Chata

Szedłem polną ścieżką, przedzierając się przez gęste zarośla. Po piętnastu minutach w oddali ujrzałem nikłe światło. Było zimno, a ja nie miałem nawet na sobie zwykłej bluzy. Postanowiłem, więc zaciekawiony sprawdzić skąd to światło bije. Ku mojemu zaskoczeniu jego źródłem była lampa stojąca na parapecie starej drewnianej chaty. Wydawała się zamieszkana, choć najbliższe większe skupisko ludności znajdowało się przeszło trzydzieści kilometrów stąd. Zapukałem, ale nikt nie raczył otworzyć, więc zapukałem jeszcze raz, lecz bez skutku. Pociągnąłem za klamkę i okazało się, że drzwi od początku były otwarte. Z oddali dobiegały głosy wyjących wilków, co jeszcze bardziej zmusiło mnie, by wejść do środka. Rozejrzałem się po mieszkaniu, ale nikogo nie zastałem. Zdziwił mnie jednak świeżo nakryty stół i różne na nim smakołyki do tego jeszcze gorące. Pomyślałem sobie, że jeśli domowników nie ma to mogę spróbować, choć jeden kęs, ale byłem tak głodny, że nim się oblizałem, a zniknęła zawartość trzech z czterech talerzy. Najedzony i napity poczułem, że muszę iść do ubikacji, a na moje szczęście w tej odludnej chacie znajdowała się toaleta. Gdy jednak otworzyłem drzwi, w jednej chwili mi się odechciało. Na drewnianym prowizorycznym sedesie siedziało martwe ciało małego chłopca ze wbitą w głowę siekierą. Teraz żałowałem, że w ogóle cokolwiek zjadłem. Szybko wybiegłem na zewnątrz by zaczerpnąć świeżego powietrza. Wtedy usłyszałem w zaroślach na wprost, jak coś zbliża się w moim kierunku. Zdezorientowany i wystraszony pobiegłem za chatę, lecz gdy zobaczyłem, co się za nią znajduję w jednej chwili zbladłem, a moje nogi zmieniły się w watę. Leżały tam jeszcze trzy zmasakrowane ciała mężczyzny, kobiety i dziewczyny. Wszystkie z rozłupanymi czaszkami. Uświadomiłem sobie, że teraz wiem już o wiele za dużo. Obok chaty stała mała szopa. Rozejrzałem się czy nikt mnie nie śledzi i jak z procy ruszyłem w jej stronę. Byłem dosłownie kilka kroków od niej, kiedy nagle usłyszałem okropny psychopatyczny krzyk. Wystraszony poślizgnąłem się na mokrej ziemi i upadłem niefortunnie do tego stopnia, że złamałem sobie nogę. Teraz było już po wszystkim, z ciemności wyłoniła się straszliwa postać, której brzydoty nie sposób opisać słowami. Zbliżała się powoli, jakby chciała bym dosłownie umarł z samego przerażenia, jednak ja postanowiłem sobie tego oszczędzić. Obok mnie leżał ostry kawałem szkła z wybitego okna szopy. Złapałem go szybko i bez namysłu poderżnąłem sobie gardło.

marok

opublikował opowiadanie w kategorii horror, użył 503 słów i 2683 znaków.

1 komentarz

 
  • anielica01

    Chyba nie będzie kolejni części... Ale opowiadanie,fajne.

    12 maj 2018