Mój Anioł Stróż cz.13

Mój Anioł Stróż cz.1313.
Jechaliśmy w milczeniu. Przez całą drogę zastanawiałam się, czy postępujemy właściwie, ale nie widziałam innego wyjścia. Musieliśmy to zrobić. Byłam wdzięczna Szymonowi, że zgodził się ze mną pojechać. Tej nocy nie spaliśmy, lekarz użyczył nam mieszkania, w którym przegadaliśmy całą noc. Rozumiałam Szymona i wiedziałam dlaczego tak zareagował. Sama też chciałabym zrobić wszystko, by zatrzymać nasze dziecko. Chciałabym zrobić wszystko, by cofnąć czas i nie musieć tego robić.  
- Lilii - usłyszałam czuły głos Szymona. - Lilii ty nie musisz tego robić - wyszeptał patrząc na mnie czułym wzrokiem.  
- Ja nie mogę go urodzić. Nie mogę - rozpłakałam się. Tak bardzo chciałam by było już po wszystkim. Tak bardzo chciałam przestać o tym myśleć. Chciałam by było po wszystkim. Szymon zatrzymał samochód i spojrzał na mnie zapłakanym wzrokiem. Mieliśmy trochę czasu więc zatrzymaliśmy się w lesie. Wysiadłam z samochodu i odwróciłam się do niego placami. Poczułam ciepły dotyk ukochanego. Usłyszałam jego cichy, błagalny głos.  
- Błagam Cię. Wracajmy do domu Lilii - znów podjął próbę przekonania, bym zmieniła decyzję.  
- Nie Szymonie. Nie utrudniaj mi tego. Myślisz, że tego chcę? naprawdę myślisz, że jestem taką wyrodną matką, że czuje przyjemność z tego, że zabijam nasze dziecko? naprawdę tak źle o mnie myślisz? - poczułam irytację. Czy on naprawdę nie rozumiał jak bardzo mnie to wszystko bolało? jak bardzo cierpiałam? jak bardzo nie chciałam tego zrobić? Czy on naprawdę niczego nie rozumiał?  
- Sam nie wiem kim już jesteś! - w jego oczach zapanował gniew. - Przecież jest tyle innych sposobów. Zawsze możemy oddać je do domu dziecka! - rzekł odwracając się do mnie twarzą.  
- I skazać je na chorobę? upośledzenie? skazać na wieczne cierpienie? naprawdę tego dla niego chcesz? chcesz tego dla własnego dziecka Szymonie? - zapytałam. Chłopak milczał.  
- Nie wiem czego chce. Nie chcę po prostu by umarło - wypowiedział to tak cicho, że ponownie zadrżało moje serce.  
- Ja też nie chcę Szymonie, jednak jeszcze bardziej nie chcę by cierpiało. Jeszcze bardziej nie chcę dla niego życia w bólu, w cierpieniu. Nie powinno być tego dziecka. Nie powinno nas być - wypowiedziałam, czując jak pod policzkami wydobywają się łzy. Chciałam być sama. Chciałam umrzeć wraz z nim. Nagle poczułam ciepłe, opiekuńcze, niemal czułe ramiona ukochanego i wtuliłam się w niego. - Czy ja naprawdę jestem taką złą matką, że zabijam własne dziecko? - zapytałam, czując jak wielka kula w gardle blokuje mój szloch.
    ***
Dusiłem się. Dusiłem się na wszystkie możliwe sposoby. Tak bardzo cierpiałem, gdy z jej oczów zaczęły płynąć łzy. Nadal nie rozumiałem jej decyzji. Nie rozumiałem, dlaczego nawet nie spróbowała poszukać innego rozwiązania. Bała się. Bała się o nasze dziecko, o nas. Bała się tego, co pomyślą o nas ludzie, ale ja bardziej bałem się o nią. Aborcja zmienia ludzi. Zabiera coś bezpowrotnie. Zmienia naszą psychikę, zmienia nas. Bałem się, że wyrzuty sumienia zabiją ukochaną mi osobę. Bałem się, że ta krucha, bezbronna osoba nie pozbiera się po śmierci naszego dziecka. Bałem się o nią, o nas, Bałem się o nasze relacje. Bałem się wszystkiego.  
- Lilii - wypowiedziałem, gdy odpaliłem silnik. Nie odpowiedziała. Nie odezwała się nawet, nie spojrzała na w moją stronę. Jakby już teraz była kimś innym, jakby już teraz sama myśl o aborcji zabijała ją. Właśnie tego najbardziej się obawiałem. Jednak nie miałem szans by ją powstrzymać. Nie miałem szans by zmieniła decyzję. Znałem ją. Jeszcze nigdy w jej oczach nie widziałem tyle determinacji, nigdy nie było w nich tyle bólu. Nawet, gdy rzekomo zginąłem w tym wypadku, nawet gdy obwiniała się o moją śmierć, nawet gdy umarła tamtego dnia, nie cierpiała tak, jak cierpiała w tym momencie. Tak bardzo chciałem jej ulżyć. Znaleźć sposób na to, by zatrzymać ich przy sobie. Znaleźć sposób na to, by mieć ich w swoich ramionach. Wszystko, wszystko w to, co wierzyliśmy, w czym pokładaliśmy nadzieje, o czym marzyliśmy teraz mieliśmy zniszczyć. Wszystkie plany, kupowanie nowego, przytulnego mieszkania, urządzanie dziecięcego pokoiku, kupowanie dziecięcych ubrań było tak dla nas odległe, jakby nigdy nie miało prawa się spełnić. Może kiedyś. Może z kimś innym, może jeszcze uda się jej stworzyć szczęśliwą, kochającą się rodzinę. Jednego byłem pewny. Na pewno ja nie będę ojcem jej przyszłego dziecka, nie będę kandydatem na męża, nie będę kandydatem na ojca jej dziecka. Byliśmy sobie zakazani. Byliśmy zabronieni, a moje serce wciąż, mimo wszystko tak bardzo jej pragnęło. Tak szybko i mocno biło, gdy była obok mnie. Kochałem ją. Kochałem nieodwracalnie. Teraz ja i ona byliśmy jak woda i ogień. Jak lato i zima. Tak bardzo blisko, a tak bardzo dalekie. Całą drogę milczeliśmy. Kilkanaście minut później zatrzymaliśmy się przed kliniką. Spojrzeliśmy na siebie i spuściłem wzrok.  
- Wejdziesz tam ze mną? - zapytała, gdy zamykałem samochód.  
- Skoro tego chcesz - odpowiedziałem bez zbędnych uczuć. Chociaż cierpiałem, tak bardzo chciałem ukryć mój ból. I nagle wszystko do mnie dotarło. Zacisnąłem pięści i poczułem ból. Czułem się tak, jakby moje serce pękało na pół. - Lilii ja wyjeżdżam. Wyprowadzam się. Ja nie potrafię być przy Tobie Lilianno - wyszeptałem, uświadamiając sobie, jak bardzo pokochałem własna siostrę. Kobieta zatrzymała się tuż przy samych drzwiach. Zobaczyłem wahanie i strach w jej oczach. Zobaczyłem ból i cierpienie.  
- Chodźmy - powiedziała i unikając mojego wzroku, łapiąc mnie za rękę, weszliśmy do kliniki.
            ***
- Jesteście państwo pewni? naprawdę tego chcecie? - usłyszałam głos lekarza. Poczułam mocne ściśnięcie ręki i spojrzałam na Szymona. Po jego twarzy kapały krople łez. Lekarz spojrzał na nas współczującym wzrokiem, ale nie odezwał się więcej. Widziałam żal w jego oczach. Czekał na nasza odpowiedź, a w jego spojrzeniu wyczytałam pytanie.  
- Ja tego nie chce doktorze. Nie chcę tego Lilii- usłyszałam niemal przerażony, ciepiący głos Szymona. Czy miałam prawo to robić? czy miałam prawo zabijać nasze dziecko? nie wiedziałam. Jednak jeszcze bardziej nie miałam prawa skazywać nasze dziecko na cierpienie. Nie miałam prawa by skazywać dziecko na ból i męczarnie. Zespół Downa, inne choroby. Tak mało prawdopodobne było to, że dziecko urodziło by się zdrowe. Prawie nierealne było to, że nie było by żadnych powikłań. Nie wierzyłam w cud. Odkąd dowiedziałam się, że ja i Szymon jesteśmy rodzeństwem, odkąd zobaczyłam te przeklęte wyniki przestałam w cokolwiek wierzyć. Przestałam się modlić, zupełnie jakbym chciała wszystkich dookoła ukarać za to, co się stało. Znienawidziłam wszystkich i wszystko. Przestałam wierzyć w miłość, chociaż nie potrafiłam przestać go kochać.  
- Ja jestem tego pewna. Przecież nie mogę mieć dziecka z własnym bratem. - odezwałam się tak cicho, że nie byłam pewna, czy lekarz usłyszał moje słowa. - Szymonie wyjdź! Nie powstrzymasz mnie. Nie zmienię decyzji! Nie zatrzymam dziecka. Dziecka, które nie miało prawo się pojawić. dziecka - zawiesiłam głos. - Dziecka, które nie ma prawo przyjść na świat - dokończyłam zdanie, patrząc na ból w oczach ukochanego. Szymon podniósł się z fotela. Spojrzał na mnie, a w jego oczach zobaczyłam pogardę. Był w nich ból i cierpienie. Ja też cierpiałam. Cierpiałam bardziej niż on, bo to ja czułam jego ruchy, ja nosiłam go pod sercem. Ja byłam jego matką.  
- Dziecko nie powinno cierpieć za nasze błędy. Ja niczego nie żałuje. Może tylko jednego - wypowiedział zbliżając się do drzwi. Spojrzał na wzruszoną twarz lekarza i spuścił wzrok. - Żałuje, że nie dajesz mi możliwości zrobić wszystkiego, co można, by powstrzymać Cię od zmiany decyzji. Zabije to nas Lilii. Zabije Ciebie. Kochałem Was i prawdopodobnie zawsze będę kochał. Nawet jeżeli zabijesz nasze dziecko. Nawet jeżeli nie będzie już jego, ja na zawsze będę Was kochał. A teraz zrób to, co musisz kochanie. Zrób, bo wiem, że nic nie powstrzyma Cię od popełnienia tego błędu. Błędu - znów zatrzymał się, by przełknąć łzy, które ciurkiem zaczęły płynąć po jego policzkach - Błędu, który na zawsze będzie odbijać się na naszej przyszłości. Który stanie się przekleństwem w naszym życiu Lilii - dokończył i rzucając przepraszające spojrzenie lekarzowi, wyszedł z gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi. Siedziałam zaskoczona na fotelu. Lekarz milczał a w całym gabinecie słychać było przerażającą pustkę. Zegar na ścianie skazywał na szesnastą trzydzieści pięć.
- Słyszała pani o badaniach? - zapytał nagle lekarz. Spojrzałam na niego oszołomiona. Mój wzrok był pusty, a ja poczułam się tak, jakbym straciła cząstkę siebie. - Możliwe są badania, które można przeprowadzić w siódmym miesiącu ciąży. Badania te wykazują wszystkie wady dziecka. Nie zawsze są one tak poważne, że trzeba dokonać aborcji. Sądzę, że było by to idealnym rozwiązaniem w państwa sytuacji - usłyszałam. Spojrzałam mu głęboko w oczy. Wzięłam głęboki wdech i wytarłam jedną, zagubioną łzę.  
- Zgoda. Proszę mnie na nie zapisać. - wyszeptałam i bez słowa wyszłam z gabinetu. CDN

agusia16248

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1764 słów i 9609 znaków, zaktualizowała 24 wrz 2015.

4 komentarze

 
  • Mowa

    /Super!!!!!! kiedy kolejna????????????

    8 wrz 2015

  • Pina

    Prawie wszystko mi się podoba. Opowiadanie czyta się super, bardzo wciąga, jest inne nie powielane. Jedynym moim leciutkim zarzutem jest to ze oni są rodzeństwem i mam nadzieje ze to jakaś pomyłka która się wyjaśni w następnych częściach.

    7 wrz 2015

  • Misiaa14

    Zgadzam się  z  komentarzem  na dole ;)  ...no i mam nadzieje że  on jednak  zostanie z nią ;<

    7 wrz 2015

  • DemonicEagle

    Smutno,smutno :sad:  a na sam koniec iskierka nadziei :)

    7 wrz 2015