Klątwa miłości cz.4

Chantelle zbudziła się bladym świtem. Mimo że poprzedniego dnia poszła późno spać, to czuła się wypoczęta. Zawsze kiedy spała u Ashley miała spokojny sen. Nie zakłócił go nawet wczorajszy incydent z Philipem. Przyjaciółka mieszkała w spokojnej dzielnicy z dala od wielkomiejskiego hałasu. Ona ze względu na miejsce pracy musiała mieszkać w centrum, gdzie zwykle jej porannemu wstawaniu towarzyszył hałas pędzących po ulicach samochodów. Przyzwyczaiła się już do tego, ale w duchu przyznała, że mieszkając w takim miejscu jak Ash czułaby się szczęśliwa. Cisza, spokój. Czego chcieć więcej? Ale nie można mieć wszystkiego.  
Jej rodzice od których wyprowadziła się kilka lat temu mieszkali w domu z ogródkiem kilkanaście przecznic dalej od jej mieszkania. Jeżeli by tylko mogła nie wyprowadzałaby się, ale z drugiej strony chciała się usamodzielnić i zacząć żyć na własny rachunek. W rodzinnym domu także był spokój i cisza tak jak u Ashley. Ze względów praktycznych wynajęła mieszkanie w centrum miasta, skąd miała bliżej do szpitala w którym pracowała. Zostając w domu musiałaby poświęcić mnóstwo czasu na dojazd do pracy. Na pewno nie uniknęłaby stania w korkach. Dlatego wolała tego uniknąć. Rodzice z domu mieli bliżej do pracy.  
Michael Green był cenionym w mieście, a nawet w stanie neurochirurgiem. Kilka lat temu ze swoim przyjacielem z czasów studenckich założył prywatną klinikę, która teraz była jedną z najlepszych. Jej ojciec miał wiele znajomości w branży medycznej, ale Chantelle nie chciała korzystać z jego protekcji. Pragnęła do wszystkiego dojść sama, a nie liczyć na jakieś przywileje dzięki jego pomocy. Był z niej dumny, gdy kilka miesięcy temu otrzymała dyplom fizjoterapeuty. To było jej marzenie i miała nadzieję, że będzie pracować w tym kierunku. Zrobi wszystko, żeby tak było.  
Jej matka Elena nie miała nic wspólnego z medycyną. W Salt Lake City, swoim rodzinnym mieście zaraz po studiach pracowała jako przewodnik wycieczek krajowych. Często wyjeżdżała do różnych miast oprowadzać turystów. Kochała swoją pracę, dzięki której spotykała wielu ciekawych ludzi. Na jednym z takich wyjazdów jej rodzice się poznali. Kiedy Chantelle pytała kiedyś w jakich okolicznościach się poznali jej matka zawsze się śmiała, że to było banalne. „Wpadliśmy na siebie w kawiarni. Twój ojciec w ramach przeprosin zaproponował mi kawę i tak to się zaczęło”. Chantelle nie wypytywała więcej. Nie musiała. Zawsze patrząc na rodziców widziała w ich oczach błysk. Wciąż byli w sobie szaleńczo zakochani.  
Dla ojca matka opuściła swoje rodzinne miasto i przeprowadziła się do Phoenix. Teraz już nie była przewodnikiem, tylko właścicielką biura podróży. Nadal robiła to co kochała i to samo jej przekazywała od najmłodszych lat: żeby spełniała swoje marzenia.  
Chantelle powoli zeszła z łóżka i przeciągnęła się. Spała w sypialni rodziców Ashley. Przyjaciółka od śmierci rodziców nic tu nie zmieniała, bo czuła, że nie powinna. Chantelle rozejrzała się uważnie i doszła do wniosku, że nie potrzeba nic tu zmieniać. Może tylko  pomalować ściany, żeby odświeżyć i rozjaśnić to pomieszczenie. Naomi Jones miała doskonały gust i wszystko w tym pokoju do siebie pasowało. Podeszła do dużej szafy, w której wczoraj powiesiła sukienkę. Rozłożyła ją na łóżku. Obok położyła swą śnieżnobiałą marynarkę. Patrząc na słoneczną pogodę za oknem można było przypuszczać, że nie będzie ona potrzebna. Chantelle jednak wiedziała, że to mogą być pozory. Mimo słońca mogło być chłodno. Kończył się wrzesień, a wraz z nim lato.  
Była pewna, że wszyscy jeszcze spali po wczorajszej imprezie. Ona i Tracy zostały u przyjaciółki na noc, w końcu nie pierwszy raz tak było. Jak były małymi dziewczynkami, często jedna nocowała u drugiej.  
Chantelle postanowiła się jeszcze nie ubierać, tylko zejść na dół. Schodząc po schodach usłyszała ciche chrapanie. To była Tracy, która spała na kanapie i żadnym sposobem nie można było jej dobudzić. Tracy nigdy nie wylewała za kołnierz i najczęściej to skutkowało tym, że następnego dnia miała kaca. Chantelle przeszła obok niej i weszła do kuchni. Wczoraj gdy wszyscy goście opuścili dom, ona i Ash razem z Dave'em przenieśli wszystko do kuchni i dlatego teraz panował tu taki bałagan. Blondynka postanowiła posprzątać. W końcu to były jej urodziny. Jak sobie założyła tak też zrobiła. Wszystkie naczynia znalazły się w zmywarce, a śmieci w workach. Pozostało jej tylko pozamiatanie. Już brała szczotkę do ręki, gdy usłyszała jakiś łomot,  a potem przekleństwo.  
– Cholera!
Uśmiechnęła się do siebie, bo domyśliła się co się stało. Wyjrzała do salonu. Nie myliła się. Ten hałas spowodowała Tracy, która spadła z kanapy na podłogę. Powstrzymała śmiech, bo rudowłosa wyglądała jak siedem nieszczęść: rozczochrane włosy, podkrążone oczy i pognieciona sukienka. Chantelle była pewna, że przyjaciółka nie podzielała jej nastroju.  
– I z czego się tak cieszysz? – spytała Tracy wstając z podłogi. Zakręciło jej się w głowie i poczuła się tak jakby ktoś w nią walił młotem. – O matko! Jak mnie dyńka nawala.
– Mamy kacyk? – Chantelle weszła do kuchni. Chwilę potem dołączyła Tracy. Do tego czasu blondynce udało się pozamiatać podłogę.  
– Kacyk? Raczysz żartować! To Kac Gigant. W życiu takiego nie miałam. – Usiadła za stołem. Głowa tak jej ciążyła, że upadła na blat. – Potrzebuję czegoś co by mnie podniosło na nogi.  
– Może kawy? – spytała Chantelle.  
– Chyba cię ozłocę. Tylko mocnej, takiego szatana. Nie patrz tak na mnie. Wiem co powiesz: trzeba było wczoraj pomyśleć, a nie się tak uwalić.  
Twarz Chantelle rozjaśnił uśmiech gdy patrzyła na przyjaciółkę. W międzyczasie włączyła ekspres do kawy.  
– Ja nie miałam zamiaru nic takiego powiedzieć.
– Ale pomyślałaś. Dobrze cię znam. Nic na to nie poradzę, że nie jestem taka Panna Porządnicka jak ty. Nawet na własnych urodzinach nie zaszalałaś.  
– Za to ty piłaś za mnie i za siebie.  
Tracy jakimś nadludzkim wysiłkiem podniosła głowę i spojrzała na blondynkę.  
– Wiedziałam, że będziesz mi to wypominać. – Kolejny raz tego dnia złapała się za głowę, gdy odezwał się brzęczyk ekspresu. – O matko i córko! – jęknęła. – Czy to cholerstwo musi tak hałasować?
– Dzisiaj jesteś szczególnie wyczulona na wszystkie dźwięki – stwierdziła Chantelle stawiając przed nią filiżankę kawy. – Jutro wszystko wróci do normy.  
Czując aromat gorącej kawy Tracy oprzytomniała. Jakby wstąpiła w nią nowa energia. Od razu wzięła łyk kawy. Chantelle nawet nie zdążyła jej ostrzec, że jest gorąca. Po chwili usłyszała przekleństwo przyjaciółki.  
– Do diabła! Ale gorąca! Spiekłam sobie język. Teraz już nikt mi nie powie, że mam niewyparzony.
Wzięła następny łyk. Tym razem wolniej,  nie tak łapczywie. Chantelle także nalała sobie kawy. Ona piła lżejszą, z łyżeczką cukru i odrobiną mleka. Usiadła naprzeciw przyjaciółki.
– Lepiej trochę? – spytała z troską.  
– O tak – przyznała Tracy. – Tego mi było trzeba. Takiej kawy. Ona jest nawet lepsza niż seks.  
– Polemizowałabym. – Obie dziewczyny usłyszały głos za swoimi plecami.  
To była Ashley. Wkroczyła do kuchni uśmiechnięta i zarumieniona.  
– Oho – odezwała się Tracy. – W twoim głosie wyczuwam aluzję co do tego co się działo dzisiejszej nocy w twojej sypialni. Nie mylę się? – Ashley tylko niewinnie się uśmiechnęła co dla Tracy było potwierdzeniem. – Może zdradzisz parę pikantnych szczegółów? Podziel się z koleżankami.
– Tracy! – wtrąciła się Chantelle karcąc ją jak małą dziewczynkę, która już dawno przestała być. – Nie wypada wypytywać o takie intymne sprawy nawet siostry, którą przecież Ash dla nas jest. Są pewne granice i ty je przekroczyłaś. Mówisz jakbyś była jakaś niewyżyta.  
– No wiesz... – Tracy wypiła kolejny łyk kawy. Na spodzie filiżanki zostało  niewiele czarnej używki. – Może rzeczywiście tak jest. Nie narzekam na nadmiar seksu jak niektórzy. U mnie w tych sprawach już dawno zastój jak cholera.  
Gdy tylko skończyła mówić do kuchni wszedł Dave. Widać było, że był zaspany. Miał potargane włosy,  a na sobie tylko bokserki.  
– Cześć dziewczyny – przywitał się po czym podszedł do Ashley i pocałował ją w policzek. – Obudziłem się a ciebie nie było. Nie rób tak więcej! Chcę zawsze budzić się obok ciebie – szepnął do jej ucha.
– Co tam szepczecie gołąbeczki. – Tracy odstawiała pustą filiżankę na bok. – Nie wiecie, że w towarzystwie nie ma sekretów?  
– Nie interesuj się tak! Już ci mówiłam. – Kolejny raz tego ranka Chantelle musiała przywołać ją do porządku.  
Dave stanął przy blacie kuchennym  i nalał sobie oraz swojej dziewczynie kawy. Gdy postawił przed Ashley filiżankę zauważył dezaprobatę w jej oczach.  
– O co chodzi? Zrobiłem coś nie tak? – zapytał.
– Nic, tylko... – zaczęła Ashley. – Mógłbyś się ubrać, a nie paradować przed dziewczynami na golasa?
– Ash, nie przesadzaj! – od razu głos zabrała Tracy. – Przecież ma na sobie gacie. Co innego gdyby był bez...  
Chantelle znowu zgromiła wzrokiem rudowłosą. Czasami już nie miała do niej sił.  
– Wybacz jej – rzekła do Dave'a. – Ona jeszcze nie wytrzeźwiała po wczorajszym i gada od rzeczy. Jeszcze ma w sobie kilka promili alkoholu.
– Za to ty Panna Porządnicka już przynudzasz. Znowu wymawiasz mi, ile to wczoraj wypiłam. Już jestem zwarta i gotowa. Jestem trzeźwa jak niemowlę. – Raptownie wstała i to nie był najlepszy pomysł. Miała zawroty głowy i musiała opaść na krzesło. – O mamuniu!
– Nawet mamunia ci tu nie pomoże – stwierdziła Chantelle. – Nie ma mowy, żebyś dzisiaj siadała za kółkiem.  Dobrze, że wzięłam ze sobą prawko.  
– Jak zwykle o wszystkim pomyślałaś – odgryzła się Tracy. – Panna Porządnicka nawet zerwała się świtem, żeby posprzątać.  
– Nie musiałaś – odezwała się Ashley dopijając swoją kawę i podając filiżankę Dave'owi, żeby wstawił ją do zlewu.  
– Ale chciałam – odparła Chantelle. – Nie powinnaś zostawać z tym bałaganem sama. Tak mogłam się odwdzięczyć za wspaniałe przyjęcie.  
– A mi jak się odwdzięczysz? – zapytała Tracy wciąż podpierając ciężką głowę. Kawa tylko na chwilę postawiła ją na nogi. Znowu czuła się okropnie. Miała Kaca Wszechczasów.  
– Odstawię cię do domu, a potem pojadę do pracy. Mam na popołudnie. Wieczorem przyprowadzę ci samochód. Jutro dopiero odbiorę swoje z warsztatu.  
Przez chwilę nastała cisza, którą przerwała Ashley.
– Nie boisz się iść do pracy? Chodzi mi o Philipa. Wciąż razem pracujecie. Taka sytuacja jak wczoraj może się powtórzyć. Oby nie, ale martwię się o ciebie. Nie każdy może cię obronić.
– Ashley. – Uśmiechnęła się Chantelle. – Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Znajdę rozwiązanie tej sytuacji.  

***

Jason już był spóźniony. Nie lubił tego. Zawsze o czasie zaczynał pracę, ale przez Sidney i jej głupie pomysły z nocowaniem musiał zmienić swoje plany. Gdyby nie nocowali u Faith nie musiałby prosić swojego przyjaciela, Matta Greya, z którym prowadził szkółkę jeździecką, żeby odwołał jego dzisiejsze poranne zajęcia. Miała nadzieję, że jego klienci nie będą zawiedzeni. Zdarzyło mu się to po raz pierwszy w życiu i miał nadzieję, że ostatni. Jace był znany z tego, że był punktualny i słowny. Poważnie podchodził do swojej pracy, która jednocześnie była jego pasją. Sidney tego nie rozumiała albo nie chciała. Powoli zaczynało do niego docierać, że dziewczyna była egoistką. Tylko ona i jej sprawy były ważne jego spychając na drugi tor. Postanowił z nią jak najszybciej porozmawiać. Tak dłużej być nie mogło.  
Czekając przy samochodzie przed domem Faith zerknął na zegarek. Wyszedł kwadrans wcześniej bo Sidney powiedziała, że niedługo wyjeżdżają. To „niedługo” trwało już pół godziny, a on stała przy samochodzie jak jakiś skończony kretyn. I tak się czuł. Sid miała zamienić z Faith tylko kilka słów zanim wyjadą i dlatego kazała mu poczekać przy aucie. Te „kilka słów” zamieniło się w kilkanaście a nawet kilkadziesiąt. Kolejny raz spojrzał na zegarek i właśnie w tej chwili wyszła Sidney.  
– Jedziemy!
Nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem tylko od razu wsiadła na miejsce pasażera.  
Co to miało być do cholery, pomyślał Jace wyprowadzony z równowagi.  Wyjeżdżając z posesji Faith przyszło mu do głowy, że to jest idealna okazja, żeby porozmawiać o ich związku. Już otwierał usta, żeby to zaproponować gdy Sidney rzuciła:
– Zatrzymaj się. Muszę poprawić makijaż.
Jace tylko przewrócił oczami, ale spełnił jej prośbę, a raczej rozkaz. Podczas gdy Sidney patrzyła w lusterko zajęta sobą, on zaczął obserwować okolicę i zauważył, że zatrzymał się naprzeciwko domu, który wczorajszego dnia obserwował. Przy jego bramie stało czerwone audi. Nagle z domu wyszły dwie kobiety i szły w kierunku ulicy. Gdy znalazły się przy samochodzie zamurowało go. Jedna z nich była tą, którą wieczorem zauważył. Ale dopiero teraz w świetle dnia dostrzegł jej urodę, bez grama makijażu na twarzy. Nawet nie był jej potrzebny. Na drugą kobietę nie zwrócił uwagi. Jego oczy były wpatrzone w blondwłosą. Była olśniewająco piękna, a gdy spostrzegł uśmiech  i jej błękitne oczy stwierdził w duchu, że to anioł. Długo jeszcze nie mógł dojść do siebie, chociaż samochód do którego wsiadły  odjechał już ponad dziesięć minut temu. Nie mógł zrozumieć, jak mógł być zauroczony jakąś obca kobietą, skoro miał dziewczynę. Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło.  
Do rzeczywistości przywrócił go głos Sidney.  
– Czego stoisz? Jedź!
Jace uruchomił silnik i włączył się do ruchu. Wyparł z głowy postać nieznajomej, chociaż to było trudne. Do domu Sidney było kilka kilometrów, więc uznał, że to doskonała okazja do rozmowy.  
– Musimy porozmawiać – rzekł zerkając na nią z ukosa.
– O czym?
– O nas. Tak jak jest nie możemy dalej funkcjonować.  
– Ale o co ci chodzi?  
Jace'a zamurowało. Czy ona nie widziała, że ostatnio źle działo się w ich związku? Kiedyś mieli wspólne sprawy, problemy, które starali się rozwiązać. A teraz? Oddalili się od siebie. Niby byli razem, ale tak jakby osobno.  
– Sid, nie...
– Nienawidzę, kiedy mnie tak nazywasz – wybuchnęła.  
– Kiedyś lubiłaś.  
– To było kiedyś, a teraz streszczaj się. Wiesz, że jestem bardzo zajęta a ty mi zawracasz głowę jakimiś głupotami.  
– Głupotami?! Nasz związek to dla ciebie głupota? A źle się w nim dzieje. Nie widzisz tego?
– A co mam widzieć? Chyba masz jakąś paranoję! Jest dobrze tak jak jest. A ty szukasz problemów tam gdzie ich nie ma.  
Miał coś jeszcze powiedzieć, ale  w tej chwili odezwał się jej telefon,. Wygrzebała go z torebki.  
– Mam dużo pożyteczniejsze sprawy niż rozmowa z tobą, która do niczego nie prowadzi.
Jace zacisnął ręce na kierownicy i nie odezwał się ani słowem przez całą drogę. Był zszokowany zachowaniem swojej dziewczyny. Chciał ratować ten związek, ale jeżeli tak dalej pójdzie, jeżeli nic się nie zmieni, to nie będzie już czego ratować.  

***

Chantelle wiedziała, że podjęła słuszną decyzję. Dla innych mogło się wydawać, że była lekkomyślna, ale gdyby wiedzieli co było powodem jej odejścia z pracy, na pewno by ją zrozumieli. Nie chciała nikomu mówić o zachowaniu Philipa, tak samo jak już nie chciała widzieć tego mężczyzny na oczy. Sytuacja w jakiej się znalazła była trochę podobna do sytuacji Ashley. Ona nie mogła pozwolić, żeby to zaszło tak daleko. Trzeba było działać póki nie było za późno.  
Spakowała swoje ostatnie rzeczy do kartonowego pudła i już miała wychodzić, gdy w drzwiach natknęła się na ubranego w lekarski kitel Philipa. Myślała, że uda jej się uniknąć spotkania z nim. Pomyliła się. Miała pecha.  
– Mogę z tobą porozmawiać? – spytał zastępując jej drogę.
– Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli o czym – odrzekła.  
Nie zważając na jej ostatnie słowa Philip rzekł:
– Chciałbym cię przeprosić za to, co się wczoraj wydarzyło. Nie wiem co mnie napadło. To się już nigdy więcej nie powtórzy.
– Bądź pewien, że się nie powtórzy. Nie będziesz miał takiej okazji. Nikt ci nie powiedział, że odeszłam z pracy?
– Co? – Zrobił krok w jej kierunku tym samym odsuwając się od drzwi. Chantelle cofnęła się. – Nie możesz! Nie możesz odejść, rozumiesz?!  
– Mogę i to właśnie robię. Nikt mnie przed tym nie powstrzyma. Zniknę ci z oczu i już nie będziesz miał szansy zachować się w taki sposób w jaki zachowałeś się wczoraj. Cieszę się, że nie będę musiała oglądać twojej twarzy. Cieszę się, że znikniesz z mojego życia.  
Wykorzystując zaskoczenie Philipa szybko wyszła zanim mężczyzna zdążyłby ją zatrzymać. Cooper długo jeszcze stał w bezruchu. Nie wyobrażał sobie dnia, że nie mógłby jej widywać. Zacisnął pięści.
– Mylisz się Chantelle. Nigdy nie zniknę z twojego życia. Nigdy!

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3156 słów i 17725 znaków.

6 komentarzy

 
  • claire

    Dawaj szybko kolejną część :)

    29 lis 2015

  • mili

    Podejrzewam, że będzie tak jak w poprzednim opowiadaniu, tylko głowni bohaterzy inni.. a szkoda..

    29 lis 2015

  • Wiktor

    Witaj!!!. Podoba mi się Twoje następne opowiadanie. Pozdrawiam Wiktor

    29 lis 2015

  • kamila12535

    Świetne :) znów nie normalny człowiek ...ciekawa jestem co tym razem się stanie w opowiadaniu :)

    28 lis 2015

  • królowaja:3

    Uuuuuuuu kolejny psychol :D

    27 lis 2015

  • Kamilka889

    Świetne

    27 lis 2015