przy tym skrzypiąc, były drewniane i bardzo stare, a szkło z nich powybijane. Tynk poodpadał, a tam gdzie był widniały napisy typu, , HWDP" czy, , TCM" i inne. Drzewa wokół budynku były w nienaturalny sposób powyginane, a liście miały tylko na swojej koronie. Wokół budynku było dużo szkła z szyb albo butelek. to wszystko było naprawdę przerażające.
- nie zaciągniesz mnie tam! - zaczełam protestować. Mój głos zaczął mi drżeć. Co się dziwić, kto by chciał tam wchodzić. Z tyłu spodni wyciągnął swoją broń i przyłożył mi ją do plecówi, karząc iść dalej. Jak on tak może? Z fajnego cwaniackiego chłopczyka wyrósł przestępca. Naprawdę szkoda, bo w młodości go lubiłam, nawet jak był taki cwany.
     Niechętnie weszłam do środka. Tak jak mówiła moja koleżanka, pozdrapywane ściany, a na nich malowidła, godne podziwu. Niektóre drzwi powyrywane z nawiasów, ez szyb, drewniane i również podrapane. Schody tzw gołe, poprostu sama elewacja została. Pragnęłam tylko uciec stąd.
     Przeszył mnie dreszcz przez co stanęłam dęba centralnie na środku holu, dokładnie jego pozostałością. Moje nogi same nie chciały iść dalej. Ta atmosfera była naprawdę straszna. No, ale niestetyni miałaminnego wyboru jak zostać. Samej sobie współczułam, a Rudzielca przeklnęłam tak by nie usłyszał. Tym razem strach był moim przewodnikiem. Kazał mi iść na góre, prostona dach. Tam usadowił mnie na krześle. Cały czas patrzył na widoki oraz pilnował bym nie uciekła. Bawił się również nożem zwinnie go kręcąc czy rzucając w podłogę.  
-----------------  
     Przy kolacji przyznam się, że patrzyłem na Jacoba z lekką pogardą oraz złością, lecz w tym wszystkim był uśmiech i podziękowanie. Po kolacji próbowałem uprzątnąć cały pokój, ale zrobiłem taki bałagan, że było go ciężko ogarnąć samemu.
- może ci pomóc? - z troską spytała mnie Oliwia. Ja się tylko uśmiechnąłem i zaczołem sprzątać, a ona się do tego włączyła. - Jacob chciał cię przeprosić, ale podczas kolacji zobaczył jak na niego patrzysz i bał się odezwać choćby jednym słowem do ciebie. Dlatego poprosił mnie bym cię przeprociła, bo wiedział, że wysłuchasz mnie. - w połowie sprzątania zaczeła mówić. Pewna każdego słowa.
- już mu wybaczyłem. Nie musisz się już produkować za niego. Chric mi wszytsko wyjaśnił. - zacząłem jej tłumaczyć.
- ale on naprawdę nie chciał cię zranić, ani wkurzyć... - na moemnt przestała mówić. Myslała nad tym co powiedziałem. Ja się zaśmiałem pod nosem. Pokilku sekundach zdumiona oraz zadowolona zaczeła ciągnąć dalej swoją wmowe. - naprawdę? Myślałam, że nadal masz mu za złe to co powiedział i cozrobił. Ale jeśli mu wybaczyłeś to dlaczego przy stole miałeś taki pogardliwy wyraz twarzy? - ostatniego zdania nie usłyszałem, gdyż podnosiłem zdjęcie moje i Madzi. Wspomnienia zaczeły wracać, a jedna łezka spłyneła po moim policzku. Po ocknięciu małym odstawiłem zdjęcie i jak gdyby nic odwóricłem się do Oliwi.
- Naprawde. Jak już mówiłem wyjaśnił mi wszytsko Chris. - już nic nie powiedziałem.
- No dobra, ale dlaczego miałeś pogardliwy wyraz twarzy? - spytała z małą irytacją i zdziwieniem, że nie usłyszałem jej pytania.
- aaaa. Złość jeszcze ze mnie schodziła. Bądź spokojna siostrzyczko. - podeszłem do niej i uśmiechnięty pocałowałem jak starszy brat siostrzyczkę w czułko. Jej uśmiech był dla mnie otuchą.
     Posprzątaliśmy wspólnymi siłami pokój, wyglądał jak dawnie z małymi poprawkami typu bez kwiatków czy wazonów. Zmęczeni powiedzielism sobie dobranoc i uśmiechnięci poszliśmy spać.
     Słońce mnie zbudziło. Poranek był ciężki. Wstałem cały obolały. Czułem, że na ciele mam tysiące siniaków, każdy innego rodzaju.
-... super... już jadziemy. - usłyszałem głos Jacoba dochodzący z przedpokoju. Z wielkim hukiem wszedł do pokoju, gdzie ja siedziałem zmęczony i obolały na kancie łóżka próbując wstać. - szykuj się. Zaraz ruszamy. - powiedział pobudzony. Chociaż nie, on raczej krzyknął radośnie. Ja tylko z zapytaną miną odgrywałem głupka. Mniej więcej wiedziałem o co mu chodzi, lecz mój mózg nie wszedł jeszcze na wysokie obroty.
     Powolnymi ruchami zacząłem się ubierać, a Jacob zaczął mnie pośpieszać.
- Oj no weś szybciej. Chyba chcesz zobaczyć Magdę żywą czy może wręcz przeciwnie? - po tych słowach przyspieszyłem ruchy do prędkości niewyobrażalnej dla człowieka. Gotowy i pewny siebie wyszliśmy z domu. Gdy dochodziliśmy do samochodu zwanego BM Jacob rzucił i kluczyki od niego i poszedł w stronę miejsca pasażera - znasz drogę do Otwocka i do tego podobno samochodu nie oszczędzasz - stwierdził fakt, dzięki któremu w kąciku moich ust ukazał się usmiech.
     Bez słowa wsiadłem do samochodu i go odpaliłem z piskiem opon ruszając. Jacob o dziwo był bardzo spokojny podczas jazdy, a nogi z gazu nie zdejmowałem. Mozna powiedzieć, że jechaliśmy gdzieś z ponad 200 km/h, a on za to wyluzowany pełen radości. I powiedzieć, że to policjant. Pogratulować zachowania można.
     Dotarliśmy na miejsce, oczywiście dzięki Jacobowi, który prowadził mnie do motelu. Policjanci już stali i patrzyli co się dzieje. Pełen złości, jaka mnie ogarnęła na mysl co mógł zrobić Kamil Magdzie, poszedłem do porucznika. On mi coś tłumaczył, coś mówił, ale z tego wszystkiego zrozumiałem tylko tyle, że receptonista widział jak wychodzi z pokoju i znika w lesie oraz, że zostawił wszystkie rzeczy. Jak można wyjść bez niczego? Co on kombinuje? Nie wiedziałem co się dzieje. Nagle usłyszałem jak ktoś mówi o jakiejś kłótni w tym pokoju. Zaciekawiony nastawiłem ucho i podsłuchiwałem nie budząc żadnych podejrzeń.
- wczoraj krzyczeli jak opętali i to jeszcze nad ranem, gdzie ludzie śpią - kobieta była trochę oburzona, ale dzięki milczeniu policjanta mówiła dalej. - Nie walczyli, ale się przezywali i strasznie dużo przeklinali. Jeden z nich wyjechał z piskiem. Zapewne coś stałow tym pokoju... - ciągnęła dalej, ale zajął mnie Jacob, który zaprowadził mnie do pokoju.
     O dziwo był porządek. Tak jak mówił recepcjonista wszystkie ubrania czy jedzenie zostawił. Co za debil coś takiego robi? Na to wygląda, że tylko tacy jak on. Na podłodze, niedaleko kaloryfera zobaczyłem plamę krwi, niebyła ona duża, ale za to widoczna. Moje myśli prowadziły mnie na drogę złości i smutku. Mówiły mi, że to jest krew Magdy, że jej coś się stało, ale na szczęście były to błędne informacje. Cisnienie mi lekko zeszło, ale nadal we mnie się burzyło. Nie mogłem patrzećna ten pokój, chociaż i tak w nim zostałem. Ciągle przyglądałem się kaloryferowi. Miałem wrażenie, że zostało cos tam ukryte. Po jakims czasie odkyłem, izmiałem racje. Za kaloryferem był skrawek spodni. Czytałem, gdy nagle Jacob mnie przestraszył. Nie rozumiał tych słów. Amerykanin więc wiadomo dlaczego. Przetłumaczyłem mu:
, , proszę ratuj. On mnie przeraża. Nawet nie wie co chce. Błagam! "
     pismo Madzi. Problem był w tym, że my sami niewiedzieliśmy tego samego. Gdzie ją zabrał? Dręczyło nas to pytanie.
- czy jest coś w pobliżu? - odezwałem się wreszcie po długiej ciszy, a on wezwał porucznika, który przyniósł mape. Nadm nią też rozmyślaliśmy. Porucznik na całe szczęście był z tych okolic. Mniej więcej wiedział co gdzie się znajduje. Niecierpliwie patrzyłem na mapę, ale od czasu do czasu spoglądałem na kaloryfer. Ruszyła mnie pewna litera widniejąca na nim. Niepewnie podszedłem do niego, kucnołem i ujrzałem w całej okazałości napis. - Psy...chia...tryk - wyszeptałem sam do siebie. -psychiatryk. - lekko krzyknąłem do zgromadzenia wokół stołu. Porucznik zrobił minę zdziwione niewiedzącego o co mi chodzi, a Jacob sam nie wiedział co to znaczy więc się nie odzywał.
- chłopcze, o czym ty mówisz? - zapytał mnie porucznik. Po chwili namysłu ocknąłem się wiedząc już o co chodzi z tym, , psychiatrykiem".
- Kamil uwielbiał straszne, ponure i mrożące krew w żyłach miejsca.Fascynowało go to, a słowo, , psychiatryk" oznacza, że chce ją zabrać do opuszczonego psychiatryka w oświęcimiu. Zawsze chciał się tam wybrać. - powiedziałem to również Jacobowi, on jednakże nie był ani zdziwony, ani podekscytowany. Poprostu był sobą.  
- opuszczony szpital psychiatryczny? To przecież kilka kilometrów stąd, można powiedzieć niedaleko, a do tego prowadzą tam dwie drogi. Jedna idzie przez las, a druga przy drodze. O dziwo ta przez las jest dłuższą drogą niż jak się idzie przy ulicy, może dlaczego, że można się zgubidź. - porucznik mówił prawdę. Co do dróg się nie mylił. Drogi były takie same.
     Omówiliśmy jeszcze kilka spraw dotyczących małej podróży i ruszyliśmy. Wybralismy drogę przez las, aby się nie zgubić towarzyszyły nam psy, które szły tropem Madzi. Co jakiś czas miały problem ze znalezieniem tropu, gdyż w niektorych miejscach były ślady tak jakby walki albo małej ucieczki. Byłem uśmiechnięty, bo wiedziałem, że bez walki się nie podda, a na dodatek miałem ochotę rozszarpać na strzępny Kamila. Nie powstrzymam się od uderzenia gdy go tylko zobacze, nawet byłem skłonny go zabić!! Z każdym krokiem bylismy coraz bliżej. Coraz bardziej czułem rządzę krwi. Bandażem od czasu do czasu zachaczałem o gałęzie drzew, a nogi były lekko pocharatane przez jerzyny, w które wchodziłem. Tempo było naprawdę szybkie, nawet psy miały problem z nadązeiem za nami. Dwa psy biegły, a jeden stwierdził, że po co się wysilać. Na szczęście byłem tylko ja, porucznik, Jacob i nowo zdobyty policjant, który sam nie wiedział gdzie idzie, więc wiedziałem, że nie rzucamy się w oczy. Po długim czasie udało nam się dotrzeć.  
------------------
     Siedziałam i bałam się co dalej będzie. Patrzył przed siebie i wyglądał czy przypadkiem ktoś nie idzie. Gdy tylko się poruszyłam on swoimi złowieszczymi ślepiami patrzył na mnie, gwałtownie się odwracają. Grzecznie wtedy siadał na krzesło albo siepoprawiałam by tylko się odwrócił.
     Popołudniu jak nigdy odwrócił się do mnie i szydersko się usmiechnął robiąc krok do przodu oraz mamrocząc cos pod nosem. Wziął mnie mocno pod pache, przez co krzyknęłam tak, że echo rozniosło się po lesie. Szybko jakby się paiło zeszliśmy na dolnich sal tego miejsca. Złamana noga dała mi się we znaki. Każdy krok sprawiał mi ból, a na domiar złego poslizgnęłam się niefortunnie i upadłam na nią. Łzy cisneły się do oczu, ale to go nie zatrzymało.
     Na końcu długiego korytarza wepchnął mnie do jednych z sal. Było tam łóżko szpitalne stojące po śrdoku pokoju. Wyglądało jak rekfizyt z horroru. Sala była pełna malunków albo przeróżnych napisów. Chciałam stąd iść, wybiec z teg odrażającego pomieszczenia, ale Kamil mi nie dawał spokoju i nie wypuszczał. Śmiał z tego wszystkiego. Na dworze było ponuro. Chmury były deszczowe, a miejscami burzowe.
- Wypuść mnie!! - krzyknęłam i w niego uderzyłam. Rozpacz w moim głosie była pełna strachu. Rudzielec na mnie patrzył z wielką satysfakcją, nic nie mówił, ale jego uśmiech był samą odpowiedzią.
- Magda!! - usłyszałam ciche słowa z oddali korytarza. Były mi bardzo znajome, ale przez echo które się rozchodziło nie mogłam skojarzyć kto to wołał. Dodały mi one jednakże otuchy, wiedzialam już, że mnie odnaleźli. Krzknęłam głośno, gdy Rudzielec udrapał mnie w nogę, podczas gdy ja chciałam się od niego oddalić. Lekkie echo nosioło mało cichy chód.Gdy tylko wpadłam na łóżko nie miałam pojęcia co robić. On się zbliżał ze swoim szyderskim usmieszkiem.
     W myślach opracowywałam plan co zrobić by uciec. Gdy się do mnie zbliżył na wysokość mojej wyciągnięej nogi poszłam na spontana i kopnełam go w krocze. Z bólu zgiął się w pół. Korzystając z okazji uciekłam mu. Nie obyło się jednak bez pościgu. Biegłam na ile sił mi starczyło no i oczywiście na ile noga pozwalała. Nie wiem dlaczego, ale zamiast wybiec z budynku pobiegłam na dach, przy tym krzycząc. Niefortunnie upadłam z bólem na schodach, noga już nie wytrzymałą. Kamil mnie dogonił. Widziałam jego twarz, wspinałam się po schodach. Gdy tylko się do mnie zbliżył ktoś pociągnął go tak, że się wywalili. Przestraszona udałam się dalej na dach. Słyszałam jęknięcia z bólu. Potpierając się wszyskiego co tylko było dostepne wstałam. Zakręcona ze strachem w oczach rozglądałam się. Nagle wszedł poobijany i trochę zmęczony Kamil. Miał w ręku broń. Patrzyłam na niego błagalnym wzrokiem, niestety nic to nie dało. Małymi kroczkami szłam do tyłu, ale on się nie poddawał i szedł dalej. Po chwili byłam na krańcu dachu. Wystarczył jeden ruch, a bym spadłam. Rudzielec zobaczył to samo i się zatrzymał.
- Jesli ja nie mogę cię mieć, to nikt nie będzie miał!! - z szyderskim uśmieszkiem nie znikającym z jego twarzy wycelował we mnie. Serce zaczeło mi mocniej walić, łzy cisnely mi se do oczu. Czy ja umrę? Nie chce takiego zakończenia. Wolę żyć.
- Nie!! - krzyknęła osoba zza pleców Kamil, gdy on za to już ciskał spust pistoletu. W ostatniej chwili Sean złapał za jego rękę i wygiął ją do tyłu., ale broń wystrzeliła. Osłupiała stałam, nic nie zrobiła. Na szczęście kula polciała obok mnie, muskając moje włosy, niewielka ich ilość spadła na ziemie. Łzy leciały mi po policzku. Sean wściekły cały czas bił Kamila, powstrzymał go jakiś policjant, który po odsunięciu go skół Rudzielca oraz go wyprowadził na dół. Ze złością mamrotał cś pod nosem. - nic ci nie jest? - spytał mnie opiekuńczo. Czułam, że złość z niego zchodzi. Przestraszonymi oczyma spojrzałam na niego i wtuliłam się mocno w niego, gdy tylko do mnie podszedł.
- raczej nic. - drżącym głosem odpowiedziałam mu niepewnie, chociaż wiedziałam, że mam złamaną nogę.
- to dobrze. Bałem się o ciebie. Nigdy nie byłem tak przerażony i zmartwiony jak teraz. - powiedział wtulając mnie mocniej. Chłodny wiatr zawiał, a mi zrobiło się zimno. Stałam w samym staniku i podartych spodenkach. Sean popatrzył na mnie, a przede wszystkim przykuła jego uwagę moja noga, którą próbowałam trzymać w górze. - masz złamaną nogę. Czemu nie powiedziałaś? - po tych słowach szybko wziął mnie ręce i zniósł na dół. Czekała już tam karetka. Zawieźli mnie do szpitala na kontrolę oraz by szybko zagipsować mi nogę.  




O to nastepna część ;) mam nadzieje, że się spodoba trochę nad nią siedziałam :D
pozdrawiam :*

mada

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3660 słów i 19585 znaków.

4 komentarze

 
  • ewaska

    Kiedy następna cześć? :smile:

    9 wrz 2014

  • ewa

    Czekam na kolejne części bohaterów.

    15 sie 2014

  • mada

    Po żyjemy zobaczymy ;-)

    7 sie 2014

  • Ola2232

    Opowiadanie jest świetne! A kiedy będzie kolejna część? :)

    6 sie 2014