Kryzys cz.10

Otworzyłam oczy, będąc niebywale wypoczętą. Po prostu nie zdołałabym już przespać ani minuty dłużej. Słońce wdzierało się do mojego pokoju przez niedosłonięte zasłony. Przeciągnęłam się, leniwie ziewając pod nosem. Byłam szczęśliwa. Niebywale szczęśliwa. Byłam żoną, kochającego męża i matką najpiękniejszego chłopczyka, mojego maleńkiego, ukochanego chłopczyka. Wenflon utkwiony w prawym przedramieniu przypominał o wydarzeniach z przed dwóch dni. O minionym dniu, który pozwolił mi po raz pierwszy spojrzeć w te maleńkie, niebieskie oczka, chłonące każdy kawałek tak nowego świata. W tym dniu pierwszy raz przytuliłam rozwrzeszczane zawiniątko, ważące niecałe trzy kilo. Mojego synka, który w moich ramionach uspokoił się jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki. Pierwszy raz zobaczyłam nie łzy w oczach, a płacz mojego męża, co tylko dowodziło, jak doniosła to była dla nas chwila. Magiczny, niezapomniany i tak długo oczekiwany moment, stał się najpiękniejszą chwilą naszego życia. Od tej chwili byliśmy nie tylko małżeństwem, ale i rodziną. Mieliśmy syna, któremu daliśmy życie i którego od tej chwili będziemy wychowywać. Karmiłam go zaledwie kilka godzin temu, ale przez te kilka godzin snu, zdążyłam się za nim stęsknić. Był niesamowity i tak bardzo podobny do Tomka. Chciałam go zobaczyć.

– Siostro!

– Co się dzieje? – zapytała, będąc jeszcze w progu pokoju.

– Chciałabym, żeby siostra przyniosła mi mojego synka.

– Pani synka? – zapytała z niepewną miną.

– Tak. Chce, żebyście przynieśli mi Antosia.

– Ale – zacięła się bezradnie, zdezorientowana – to nie możliwe.

– Dlaczego?! – uniosłam się bezwiednie.

– Pani Kaju, pani się dobrze czuje? – była coraz bardziej zdenerwowana.

– Tak, jak najbardziej, chce tylko dostać moje dziecko – zaczynałam panikować, nie wiedząc co się dzieje.

– Nie mogę oddać pani Antosia, bo jego już tutaj nie ma.

– Jak to go nie ma?! – moje ciało momentalnie napięło się, jakby gotowe do ataku. Ona nie miała prawa odbierać mi mojego dziecka. Ono było moje! To mój syn!

– Pani podpisała… papiery pani podpisała.

– Jakie papiery do cholery?!

– To pani nie pamięta? – zapytała niepewnie, jakby niezręcznie jej było o tym mówić.

– Nie! – wrzasnęłam, pewnie budząc nie jedną pacjentkę, ale nie zważałam na to – chce zobaczyć mojego syna, natychmiast! – dorzuciłam, jakby to miało zdziałać cuda.

– Pani zrzekła się praw rodzicielskich na rzecz ojca dziecka i jego nowej partnerki.

– Ja… – pytanie uwięzło mi w gardle, bo przecież to niemożliwe, że walczyłam tak zacięcie o coś, co później oddałam. To niemożliwe, żebym pozbyła się własnego synka, nie ja!!!

– Pani Kaju…

– Oddawaj mi dziecko i nie łżyj! – krzyknęłam, podnosząc się z łóżka i idąc w jej stronę.

– Proszę się uspokoić – zdębiała totalnie, ale ja nie zamierzałam jej odpuścić. Choćbym ją teraz miała przeciągnąć za te blond kudły przez cały oddział, to jej nie odpuszczę! Nie oddam jej mojego syna!

– Doktorze! – krzyknęła, nie potrafiąc do mnie dotrzeć.

Już ją prawie miałam, gdy do sali wpadł ten zakłamany kaftanowiec.

– Co się tu dzieje?

– Pani Kaja nie pamięta, że oddała syna i domaga się…

– Nigdy nie oddałabym mojego syna – bezceremonialnie jej przerwałam, mówiąc bezkompromisowo.

– Ależ pani Kaju, proszę mnie posłuchać.

– Nigdy, rozumie pan?! Oddajcie mi moje dziecko, słyszycie?!

– Proszę się uspokoić i proszę się położyć.

– Nie! – krzyknęłam mu prosto w twarz.

– Siostro, diazepam dożylnie – wtedy to złapał mnie i wręcz siłą zawlókł na łóżko.

– Antoś – zaczęłam bezradnie go wzywać – oddajcie mi moje dziecko – krzyki coraz bardziej przypominały jęki, a później błagania. Poczułam jak moje ciało podskakuje na łóżku, jak gdyby ktoś próbował przywrócić mnie do życia. Ale to nic nie dawało. Tylko jedna jedyna rzecz trzymała mnie przy świadomości. Głos. Głos, który się do mnie przebijał zza światów. Głos Tomka, wykrzykujący moje imię. Słyszałam go coraz wyraźniej. Otworzyłam oczy i spojrzałam w twarz we mnie wpatrzoną, jego twarz. Przyciągnęłam go do siebie, wtulając się w te niosące ukojenie ramiona. Nadal byłam roztrzęsiona. Bezwarunkowo moja ręka zsunęła się na brzuch i to był moment w którym odetchnęłam, bo on ciągle był we mnie, a to wszystko było tylko bezsensownym snem. Mój oddech zaczął się nieco uspokajać, a myśli wracać na swoje tory. Wszystko było dobrze. No, prawie wszystko…

– Nie gniewasz się już na mnie? – zapytałam nadal szczelnie chroniona przez jego umięśnione ramiona. Ciekawe było to, że gdy ja wyglądałam jak marna wielorybia imitacja siebie, on nadal olśniewał swoją posturą. – Tomek – powiedziałam, gdy zignorował moje pytanie. Wtedy podniósł na mnie wzrok przepełniony smutkiem. Nie tyle żalem czy pretensjami, ale smutkiem. Był przygnębiony. Zrezygnowany. A chyba żadne z nas już nie wiedziało jak to naprawić. Tylko tym razem, to ja byłam bardziej winna niż on.

Leżałam nadal w niego wtulona, nie pozwalając, by mnie odepchnął. Na moje szczęście, chyba przestraszył się widząc mnie przerażoną snem i pomimo urazy, którą do mnie żywił, nie odtrącił mnie. Leżeliśmy teraz i nie odzywaliśmy się do siebie. Cisza mi ciążyła, ale nie wiedziałam co jeszcze mogę mu powiedzieć. Po raz kolejny powtarzać, że to nie moja wina? Przeprosić po raz kolejny za coś, czego nie zrobiłam? Może i to by coś dało, ale nie zamierzałam się powtarzać. Odtwarzałam sobie w myślach tamtą sytuację i naprawdę nie miałam sobie nic do zarzucenia. Poszłam na spotkanie z Arkiem, przywitaliśmy się, usiedliśmy i zamówiliśmy picie. On kawę, a ja czekoladę z bitą śmietaną, na którą miałam szaloną ochotę. Wszystko było normalnie. Zwyczajne spotkanie dwojga znajomych. On zapytał co tam u mnie, ja natomiast o to, jak jego wyjazd i jak odnajduje się w stolicy. Zwykłe pogaduchy. Oddałam mu później telefon, a on zapytał o to, jak się czuję.

– Dziękuję, bardzo dobrze – uśmiechnęłam się do niego życzliwie, wspominając jak ten mały kaskader fika już w moim brzuchu. Pogładziłam przy tym brzuch, nieco się rozczulając.

– Mógłbym? – w pierwszym momencie nie załapałam o co mu chodzi, ale wskazał oczami na brzuch.

– Jasne – nie widziałam w tym nic niestosownego. Przecież ludzie zachowują się tak w stosunku do ciężarnych.

Przysunął się krzesłem do mnie i bardzo delikatnie musnął dłonią brzuch. Mały wyczuwając zainteresowanie swoją osobą, kopnął mnie tuż pod pępek. Zaczęłam szczerzyć się jak głupia. Zawsze tak miałam, gdy Antoś dawał mi znać, że jest.

– Daj – w przypływie przepełniającej mnie czułości chwyciłam jego rękę i nakierowałam na miejsce, gdzie dało wyczuć się wyczuć ruchy małego.

– Niesamowite – powiedział ze wzrokiem utkwionym w brzuchu.

– To prawda – przytaknęłam cała w skowronkach. Patrzyliśmy chwilę na siebie, uśmiechając się ze zrozumieniem.

– Spodziewam się, że to byłoby sporym nadużyciem, ale coś byś powiedziała, gdybym zrobił to? – i pocałował mnie!

Zerwałam się prawie natychmiast na nogi, stając przed nim niemalże na baczność. Popatrzyłam w popłochu czy ktoś zwrócił na nas uwagę, czy też nie, zrzucając to na karb zakochanej pary. Przeczesałam całą restaurację wzrokiem i zamarłam. Na progu stał Tomek. Co za durna, bezsensowna sytuacja! Jak z jakiegoś taniego romansidła. Spojrzałam ze wściekłością na Arka, a ten uśmiechnął się tylko do mnie i powiedział:

– Warto było – pokazałam mu środkowy palec i zabierając torebkę po prostu zwiałam.

Tomek prawie całą drogę się do mnie nie odzywał, tłumacząc, że załatwimy to w domu. Niechętnie przytaknęłam. W domu jednak wyjaśniliśmy sobie niewiele. Stanęło na tym, że z wrogim nastawieniem położyliśmy się spać, a teraz się do mnie nie odzywał. Byłam w stanie zrozumieć, że jest urażony, ale nie chciałam żyć w takim zawieszeniu. To nie było dla mnie dobre.

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1454 słów i 8365 znaków.

2 komentarze

 
  • dajsieuwiesc

    To, że na tym portalu nic nie publikowałam, to nie oznacza, że na blogu nic się nie pojawiało.

    30 sty 2015

  • Pjjjoonaaa

    No po tylu miesiacach w koncu napisalas cos. Co sie stalo ze taka zmiana?

    30 sty 2015