Córka mafii cz. 1

Wybrzeże Morza Karaibskiego, Santa Marta, Kolumbia,  20 czerwca  2010

Czuła na swojej skórze delikatne powiewy orzeźwiającej morskiej bryzy.  Spojrzała przed siebie, w horyzont.  Powoli zbliżała się do plaży, gdzie widać było tłumy piekących się na słońcu ludzi. Ona miała już dość leżenia na plaży, jeszcze spiekła by sobie skórę.  Kiedy poczuła w swoich jasno brązowych włosach mocniejszy powiew roześmiała się radośnie. Wolność! Po raz pierwszy w życiu tak naprawdę ją czuła. Nie było przy niej dwóch „sztywniaków” jak zwykle nazywała swoich ochroniarzy, którzy nie odstępowali jej na krok. Nigdy nie mogła zrozumieć dlaczego ojciec ich wynajął. Mówił, że to dla jej bezpieczeństwa. Ona nie czuła się przy nich swobodnie. Czuła się jak więzień.  Była już dorosła i potrafiła doskonale sama o siebie zadbać. Ale Lorenzo Romero był człowiekiem do którego ten argument w ogóle nie docierał. Dla niego wciąż była małą, ukochaną córeczką, dla której zrobiłby absolutnie wszystko. Może dlatego w końcu zgodził się na jej samotne wakacje, bez goryli. A może zrozumiał, że ona się dusi? Nie wiedziała. Jak się okazało mało znała własnego ojca.  Wiedziała  za to jedno: nie mogła  już dłużej żyć w złotej klatce.  Ile by dała żeby się cieszyć taką swobodą i wolnością jak zwykli ludzie. Miała już dość takiego życia, w którym nie mogła sama o sobie decydować. Musiała coś w nim zmienić.  Już nawet wiedziała co ma zrobić. Po tym czego się dowiedziała o ojcu, nie mogła postąpić inaczej. W końcu dotrze do niego, że już dawno przestała być dzieckiem, że jest już dorosła.  
Rozmyślając o tym wszystkim płynęła wynajętą motorówką po bezkresnych wodach morza.  Dodała gazu, a potem nachyliła się, aby podnieść puszkę z piwem ustawioną na pokładzie. Upiła łyk i mocniej zawirowało jej w głowie. Nigdy nie piła alkoholu, bo ojciec jej na to nie pozwalał. Dla kogoś wydawałoby się to śmieszne, że w wieku dwudziestu lat dopiero poznała smak piwa. Dopiero teraz poznam smak życia, postanowiła sobie w duchu. Mieszkając pod jednym dachem z ojcem nie mogła sobie na to pozwolić.  
Usłyszała krzyk mewy, więc na chwilę spojrzała w niebo. I ta krótka chwila wystarczyła, aby stracić równowagę. Upadła na pokład. Podczas gdy się podnosiła łódka sama  zmieniła kurs i zaczęła płynąć prosto na przybrzeżne skały. Dziewczyna próbowała złapać stery, ale bezskutecznie. Zarzuciło ją na lewą burtę i z krzykiem, który zamarł jej na ustach, wpadła do wody. Próbowała podpłynąć do skał, aby się na nie wspiąć, ale nie zdołała. Złapał ją skurcz w łydce i nie mogła poruszyć nogą. Ogarnęła ją panika.  Przez kilka minut niezdarnie wymachiwała rękami, krzycząc przy tym przeraźliwie. Woda wciągała ją coraz głębiej i głębiej. W końcu pochłonął ją mrok.  



Marcos Hernandez stojąc wśród innych gapiów przy brzegu morza wyjął z paczki papierosa. To był już kolejny tego dnia, nie wiedział który. Nigdy nie liczył. Smak tytoniu zawsze go uspokajał i pozwalał pozbierać myśli.  Ale teraz mu to nie pomogło. Nawet gdyby spalił całą paczkę nic nie ukoiłoby jego nerwów. Nie lubił gdy coś nie szło po jego myśli. A teraz tak się właśnie stało.  
Niech to szlag trafi!, pomyślał patrząc na kręcących się wokół policjantów i pakujących do furgonetki czarny worek z ciałem w środku.  Skończyło się! Cały plan, który jego grupa opracowywała od paru tygodni wziął w łeb. Teraz czuł się jak dziecko we mgle. Nie wiedział co dalej zrobić, jaki podjąć dalszy krok. Nie miał planu awaryjnego. A on musiał coś wymyślić.  
Marcos był szefem jednostki do spraw walki z przestępczością zorganizowaną. Miał na swoim koncie wiele sukcesów. Dzięki wspólnej pracy jego zespołu wielu niebezpiecznych przestępców znalazło się za kratkami. Jedne z większych karteli narkotykowych zastało rozgromionych, ale na ich miejsce wchodzili nowe. Tak było i będzie. A jego w tym głowa, żeby wszyscy odpowiadali za swoje niecne czyny.  
W tej chwili na jego celowniku znalazł się Lorenzo Romero. Oficjalnie biznesmen, człowiek prawy i honorowy. Ale Marcos wiedział jaki on jest naprawdę. W rzeczywistości był szefem przestępczego półświatka. Miał włoskie korzenie i tak jak jego zmarły teść Roberto Orsatti pochodził z Sycylii. Orsatti był człowiekiem przywiązanym do tradycji i  to dzięki temu Lorenzo miał szansę, żeby poślubić jedyną córkę Orsattiego: Marię Isabelę. Po śmierci teścia to on przejął cały interes i stanął na czele organizacji.  Ze związku z Marią Isabelą urodziło mu się dwoje dzieci: Martin i Roxana. Ich matka nie żyła od pięciu lat, ale Lorenzo długo nie rozpaczał. Jakiś czas potem poślubił Adrianę. Kobieta nie miała pojęcia czym tak naprawdę zajmuje się jej mąż. Miała go za najuczciwszego człowieka na świecie. Ona sama zajmowała się różnymi akcjami charytatywnymi.  
Marcos musiał wiedzieć dużo o Lorenzie, jeżeli chciał doprowadzić do jego aresztowania. Jak na razie nie udało się zdobyć na niego żadnych dowodów.  Wiedział dokładnie co robić, aby nie wpaść. Policjant był pewien, że na liście płac gangstera znajdują się zarówno policjanci jak i politycy. Ale on zamierzał to ukrócić. Tylko najpierw trzeba było znaleźć obciążające go dowody. Kluczem do tego miała być Roxana Romero, córka bossa. To dzięki niej można było dotrzeć do Lorenza.  
Mieli tą dziewczynę na oku, dlatego przyjechali za nią do Santa Marta, aby ją dyskretnie obserwować . W odpowiednim czasie miał się pojawić jego człowiek i rozkochać ją w sobie, aby potem wejść do rodziny. To nie byłoby trudne,  mogło się udać! Był tego absolutnie pewien. Zaciągnął się głęboko nie odrywając wzroku od pływających po morzu resztek białej motorówki, która dwie godziny temu rozbiła się o skały. Mógł tylko przypatrywać się z boku. W innym wypadku uczestniczyłby w śledztwie, ale Santa Marta nie podlegała pod jego jurysdykcję.  
Stał tak przez chwilę, gdy w pewnej chwili zauważył jednego znajomego policjanta. To był Ricardo Montero, pracowali kiedyś razem przy jednej ze spraw. Mężczyzna mieszkał wtedy jeszcze w stolicy.  Kilka lat temu przeprowadził się do Santa Marta i został tu komendantem. Marcos zupełnie tego nie rozumiał. On sam nigdy by nie przyjechał na to zadupie. To prawda, było tu pięknie. Świeże powietrze i blisko morza, ale to nie dla niego. Zawsze uwielbiał gwar w dużym mieście i tak mu zostało do dzisiaj.  
Ricardo  zauważył Marcosa  więc opuścił swoich ludzi i podszedł bliżej.  Panowie podali sobie ręce na powitanie.  
– Witaj Ricardo – powiedział Marcos.
– Cześć. Kopę lat! Co tu robisz?  
– Powiedzmy, że przyjechałem na wakacje...  
– Akurat. Znam cię i wiem, że nigdy nie wziąłeś ani jednego dnia wolnego.  
– Rozszyfrowałeś mnie jak zwykle. – Skinął na niego, aby odeszli na bok. – Miałem pewien plan związany z tą dziewczyną. – Wskazał na furgonetkę z ciałem.  
– Znałeś ją? – zapytał zdziwiony Ricardo. – Nie znaleziono przy niej żadnych dokumentów.  
– Oszczędzę ci fatygi. – Zniżył głos do szeptu: – To Roxana Romero.  
– Romero? Córka tego Romero? Lorenza Romero?  
– Tak – potwierdził Marcos i rzucił peta na suchy piasek. – Tak jak powiedziałem,  miałem z nią pewne plany. A teraz kiedy nie żyje, cały plan można wyrzucić do kosza albo podetrzeć sobie tyłek.  
– Co ona tutaj robiła?
– Po raz pierwszy przyjechała na samotne wakacje. Wraz z  kilkoma moimi ludźmi dotarłem tu za nią, aby obserwować ją i w odpowiednim czasie zrealizować plan. Co było przyczyną wypadku? – zapytał nagle.  
– Znaleźliśmy na pokładzie kilka puszek piwa. Prawdopodobnie straciła panowanie nad łódką i wpadła do wody. Wszystko ustalą ekspertyzy. Jeszcze nie zdążyłem jej zobaczyć.  Zaraz wrócę, pójdę zerknąć. Poczekasz tu na mnie?
– Jasne.
Ricardo zostawił Marcosa i podszedł do  furgonetki. Zamienił parę słów ze stojącymi tam policjantami a następnie szybko wskoczył  do środka i otworzył worek. Patrzyła na niego blada twarz dziewczyny. Była naprawdę piękna. Miała całe życie przed sobą. Wyglądała jakby spała, a nie jakby była martwa. Szkoda, naprawdę szkoda. Ricardo widział już   wiele trupów w swoim życiu, ale nadal nie mógł pogodzić się z tym, jeżeli ofiara była bardzo młoda. Patrząc na jej twarz wywnioskował, że nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat. Gdy uważniej się jej przyjrzał zdał sobie sprawę, że kogoś mu przypomina. Uśmiechnął się lekko. Doskonale wiedział co powinien teraz zrobić.  Zamknął worek i wyskoczył z samochodu, a następnie podszedł do Marcosa.  
– Dobrze, że nie miała ze sobą dokumentów. Tak będzie łatwiej uznać ją za nieznaną.  
– Jak to nieznaną? Nie rozumiem.  
Twarz młodego policjanta  rozjaśnił lekki uśmiech.  
– Pojedź ze mną do biura, chcę ci coś pokazać.  
Ricardo szybko jechał zatłoczonymi ulicami miasta. Chciał jak najszybciej podzielić się z przyjacielem swoim odkryciem. Mieszkali i pracowali w innych miastach, ale mimo to, często przy ważnych sprawach ze sobą współpracowali. Po chwili byli już na miejscu. W swoim gabinecie Ricardo wygrzebał jakąś teczkę i podał ją swojemu towarzyszowi.  
– Zerknij na to – powiedział i usiadł wygodnie w swoim fotelu.
Marcos wziął od niego teczkę i otworzył ją. Zamurowało go. Usiadł na wolnym krześle, naprzeciw Ricarda. Przez chwilę nie mógł wymówić żadnego słowa. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie.  
– To niewiarygodne – powiedział w końcu.
– Wiem.
– Czy ty... myślisz o tym samym co ja?
– Może... – odparł tajemniczo Ricardo i pochylił się. – Sądzę, że należy to wykorzystać. Druga taka szansa może się nie powtórzyć. To mogłoby się udać. Dalsza decyzja należy do ciebie. Więc jak Marcos, wchodzisz w to?





Więzienie dla kobiet, Santa Marta, 21 czerwca  2010

Spoglądała na niebo przez więzienne kraty. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się pogodnie, wręcz przeciwnie. Zanosiło się na deszcz. Niewiele ją to obchodziło w sytuacji w jakiej znalazła się obecnie. Położyła się na pryczy i spojrzała w sufit. To była jej ostatnia rozrywka w ciągu ostatnich dni.  Wyglądało na to, że spędzi w tym „hotelu” wiele lat. Nie miała co liczyć, że będzie inaczej. Policja miała na nią mocne dowody. Nie wykręci się od odsiadki.  
A miało być tak pięknie! Już wyobrażała sobie, że leży w cieniu wielkich palm na złocistej plaży w skąpym bikini. Lekki wietrzyk rozwiewałby jej długie włosy, a ona zalotnie by się nimi bawiła spoglądając na przystojniaków kręcących się w pobliżu. Może pozwoliłaby sobie na ognisty romans? Wszystko mogłoby się zdarzyć. Nie stroniła od towarzystwa mężczyzn, lubiła się z nimi dobrze bawić, nic więcej.  Z marzeń wyrwał ją ostry metaliczny dźwięk.  
– De Marco, rusz tyłek. Idziemy! – Usłyszała głos strażniczki otwierającej celę.  
– Dokąd? – spytała, powoli siadając na twardej pryczy.  
– Ktoś chce się z tobą widzieć.
– A może ja nie mam na to ochoty – odgryzła się.  
– Ruszysz się, czy mam ci pomóc? – Strażniczka trzymała w ręku twardą pałkę, obracając ją w swoich dłoniach. Potrafiła jej użyć, gdy jakaś więźniarka stawiała opór.
Erica nie widząc innego wyjścia, wstała i wyszła z celi. Strażniczka założyła jej kajdanki. Przez chwilę szły w milczeniu do sali widzeń. Mijały po drodze inne cele, w których siedziały  skazane za różne przestępstwa. Gdy dotarły na miejsce Erica weszły do pomieszczenia, gdzie strażniczka zdjęła jej kajdanki. Potem wyszła i stanęła za drzwiami. Więźniarka roztarła ręce, usiadła  i spojrzała w kierunku okna, gdzie stał wysoki ciemnowłosy mężczyzna. Patrzył na więzienny dziedziniec. Powoli się odwrócił i zbliżył się do dziewczyny.  
– To ty!  
Bez trudu rozpoznała swojego gościa. To był policjant dzięki któremu tu trafiła. Przeklęty! Patrzyła na niego nie ukrywając wrogości. Tyle lat wodziła całą policję za nos, a tu znalazł się taki chłystek i ją wytropił. Udaremnił jej ostatni skok. Gdzie popełniła błąd? Erica de Marco nigdy ich nie popełnia. A przynajmniej nie popełniała. Wielokrotnie się zastanawiała jak to możliwe, że dała się zapuszkować. Zawsze była ostrożna. Widać nie dość, pomyślała. Doskonale pamiętała moment, kiedy ten gliniarz zakładał jej kajdanki. Wcześniej nawet ugryzła go w rękę, gdy ją złapał. Miała nadzieję, że do dzisiaj miał na niej ślad.  
– Witaj Erico! – Przywitał się mężczyzna i usiadł naprzeciw niej. – Miło cię wiedzieć.  
– Żałuję, że nie mogę powiedzieć tego samego – powiedziała nie kryjąc ironii w głosie. – Masz fajki? – Gdy mężczyzna podał jej paczkę papierosów, wyjęła jednego i zapaliła. – Czemu zawdzięczam twoją wizytę? – spytała wypuszczając dym prosto w jego twarz.  
– Zaraz się dowiesz – odrzekł tajemniczo.
Nagle drzwi się otworzyły. Do środka wszedł starszy,  mężczyzna. Włosy miał lekko przerzedzone a na twarzy widoczne były zmarszczki. Erica przypuszczała, że był już po pięćdziesiątce. Wąsik pod nosem lekko drgnął, gdy uśmiechnął się do dziewczyny.  
– Nieprawdopodobne, niezwykłe podobieństwo. Na żywo jeszcze bardziej to widać – rzekł cały czas się w nią wpatrując.
Erica była zdezorientowana. Nie wiedziała o co może chodzić. Dlaczego on się tak na mnie gapi?, pytała się w myślach. Dłużej nie mogła tego znieść i przerwała ciszę.
– Co tak gały wywalasz? Mam coś między zębami? – Gdy mężczyzna nadal milczał rzekła: – Wychodzę!
     – Siedź. – Ostry ton mężczyzny sprawił, że dziewczyna bez chwili namysłu z powrotem usiadła na miejscu. – Zostań, a nie pożałujesz. Zapewniam cię – odparł już spokojniejszym głosem.  
Odsunął krzesło i zajął miejsce obok swojego młodszego kolegi.  
– Mamy dla ciebie pewną propozycję. Jeżeli się zgodzisz możesz zmienić swoje życie.

Willa

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał, użyła 2553 słów i 14381 znaków.

2 komentarze

 
  • NataliaO

    Zapowiada się zajeFajna historia :)

    17 wrz 2015

  • zafascynowana83

    Bardzo dobre. Czekam na następną część ;)

    14 wrz 2015