Nieporozumienie na placu zabaw

Zima nadeszła szybciej niż można było się spodziewać. Siedziałem jak zwykle w swoim fotelu, zagłębiając się w starą literaturę o religijnej tematyce. Po kilku stronach poczułem mocny ucisk w żołądku. Spowodowany był dwudniową głodówką, ponieważ natłok obowiązków nie pozwalał mi na przerwę, aby coś przekąsić. Wstałem więc i wyjąłem z tylnej kieszeni spodni, skórzany portfel. Przeliczyłem drobniaki i z uśmiechem na twarzy wybiegłem z pokoju na korytarz. Czym prędzej włożyłem buty i zarzuciłem na rękę kurtkę, którą starałem się szybko założyć, schodząc po schodach na klatce. Wychodząc na zewnątrz, przystanąłem na krótki moment, by móc podziwiać tę piękną noc. Na ulicy nie było żywej duszy, nie było słychać żadnych samochodów. Byłem tylko ja, śnieg i ciemność, która spowiła nieoświetlone uliczki.
- Czas na zakupy — mruknąłem pod nosem.
Nie czekając dłużej, ruszyłem w stronę parku, który to dzielił mnie od małego, całodobowego sklepiku osiedlowego. Nie wiedzieć czemu, zaraz po przekroczeniu ogromnej tablicy z napisem "Park Miejski" poczułem chłód na szyi. To nie był zimowy wietrzyk, który otulał mnie niczym szalik. Odwróciłem się za siebie i wyostrzając swój zmysł wzroku, niestety nic nie mogłem dostrzec. Nie przejmując się tym zbytnio, ruszyłem dalej. Po pewnym czasie zobaczyłem na nieskazitelnej bieli śniegu, odciski małych stóp. Schyliłem się i przyglądając przez moment, podniosłem głowę i rozejrzałem się wokoło. Nie było nic ani nikogo, oprócz złamanego, drewnianego słupka tuż przede mną. Podszedłem do niego i zauważyłem, iż to przy nim ślady stóp się kończą. Na nim wyryte były imiona: Kasia, Alicja oraz Marta. Pierwsze i ostatnie imię było bardzo słabo widoczne, jednak to imię Alicja przykuło moją uwagę. W mojej głowie pojawił się obraz małej dziewczynki, po chwili mnóstwo policji i mocne światła bijące z parku. Nawiedziły mnie dziwne wspomnienia, jednak nie potrafiłem sobie przypomnieć nic więcej.
Nagle usłyszałem cichy śmiech za plecami. Odwróciłem się, lecz jedyne co udało mi się zobaczyć to ruszające się krzaki. Powietrze stało się o wiele cięższe, lekka panika wkradała się powoli w mój umysł.
- Przyszedłeś mnie odwiedzić wujku? - spytał tajemniczy dziecięcy głos.
Przeleciałem wzrokiem wszystkie ciemne zakamarki i ruszyłem o wiele szybszym krokiem przed siebie. Idąc i oglądając się za siebie, ciężko było mi dokładnie dostrzec, co jest przede mną. Po chwili zatrzymałem się, uderzając głową w kawałek metalowej płyty. Upadłem na ziemię i odruchowo, zacząłem szukać ręką guza. Wstałem i otrzepałem się ze śniegu, gdy nagle, obraz zaczął mi się rozmazywać. Przetarłem swoje oczy kilkukrotnie, lecz to także nie pomagało. Choć wszystko było lekko rozmazane, mogłem domyślić się, co to jest. Metalowa płyta, która raczyła stanąć na mojej drodze, była częścią domku ze zjeżdżalnią. Obok stała, przykryta śniegiem wielka piaskownica, a tuż za nią stara karuzela itp.
- Wujku Radku! - krzyknął radosny, dziecięcy głos.
Strach ogarnął moje ciało. Głos był nieziemsko podobny, do głosu mojej siostrzenicy. Jednak to było niemożliwe, ponieważ została zamordowana ponad rok temu.
- Wujku Wiktorze! - krzyknął inny, nieznajomy głos.
- Radek, Wiktor? - spytałem samego siebie.
Coś ciągle mi nie pasowało. Podniosłem głowę, spoglądając na Księżyc i być może dzięki temu, poprawił się mój wzrok. Plac zabaw, na którym się znalazłem, wydawał mi się znajomy. Wiedziałem jak się po nim poruszać, po ciemku, aby w nic nie uderzyć i o nic się nie potknąć. Stanąłem jak wryty, gdy zobaczyłem, że śnieg w piaskownicy się rusza. Zrobiłem ostrożny krok w bok i szedłem tak, nie spuszczając oka z piaskownicy. Oparłem się o jedno z drzew otaczających cały plac i wtedy do mnie doszło. Przypomniałem sobie, że plac zabaw w tym parku został zamknięty, a co najdziwniejsze, zburzony. Myśląc panicznie nad wszystkimi faktami i domysłami, poczułem bardzo dziwny, ale charakterystyczny zapach. Zacząłem mocniej wciągać powietrze, by móc przypomnieć sobie, co tak pachnie. Wtem zauważyłem, że na mojej jasnej kurtce z białymi paskami, są czarne ślady. Dotknąłem palcem i pełen zdziwienia zastanawiałem się skąd, mógł wziąć się węgiel na mojej kurtce. Mniej wystraszony zrobiłem parę kroków w stronę piaskownicy, chwytając po drodze większego kija, który leżał na ziemi.
- Wujku Adrianie!
Moje uszy ucierpiały, gdyż pisk był niepowtarzalny. Rozpacz w głosie niosła się pewnie przez cały park. Na jednej pięcie odwróciłem się za siebie i zobaczyłem coś strasznego. Wielkie na parę ładnych metrów drzewo, stojące w płomieniach, a na najwyższej gałęzi zwisała lina, która owinięta była na szyi małej dziewczynki. Blask ognia rzucił światło na resztę placu zabaw, ukazując mi tym samy, wystającą rękę z piaskownicy, oraz inne drzewo, na którym wisiało kolejne ciało dziecka. Złapałem się za usta, gdyż widok wstrząsnął moim żołądkiem, a sam strach przerodził się w lęk i panikę.
- Wujku Adrianie pomóż mi! - krzyczała w kółko, na oko dziewięcioletnia dziewczynka w białym swetrze, wisząca na jednej z lin.
- Kim do cholery jesteś i jak ty w ogóle możesz mówić, skoro lina zaciska się na twojej krtani?! - spytałem.
Nagle palące się drzewo przechyliło się w moją stronę, jakby oddawało mi ukłon. Zniżając przy tym swoje gałęzie. Gdy dziewczynka dotknęła stopami śniegu, zdjęła z siebie linę i stała tak, wpatrując się we mnie. Robiąc krok w tył, wpadłem na kolejne dziecko. Była to tym razem dziewczynka o blond włosach i zielonej kurtce. Ślady za nią wskazywały, iż wyszła z piaskownicy. Tuż za nią przyszło kolejne dziecko, bardzo piegowata, ruda dziewczynka. Każda stała i patrzyła się na mnie swym martwym wzrokiem. Nie wiedziałem, na które z nich patrzeć więc każdej poświęcałem jakieś dwie sekundy kontaktu wzrokowego. Dreszcze przejęły kontrolę, nie mogłem przestać się trząść.
- Kim wy jesteście? - spytałem, ocierając łzę z policzka.
- Nie pamiętasz nas? - spytała jedna z nich.
- Nie znam was! Nie jestem żadnym wujkiem! Byłem kiedyś, lecz moja siostrzenica zmarła! - krzyczałem z całych sił, zupełnie jakbym próbował porozumieć się z głuchym.
- Ależ wujku... - nie dokończyła rudowłosa.
- Wiktorze, Radosławie, Adrianie, jak jeszcze masz na imię? - spytała blond włosa.
- O co wam chodzi? Nazywam się Michał Kruk. Musiałyście mnie z kimś pomylić, to jakieś nieporozumienie!
- To nie jest nieporozumienie — odezwała się dziewczynka w białym swetrze.
- Co próbujesz mi powiedzieć?
- Sądzisz, że same się powiesiłyśmy na drzewach, a jedna z nas sama zakopała się żywcem w piaskownicy?
W mojej głowie znów zaczęły pokazywać się dziwne wspomnienia. Jakieś dziecko na moich rękach, pełno policji, kanister z benzyną i łopata. Kolejne obrazy pokazywały mi, że bardzo dobrze znam to miejsce.
- Czy to ja was zabiłem? - spytałem, pełen lęku.
- Tak wujku — odpowiedziały jednym głosem.
Nagle na mojej szyi pojawiła się zaciśnięta lina i coś zaczęło unosić mnie ku górze. Chwyciłem ją rękoma i próbowałem walczyć, jednak dostrzegłem, iż ciężko będzie mi wygrać z ogromnym drzewem, które to unosiła mnie coraz wyżej i wyżej.
W mojej głowie znów pokazały się obrazy, jednak tym razem, te, które łączyły wszystko w całość.
- Zabiję cię jeszcze raz Kasiu! - krzyknąłem — popamiętasz swojego wujka Wiktora!
Po chwili duszności znów udało mi się zaczerpnąć powietrza i już ciszej, powiedziałem:
- Ty też suko. Zapamiętasz sobie Marto, raz na zawsze moje imię, jestem Radosław, twój ulubiony wujek!
Blond włosa Marta i ruda Kasia obróciły się w pył, gdyż nagle gdzieś zniknęły, widziałem jeszcze tylko Alicję, która uśmiechnięta stała i patrzyła, jak powoli umieram.
- Ty też zginiesz, za podniesienie ręki na swojego wujka Adriana.
- Nikt więcej, nie zginie. Nigdy więcej nie zrobisz żadnemu dziecku krzywdy. Pozbędziemy się raz na zawsze ciebie, twojej chorej psychiki i problemów. Żegnaj wujku.
Moje siły opadły i poddałem się grubej linie, wbijającej się coraz bardziej i bardziej.
Obudziłem się po jakimś czasie, lecz leżałem w szpitalnym łóżku. Wszędzie było pełno lekarzy, którzy rozmawiali coś o schizofrenii i rozdwojeniu jaźni. Zebrałem wszystkie siły w sobie, lecz to było na nic. Nie potrafiłem ruszyć żadną z kończyn, zostałem sparaliżowany. Wtem, gdy lekarze wyszli na chwilę z pokoju, spod mojego łóżka ukazały się trzy postacie. Ku mojemu zdziwieniu, mogłem ruszać głową, lecz z mówieniem był ogromny problem.
- Przybyłyśmy wujku, aby zabrać cię do nas. Przepraszamy za to na placu zabaw, sądziłyśmy, że tam już z nami zostaniesz. Mamy dla ciebie prezent, jest to tabletka, dzięki której odzyskasz siły, proszę, otwórz buzię i łyknij szybko.
Nie wiele myśląc, posłuchałem ich rad i otworzyłem usta. Poczułem coś chłodnego na języku i łyknąłem od razu. Na twarzach dzieci pojawił się bardzo szeroki uśmiech, z którym znów schowały się pod moje łóżko. Dziwna tabletka utknęła w moim gardle, a z ust zaczęło wydobywać się mnóstwo krwi. Zacząłem się nią dławić i gdy byłem bliski zgonu. Do pokoju wbiegli lekarze, chwytając mnie za nos i otwierając usta. Niestety było już za późno, ostatnie co usłyszałem, to pytanie jednego z lekarzy "Skąd miał i czemu połknął żyletkę?".

VastoLorde

opublikował opowiadanie w kategorii horror, użył 1837 słów i 9832 znaków.

1 komentarz

 
  • iza0199

    Jak zawsze świetnie :D trochę brakowało mi czytania Twoich opowiadań :) jestem tylko ciekawa skąd Ty bierzesz pomysły na te wszystkie historie ;p

    23 lut 2016

  • VastoLorde

    @iza0199 Dziękuje :D Pomysły biorą się same, czasem trzeba więcej, a czasem mniej czasu :D

    23 lut 2016