Czy można się zmienić ? cz.32

Czy można się zmienić ? cz.32Hubert spojrzał ponownie na Kingę, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, że od dziś została jego narzeczoną. Kochał ją i była miłością jego życia. Do teraz drżał o ich los, nie był pewny, czy da się coś poskładać. Zdawał sobie sprawę, że dużo ryzykował, stawiając wszystko na jedna kartę, ale musiał. Chciał zaryzykować. Leżeli na kocyku i patrzyli w gwieździste niebo. Ciepły wietrzyk rozwiewał jej włosy, a oni nie potrzebowali słów, by doskonale się rozumieć. Telefon dzwonił kolejny już raz. Mimo iż Hubert chciał, by odebrała, nie miała takiego zamiaru, nie chciała. Chyba podświadomie bała się, że ktoś popsuje im jakże magiczne dla nich chwile.  
- Odbierz kochanie. Może to coś ważnego - rzekł  
- Nie ma nic ważniejszego od nas - odpowiedziała niechętnie wyjmując z torebki niewielka komórkę. Spojrzała na znajomy numer ojca i przełknęła ślinę. - Hallo - powiedziała. Hubert próbował wsłuchać się w rozmowę ukochanej z ojcem. Skoro dzwonił typowo do niej, w chwili w której wiedział o ich zaręczynach, musiało to być coś pilnego. Zaskoczyło go to, że jego komórka nie miała ani jednego połączenie, chociaż nie był pewny, czy ma ją przy sobie. Widział przerażone oczy ukochanej, widział strach w jej oczach, a wyraz jej twarzy wskazywał na tragedię, albo co najmniej równie poważnego. - Już jedziemy - usłyszał a po chwili Kinga spojrzała na niego załzawionym wzrokiem. Z jej ręki wyleciał kieliszek, a reszta szampana rozlała się na zimną już trawę. Kucnęła na kocyku i schyliła głowę, a on wciąż nie wiedział co się wydarzyło. Nie chciał pytać. Nie chciał jej poganiać. - Wybuch pożar - rzekła bez słowa, a po chwili wpadła zapłakana w jego ramiona. - Mama. Oni wszyscy, ośrodek - nie potrafiła skleić ani jednego zdania. Nie potrafiła nic powiedzieć. Bała się, tak bardzo się bała. Hubert w pośpiechu posprzątał wszystko z ziemi i niedbale rzucił do bagażnika, zgasił świeczki, ale nie zbierał już ich, nie chcąc marnować czasu. Chwycił dziewczynę za rękę i niemal biegiem ruszyli w stronę samochodu, by po chwili pisakach ruszyć w stronę szpitala. Przez cała drogę trzymali się za ręce, z radia leciała jakaś muzyka, a po chwili usłyszeli komunikat i zamarli. Wtedy zrozumiał. Nie miał pojęcia jak to możliwe, by w ośrodku pojawiał się pożar, spojrzał na ukochaną i zamarł, na samą świadomość, że przecież tak niewiele brakowało, a i ją by stracił. Gdyby wyszła tydzień później, gdyby jeszcze tam została, teraz i ona leżała by w szpitalu o ile miałaby tyle szczęścia, że zdążyli by ją uratować. Poczuł chłodny, nie przyjemny dreszcz na plecach. Chciał wyrzucić z głowy tą okropną myśl, ale nie potrafił. Tak niewiele brakowało.

   ***
Słowa, tak wiele słów, które nie chciało przejść przez jej gardło. Tak wiele wątpliwości, strachu, bólu, jaki czuła w głębi serca. Starła łzy, chciała być silna, próbowała, ale zdała sobie sprawę, że nie potrafi. Nie potrafiła udawać obojętną, nie potrafiła udawać silną. Czuła, jakby rozlatywała się od środka, jakby coś w niej umarło.
- A jak ona nie przeżyje? - spytała w pewnym momencie. Spojrzała na Huberta, jakby w jego oczach szukała odpowiedzi. Jakby jego zdanie było jej ostatnią deska ratunku. A może tak właśnie było? może, może potrzebowała tych słów, obietnic, deklaracji, no bo przecież on nigdy jej nie okłamał, nigdy nie zawiódł.  
- Lekarze robią co w ich mocy - odpowiedział chłopak, unikając konkretnej odpowiedzi. Nie potrafił niczego jej obiecać, nie potrafił niczego zapewnić. Nie wiedział. Po prostu nie wiedział. Hubert zaparkował samochód, a ona wybiegła z samochodu. Biegła korytarzem, szukając kogoś, kto mógłby zaprowadzić ją do matki. Na korytarzu nie było nikogo. Ani jednej żywej duszy, zupełnie, jakby szpital był pusty. Co rusz słychać było pisk maszyn, powodujących, że czyjeś życie się właśnie być może kończy.- Kochanie - usłyszała głos Huberta. Przytuliła się do ukochanego mężczyzny i zapłakała. Nie miała już sił, nie miała sił, by szukać matki. Z minuty na minutę, jej serce zamierało. Gdy widzieli białe prześcieradła przykrywające jakieś ciała, zamierała. Przecież każda z nich mogła być jej matką.
- Ja jej nie przebaczyłam. Nie zdążyłam jej przebaczyć - zapłakała. W tej chwili nie było istotne to, co działo się między nimi, nie liczyło się dla niej to, co zrobiła jej przed laty. Chciała być przy niej. Chciała ją zobaczyć, przytulić. Chciała, po prostu chciała.
- Kinga! - usłyszała jakże znajomy głos. Popatrzyła na twarz terapeuty i zamarła. On też, on tez został poparzony.  
- Jak się pan czuje? - zapytała, przyglądając się miejscom, gdzie znajdowały się bandaże.
- Ewelina. Ewelina zginęła - usłyszała. Poczuła jak po ciele przeszywa ją dreszcz. Zamknęła oczy, by nie rozpłakać się na środku korytarza.  
- Nasze skrzydło też ucierpiało? - zapytała oszołomiona.  
- Nie tak bardzo jak skrzydło A. Ewelina miała tam terapię. Poczułem dym i pobiegłem sprawdzić co się dzieje. Ona nawróciła się, bo chciała komuś pomóc, została jeszcze jedna dziewczyna, tamta jedna głupia cholerna dziewczyna. Przygniotło ją i spłonęła. Tamta dziewczyna też - rzekł, kryjąc twarz w dłoniach.  
- Powiedział jej pan? - zapytała nagle, jakby to miało teraz największe dla nich znaczenie.  
- Nie! Nie miałem odwagi rozumiesz mnie? nie miałem takiej odwagi. Cały szpital, wszyscy wiedzieli, że się w niej podkochuje, a ja nie miałem takiej odwagi - rozpłakał się. Kinga podeszła do mężczyzny, którego strasznie polubiła i zrobiło się jej go żal. Wiedziała jak wiele dla siebie znaczą, wiedziała jak bardzo będzie mu teraz ciężko, ale nie potrafiła mu pomóc.  
- Przykro min, naprawdę mi przykro - rzekła i spojrzała mu głęboko w oczy. - Ona wiedziała proszę pana. Wiedziała tylko czekała na pana krok - wyznała i po chwili pożałowała tych słów. Pożałowała tego, bo wiedziała, że teraz będzie mu ciężej. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Starsza pielęgniarka zabrała go i zawiozła na badanie, a po chwili ona spotkała ojca.  
- Jak mama? - zapytała czując jak zamiera. Tak bardzo bała się słów ojca. Przez dłuższą chwilę milczał, a po chwili przełknął ślinę. Czegoś ewidentnie nie chciał jej powiedzieć. - Jak mama tato? - zapytała roztrzęsionym głosem.  
- Jest tam - odezwał się i wskazał jej palcem sale, w której leżała ciężko poparzona matka. - Sześćdziesiąt procent poparzenia. Nie wiadomo czy z tego wyjdzie - usłyszała. spojrzała na ojca i poczuła jak kręci jej się w głowie. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć runęła na płytki, tracąc przytomność.

          ***
Leżała w łóżku, jak zawsze rozmawiając z znajomym mężczyzną, który z dnia na dzień stał się dla niej kimś więcej. Jeżeli ktoś z kimś przebywał niemal codziennie, chcąc nie chcąc po prostu się z tą osobą zaprzyjaźnia. Jak wiele razy chciała wyznać mu prawdę, chciała powiedzieć komuś, wyrzucić z serca ciężar jaki nosiła, ale nie zrobiła tego. Co miała powiedzieć obcemu dla niej mężczyźnie? jaką miała gwarancję, że nie powiedziałby Hubertowi lub kobiecie, która polubiła. Z dnia na dzień, z minuty na minutę, gdy poznawała lepiej dziewczynę, rozumiała dlaczego Hubert tak ją pokochał. Kinga miała w sobie coś takiego, że nie dało się jej nie lubić, nie dało się jej nie kochać. I ona to wiedziała. Myślała nawet o tym, by powiedzieć Kindze prawdę, by powiedzieć jej chociaż o niespełnionej miłości, o bólu jaki czuła, o tęsknocie, ale nie zrobiła tego, bo wciąż się wahała. Do tej pory obawiała się tego, jak zareaguje Kinga, gdy ją zobaczy, myślała nawet o przyjęciu propozycji chłopaka, ale teraz nie obawiała się już tego. Mimowolnie uśmiechnęła się, na samą myśl o tym, co dla niej przygotował Hubert. Tak bardzo im kibicowała i tak bardzo chciała, pragnęła, by wreszcie po tak wielu przeciwnościach losu im się w końcu udało. Życzyła im tego w głębi serca, pragnęła tego. A teraz w tej minucie po prostu nie potrafiła się z tego wszystkiego cieszyć, nie chciała. Zamknęła oczy i mimowolnie przypomniała sobie o tamtym dniu, gdy skończyło się jej życie. Teraz natomiast kolejny pożar, kolejny ogień strawił tak wiele ludzkich żyć, a Kinga znów skazana jest na cierpienie. Powoli wierzyła, że nie jest dane jej szczęście, bo nie znała człowieka, który tak bardzo dostałby po dupie co ona. Co miała jej powiedzieć? jak ją pocieszyć. Po raz kolejny niechętnie spojrzała na wózek i tak bardzo miała ochotę tam być. Chciała być przy nich, chciała pokazać im, że mogą na nią liczyć. Już chciała wejść na wózek, już chciała się przełamać, gdy nagle usłyszała cichutkie pukanie do drzwi. Po chwili w jej pokoju znajdował się tak bardzo znajomy chłopak, a ona nie rozumiała co on tu znów robi. Przecież miała nadzieje, wierzyła w to, że już tu nie wróci.  
- Nie potrafiłem - wypowiedział i spojrzał jej głęboko w oczy.  
- Pomóż mi - odezwała się i spojrzała na jego twarz. W jego oczach zobaczyła coś dziwnego, coś, co nie dawało jej spokoju. - Chcę jechać do szpitala. Chcę, być przy nich - wypowiedziała niemal jednym tchem, a jego oczy ukazały jakże niezapomniany obraz. Ucieszył się, widziała to w jego oczach, a ona nieśmiało się zarumieniła.  
- Kocham Cię Skarbie -- wypowiedział, a po chwili posadził ją na wózek i wyprowadził z pokoju.
- Dokąd idziesz? - zapytał zaskoczony jej zachowaniem przyjaciel.
- Do szpitala. Chcę być przy Kindze i moim bracie - wyznała z uśmiechem, nie mogąc opanować śmiechu na widok zaskoczonego mężczyzny.  
- Pojadę z Wami co? - zaproponował. Spojrzała byłemu głęboko w oczy i uśmiechnęła się do przyjaciela.
- Zostań. Jak wróci Hubert to zacznie się martwić - wyjaśniła i posłała mu uśmiech. Po chwili opuściła dom.

            ***
Mężczyzna siedział przed sala żony oparty o ścianę. Chociaż wielokrotnie mówiono mu, proszono go by poszedł do domu, nie zrobił tego. Obiecał sobie, że nie opuści szpitala choćby wyprowadzała go ochrona, dopóki jego żona nie odzyska przytomności. Po zasłabnięciu córki, zaczął martwić się nie tylko o żonę, ale i o córkę. Po zrobieniu najpotrzebniejszych badań, okazało się, że wyniki są dobre, a jej organizm jest tylko trochę osłabiony. Jednak okazało się jeszcze coś, co dodało mu sens życia. Natychmiast zarządził by Hubert zabrał stad ukochaną, z obawy, że tak silny stres może jej zaszkodzić. Niemal siłą wygnał ich z szpitala i obiecał, że zawiadomi ich, jakby coś się zmieniło. Sam nie zamierzał opuścić szpitala aż do momentu, gdy jego była żona otworzy oczy. Zmęczenie dało o sobie znać, poszedł do bufetu i zamówił sobie coś do jedzenia i jakąś kawę. Tak bardzo bał się o stan zdrowia żony. Nie mówił tego córce, ale jej stan był poważniejszy niż sądziła. Lekarz powiedział mu wprost, że nie ma dużych szans na przeżycie. Jej organizm został strasznie osłabiony i wyniszczony z powodu alkoholizmu, a do tego jej wątroba jest w dość kiepskim stanie. Nie powiedział o wszystkim córce, tym bardziej teraz. Wiedział, że jakby coś się stało z matką, musiał by ją bardzo wspierać. Bał się, że jego ukochana córka znów sięgnie po narkotyki, a teraz ucierpi nie tylko ona. Przecież, przecież. Nie! Nie byłaby taka głupia. Zamknął oczy i poczuł jak po policzkach spływają mu łzy. Przecież nie mógł, nie chciał pogodzić się z śmiercią ukochanej. CDN

agusia16248

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2246 słów i 11918 znaków, zaktualizowała 14 gru 2015.

8 komentarzy

 
  • DemonicEagle

    ehhh ty zawsze musisz coś skomplikować, bardzo fajny rozdział  :kiss:

    16 gru 2015

  • Andżelika

    Czekam na ciąg dalszy ;) :bravo:

    15 gru 2015

  • Misiaa14

    boskie no tak to kocham że oh  :*

    14 gru 2015

  • Justys20

    Robisz to fenomenalnie już nie mogę się doczekać kolejnej części

    14 gru 2015

  • claire

    Pięknie.  Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej :)

    14 gru 2015

  • czarnyrafal

    Komplikujesz Agusiu swoje opowiadanie do niebotycznych granici,,,,,,i chwała Tobie za to..C jeszcze dodać,to to byś szybciutko pisała ciąg dalszy bo inaczej..... :kiss:  <3

    14 gru 2015

  • volvo960t6r

    Cudowna część :)

    14 gru 2015

  • marTYNKA

    :) fajne

    14 gru 2015