Introwertyczka cz. IV

No i wróciłam! Podczas przerwy od twórczości pojawiło się pare nowych pomysłów, które postaram się jakoś wcisnąć do fabuły. Mam do Was taką małą prośbę o jakąś okrągłą liczbę komentarzy (i nie mam na mysli zera) w ramach prezentu urodzinowego. c; Buziaki i miłej lektury. w_w

4. Początek roku szkolnego – pierwszy września. Chyba nikt nie lubi tego dnia, w którym nawet jasno świecące słońce przygnębia, a idealnie błękitne niebo denerwuje swą nieskazitelnością i brakiem chociaż jednej chmurki. Koniec z wolnością, jaką dawały wakacyjne popołudnia. Koniec z czytaniem do rana i brakiem snu. Koniec z długimi spacerami donikąd.
Podskakiwałam w pośpiechu na prawej nodze, jednocześnie próbując założyć czarne, ażurowe rajstopy i skompletować resztę garderoby. Oczywiście, nie mogło się to szczęśliwie skończyć, nie w moim przypadku. Gdy po raz enty tego poranka pokonywałam trasę łózko – szafa, potknęłam się o jedną z książek, leżących na podłodze i z donośnym hukiem upadłam na drewniane panele. Nawet nie zdążyłam krzyknąć, bo wszystko stało się zdecydowanie zbyt szybko. Znikąd do pokoju wparował Kuba, z przerażeniem wymalowanym na kanciastej twarzy i ścierką w ręku. Zastał mnie leżącą na podłodze, zaplątaną w rajstopy, a do tego z mokrymi włosami. Po prostu cudownie. Scena niemal jak z taniego, amerykańskiego sitcomu, brak tylko śmiechu publiczności.
- Jezus Maria! Toni, nic się nie stało? – Zapytał od razu mój troskliwy braciszek.
- Jeszcze żyję, jak widać. – Mruknęłam w odpowiedzi i zaczęłam się zbierać z podłogi. Widząc, że nic mi nie jest i nie ma potrzeby zeskrobywania resztek mojego ciała z podłogi, opuścił pokój w trybie natychmiastowym, nie zamykając za sobą drzwi. Westchnęłam tylko na ten brak poszanowania cudzej prywatności i skierowałam się do łazienki, zabierając przy okazji ubrania.
     Dziesięć minut porannej toalety i byłam gotowa do wyjścia. Stałam jeszcze chwilę przed lustrem, patrząc w swoje odbicie, dumna z efektu jaki udało mi się uzyskać w tak krótkim czasie. Niesforne czekoladowe loki opanowałam za pomocą wsuwek i lakieru do włosów, nałożyłam dyskretny makijaż w postaci jasnoróżowej szminki i tuszu do rzęs. Założyłam beżową sukienkę o prosty kroju, lekko rozkloszowaną u dołu, czarne czółenka i delikatną, złotą bransoletkę, którą kilka lat temu dostałam od mamy na urodziny.
- No, nie jest najgorzej. – Stwierdziłam z uznaniem, strzepując z ramienia niewidoczny pyłek. Jeszcze tylko odrobina perfum na nadgarstki i szyję.
- Długo ci się zejdzie? Bo zaraz musisz wychodzić. – Zza drzwi dochodził przytłumiony głos Jakuba. Ostatni rzut oka na fryzurę i z łazienki pognałam z powrotem do siebie. Zgarnęłam najpotrzebniejsze drobiazgi do niewielkiej torebki, którą przewiesiłam przez ramię. Założyłam czerwony trencz i odpuszczając sobie śniadanie, niemal wybiegłam z mieszkania, na pożegnanie jedynie krzycząc:
- Wychodzę! Wracam za trzy godziny! – I już mnie nie było.
     Do szkoły wpadłam zdyszana i cała czerwona na twarzy. Zapewne idealnie zlewałam się ze swoim płaszczem. Po tym niefortunnym zdarzeniu pod drzwiami mieszkania zapał do ćwiczeń i poprawiania kondycji jakoś szybko wygasł. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu i z irytacją stwierdziłam, że zostało mi jeszcze kilka dobrych minut do rozpoczęcia uroczystości z przemówieniami i całą resztą tych bezsensownych pierdół.  
Postanowiłam poszukać Franka, który powinien się już gdzieś tutaj kręcić. Skierowałam się w stronę ogromnej hali sportowej, której dumnym posiadaczem było moje liceum. Na korytarzach nic się nie zmieniło od czerwca. Ten sam obrzydliwie żółty kolor ścian, przyprawiający o mdłości i chyba tylko w teorii czyste podłogi. Cóż, nie było to miejsce zachęcające do zdobywania nowej wiedzy i poznawania świata.
Po drodze przed oczami mignęło mi parę znajomych twarzy, ale nie zatrzymałam się, żeby zamienić z kimkolwiek słowo. W końcu dotarłam do celu. Tutaj też się nic nie zmieniło – wciąż panował niebieski i biały. Wielka hala, zazwyczaj podzielona na trzy sektory, była jedynym miejscem zdolnym pomieścić wszystkich uczniów, którzy tworzyli całkiem sporych rozmiarów tłok. Rozejrzałam się, ale nigdzie nie dostrzegłam znajomej blond czupryny.  
- No jak pech, to pech. – Mruknęłam pod nosem. Poprawiłam paseczek od torebki, wzięłam głęboki wdech i zaczęłam się przeciskać przez barwny tłum złożony z moich rówieśników.  
Nawet nieźle mi szło, jednak ta praca w restauracji na coś się przydała. Obcasy może nieco utrudniały sprawę, ale nie z takimi problemami już sobie trzeba było radzić. Udało mi się przepchać do trybun, gdy z głośników dał się słyszeć skrzekliwy głos wicedyrektora – wiecznie ulizanego, starego kawalera z łysiną i sterczącym mięśniem piwnym. Po szkole od lat krążą plotki, że podobno wciąż mieszka z mamą.
- Uczniowie, proszę zająć miejsca na trybunach i zachować ciszę. – jego słowa nie przyniosły zamierzonego skutku, zapanował tylko jeszcze większy chaos.
     W oddali dostrzegłam jedno wolne miejsce, więc ruszyłam w jego kierunku. Wspięłam się po schodach i z triumfem usiadłam. Dopiero po czasie zorientowałam się obok kogo, niestety.
- O, cześć. – W moich uszach rozległ się słodki jak miód głos Karoliny. Momentalnie cała zesztywniałam, a serce zaczęło pompować krew ze zdwojonym tempem. Dlaczego zawsze mnie to spotyka, no dlaczego?! – Wysłałam pretensję do jakieś kosmicznej siły, którą oskarżałam o swój marny los. Przełknęłam ślinę i odwróciłam się do ukochanej mojego przyjaciela, która chyba nie odwzajemnia jego uczuć.
- Hej. – Odparłam słabym głosem i posłałam jej uśmiech, który, mam nadzieję, wcale nie sprawiał wrażenia sztucznego.
-Jak ci minęły wakacje, Toni? – też się do mnie uśmiechnęła, ukazując rząd idealnie równych, białych zębów.
Dlaczego ona się do mnie odzywa? – W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Jedna z popularniejszych i najładniejszych dziewczyn w całej szkole. Cholerny, chodzący ideał. Coś musi być na rzeczy…
- No… Dobrze. Całkiem fajnie. – Odpowiedziałam wymijająco. Na szczęście ona już się odwróciła do swoich równie perfekcyjnych przyjaciółek.
     Z torby wyciągnęłam telefon i napisałam do Franka wiadomość sygnalizującą kłopoty. "Orzeł atakuje, pomocy! A tak w ogóle, to gdzie się podziewasz?” – Kliknęłam ‘wyślij’ i oczekiwałam w miarę szybkiej reakcji ze strony przyjaciela.  
     Karolina była nieskazitelna pod każdym możliwym względem. Zawsze miła, uśmiechnięta i chętna do pomocy. Inteligentna i zabawna. Dobrze wychowana no i oczywiście prześliczna. Miała twarz w kształcie serca, urocze dołeczki w policzkach, długie falowane włosy w kolorze miodowego blondu. Była wysoka i smukła. Zawsze z ogonkiem składającym się z kilku najbliższych przyjaciółeczek i potencjalnych następców Franka. Zastanawiałam się jakim cudem nie trafiła jeszcze na żaden wybieg albo sesję zdjęciową. No ale może pisane jest jej coś bardziej ambitnego niż pozowanie do zdjęć i prezentowanie najnowszych kolekcji.  
     Moje przemyślenia przerwał dźwięk zwiastujący przyjście sms ’a. "Coo?” – brzmiała jego treść. Matko, co za tępy człowiek, nie byłam w stanie powstrzymać przewrotu oczami. "Co ty filmów szpiegowskich nie oglądasz? Karolina siedzi obok mnie, co robić?” – natychmiast odpisałam. Gdzieś w tle słychać było głos szanownej pani dyrektor, która po raz kolejny, jak co roku, odczytywała tę samą mowę, nie zwracałam jednak na niego większej uwagi.
"Postępuj zgodnie z planem. Widzimy się popołudniu” – odczytałam dosłownie po minucie czekania. No to teraz się zacznie. Trochę się stresowałam, bo w moim mniemaniu pomysł Franka był absolutnie niedorzeczny, a jego wykonanie powierzone mnie świadczyło o jego głupocie i całkiem możliwej niepoczytalności. Ja na miejscu Karoliny bym się bała.
     Westchnęłam rzewnie, użalając się nad swoim nędznym losem. Czekając aż uroczystość dobiegnie końca, zaczęłam liczyć szczebelki w drabinkach umieszczonych po drugiej stronie sali. Gdy doszłam do trzystu dwudziestu siedmiu, usłyszałam magiczne:
- A teraz możecie się rozejść do klas.
     Wszyscy uczniowie poderwali się z miejsc, a ja stwierdziłam, że to dobry moment na rozpoczęcie manewrów bitewnych. W końcu na wojnie i w miłości wszystkie chwyty są dozwolone, a przynajmniej tak słyszałam. Zebrałam się w sobie i złapałam wybrankę serca przyjaciela za ramię.
- Wydaje mi się, że musimy pogadać. – Powiedziałam, gdy się do mnie odwróciła.

LittleScarlet

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1557 słów i 8948 znaków.

9 komentarzy

 
  • Avenra

    Wciąga :)

    7 cze 2014

  • Kubolo

    Nie ogarniam, dlaczego dopiero teraz to przeczytałem. :sad: Ciekawe opowiadanie i czytam z takim zapałem, że nie mogę się doczekać, co będzie dalej i uciekam wzrokiem na dół do dialogów. Świetnie dozowane, nie wywalasz wszystkich faktów i scen od razu. Bardzo mi się podoba. I zaledwie garstka błędów, co zasługuje na wielkiego plusa. Weny życzę i spóźnione wszystkiego najlepszego. :jupi:

    3 maj 2014

  • Ciafu

    Aha... xD A więc - sto lat :D !!!

    28 kwi 2014

  • LittleScarlet

    Nic nie spóźnione, bo to dopiero dzisiaj, ale dałam z wyprzedzeniem, bo znając siebie, wiedziałam, że nic sensownego w dwa dni nie napiszę. Ha! Taka jestem  "sprytna". Ale dziękuję bardzo, bardzo mocno. Merci beaucoup!

    28 kwi 2014

  • Malolata1

    Spóźnionych sto lat, kochana. :) Opowiadanie jak zwykle interesujące i fenomenalne. :) Czekam na więcej.

    28 kwi 2014

  • Ciafu

    Sto lat  :smile: Cieszę się, że wróciłaś i mam nadzieję, że teraz części będą się pojawiać częściej :D Nie mam zastrzeżeń, opowiadanie mega ^^ :faja:

    27 kwi 2014

  • Lilith

    Troszkę spóźnione, no ale.. Wszystkiego najlepszego <3 ^^ Rozdział świetny :) Nic dodać, nic ująć :p

    27 kwi 2014

  • m

    no to spełnienia marzeń ;)

    27 kwi 2014

  • Jabber

    Wszystkiego najlepszego :kiss:

    27 kwi 2014