Wracam z Aracco, bo to o nie również mnie prosiliście :-) mam nadzieję, że rozdział się spodoba i że zachęci również innych do czytania tego opka ;-)
Wypadli na zewnątrz, z trudem wstrzymując oddech. Odbiegli około stu, dwustu metrów, zatrzymując się dopiero przy ciężarówce. Zgięci wpół, zanieśli się spazmatycznym kaszlem, gdy ich płuca w końcu otrzymały dawkę świeżego powietrza.
- C-co jest? - George skrzywił się mimochodem, gdy poczuł nieprzyjemny ból w klatce piersiowej.
- Przypuszczam, że soman — odparł Morgan.
- Co?
- Broń chemiczna. Musieli tego tam napuścić, gdy wyjeżdżali. Biedni ludzie zginęli w prawdziwych męczarniach — wyjaśnił ponuro.
- Skąd to wiesz? Podobno jesteś hydrologiem! - odparł Peter, przyglądając mu się uważnie.
- Bo jestem, ale zawsze interesowałem się chemią i tym, jak wykorzystywana jest w wojsku. Taka moja pokręcona pasja — mruknął i podszedł do siedzącego na ziemi staruszka. - Wszystko dobrze?
- Chyba tak — odparł tamten. - Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co przed chwilą tam widzieliśmy... Myśli pan, że mogliśmy się zatruć? W tym wypadku powrót do waszego miasteczka chyba nie byłby wskazany...
- Nie, o zatruciu nie może tu być mowy, za krótko tam byliśmy. Gdybyśmy posiedzieli tam z godzinę jeszcze, to owszem, i nas dopadłaby straszna śmierć. Teraz jedynie mogą męczyć nas zawroty głowy lub mdłości, nic więcej. Nie ma niebezpieczeństwa...
- Jedźmy stąd. Nie znajdziemy tu już nic poza śmiercią — zaproponował przytomnie staruszek, podnosząc się wolno z ziemi.
- Masz rację... Jedźmy — zawtórował mu George.
Wsiedli do trzech pojazdów i skierowali się ku bramie, później w górę drogi, aż w końcu wyjechali na szosę, która miała poprowadzić ich ku Aracco...
- Coś długo ich nie widać — powiedziała zasmucona Samantha. - Mamo, myślisz, że oni jeszcze powrócą?
- Oczywiście! Nie wolno ci nawet w to wątpić!
- Ale tyle czasu już minęło, odkąd wyjechali i tyle tu się zdarzyło. Po prostu boję się, by nie spotkało ich co złego w drodze.
- Jestem pewny, że wszyscy wrócą cali i zdrowi — odezwał się siedzący na ganku syn burmistrza. - Jeśli mój tata powiedział, że wrócą, to jestem pewny, że tak właśnie się stanie. Zobaczysz, Sam, jeszcze parę dni, a może tylko godzin i podjadą pod główną bramę. I mam nadzieję, że wrócą z dobrymi wieściami.
- Ale chyba, gdyby uruchomili już Water Point, to dopłynęłaby już do nas czysta woda!... - odparła Kayleigh.
- Może niekoniecznie. Może coś ją zatrzymało i oni robią wszystko, by dalej popłynęła i stąd ich opóźnienie.
- A co na to mówi Sergio? - zapytała Samantha, rumieniąc się dość mocno.
- Również się o nich niepokoi, ale to rzecz raczej normalna w tych popieprzonych czasach. Uważa jednak, że poważnie zaczniemy się martwić, jeśli nie wrócą za tydzień od dzisiaj — wyjaśnił chłopak.
Kobiety kiwnęły mu zgodnie głowami, choć w przypadku dziewczyny nie było to dość przekonujące. Zasępiona wyszła na zewnątrz i usiadła na schodkach.
- "Czemu tu siedzisz?" - usłyszała gdzieś nad sobą po dłuższej chwili. Podniosła głowę i dostrzegła stojącego nad nią żołnierza.
- Bo martwię się o mojego tatę — wyjaśniła
- I według ciebie to jest właśnie odpowiednie po temu miejsce? - uśmiechnął się do niej i usiadł obok. - Chciałbym z tobą porozmawiać.
- A o czym?
- O tym, co zdarzyło się w piwnicy. Nie powinienem był do tego dopuścić, przepraszam...
- Zwariowałeś, czemu? - zdumiała się. - Przecież sama tego chciałam!
- Powinienem był cię od tego odwieść. Jesteś jeszcze młoda, a ja...
- A ty mi się szaleńczo podobasz, Sergio! - przerwała mu, chwytając jego twarz w swoje dłonie. - Zakochałam się w tobie!
- Proszę, nie rób tego! - jęknął, odsuwając się od niej.
- Czemu?
- Bo nie jestem kimś, z kim powinnaś się związać. Złamię ci co najwyżej serce i będziesz tylko przeze mnie cierpieć — powiedział poważnie.
- Nie żartuj sobie, dobrze? - prychnęła. - Poza tym nie jesteś w stanie zrobić nic, bym cierpiała jeszcze mocniej, niż w tej chwili, gdy mnie od siebie odpychasz!
- Robię to dla twojego dobra! - warknął, wstając. - Nie chcę cię skrzywdzić... Ja...
Nie dokończył, bo oto od strony bramy głównej dobiegło ich głośne trąbienie i krzyki ludzi zgrupowanych przy murze.
- Co się tam, do diabła ciężkiego dzieje? - zdenerwował się Sergio i ruszył truchtem w stronę bramy. Samantha podążyła za nim niczym duch.
- Wrócili! - wydarł się jeden ze strażników, zanim mężczyzna zdołał zadać mu choćby jedno pytanie. - Burmistrz i reszta wrócili! Przywieźli jakieś części, mają ciężarówki!
- Sprowadź tu natychmiast panią Constance — polecił zaaferowanemu chłopakowi. Gdy ten się oddalił, rzekł do kolejnego strażnika — Otwórzcie bramę i wpuśćcie ich, lecz mają nie wysiadać z aut. Trzymać ich na muszce i wzmocnić patrole przy bramach!
- Po co to wszystko? - zaniepokoiła się dziewczyna, patrząc, jak ludzie otwierają bramę.
- Dla naszego bezpieczeństwa. To może być jakaś zasadzka, wolę dmuchać na zimne — wyjaśnił, uważnie obserwując wjazd mężczyzn do Aracco. W momencie, gdy brama została zaryglowana, nadbiegły zaaferowane kobiety i kilku innych mieszkańców. Sergio powstrzymał ich stanowczym ruchem dłoni i zapytał głośno, by usłyszeli go wszyscy w pobliżu:
- Jesteście sami?
- Jest z nami jeden człowiek z Water Point — odpowiedział natychmiast Peter.
- Czy ktoś za wami jechał lub, czy z kimś walczyliście po drodze?
- Nie!
- Nie widzieliście żadnych podejrzanych osób w drodze do miasteczka? - indagował dalej.
- Nie! - zirytował się już burmistrz. - Dlaczego pytasz?
- Dla bezpieczeństwa mieszkańców — odparł i dał ludziom znać, by przeszukali ciężarówki.
Kilka minut później wszyscy wiedzieli już, że burmistrz i jego ekipa powrócili, więc zgromadzili się przy bramie, entuzjastycznie witając swego włodarza. Wtedy też Sergio dał wszystkim rozkaz "spocznij" i pozwolił wysiąść czwórce mężczyzn z aut. Nastąpiła orgia uścisków, okrzyków i łez, gdy rodziny witały się ze sobą.
- Dlaczego jest tak mało ludzi? - zainteresował się jednak w końcu Peter, rozglądając się po twarzach otaczających go osób. - Gdzie reszta?
Sergio zerknął niepewnie na jego żonę, a potem powiedział poważnie:
- Zostało nas już tylko tyle. Reszta odeszła wraz z Rogerem.
- To on powrócił? - zdumiał się burmistrz.
- Tak i zaproponował nam przenosiny do jakiegoś super obozu. Byłem temu przeciwny, ci, który są tu teraz, również, dlatego zostaliśmy. Inni podążyli za nim. Potem nastąpiło kilka ataków na nasze miasteczko, w tym przez rolników z Flower Farm. Zaniechali oni kwarantanny, o której mówiłeś jeszcze przed opadem, przez co zmienili się w chodzące trupy. Zabiliśmy ich w obronie własnej...
- Dziwne rzeczy się tu naprawdę działy pod moją nieobecność — zauważył ponuro Peter. - Porozmawiamy o wszystkim na spokojnie, lecz najpierw dajcie nam jeść, bo wszyscy głodni jesteśmy, jak wilki...
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto
AuRoRa
Dobrze, że się nie zatruli, czyta się naprawdę jednym cięgiem, ale to chyba nie koniec? To znaczy, nie wyjaśniło się jeszcze sporo niewiadomych.
elenawest
@AuRoRa faktycznie, nie jest to koniec. Koncepcji mam jeszcze na kolejna czesc ksiazki, nie tylko na rozdzialy z tej, ale jak narazie opowiadanie jest wstrzymane, bo nie bylo zbytniego zainteresowania :-( moze jeszcze do niego wroce, ale to raczej nie teraz. Moze pod koniec roku albo jesienia
AuRoRa
@elenawest dobrze wiedzieć , mnie zaciekawiło, poczekam
elenawest
@AuRoRa miło mi bardzo