George - r. XV Powrót do Aracco

Wracam z Aracco, bo to o nie również mnie prosiliście :-) mam nadzieję, że rozdział się spodoba i że zachęci również innych do czytania tego opka ;-)  


Wypadli na zewnątrz, z trudem wstrzymując oddech. Odbiegli około stu, dwustu metrów, zatrzymując się dopiero przy ciężarówce. Zgięci wpół, zanieśli się spazmatycznym kaszlem, gdy ich płuca w końcu otrzymały dawkę świeżego powietrza.
- C-co jest? - George skrzywił się mimochodem, gdy poczuł nieprzyjemny ból w klatce piersiowej.
- Przypuszczam, że soman — odparł Morgan.
- Co?
- Broń chemiczna. Musieli tego tam napuścić, gdy wyjeżdżali. Biedni ludzie zginęli w prawdziwych męczarniach — wyjaśnił ponuro.
- Skąd to wiesz? Podobno jesteś hydrologiem! - odparł Peter, przyglądając mu się uważnie.
- Bo jestem, ale zawsze interesowałem się chemią i tym, jak wykorzystywana jest w wojsku. Taka moja pokręcona pasja — mruknął i podszedł do siedzącego na ziemi staruszka. - Wszystko dobrze?
- Chyba tak — odparł tamten. - Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co przed chwilą tam widzieliśmy... Myśli pan, że mogliśmy się zatruć? W tym wypadku powrót do waszego miasteczka chyba nie byłby wskazany...
- Nie, o zatruciu nie może tu być mowy, za krótko tam byliśmy. Gdybyśmy posiedzieli tam z godzinę jeszcze, to owszem, i nas dopadłaby straszna śmierć. Teraz jedynie mogą męczyć nas zawroty głowy lub mdłości, nic więcej. Nie ma niebezpieczeństwa...
- Jedźmy stąd. Nie znajdziemy tu już nic poza śmiercią — zaproponował przytomnie staruszek, podnosząc się wolno z ziemi.
- Masz rację... Jedźmy — zawtórował mu George.
Wsiedli do trzech pojazdów i skierowali się ku bramie, później w górę drogi, aż w końcu wyjechali na szosę, która miała poprowadzić ich ku Aracco...

- Coś długo ich nie widać — powiedziała zasmucona Samantha. - Mamo, myślisz, że oni jeszcze powrócą?
- Oczywiście! Nie wolno ci nawet w to wątpić!
- Ale tyle czasu już minęło, odkąd wyjechali i tyle tu się zdarzyło. Po prostu boję się, by nie spotkało ich co złego w drodze.
- Jestem pewny, że wszyscy wrócą cali i zdrowi — odezwał się siedzący na ganku syn burmistrza. - Jeśli mój tata powiedział, że wrócą, to jestem pewny, że tak właśnie się stanie. Zobaczysz, Sam, jeszcze parę dni, a może tylko godzin i podjadą pod główną bramę. I mam nadzieję, że wrócą z dobrymi wieściami.
- Ale chyba, gdyby uruchomili już Water Point, to dopłynęłaby już do nas czysta woda!... - odparła Kayleigh.
- Może niekoniecznie. Może coś ją zatrzymało i oni robią wszystko, by dalej popłynęła i stąd ich opóźnienie.
- A co na to mówi Sergio? - zapytała Samantha, rumieniąc się dość mocno.
- Również się o nich niepokoi, ale to rzecz raczej normalna w tych popieprzonych czasach. Uważa jednak, że poważnie zaczniemy się martwić, jeśli nie wrócą za tydzień od dzisiaj — wyjaśnił chłopak.
Kobiety kiwnęły mu zgodnie głowami, choć w przypadku dziewczyny nie było to dość przekonujące. Zasępiona wyszła na zewnątrz i usiadła na schodkach.
- "Czemu tu siedzisz?" - usłyszała gdzieś nad sobą po dłuższej chwili. Podniosła głowę i dostrzegła stojącego nad nią żołnierza.
- Bo martwię się o mojego tatę — wyjaśniła
- I według ciebie to jest właśnie odpowiednie po temu miejsce? - uśmiechnął się do niej i usiadł obok. - Chciałbym z tobą porozmawiać.
- A o czym?
- O tym, co zdarzyło się w piwnicy. Nie powinienem był do tego dopuścić, przepraszam...
- Zwariowałeś, czemu? - zdumiała się. - Przecież sama tego chciałam!
- Powinienem był cię od tego odwieść. Jesteś jeszcze młoda, a ja...
- A ty mi się szaleńczo podobasz, Sergio! - przerwała mu, chwytając jego twarz w swoje dłonie. - Zakochałam się w tobie!
- Proszę, nie rób tego! - jęknął, odsuwając się od niej.
- Czemu?
- Bo nie jestem kimś, z kim powinnaś się związać. Złamię ci co najwyżej serce i będziesz tylko przeze mnie cierpieć — powiedział poważnie.
- Nie żartuj sobie, dobrze? - prychnęła. - Poza tym nie jesteś w stanie zrobić nic, bym cierpiała jeszcze mocniej, niż w tej chwili, gdy mnie od siebie odpychasz!
- Robię to dla twojego dobra! - warknął, wstając. - Nie chcę cię skrzywdzić... Ja...
Nie dokończył, bo oto od strony bramy głównej dobiegło ich głośne trąbienie i krzyki ludzi zgrupowanych przy murze.
- Co się tam, do diabła ciężkiego dzieje? - zdenerwował się Sergio i ruszył truchtem w stronę bramy. Samantha podążyła za nim niczym duch.
- Wrócili! - wydarł się jeden ze strażników, zanim mężczyzna zdołał zadać mu choćby jedno pytanie. - Burmistrz i reszta wrócili! Przywieźli jakieś części, mają ciężarówki!
- Sprowadź tu natychmiast panią Constance — polecił zaaferowanemu chłopakowi. Gdy ten się oddalił, rzekł do kolejnego strażnika — Otwórzcie bramę i wpuśćcie ich, lecz mają nie wysiadać z aut. Trzymać ich na muszce i wzmocnić patrole przy bramach!
- Po co to wszystko? - zaniepokoiła się dziewczyna, patrząc, jak ludzie otwierają bramę.
- Dla naszego bezpieczeństwa. To może być jakaś zasadzka, wolę dmuchać na zimne — wyjaśnił, uważnie obserwując wjazd mężczyzn do Aracco. W momencie, gdy brama została zaryglowana, nadbiegły zaaferowane kobiety i kilku innych mieszkańców. Sergio powstrzymał ich stanowczym ruchem dłoni i zapytał głośno, by usłyszeli go wszyscy w pobliżu:
- Jesteście sami?
- Jest z nami jeden człowiek z Water Point — odpowiedział natychmiast Peter.
- Czy ktoś za wami jechał lub, czy z kimś walczyliście po drodze?
- Nie!
- Nie widzieliście żadnych podejrzanych osób w drodze do miasteczka? - indagował dalej.
- Nie! - zirytował się już burmistrz. - Dlaczego pytasz?
- Dla bezpieczeństwa mieszkańców — odparł i dał ludziom znać, by przeszukali ciężarówki.
Kilka minut później wszyscy wiedzieli już, że burmistrz i jego ekipa powrócili, więc zgromadzili się przy bramie, entuzjastycznie witając swego włodarza. Wtedy też Sergio dał wszystkim rozkaz "spocznij" i pozwolił wysiąść czwórce mężczyzn z aut. Nastąpiła orgia uścisków, okrzyków i łez, gdy rodziny witały się ze sobą.
- Dlaczego jest tak mało ludzi? - zainteresował się jednak w końcu Peter, rozglądając się po twarzach otaczających go osób. - Gdzie reszta?
Sergio zerknął niepewnie na jego żonę, a potem powiedział poważnie:
- Zostało nas już tylko tyle. Reszta odeszła wraz z Rogerem.
- To on powrócił? - zdumiał się burmistrz.
- Tak i zaproponował nam przenosiny do jakiegoś super obozu. Byłem temu przeciwny, ci, który są tu teraz, również, dlatego zostaliśmy. Inni podążyli za nim. Potem nastąpiło kilka ataków na nasze miasteczko, w tym przez rolników z Flower Farm. Zaniechali oni kwarantanny, o której mówiłeś jeszcze przed opadem, przez co zmienili się w chodzące trupy. Zabiliśmy ich w obronie własnej...
- Dziwne rzeczy się tu naprawdę działy pod moją nieobecność — zauważył ponuro Peter. - Porozmawiamy o wszystkim na spokojnie, lecz najpierw dajcie nam jeść, bo wszyscy głodni jesteśmy, jak wilki...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 1335 słów i 7300 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • AuRoRa

    Dobrze, że się nie zatruli, czyta się naprawdę jednym cięgiem, ale to chyba nie koniec? To znaczy, nie wyjaśniło się jeszcze sporo niewiadomych.

    19 lip 2018

  • elenawest

    @AuRoRa faktycznie, nie jest to koniec. Koncepcji mam jeszcze na kolejna czesc ksiazki, nie tylko na rozdzialy z tej, ale jak narazie opowiadanie jest wstrzymane, bo nie bylo zbytniego zainteresowania :-( moze jeszcze do niego wroce, ale to raczej nie teraz. Moze pod koniec roku albo jesienia

    19 lip 2018

  • AuRoRa

    @elenawest dobrze wiedzieć , mnie zaciekawiło, poczekam  :)

    19 lip 2018

  • elenawest

    @AuRoRa miło mi bardzo :)

    19 lip 2018