Zgniłe owoce

-Obiad! - Zawołała mama tak by cały dom rodziny Mikkelsenów usłyszał.
Echo tego okrzyku niosło się aż do pokoju małego Meeka, który właśnie zmachany wrócił z boiska.
-Co jest do jedzenia? – odkrzyknął swojej rodzicielce.
-Kurczak z frytkami – usłyszał w odpowiedzi.
Z wyraźnym podekscytowaniem zbiegł na dól krętymi schodami, które otaczały liczne malowidła naścienne. Mały chłopiec często zastanawiał się co oznaczają namalowana wysoko niebieskie oczy, tatuś zawsze mówił, że symbolizują szczęście, on jednak uważał że to oczy umierającego pana z telewizji. Nigdy tego nie powiedział rodzicom jednak zawsze myślał o tym schodząc na dół. Na górze domu były tylko dwa pokoje, jego oraz jego opiekunów. Meek miał duży pokój pomalowany na niebiesko, był to jego ulubiony kolor. Może dlatego kibicował drużynie Chelsea Londyn, a może powód był inny? Kiedy chłopiec znalazł się w kuchni spontanicznie przytulił się do matki, a na jej twarzy pojawił się nieskazitelny uśmiech, który pojawia się zwykle u ludzi tylko w chwilach szczęścia pełnego. Synek usiadł przed talerzem po czym obsmarował bez pardonu całe danie ketchupem, zawsze to robił. Mama uważała, że jest to profanacja jej dania, ponieważ z zawodu była kucharką, jednak zawsze milczała. Meek pożarł kurczaka prawie w całości po czym oznajmił, że idzie na boisko, ponieważ było już prawie ciemno mamusia zaniepokoiła się jednak w końcu wyraziła zgodę.  
- Tylko na siebie uważaj! - krzyknęła w stronę odchodzącego podopiecznego.  
On nie odpowiedział nic, był już zajęty zgoła czym innym. Marzył o tym by zostać wielkim muzykiem, słuchawki, które włożył właśnie na uszy grały jedną z piosenek Eminema, a on bujał się do niej ochoczo. Myślał o chwili w której jakiś inny chłopiec będzie szedł przy jego muzyce przed siebie. Myślał o momencie w którym wyjdzie na scenę, a ludzie będą krzyczeć dziko.  
Jego marzenie przerwały okrzyki nadchodzące z boiska. Jego przyjaciele już tam byli.  
- Podaj! - krzyczał Jake do Adama. Mary stała gdzieś z boku i liczyła lampy otaczające ich ulubione boisko. Meek wszedł między swoich kolegów przejął piłkę i strzelił ku aprobacie innych, prosto w okienko.  
W ferworze okrzyków radości znalazła się Mary, który zaczęła śpiewać jakaś dziwną piosenkę, chłopcy nigdy wcześniej jej nie słyszeli. Wywołała ona powszechne zdziwienie oraz milczenie.  
Z zapartym tchem śledzili słowa wydobywające się z ust dziewczynki.
" Zgniłe owoce spadają dziś z nieba, a na drzewach rośnie duma, duma przegniła i dojrzała by zgnić na dobre, nikt nie wie co będzie i kto tu nadejdzie wszystko jest wszędzie, co to będzie? Co to będzie?”  
- Skąd znasz tą piosenkę – zapytał Meek z brakiem zrozumienia.
- Mój tato ją śpiewa – odrzekła dziewięcioletnia dziewczyna.
- Co to znaczy? - wtrącił Jake.
- Nie wiem, to coś o owocach, tatuś zawsze ją śpiewa kiedy jest pijany. - odparła  
- Mam pomysł – stwierdził Meek, może zrobimy piosenkę, tylko potrzebujemy coś do grania.
- Masz na myśli instrumenty? - powiedział dotąd nie aktywny Adam.  
- Tak.
- Może jakieś patyki? - dodał Jake. Wiem gdzie możemy ich dużo znaleźć, mój tato często zabiera mnie tam na ryby. To nie daleko, w lesie jest ich dużo.  
- Super! - To kiedy tam pójdziemy ? - zapytał Adam
- Dziś już trochę późno i mama będzie zła, ale jutro rano będzie dobrze.  
- Zgoda! - krzyknęła reszta dzieci
- Jutro o 12 pod wejściem do lasu.- Oznajmiła Mary.
Po tym gdy wszyscy się zgodzili na podany termin, zaczęło robić się już naprawdę późno, a Meek postanowił wrócić do domu. Kopnął piłkę ostatni raz i udał się w drogę. Lubił te samotne podróże przy świetle księżyca. Wiedział, że mama będzie niezadowolona jednak, jedyne o czym teraz myślał to jutrzejsza piosenka. Księżyc oświetlał wąską dróżkę a kołyszące się w oddali drzewa na spółkę z odgłosami kroków chłopca odgrywały melodie.  
Następnego dnia obudził go ojciec, po czym powiedział, że czas na śniadanie. Wakacyjne poranne posiłki to coś czego chłopczyk nie cierpiał, zawsze musiał wstawać i myć zęby, wcześniej niż miał na to ochotę. Godził się z tym jednak wiedząc, że gdy wróci do szkoły, będzie to rutyną. Wstał i zaczął maszerować schodami na dół, było tam wyjątkowo ciemno, jednak na ścianach można było dostrzec oczy wpatrujące się w jego pośpieszne kroki. W jego głowie wciąż brzmiały niczym turkot pociągów na stacji, słowa Mary. Po zjedzeniu śniadania, popatrzył na zegarek. Była już jedenasta. Więc wyskoczył z domu i przebił się przez furtkę. Ze zwierzęcym entuzjazmem pobiegł w stronę lasu. Gdy dotarł na miejsce uderzyła go majestatyczność tego przybytku. Słyszał o nim wiele historii, kiedyś dziadek przed snem opowiadał mu, że mieszka tu Licho, które zjada zwierzęta i dzieci. Teraz jest jednak zbyt duży by w to wierzyć. Jego przyjaciele właśnie dotarli na miejsce. Byli równie podekscytowani jak on.  
- Czas zostać gwiazdami rocka.- powiedział Jake.
Następnie cała czwórka weszła do lasu z dającą się zauważyć tajemniczą pewnością siebie. Pierwsze drzewa jakie mijali wydawały się przyjazne i pełne podziwu dla maszerujących. Czasami przebijały się jednak dźwięki jak gdyby nie z tego świata. Może to tylko dziecięca wyobraźnia, a może Meek naprawdę słyszał ciężki oddech Licha, który przemieszany był z skromnym szumem wiatru.  
Nagle Jake przerwał milczenie, które utworzyło się pod wpływem fascynacji otoczeniem.
- To już nie daleko, jesteśmy nad jeziorem mojego taty. Tylko gdzie była ta chatka?
Po tych słowach pomiędzy szaro- zielonymi liśćmi dało się zauważyć okno, jakby na wpół uchylone. Mary ruszyła pierwsza w jej kierunku a za nią reszta przyjaciół. Adam po drodze zgarnął patyk, przypominając sobie po co tu przyszli. Stanęli przed budynkiem, w którym miał powstać legendarny utwór muzyczny. Pod wpływem ekscytacji, która im towarzyszyła prawie zapomnieli po co tu są. Na szczęście Mary przypomniała im cel podróży. Z zewnątrz budynek, wyglądał na całkiem zadbany, przez chwilę zastanawiali się nawet czy ktoś tu nie mieszka, jednak po przekroczeniu progu, ich wątpliwości zostały rozwiane. Na środku stał stół, a na nim kilka garnków, wszystko oblepione i kurzem i pajęczynami, mały Adam lekko spanikował, jednak po chwili z radością uderzył swoim patykiem w srebrny garnek. Całe pomieszczenie wypełnił pusty dźwięk, przypominający głuche, narkotyczne spojrzenie. Wibracje przeszły po dziecięcych ciałach. A Meek oznajmił, że ten dźwięk nie pasuje do ich piosenki.  
- Więc poszukajmy innego patyka. - powiedziała Mary.
- Ale ten jest dobry. - kłócił się mały Adam.
- Cicho smarkaczu. - odpowiedziała dziewczyna.
Adam posmutniał, a Jake wskazał palcem na coś co przypominało patyk, podszedł bliżej i ku jego zdziwieniu zobaczył kość. Była to prawdopodobnie część ciała jakiegoś zwierzęta. Może to chatka jakiegoś myśliwego. Meek z entuzjazmem chwycił ją i uderzył w stół i garnek. Zaczął wystukiwać melodie, którą wczoraj pokazała mu koleżanka, a ona śpiewała.  
- Czegoś tu brakuje - oznajmił mały Mikkelsen. Potrzebujemy więcej instrumentów.
- Ale skąd je weźmiemy? Tu jest tylko jedna kość.
- Może nad jeziorem coś znajdziemy.
Wtedy za oknem dało się usłyszeć jakiś szelest i ruch. Wpadł przez nie samotny liść. A z amoku wyrwał resztę Adam.
- Złapmy jakieś zwierzątko. - powiedział.
Na chwilę w domku zapanowała cisza, a tylko opadanie liścia wywoływało jakiś szmer, jednak z chwilą jego upadku, dzieci z entuzjazmem zaaprobowały plan najmłodszego z nich.  
Wylały się przez drzwi, niczym woda z pękniętej, tamy a potem udały się w kierunku jeziora.  
Początkowo Jake zaproponował by złapać rybę, w końcu ma w tym doświadczenie, jednak Meek uznał, że nie wydaje ona odpowiednich dźwięków. Dzień początkowo tak słoneczny stawał się coraz bardziej mroczny, a wesołe uśmiechy dzieci przeistaczały się w śmiechy podekscytowania. Wypełniały one cała powierzchnie lasu, niosły się aż na drugą stronę jeziora na której łowił ryby ojciec z synem. Nagle Mary przypadkowo wpadła na łopatę leżącą w krzakach. Chwyciła ją i zaczęła szabrować w poszukiwaniu żywego instrumentu wraz ze swoim przyjaciółmi. Związała swoje faliste włosy, a okulary wyrzuciła. Wtem z krzaków wyłoniła się sarenka, ciężko ranna. Mary popatrzyła jej w oczy i niczym seryjny zabójca z zimną krwią posłała jej precyzyjny cios łopatą. Wreszcie znaleźli to czego szukali. Zawołała chłopców i razem zanieśli zdobycz do domku. Tam zaczęła się zabawa. Meek niczym wilk, rozerwał zwierzę naostrzonym patykiem, po czym zaczął badać jej wnętrze. Na twarzy Adama pojawił się uśmiech, tylko Jake zdradzał nutkę zaniepokojenia, jednak szybko przyłączył się do zabawy i wyrwał sarence jedną z kości.  
- Żebra świetnie nadadzą się na instrument, kto chcę na nich zagrać? - Zapytał Meek.
- Ja! - krzyknął mały Adam.
- Dobrze, o to twoja kość.
Chłopiec z dziką przyjemnością zaczął wystukiwać wcześniej usłyszaną melodie. Meek ubrudzony w krwi niczym kurczak, którego wczoraj jadł w ketchupie, kontynuował proces skórowania ofiary. Kiedy wydobył czaszkę postanowił, że będzie to herb ich dziecięcej kapeli muzycznej. Spotkało się to z protestem Jake'a.
-Ale to miał być motyl, a nie czaszka! - stwierdził.
- Miał ale nie będzie. - oznajmiła reszta jednogłośnie.
- W takim razie ja nie chcę być w waszym zespole. - powiedział Jake.
- Za późno już jesteś jego częścią. - odpowiedziała Mary
- Wracam do domu, jesteście głupi.
- Nigdzie nie idziesz.
Meek zagrodził koledze drzwi z naostrzonym patykiem w rękach.
A Mary popchała go prosto na patyk.
Tętniąca świeża krew oblała Meeka, niczym poranna kąpiel. Przebił swojemu przyjacielowi bark.
Dziki, szalony krzyk wypełnił las. A Jake upadł, żył lecz był ranny. Mary chwyciła linę leżącą w kącie i przywiązała chłopca to wystającego ze ściany drąga. Jake krwawił, a podłoga zalana była czerwoną cieczą. Adam poczuł się prawie jak na plaży na wakacjach z rodzicami, tylko zamiast morskiej wody jego stopy obmywała krew. Zanurzył w niej palce i posmarował sobie twarz. Reszta zrobiła to samo. Jake wił się i krzyczał, a Adam zaczął grać na żebrach sarny. Wszyscy niczym chochoły tańczyli w amoku, grając jednocześnie na swoich instrumentach przy akompaniamencie jęków ich dawnego kolegi.
To jest to czego szukałem! – zakrzyknął Meek, po czym na zmianę uderzał kością w garnek lub szturchał Jake'a ostrym kijem.
Oślizgły, krwisty rytm wydobywał się spod rąk dzieci. Mary zaczęła śpiewać swoja pieśń. " Zgniłe owoce spadają z drzew, spadają z drzew, a dumy brak, a dumy brak...”

2 komentarze

 
  • Luna@

    Gdybym była zalogowany, dałabym łapkę w dół!!!

    7 lip 2018

  • anielica01

    Niektóre wątki są okropne więc horror ma to coś.

    12 maj 2018

  • Luna@

    @anielica01 nie podoba mi się

    7 lip 2018