"Boję się ... kiedy to zrozumiesz? " Cz.74

Dni w szkole mijały, a ja już traciłam siły. Mimo, że Tom wysłuchiwał co nasze dzieci tam wyprawiają, mnie ruszało to troszkę bardziej. Codziennie coś rozrabiały. Jak nie napluli nauczycielce do szklanki, to wlepili koleżance gumę do włosów. I cały czas coś. Tylko skąd oni biorą te pomysły to się nie mieści w głowie. Są przecież dopiero w zerówce. Skąd im takie rzeczy w głowie. Już nie mamy z Tomem pomysłów co mamy zrobić, żeby zrozumieli, że ich zachowanie nie jest na miejscu. Kary już przestały działać. Musieliśmy coś wymyślić, tylko co, jak oni niczego się nie boją. Hmmm. W sumie jest coś czego się boją. Zastrzyków. A jak by tak zadzwonić po Mario i żeby ich trochę postraszył. Tylko to może być trochę nie ma miejscu, bo później już całkiem będą się go bali. Albo może to Mario pojedzie po nich kilka razy. Jak zobaczą, że to wujek przyjeżdża a nie tato, to może nie będą rozrabiać?  
-Tom, mam pomysł.
-Jaki kochanie? Mi się wydaje, że na te urwisy nie ma sposobu.  
-Może zadzwonimy po Mario, żeby odebrał ich kilka razy ze szkoły? Jak będą rozrabiać to żeby ich postraszył, że dostaną zastrzyki na uspokojenie. To ostatnia rzecz która nam tak naprawdę została. Nie mam już innych pomysłów.  
-Dobrze kochanie. Zgadzam się z tobą. Nic do stracenia. Bo jak dalej tak będą rozrabiać, to w końcu wywalą ich ze szkoły. – przytuliłam się do Toma.  
-A ty jaki byłeś jak chodziłeś do szkoły?  
-Nie pytaj.
-To już wiem dlaczego dzieciaki takie są.  
-Ty lepiej małpo się nie odzywaj, bo sama święta nie byłaś.
-No i co z tego. To był taki wiek.  
-Tak, tak. – powiedział, a ja wskoczyłam na niego i zaczęłam go namiętnie całować. –Oooo. Co to za całusek?  
-Taki za wszystko.  
-Ty to szalona jesteś.  
-zaraz musisz jechać po dzieciaki. Przyszykuj się kochanie na czerwony dywanik u dyrektora. Spraw, żeby nasze dzieci nie wyleciały ze szkoły po miesiącu nauki.
-Spokojnie mamusiu, w tatusiu siła. – zaśmiałam się w głos jak to powiedział. –Zadzwoń do szkoły i poinformuj, że dzisiaj dzieciaków odbiera ze szkoły ich wujek Mario. Bo my mamy bardzo ważną sprawę do załatwienia i wszystkie informacje mogą przekazać jemu.  
-Dobrze kochanie. To ty zadzwoń do Mario, bo nie wiesz, czy po nich pojedzie.  
-Spokojnie kochanie. Nie martw się. Na pewno pojedzie.  
-Ok. – powiedziałam i zadzwoniłam do szkoły. Nie mieli nic przeciwko temu, ale podziękowali, za rozsądne myślenie i zadzwoniliśmy, bo inaczej mógł by być problem bo oni nie są upoważnieni do tego by dawać dziecko obcej osobie, bo w razie wypadku nie ma osoby odpowiedzialnej. Tom również zadzwonił do Mario i zgodził się bez niczego. –Tom przekaż mu jeszcze, że ma nie szaleć po drodze. Ma jechać spokojnie. – przekazał mu co chciałam i już teraz czekaliśmy na dzieciaki. Minęło czterdzieści pięć minut zanim dotarli do domu. Już wiedziałam, że zatrzymali Mario na rozmowie u dyrektorki. Gdy już byli w domu Mario miał nietęgą minę.  
-Jak tam w szkole dzieciaki?  
-Dobrze. My zjemy obiad i pójdziemy do pokoju.  
-Ah, tak? Czyżby było coś nie tak w szkole?  
-Nie, było dobrze. – było widać, że coś zrobili już po tym, że sami chcieli iść do pokoju.
-Mario, powiesz nam co dzisiaj zrobili?  
-Kurde człowieku, siedziałem chyba z pół godziny u dyrektorki. Twoje dzieciaki to diabły. Pocięli nauczycielce spódniczkę. Ale magią jest to, że ona tego nie poczułam. Dostali jedynkę za nieodrobione zadanie domowe i za to chcieli się odegrać i usiedli pod biurko, ale najlepsze jest to, że nauczycielka tego nie zauważyła i pocięli jej spódnicę. To jest jakaś masakra. Macie szczęście, że nauczycielka nie kazała wam za to płacić.  
-Wiedziałem. Marsz do pokoju. – opuścili głowy i poszli do pokoju.
-Chłopie, ja rozumień, że Damianek ma ochoty na takie psoty, ale Wiki? Przecież to taka miła dziewczynka.  
-Mario, to nie ma różnicy. Obydwoje psocą tak samo, a my już nie mamy na to siły. Codziennie coś i dlatego poprosiliśmy ciecie, żebyś po nich jechał. Może jak zobaczą, że ty ich odbierasz to trochę im przejdzie i zawstydzą się tym, że to ty słuchasz, że są tacy niegrzeczni.  
-No to ja mogę w takim razie częściej ich odbierać. Gorzej jak to nie przyniesie rezultatów.  
-No właśnie tego się obawiamy. Ale miejmy nadzieję, że się poprawią. – powiedziałam.
-No myślę, że powinno zadziałać, ale nigdy nic nie wiadomo. I nie martw się młoda o nich. Będę jeździł spokojnie.  
-Dzięki Mario. Nie wiem co byśmy bez ciebie zrobili.
-Spoko młodzi. A teraz lecę. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.  
-Jeszcze raz dzięki. – powiedział Tom i wyprowadził Mario. Byłam zła na dzieciaki, ale nie co miałam zrobić? Przecież ich nie pobije. Po prostu są takimi urwisami, i nic z tym nie zrobimy. Było widać, że Tom już traci cierpliwość, ale obiecał mi kiedyś, że nigdy mnie nie skrzywdzi, a każdy klaps to już jest krzywdzenie. Nie jestem za takimi metodami wychowywania dzieci. Teraz zostało nam czekać i modlić się, żeby te metody coś pomogły, bo jak to nie zadziała to już nie mam pojęcia co z nimi zrobić.
Tydzień później
Minęło już kilka dni odkąd Mario odbiera dzieciaki ze szkoły i oczywiście nic to nie daje. Już miałam dość.  
-Mario, ty masz te zastrzyki na uspokojenie? – zapytałam Mario, a on się uśmiechnął.
-No pewnie, że mam. Tylko muszę pojechać na chwilkę do domu.  
-No to przywieź dwa. My czekamy. – powiedziałam do Mario, a on pojechał po swój słynny zestaw lekarza. Dzieciaki śmiały się w niebo głosy. Nie wiedziały, że to ich czeka. Po upływie około trzydziestu minut Mario był już u nas. Zawołaliśmy dzieciaki. Damianek przyszedł od razu, ale Wiki już się wahała. Miała opuszczoną głowę i nie za tęgą minę. Stanęła dosyć daleko od nas.
-Wiecie po co wujek przywiózł ze sobą tą torbę?  
-Nie. – powiedzieli razem. Damianek był już koło nas, ale Wiki bała się podejść. Mario otworzył torbę, a Wiki już była na schodach bo chciała uciec do pokoju.
-Zupełnie jak mamusia. – zaśmiali się z Tomem.  
-Spadajcie. Tom idź po Wiki. – wstał i poszedł po nią. Jak tylko do niej podszedł to zaczęła płakać. Wziął ją na ręce, o ona przytuliła się do niego. Usiadł z nią na fotelu który stał najbliżej Mario. Było widać, że się boi. Zrobiło mi się jej szkoda. Ale już inaczej nie szło do niej dotrzeć. Mario wyciągnął z torby dwie strzykawki.  
-I co wiecie po co to jest?  
-Nie. – powiedział Damianek, ale było widać, że też się trochę stresuje, bo pocierał ręce.
-Ty i Wiki musicie dostać zastrzyk, żebyście byli grzeczni w szkole.  
-Ale nie trzeba.  
-Trzeba. – powiedział Mario, a Wiki wbiła paznokcie w ramię Toma i jeszcze bardziej zaczęła płakać. Damianka nagle też opuściła odwaga.  
-To my będziemy już grzecznie. – powiedział Damianek i podszedł do Wiki. Złapał ją za rękę.  
-Chyba wam nie wierzę.  
-Naprawdę.
-To chyba muszę się poradzić mamie, czy mam robić zastrzyk czy nie?  
-No nie wiem. Ja nadal nie wiem dlaczego są tacy niegrzeczni w szkole.  
-No dzieciaki? Dowiemy się ?  
-No bo koledzy i koleżanki dają nam pieniążki jak zrobimy to co oni chcą i będziemy tak jak tatuś. Nie będziemy musieli później pracować, bo już teraz mamy dużo pieniążków. – spojrzeliśmy na siebie i próbowaliśmy zapanować nad śmiechem.  
-Co takiego? – zapytał Tom.
-No już mamy dużo pieniążków i nie musimy chodzić do szkoły.  
-Ale to tak nie dział. Tak nie można. Dopiero jak skończycie szkołę trzeba będzie iść do pracy i zarobić pieniążki. Tak jak teraz robicie, to nie może być.  
-Wujek, schowasz te strzykawki? – odezwała się w końcu Wiki. Cała się trzęsła.  
-No jasne. A będziecie już grzeczni w szkole?  
-Tak. – nawet razem odpowiedzieli.
-To gdzie macie te pieniążki?  
-W szafce. W pudełku na cukierki.  
***Oczami Toma***
-Przynieście mi to pudełko. – Damianek wstał i poszedł szybko, ale Wiki nie miała ochoty wstawać. Przytuliła się do mnie jeszcze bardziej. –Co się dzieje? – wyszeptałem jej do ucha.  
-Boję się tatusiu. – też odpowiedziała mi szeptem.
-Nie masz czego skarbie. – jeszcze bardziej się do mnie przytuliła. Nagle Christianek dał o sobie znać. Nicole poszła po niego. Damianek przyniósł pudełko. Wysypał na stół, a Mario wyliczył, że jest tam sto złotych. Zdziwiłem się. Nawet ja nie byłem tak dobry w zerówce.
-Dzieciaki, czy wy wiecie, że tak nie wolno? Teraz powinniście oddać te pieniądze tym dzieciakom, którym je zabraliście. Ale pewnie było ich tyle, że nawet nie pamiętacie ile od kogo wzięliście, a więc oddamy te pieniążki takim dzieciom które to potrzebują i swoje kieszonkowe z tego roku też oddacie. Z tej puszki co macie teraz.  
-Ale mamusiu, przecież my długo zbieramy. – powiedział zasmucony Damianek.  
–To będziecie zbierać od nowa. – powiedziała Nicole. Popieram jej decyzję. Mają już po sześć takich słoiczków. Każdy z nich ma już po dwanaście tysięcy. To te dwa tysiące mniej nic im nie zrobią. A zdają sobie z tego sprawę, że to jest bardzo dużo pieniążków. Może to ich teraz coś nauczy.  
-To rozumień, że ja już nie jestem tutaj potrzebny?
-Na chwilę obecną chyba nie, ale jak będą znowu tacy niegrzeczni, to przyjdziesz i zrobisz z mini porządek?  
-No pewnie. – powiedział Mario i wstał. Ja również wstałem, bo chciałem go odprowadzić. Ale nawet wtedy Wiki nie chciała mnie puścić. Była kochana.  
-To dzięki Mario i do zobaczenia.  
-Nie ma sprawy Tom. A ty młoda już się nie smuć. Duża dziewczyna jesteś. – powiedział Mario i połaskotał ją. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Teraz już mieliśmy nadzieję, że nie będą już tak psocić. Było widać, że ta wizyta Mario trochę ich poruszyła. Poszedłem z Wiki do pokoju. Usiadłem na fotelu i wszyscy razem zaczęliśmy oglądać jakiś film w telewizji. Już w głowie układałem plan na jutrzejszy dzień. Miałem pomysł co do pieniędzy dzieciaków. Chciałem, żeby same mogły zobaczyć takie miejsce w którym dzieci tego potrzebują i jak bardzo chcą chodzić do szkoły. Postanowiłem, że odwiedzimy jakieś hospicjum.  
Następnego dnia.  
-Dalej dzieciaki. Szykować się i do samochodu. – wszyscy razem wybraliśmy się na zakupy. Dzieciaki były zdziwione, że nie poszły do szkoły, ale na dzisiaj miałem inne plany. Zrobiliśmy mega zakupy w sklepie ze szkolnymi przyborami. Kupiliśmy dużo kredek, zeszytów, kolorowanek, bajek, mazaków, książek, po prostu wszystkiego po trochu. Wyszliśmy z tego sklepu tak obładowani, że ledwo co nieśliśmy te zakupy, a na dodatek musieliśmy po nie chodzić po kilka razy. Teraz już została nam jedna prosta droga do szpitala. Nicole już teraz wiedziała gdzie jedziemy.
-Kochanie, czy to nie będzie za drastyczne do nich?  
-Wydaje mi się, że nie. W tym szpitalu jeszcze nie jest tak źle. Uwierz mi, że jak to zobaczą to zmienią podejście do wszystkiego.  
-Czemu jedziemy do szpitala?  
-Spokojnie Wiki, nic nie będą tobie, ani Damiankowi robić. Jedziemy tylko kogoś odwiedzić. – dosłownie dziesięć minut później byliśmy już na miejscu. Gdy wszedłem do szpitala w oczy rzuciła mi się moja znajoma. Była to kiedyś pielęgniarka mojej zmarłej siostry.  
-Cześć Elena. Ty jeszcze tutaj pracujesz? Z tego co słyszałem miałaś zrezygnować.  
-Cześć Tom. Sytuacja mnie zmusiła. Nie mogłam znaleźć pracy i postanowiłam tutaj wrócić. A widzę, że tobie rodzinka się powiększyła.
-No ja mam już trójkę dzieci no i wspaniałą żonę. – w tej chwili Nicole weszła do szpitala z małym. Przedstawiłem je sobie.  
-Chłopie gratulacje. A te dwa maluchy co tam się męczą?  
-no właśnie potrzebujemy twojej pomocy. Musimy wejść z dzieciakami do Sali. Mają dla podopiecznych małe prezenty. Trochę narozrabiali i chcemy im pokazać jak inne dzieci oddały by wszystko byle by iść do szkoły. Kupiliśmy małe podarunki. Szkolne. Mam nadzieję, że dobrze trafiłem.  
-No pewnie. Teraz walczyliśmy o dofinansowanie do przyborów szkolnych, ale niestety nie dostaliśmy za dużo.  
-No to trafiliśmy w dziesiątkę. – powiedziałem i wziąłem od woźnego wózek. Zapakowaliśmy prezenty dla dzieciaków i ruszyliśmy do szpitala. Dzieciaki były osłupiałe widząc te dzieciaki. Co prawda byli w szpitalu, ale widzieli tylko dorosłe osoby.
-Tatusiu, czy te dzieci też udają i grają w jakimś filmie? – teraz skojarzyłem sytuacje jakiegoś zakrwawionego faceta w szpitalu i wtedy musiałem coś wymyślić.
-Nie kochanie. Te dzieci nie udają. One są naprawdę chore i bardzo by chciały wrócić do szkoły, ale nie mogą bo cały czas muszą brać lekarstwa. Ciocia Emily też tutaj była. Ale jej się nie dało uratować. A teraz my sprawimy, że te smutne dzieci będą się uśmiechać. Ok ?  
-Ok. – powiedziały dzieciaki. I prawie cały dzień siedzieliśmy w szpitalu z dzieciakami. Już pod koniec byłem wyczerpany, ale nie tym, że bawiłem się z tymi dziećmi tylko smutkiem. Jeszcze kilka lat temu przyjeżdżałem tu do swojej siostry. Pamiętam każdą chwilę, każdy pokój. Były nawet nasze podpisy. Cieszyło mnie to, że jak wychodziliśmy, dzieciaki miały uśmiechy na buźkach. Koleżanka podziękowała nam za dary. Tylko dla nas to nie był problem. Mogliśmy już prędzej coś takiego zrobić. Oczywiście nie do wszystkich dzieci nas wpuścili, ale dla nich podarunków też wystarczy. W drodze do domu dzieciaki zadawały mnóstwo pytań po czym padło pytanie Wiki:
-A przyjedziemy do nich jeszcze?  
-No pewnie, że tak kochanie. Kiedy tylko będziesz chciała.  
-Ja tam mam koleżanki. One są fajne.  
-Cieszę się skarbie.  
-A ja mam kolegów. Jutro idziemy do szkoły? – zapytał Damianek.
-Tak. I mam nadzieję, że będziecie grzeczni.  
-Tak, będziemy. Mamusiu, Christianek chyba zrobił kupkę.  
-No teraz musicie wytrzymać, aż dojedziemy do domu. – było widać, że dzieciaki też były lekko poruszone szpitalem, ale wydaje mi się, że teraz już nie będzie problemu ze szkołą. Wszystko okaże się w najbliższych dniach. A teraz czekałem tylko na wieczór, bo miałem ochotę na nocne zabawy z moją żonką. Musiałem odstresować się z tego całego dnia. Postanowiłem też dać jej trochę ulgi i rozkoszy. Zasłużyła sobie na trochę zabawy i relaksu…Już się zaczęliśmy kochać, jak nagle Nicole wyciągnęła spod poduszki jakieś zdjęcia. Spojrzałem na nie i nasze nocne zabawy się skończyły po prostu zaczęliśmy się śmiać. To było zdjęcie moje z dzieciakami. Wyglądałem z nimi niesamowicie. i tak doszło do tego, że Nicole wyciągnęła resztę zdjęć i po prostu siedzieliśmy przy winie i wspominaliśmy...

***
http://img03.deviantart.net/ebf3/i/2015/115/a/1/my_twins_by_ilovej-d4s2lgn.jpg


http://orig12.deviantart.net/427c/f/2012/065/9/2/profile_picture_by_ilovej-d4ryd4b.jpg


http://img15.deviantart.net/d622/i/2015/115/9/c/my_kids_and_me_by_ilovej-d4s1h3b.jpg


http://img03.deviantart.net/e964/i/2015/116/2/9/tom_kaulitz_as_daddy_by_blackflower12-d4gj1f5.jpg


Lord of the Rings Medley - Lindsey Stirling

emilka38

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2786 słów i 15386 znaków.

3 komentarze

 
  • MadzikLove

    Super opowiadanie. Bardzo mi się podoba. Ale żałuję że przeglądałam zdjęcia. Bardzo mi one popsuły wyobrażenie Toma.  
    Jest to twoje opowiadanie i twój wybór jak bohater wygląda więc to tylko moje zdanie.
    Piszesz świetnie więc kontynuuje czytanie  ;) pozdrawiam

    12 lis 2016

  • Misiaa14

    uwielbiaam *--*

    16 paź 2016

  • gubernator

    :) :)

    14 paź 2016