Kryzys cz.18

Tomek wpadł do pokoju jakby się paliło i zdezorientowany próbował ogarnąć sytuację. Patrzył na mnie z pełnym przerażeniem odbijającym się w jego oczach.

– Kaja, co się dzieje? – podbiegł do mnie, nachylając się i patrząc mi w oczy.

– Nie wiem – naprawdę nie wiedziałam, ale ręka kurczowo obejmująca brzuch mówiła wiele.

– Możesz wstać? – za wszelką cenę starał się być opanowany.

Spróbowałam. Nie mogłam. Gdy tylko chciałam się podnieść czułam silne ukłucie w brzuchu, które potęgowało tylko ból.

– Nie mogę – powiedziałam ze łzami w oczach.

– Hej, spokojnie kochanie – powiedział pokrzepiająco obejmując mnie ramieniem, ale ja dobrze wiedziałam, że sam jest tak samo przerażony – pójdę po kluczyki i pojedziemy do lekarza zobaczyć jak nam ten mały akrobata tam wywija, dobrze? – uśmiechnął się do mnie blado, ani na moment nie wprawiając w lepszy humor, ale skinęłam głową na potwierdzenie.

Sekundę później był już z powrotem, pochwycił mnie na ręce i zaniósł prosto do samochodu, co chwile to szepcząc coś, co miało mnie pocieszyć a wprawiało w histerię. On tego nie czuł, więc nie mógł wiedzieć, czy będzie dobrze. A zapewniał, że będzie… a jak nie będzie?! Nie wybaczę tego ani sobie, ani jemu! Jak my mogliśmy doprowadzić do takiej sytuacji???

– Już maleństwo – gładziłam brzuch, mówiąc do niego, jakby to miało coś pomóc – już spokojnie, mamusia z tatusiem nie będą się już kłócić, wiesz? I nawet kupimy ci ten najdroższy wózek… – mój głos było słychać jak jęk rozpaczy – co tylko będziesz chciał… – rozryczałam się całkiem.

– Kaja, zaraz dojeżdżamy, postaraj się troszeczkę uspokoić, dobrze? – mówiąc to złapał mnie za rękę w geście dodania otuchy.

– Nigdzie nie dojeżdżamy, stoimy na czerwonym! – wykrzyczałam w akcie desperacji.

– Kochanie, spójrz na mnie – choć rozkazał to jednak zabrzmiało to łagodnie – zaraz dojeżdżamy, zbada cię lekarz i zobaczysz, że ten mały rozrabiaka chciał się nam tylko pokazać – przekonywał nas oboje – wszystko będzie okej – szeptał.

– Nie masz pojęcia jak to boli – wyjęczałam – nie możesz mieć pewności…

– Kaja przestań nawet tak myśleć, to nasze dziecko i jest po nas silne, zobacz ile już przetrwaliśmy, teraz też sobie poradzimy… jako rodzina – z tymi słowami ruszył.

Wiedziałam, że jeżeli go skrzywdziliśmy, to żadne z nas nie zazna spokoju. No bo jak mogliśmy być takimi ignorantami? Wykłócaliśmy się dniami o niego, o jego dobro, o to co będzie dla niego najlepsze, tymczasem właśnie takim zachowaniem go tylko krzywdząc i jeżeli okaże się, że on tego nie wytrzymał, to będzie tylko i wyłącznie nasza wina. Co, jeżeli słysząc nasze awantury stwierdził, że nie chce mieć tak zidiociałych ludzi za rodziców? Czy on w ogóle miał na to jakikolwiek wpływ? A jeżeli to Bóg uznał, że nie potrafiliśmy docenić naszego syna i postanowił nam go odebrać? Czy Antoś w takim razie miał w sobie na tyle dużo woli walki, by przetrwać? Co tu robić?

Schowałam twarz w dłonie, załamując się. Nie chciałam go stracić. Tak bardzo nie chciałam… kochałam go. Chciałam móc go wychować, patrzeć jak dorasta, dać mu swoją miłość, tak wiele chciałam, tyle planów już miałam… a teraz to wszystko miało być mi odebrane? Tak po prostu? Praktycznie bez powodu? Nieważne ile niepotrzebnych słów padło pomiędzy mną a Tomkiem, żadne z nas nie zasłużyło na to, by doświadczyć śmierci własnego dziecka.

Nagle samochód zatrzymał się, a ja rozejrzał się poirytowana kolejnym czerwonym światłem. Okazało się jednak, że zatrzymaliśmy się przed szpitalnym szlabanem, a ochroniarz ani myślał nas wpuścić, bo przecież prywatne samochody nie mają wstępu na teren szpitala, a ja nie wyglądam na umierającą. Ból mnie rozsadzał od środka, ale w mniemaniu wykwalifikowanego pracownika ochrony szpitala nie zasługiwałam na miano umierającej, więc te dwieście metrów mogłam przejść o własnych siłach. Jasne! Nawet nie miałam siły się kłócić. Zrezygnowana, z grymasem bólu na twarzy odpięłam pas i już zamierzałam wysiąść, gdy Tomek zatrzymał mnie gestem dłoni.

– Nie idź, bo jeszcze sobie zaszkodzisz. Zaraz was wezmę.

– Hola – zawołał ochroniarz – pan musi najpierw przestawić samochód, nie myśli pan chyba, że zastawi pan bramę wjazdową uniemożliwiając wjazd karetkom?

To było jak jakaś tragikomedia, a nawet farsa! Szpital w centrum miasta, na dodatek w strefie płatnego parkowania. Znalezienie miejsca w weekend o tej porze graniczyło z cudem. Jasnym stało się, że szybciej dotrę sama niż znajdziemy miejsce i dotrzemy razem. Decyzja była jasna – musiałam dać radę. Niezgrabnie wygramoliłam się z samochodu, ale nie chodziło w końcu o ładny wygląd tylko o zniwelowanie bólu. Postąpiłam z nogi na nogę, ruszając do przodu. Bolało jak cholera! Podtrzymywałam brzuch obiema rękoma, jakby to miało odjąć mi kilogramów do udźwignięcia i bólu. Jednak na nic się to nie zdało. Brzuch rwał mnie jak nigdy, a kolejne kroki były męką. Gdyby nie syn, poddałabym się.

Szłam pochylona jak staruszka, ani na chwile nie wypuszczając brzucha z objęć. Będąc w połowie drogi odwróciłam się, szukając Tomka wzrokiem, ale go nie było. Spojrzałam na brzuch i w duchu zaczęłam modlić się o dar, jakim było jego życie, chciałam, żeby trwało ono nadal, żeby Antoś był z nami już na zawsze, ale wtedy zgasł ostatni płomień nadziei. Na moich jasnych spodniach widniała ciemna strużka krwi. Serce mi stanęło…

Obudziłam się leżąc już na szpitalnej sali. Pierwsze co zarejestrowały moje oczy, to brzuch podpięty pod ktg. Poczułam ogromną ulgę. Mój dzielny synek dał radę i jest z nami. Z oczu trysnęły mi łzy szczęścia, ale wtem do pokoju wpadł rozsierdzony Tomek.

– Obudziłaś się? – popatrzył na mnie z czułością – boli cię? Poczekaj zawołam lekarza – i wyszedł nic mi nie mówiąc.

Chwilę później wkroczył ponownie do sali z lekarzem i pielęgniarkom.

– Panie doktorze, czy wszystko dobrze? – napadłam na niego od progu.

– W zasadzie to mieliśmy chwilowy kryzys, który został już zażegnany – jak to zażegnany? To wszystko?

– A to krwawienie? Skąd się wzięło?

– Takie krwawienia w drugim trymestrze mogą mieć różną przyczynę, może to wynikać ze złego położenia łożyska, niedoboru hormonów, stresu czy zmęczenia. Miała pani ostatnio jakieś spięcia?

Popatrzyłam na Tomka mającego kwaśną minę, oboje myśleliśmy o tym samym – jako rodzice się nie popisaliśmy.

– Trochę tak, to był bardziej nerwowy okres niż na początku ciąży – przyznałam, bo to w końcu lekarz, a każda informacja może być tą niezbędną.

– Zatem sądzę, że tu mamy przyczynę – widziałam, że szykował się do odwrotu.

– I co, to wszystko z państwa strony? Co jak to się powtórzy?

– Proszę pani, dostała pani leki rozkurczowe, dziecko jest monitorowane i stabilne, jemu życiu nic nie zagraża, pani również. Zrobiliśmy wszystkie podstawowe badania i nie podstaw do niepokoju. Zaraz przyjdzie pielęgniarka, by odpiąć ktg i dostanie pani wypis ze szpitala.

– Jak to? Tak od razu? – wtrącił się Tomek.

– A no co tu czekać? Stan pacjentki jest stabilny, zgłosi się jedynie w poniedziałek na kontrolę – tłumaczył. – Proszę państwa, my mamy przeludniony oddział, dodatkowo na weekendy jest tylko jeden lekarz dyżurujący, także do poniedziałku i tak by pani tu tylko leżała, a równie dobrze może pani leżeć w domu, prawda? – zapytał z naciskiem.

Pewnie, że mogłam! Tyle, że nie tak wyobrażałam sobie opiekę lekarską w naszym kraju.

– Dobrze, dziękujemy – powiedział szorstko Tomek, także niezadowolony z pomocy jaką nam udzielono.

Chwile potem personel medyczny wyszedł, a my zostaliśmy sami. Tomek podszedł do mnie, przystanął przy łóżku i bardzo delikatnie zapytał, czy na pewno wszystko w porządku. Potwierdziłam, bo jak miałam przeczyć słowom lekarza? Jedno mogłam potwierdzić, ból minął. Zaraz potem zjawiła się ta sama pielęgniarka wyplątując mnie z pasów i nie dłużej jak piętnaście minut później siedzieliśmy już w samochodzie odprawieni z kwitkiem. Szybko się z nami uwinęli, nie ma co.

– Może idź się połóż, a ja zrobię ci herbaty? – zapytał gdy ściągałam buty już w domu.

– Nie, muszę iść się najpierw wykąpać, bo czuje ten uporczywy szpitalny smród na sobie.

– Aha – skwitował lekko zmieszany – no dobrze, to idź.

– Pójdziesz ze mną? – zapytałam nieśmiało, a on był wyraźnie zaskoczony moją propozycją, ale postanowiłam się nie przejmować konwenansami i nie zważać na przeszłość. Chciałam dać szansę jemu, sobie i naszej rodzinie.

– Jasne – uśmiechnął się do mnie serdecznie – chodź – wziął mnie za rękę i zaprowadził do łazienki.

Staliśmy tam przed sobą jak para przed inicjacją. Wiele razy widzieliśmy się nago, ale bariera, która całkiem niedawno pomiędzy nami powstała, wprawiała nas w niepewność. Nie wiedziałam czym mam się tak po prostu rozebrać i wejść do tej wanny czy może poczekać na jego ruch. Z tej niewiedzy zaczęłam grzebać na półkach, wyciągając z nich olejki, a on odkręcił wodę, napuszczając ją do wanny. Popatrzyłam na niego wprawiona w rozbawienie, którego kurczowo się złapałam, bo brakowało go dzisiejszego dnia.

– No co? – spytał skonsternowany.

– Po prostu, no wiesz – nie wiedziałam jak mam to ubrać w słowa – nie wydaje ci się, że zachowujemy się trochę dziwnie? – roześmiałam się. Chciałam się śmiać.

– Trochę tak – przyznał – bo nie do końca wiem jak mam się zachowywać, wiesz?

– Normalnie – odpowiedziałam bez zastanowienia wyciągając ku niemu ramiona – potrzeba nam normalności.

Objął mnie i ucałował czubek mej głowy, a ja poczułam się o kilka ton lżejsza. Choć zostało nam tyle kwestii do wyjaśnienia, tyle spraw do omówienia, to całą sobą czułam, że od teraz wszystko będzie już tylko lepiej.

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1830 słów i 10353 znaków.

4 komentarze

 
  • dajsieuwiesc

    Dziękuję bardzo! :)

    8 kwi 2015

  • dajsieuwiesc

    Widzę doświadczenia ze służbą zdrowia mamy podobne... najgorzej jest trafić na nocny dyżur, gdy lekarz akurat sobie spał, to jak on się wtedy odgrywa za obudzenie go i jak opryskliwy jest, to nie ma na to słów. Niestety ilekroć jestem w jakimkolwiek szpitalu, odnoszę wrażenie, że większość lekarzy w naszym kraju mija się z powołaniem. Co innego jest, gdy idzie się do lekarza prywatnie, dlatego w tym momencie staram się unikać państwowej służby zdrowia, bo zamiast pomagać potrafią zaszkodzić, a i tak zanim się człowiek doczeka to zejdzie.  
    Co do rozdziału, to cieszę się, że się podobał i w przeciągu kilku dni postaram się dodać kolejny. :)

    4 kwi 2015

  • monia221128

    po poprzednim rozdoziale naprawdę myślałam, że ona poroni ale na szczęście dobrze się skończyło a nawiązując do służby zdrowia w polsce to przyznaje rację wiem to z własnego świadczenia patrzą jak tylko wsiąść kasę za wizytę w szpitalu a robią wszystko na chybcika i do domu bo nie ma miejsca albo weekend się zbliża i chcą mieć luzy na oddziale pozdrawiam i czekam na dalszy rozwój wydarzeń mam nadzieję, że dodasz szybko kolejny rozdział :)  ;)

    30 mar 2015

  • prf

    Wreszcie coś pozytywnego dzieje się w życiu bohaterki :) Super opowiadanie, czekam na kolejną część

    30 mar 2015