Kryzys cz.7

Szalała kobieta, oj szalała. Nawet do łazienki wlokła się za mną, dopytując czy na pewno czegoś mi nie potrzeba – oprócz spokoju? Niczego. W końcu, po kilku godzinach tych achów i echów, padła zmęczona jak mała dziewczynka, po całym dniu spędzonym w piaskownicy. Ja też nie byłam jej dłużna i już po chwili układałam się, a właściwie to nas do snu w moim dawnym pokoju.

- Antoś przestań – powiedziałam, czując ruchy na brzuchu.

Będąc zaspaną, wcale nie zorientowałam się, że to nie Antoś.

- To nie Antoś – usłyszałam nad sobą.

Dziwne, ale nie rozpoznałam tego głosu, a było na tyle ciemno, że rozpoznać napastnika też nie potrafiłam. Zdzieliłam go po twarzy, odskoczyłam od niego jak oparzona, w ekspresowym tempie dopadając włącznika. Po drodze złapałam się jeszcze za ramkę ze zdjęciem. Za dobrym narzędziem mordu to nie było, ale z pewnością by wystarczyło by nieco ogłuszyć przeciwnika. Odwróciwszy się, zobaczyłam Tomka, który rozmasowywał najwidoczniej zbolałą głowę. Jak u licha on tu wlazł?

- Co ty tu robisz?! Masz pojęcie jak się wystraszyłam?

Popatrzył na mnie wymownie, ale nic nie powiedział. I dobrze, bo byłaby niezła awantura z tego całego zajścia. Zgasiłam światło, a zapaliłam lampkę, która tworzyła wrażenie przyjemnego półmroku i wróciłam z powrotem do łóżka. Mimo wszystko, w krótkich spodenkach i koszulce na krótki rękaw, po wyjściu z ciepłego łóżka, zrobiło mi się chłodno.

- Ej, oddawaj kołdrę. – Powiedziałam jak gdyby nigdy, nic.

Uwalił się na niej, jak jakiś słoń, a swoje ważył. W życiu bym własnymi siłami jej z pod niego nie wyciągnęła. Był lekko zdziwiony, ale uniósł swój szanowny tyłeczek i oddał mi z powrotem cieplutką kołderkę. Przykryłam się prawie po sam czubek głowy, nie zawracając na niego zbędnie uwagi. Po chwili takiej ciszy, zwróciłam jednak swój wzrok ku jego oczom, które wpatrywały się w moje, ale nic z siebie nie wydukałam. Po prostu – patrzyłam.

- Coś ty najlepszego narobiła, co? – Zrugał mnie wzrokiem i tonem swojej wypowiedzi.

Wzruszyłam ramionami. Że niby ja mam mu się teraz tłumaczyć? Niedoczekanie jego! Jednocześnie wiedziałam, że nie chodzi mu o moje zachowanie z przed chwili.

- Uciekłaś ode mnie. – Powiedział z wyrzutem.

A kij mu w oko! Płakać mi tu nawet może zacząć, ale nie zrobi to na mnie wrażenia. Ja już nie walczę o siebie, a o przyszłość mojego dziecka. Dla syna mogę znieść o wiele więcej!

Chyba zrozumiał, że na tłumaczenie nie ma co liczyć. A o przeprosinach to już może sobie pomarzyć, bo nieoczekiwanie zrezygnował z roszczeń, pytając:

- Mogę? – nie czkając zbytnio na pozwolenie, wsunął się pod kołdrę, usadowił obok, jednocześnie kładąc rękę na moim zaokrąglonym już brzuchu i zaczął nią po nim wodzić. Wzdrygnęłam się. Zachowywał się tak, jakby był stęskniony i nie widział mnie miesiąc, a nie kilka dni. Zachowywał się też tak, jak już dawno tego nie robił, a ja zastygłam w bezruchu nie wiedząc, czy mam do czynienia z prawdą, czy może jednak z fałszem? Miałam wrażenie, że nie robi tego od siebie, a wręcz zmusza się by robić to dla mnie, żeby mnie przekabacić. Przypominając sobie to, jak przez ostatnie miesiące unikał chociaż najmniejszych zbliżeń, nie mogłam znieść gestu, którego tak wyczekiwałam przez tyle czasu. Nie potrafiłam cieszyć się, że zmusza się do dotykania mnie. Mnie samą to obrzydzało. Nie potrafiłam sobie poradzić z tą świadomością.

- Mógłbyś jednak tego nie robić? – widziałam, że to go uraziło, ale posłusznie zabrał rękę.

- Dlaczego to zrobiłaś? – Nie spuszczał ze mnie wzroku, wracając do meritum sprawy.

- Potrzebowałam tego.

- Mhm – chyba zbiłam go z tropu – czemu nie przyjechałaś do domu?

- Chciałam zobaczyć się z mamą – już na końcu języka miałam, że przecież właśnie jestem w domu, ale resztkami silnej woli powstrzymałam się przed wypowiedzeniem tych, bądź co bądź, krzywdzących słów.

Jego obecność tu wcale nie była mi na rękę.

- Po co przyjechałeś?

- Zabrać was do domu – jego spokojna odpowiedź, przepełniona łagodnością. Lecz ja byłam prawie, że pewna, że jest to jedynie na pokaz.

- Nam jest tu dobrze – trochę to zabrzmiało jak słowa jakiejś rozkapryszonej panienki, ale wolałam być tu, niż w domu znosić jego upodlające zachowanie, deklasujące mnie do roli kogoś całkowicie nie wartego uwagi.

- Proszę cię. Tak jak i ja, ty doskonale wiesz, że musimy poważnie pogadać, bo to już nie chodzi tylko o nas. – Zirytował się.

Miał rację. Miał tą cholerną rację! Oboje musieliśmy stawić temu czoła. Dla Antosia.

Niechętnie, bo niechętnie i z ociąganiem, ale się podniosłam. Wzięłam kilka rzeczy, które zdołałam wczoraj ze sobą zabrać z samochodu i grzecznie żegnając się z mamą, a także zapewniając ją, że na pewno wszystko jest w jak najlepszym porządku, wyszliśmy.

- Chcesz jechać sama, czy pojedziesz ze mną? – Dobre pytanie.

Przypominając sobie wcześniejszą sytuację na drodze, postanowiłam zabrać się jednak z Tomkiem. Zawsze była to bezpieczniejsza opcja, bo był znakomitym kierowcą… nie to co ja.

- Możesz wysadzić mnie tu zaraz pod sklepem? Chcę zrobić małe zakupy.

- Przecież bez problemu możemy zrobić je razem.

- Nie chce komplikować twoich planów. – Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a do mnie dotarło, że chyba nie pozbędę się jego towarzystwa.

Pomyślałam, że i tak już dostatecznie mu to życie skomplikowałam swoją osobą i nieplanowaną ciążą, więc nie musi się jeszcze poświęcać i jeździć ze mną na zakupy. Byłby to po prostu zbytek łaski.

- Nie wygłupiaj się – w tym momencie skręcił na przysklepowy parking i jasnym stało się, że zakupy zrobimy razem.

Dotarliśmy do domu razem, ale zachowywaliśmy się tak, jakby każde z nas przyjechało do niego z osobna. Żadnych czułych gestów, życzliwych słów, jedynie ukradkowe spojrzenia rzucane z pod rzęs. Na czym mieliśmy budować rodzinę, jak nie potrafiliśmy nawet ze sobą szczerze porozmawiać? Nie chciałam żyć w takiej szopce, perfekcyjnie przez nas wyprodukowanej. Wiem, że męczyłabym się w takim związku jedynie dla dziecka. Kochałam Tomka – to fakt, ale moje życie zostało przewartościowane i już nie zajmował w nim pierwszego miejsca. Byłam w stanie z niego zrezygnować dla dobra ogółu. Nasz związek i tak już się chyba wypalił…

- Tomek – krzyknęłam, przywołując go do salonu.

- Tak? – Zapytał, sadowiąc się na fotelu, naprzeciwko mnie.

- Myślę, że powinniśmy pogadać i dojść do porozumienia w kilku kwestiach.

- Jestem tego samego zdania – odparł natychmiast.

- Podjęłam pewne decyzje, bo tak jak jest teraz… ta sytuacja nie może po prostu dłużej trwać. Żyjemy jak w zawieszeniu, w stresie, to nie służy niczemu dobremu – nie odpowiedział, ale przytaknął skinięciem głowy. – Wiem, że kochasz naszego syna i… – ciężko było wydobyć te słowa z siebie – chcę żeby nosił twoje nazwisko, żeby miał w tobie wsparcie, żebyście się widywali, spędzali wspólnie czas, żebyś był dla niego prawdziwym tatą. Takim, którego on będzie kochał całym swym malutkim serduszkiem, naprawdę – patrzył na mnie z niezrozumieniem, a przecież najgorsze miało dopiero nadejść.

- Ale nie musisz mi o tym mówić, przecież wiesz, że zrobię dla niego wszystko, co tylko będę mógł. To, że nie był planowanym dzieckiem, nie oznacza, że ja będę go mniej kochał.

- Cieszę się – przytaknęłam, nie wiedząc jak dojść do sedna sprawy. Przecież tak naprawdę tego nie chciałam. Raczej chciałam, żeby było tak jak dawniej, a nie tak, żeby go nie było, ale chyba nie było innej rady, bo ten Tomek to już nie mój Tomek. – Jutro się wyprowadzam.

Jego tępy wzrok utkwiony we mnie wskazywał na to, że naprawdę uważa, iż zwariowałam i nieświadoma konsekwencji podejmuję daleko idące decyzje, wpływające na przyszłość naszej całej trójki, ale ja nie mogłam inaczej. Nie chciałam już dłużej poniżać samej siebie, widząc jak mój chłopak się ode mnie oddala. Nie mogłabym dłużej znieść jego izolacji, braku ciepła. Ja już nie potrafiłam dłużej udawać, że to jest tylko chwilowe, bo nic nie wskazywało na to, że coś idzie ku lepszemu.

- To jakiś kiepski test, tak? Chcesz zobaczyć jak zareaguje? Otóż: nie zgadzam się!

- Nie Tomek, to nie jest żaden pieprzony żart – oczy zaszły mi łzami, czemu nikt nie uprzedził, że to takie trudne? Zostawiłabym list!

- Nie zgadzam się – zastrzegł – nie zabierzesz mi dziecka.

Nawet w takim momencie obchodził go tylko Antoś! To, że ja odejdę nic go nie obeszło, liczyło się tylko to, że ze mną odejdzie Antoś. Milutko, nie ma co!

- Nie zamierzam ci go zabierać, po prostu nie będziemy mieszkać razem, ale będziesz mógł go odwiedzać. Ja liczę wręcz na twoją pomoc.

- Nie, ani mi nie zabierzesz dziecka, ani jemu ojca.

- Ja nie chcę tego zrobić, czy ty mnie słuchasz? To, że nie będziemy mieszkać razem, nie znaczy, że nie będziecie mogli stworzyć normalnej relacji ojciec-syn.

- Chyba sobie jaja robisz! Myślisz, że zgodzę się na widywanie mojego dziecka raz na dwa tygodnie w weekendy?!

- Nie krzycz na mnie, ja sama do tej sytuacji nie doprowadziłam.

- Ach tak? Więc twoje urojenia to jest niby moja wina?!

- Rozpad naszego związku to nasza wina. Tylko i wyłącznie nasza.

- Jaki rozpad? Ty się gdzieś wywróciłaś i uderzyłaś w głowę?

Kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa! To miał być ten kochający mnie i dziecko chłopak? Czy tak się zachowuje kochający przyszły mąż i ojciec, głowa rodziny?! Puściły mi hamulce, no bo jak on mógł?! Jak mógł mi tak powiedzieć? Łzy popłynęły strumieniem z oczu, a na usta pchnęły mi się same przekleństwa.

- Nie dotykaj mnie! – wrzasnęłam, gdy poczułam, że stara się mnie otulić ramionami.

- Uspokójmy się, oboje. Kaja proszę cię, zrób to dla nas. Stres mu nie służy, połóż się, przyniosę ci soku.

Wrócił chwile potem, ze szklanką pełną soku, ale moje oczy nie straciły ani trochę na swej wilgotności. Usiadłam by się napić, a on przysiadł obok mnie.

- Nie chcę by to tak wyglądało – powiedział – chcę mieć was przy sobie i stworzyć z wami prawdziwą rodzinę. Nie chcę żebyś tułała mi się po świecie albo mieszkała gdzieś kontem u matki, tu jest wasze miejsce, przy mnie.

Odstawiłam szklankę soku i patrzyłam na niego zdezorientowana, nie wiedząc w co wierzyć: w to co chciałam, czy w to co widziałam? Co byłoby lepsze?

- Przepraszam – mówiąc to, przysiadł za mną. Objął ramionami, a głowę wtulił w zagłębienie szyi. – Coś we mnie pękło, jak powiedziałaś, że chcesz mi go zabrać – zaczął gładzić brzuch.

- Wcale tak nie powiedziałam – zauważyłam, pozwalając mu się dotykać.

- Ale ja to tak odbieram, nie będzie was przy mnie, a mnie nie będzie przy was. To bez sensu. Ja nie chcę żyć z dala od swojej rodziny, chcę być z wami i mieć was blisko. Kocham was – dodał po chwili – i nie wyobrażam sobie, żeby was mogło zabraknąć w tym domu. Dlaczego więc chcesz odejść? – Cóż, łatwych pytań to on nie zadawał. Po chwili mojego milczenia, dopytał – czego ty się boisz? Przecież będę się wami opiekował.

- Widzę… – głos mi się łamał, nie chciałam tego mówić. Ani trochę nie chciałam nadać dźwięku moim myślom.

- Kochanie powiedz mi. Musimy rozmawiać szczerze. – I uległam mu.

- Widzę jak na mnie patrzysz, widzę jak się zachowujesz, a raczej izolujesz. Widzę, że zależy ci na nim, ale nie widzę, żeby zależało ci na mnie. Raczej troszczysz się o mnie, bo mam go w sobie, a nie dlatego, że… – nie dałam rady dokończyć, a łzy przesłoniły mi rzeczywistość…

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2210 słów i 12076 znaków.

1 komentarz

 
  • marzenka21010

    świetne :)

    24 paź 2014