Przeklęta - 20 | Osłabiona

♪I WANT YOU HERE-PLUMB ♪ - polecam włączyć na słuchawkach!
  
Miałam ochotę krzyczeć. Długo, głośno i tak, by wreszcie wyrzucić z siebie złe emocje, strach, ból i cierpienie. A więc nadal nic mi się nie udawało. Podczas gdy wbijałam sztylet w każdego złego ducha, jaki mi się akurat napatoczył, myśląc, że wreszcie zdobywam przewagę, tak naprawdę tylko ich wzmacniałam. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że sztylet może być podrobiony. Uczepiłam się kurczowo myśli, że przysłał mi go tata w jakiś magiczny sposób. Tak desperacko chciałam w to wierzyć, że byłam kompletnie głucha na słowa Jonathana. Ostrzegał mnie, że cała ta sprawa ze sztyletem jest podejrzana, a ja co? Nic. Byłam głucha jak pień. Miałam ochotę walnąć się w ten głupi łeb.
- To moja wina – wychrypiałam, opadając na grób Adama. Marmur był lodowaty, ale nie zwróciłam na to uwagi. Przymknęłam oczy, czując, jak wisi nade mną widmo porażki. – To wszystko przeze mnie. Naprawdę myślałam, że ten sztylet był prawdziwy. Dopiero po czasie zaczęło mnie zastanawiać to, dlaczego tak łatwo mi włażą pod ten nóż – chlipnęłam, czując pojawiające się łzy. Adam patrzył na mnie wzrokiem bez wyrazu. Wyglądał, jakby sam nie wiedział, co ma powiedzieć.
- To nie twoja wina – odparł w końcu bez przekonania.
- Jasne – prychnęłam, spoglądając na niego. Nadal wyglądał słabo. – Wszystko zawalam. Niczego nie potrafię. Ciągle przegrywam, a łudzę się, że jest wręcz odwrotnie. Dlatego rozczarowanie jest jeszcze większe. – Wstałam gwałtownie z grobu, aż zakręciło mi się w głowie. Nagle słowa same ze mnie wypłynęły: - Mam dość. Oddam się im. Niech mnie wezmą, żywą czy martwą, mam to gdzieś.
- Co? – rzucił Adam głosem ostrym jak brzytwa.
- To nie ma sensu! – krzyknęłam, czując przejmującą bezsilność. Kopnęłam sztylet, leżący w śniegu, posyłając go o dobre parę metrów dalej. – Oni wciąż wygrywają. Oni, nie my! A ja już nie chcę tak żyć. Nie mogę spokojnie zasnąć w nocy. Nie mogę normalnie iść do szkoły i skupić się na cholernej matematyce, bo wszyscy uważają mnie za morderczynię albo za dziwadło – ciągnęłam łamiącym się głosem. – Tata błagał mnie o pomoc, a ja nie umiałam mu pomóc. Próbowałam, ale nie zdążyłam. Teraz opętali Jasona. Wiesz, jak to boli, kiedy osoba, którą kochasz, patrzy na ciebie, a ty wiesz, że nic dla niej nie znaczysz?! – krzyknęłam, po czym umilkłam, kiedy zobaczyłam wyraz twarzy Adama. Nieopacznie powiedziałam coś, przez co być może on sam przechodził… tylko ze mną. – Nieważne – dodałam ciszej. – Sęk w tym, że mam tego dość. Nie mam już po co walczyć. Straciłam prawie wszystko – wyszeptałam. – Więc niech oni to zakończą.
- Nie możesz im się oddać – powiedział Adam ponuro, patrząc na mnie z powagą.
- A to niby dlaczego? – spytałam z zaciętością, dziwiąc się, że jeszcze mam ochotę się kłócić.
- Bo wciąż masz osoby, dla których warto walczyć – powiedział dobitnie.
- Tak? – prychnęłam. – Niby kogo? Ciebie? Jonathana? Wy nie żyjecie – burknęłam. – Przykro mi to mówić, ale taka jest prawda. Nie żyjecie i już nie będziecie żyć, niezależnie od tego, co zrobię lub co się ze mną stanie.
- Nie mówiłem o nas. – Machnął ręką, po czym złapał mnie mocno za ramię. Wbił we mnie lodowaty wzrok, w którym czaiła się jakaś gotowość. – Masz swoją mamę, która cię kocha i nie może stracić. A Jason… - zawahał się, ale ciągnął dalej. – Opętali go, ale on też wciąż cię kocha. Nie próbowałby z nimi walczyć, gdyby coś w środku nie ciągnęło go do ciebie.
Gorące łzy wypływające z moich oczu szybko zamarzły, ale na ich miejsce pojawiły się nowe. Pociągnęłam nosem. Raz, potem drugi. Mogłam się wściekać, ale Adam miał rację. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, jakim ciosem dla mamy byłaby śmierć już drugiego członka rodziny. Zostałaby całkiem sama. Tylko dla mnie pozbierała się z żałoby po tacie. Nie mogłam tego zepsuć. Ona się przywróciła do życia – ja musiałam się przy tym życiu utrzymać. Choćby nie dla siebie, to dla mamy. I dla Jasona. Dla tych czasów, kiedy patrzył na mnie i widział kogoś, kogo kochał.
- No dobra – westchnęłam, ocierając łzy. Adam puścił mnie z wyraźną ulgą. Może myślał, że faktycznie zaraz pójdę i oddam się prosto w ręce wroga. – Więc co teraz? – zadałam kluczowe pytanie.
Adam wzruszył ramionami.
- Idziemy do bazy – odparł, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
***
Jonathan przeciągnął palcem po skrzydle na moim przedramieniu. Nie wydawał się zaskoczony, a wręcz… wyglądał tak, jakby się tego spodziewał, a jedynie miał nadzieję, że mimo wszystko się to nie stanie. Puścił moją rękę i westchnął ciężko.
- Nie jest dobrze, Leslie.
- Co ty nie powiesz – mruknęłam. – Masz jakiś pomysł, dlaczego to skrzydło pociemniało? – Przyjrzałam się uważnie pooranej zmarszczkami twarzy Jonathana. Jednocześnie zrobiło mi się głupio za moje wcześniejsze podejrzenia, że Jonathan mógł być zły. Patrząc na niego, nie umiałam tak myśleć. Jego twarz wyrażała zmęczenie i autentyczne zmartwienie. Musiałam wreszcie uwierzyć, że Jonathan i Adam byli po mojej stronie. Jeśli ich również zaczęłabym uważać za wrogów, zostałabym już całkiem sama. Musiałam w końcu komuś zaufać.
- Miałem nadzieję, że tak się nie stanie – powiedział ledwo słyszalnym głosem. – Że jednak się mylę.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Adam również. Widać były rzeczy, których i on nie wiedział.
- Z czym chciałeś się mylić? – spytałam ostrożnie.
Jonathan przymknął na chwilę oczy, po czym znów je otworzył i spojrzał na mnie wzrokiem starego, przygnębionego człowieka. Usiadł w masywnym fotelu, przykładając rękę do ust. Wyglądał, jakby sam się zmuszał do mówienia.
- Pamiętasz, Leslie, co powiedziałem ci o Gordonie? – zaczął.
Przez chwilę nie wiedziałam, co miał na myśli. Mój zmęczony mózg potrzebował dobrej minuty, żeby sobie przypomnieć tę jedną informację z tego całego zgiełku.
- Że jest twoim bratem. – Ostatnie słowo niemal wyplułam.
- Nie naznaczyłem cię skrzydłem bez powodu. – Wstał gwałtownie i zaczął chodzić w tę i z powrotem, jak zawsze, gdy coś go trapiło. – To był test.
Nie nadążałam za jego tokiem myślenia.
- Test na co? – spytałam głupio. W tym momencie usłyszałam, jak Adam głośno zasysa powietrze. Zerknęłam na niego. Jego usta zamieniły się w cienką kreskę. Załapał słowa Jonathana wcześniej niż ja. Wyglądał, jakby chciał kogoś zamordować.
- Nie mówisz poważnie – zasyczał, zwracając się do Jonathana.
- Może mi ktoś to wyjaśnić? – upomniałam się, godząc się z faktem, że widocznie moje IQ jest zbyt małe, by tak szybko pojmować pewne sprawy. Lub po prostu zbyt mała liczba godzin snu. – Jaki test? Co, do cholery, oznacza ta czerń?
Jonathan spojrzał mi prosto w oczy.
- Leslie, Gordon jako mój brat, ma podobne DNA do mojego. To zabarwienie… - Ponownie chwycił moją rękę i spojrzał żałośnie na czarne skrzydło. – Jest jego reakcją. Dotychczas miałem nadzieję, że to, co oni sobie ubzdurali… że on jest w tobie… miałem nadzieję, że to nieprawda. Ale to jest niezaprzeczalnym dowodem. – Ścisnął mnie za ramię, aż zabolało. – To jest jego reakcja, reakcja jego DNA na mój atrybut. Leslie – spojrzał na mnie, przygryzając wargę. – Dusza Gordona rzeczywiście jest w tobie.
Przez chwilę w głowie miałam kompletną pustkę. W milczeniu przetwarzałam słowa Jonathana. Jeśli miałam być szczera ze samą sobą… zapomniałam o tym, za co duchy mnie ścigały. Skupiałam się na tym, jak przeżyć ich działania. Nie wierzyłam w to, że mogą mieć rację. Uznałam, że się mylą, że po prostu bardzo chcieli za wszelką cenę odzyskać władcę. Nagle okazało się, że we wszystkim mieli rację. Dusza Gordona była we mnie uwięziona. Powtarzałam sobie to zdanie, ale sama nie wiedziałam, co czuć.
- Dlaczego to ujawnia się dopiero teraz? – wydusiłam, czując, że mam zaciśnięte gardło. – Wcześniej skrzydło było przezroczyste. Ściemniało dopiero niedawno.
Jonathan puścił moją rękę, a ja czym prędzej zakryłam czarne skrzydło rękawem. Nie chciałam na nie patrzeć.
- Był zbyt słaby, by jego obecność mogła zostać naznaczona. Tymczasem jego podwładni się wzmocnili, a ty osłabłaś. Zerwałaś więź z Adamem, a w dodatku osłabiło cię to, co zrobili z twoim chłopakiem. – Potarł dłonią oczy. – Dopóki czerpałaś skądś siłę, nie był w stanie niczego zrobić. Teraz ty słabniesz, a on staje się silniejszy.
Ponownie zachciało mi się płakać. Słowa Jonathana dogłębnie mi uświadomiły, jak wielkie konsekwencje miały moje czyny. Wyrzucając podkowę od Adama, chciałam jedynie pokazać, że jestem silna. Że potrafię sobie poradzić bez niego. Byłam zwyczajnie wściekła. Nagle jednak okazało się, że zerwałam między nami więź, która zapewniała mi ochronę i dawała siłę, czego nawet nie byłam świadoma. Podejrzewałam, że tej więzi nie dało się odnowić – gdyby była taka możliwość, Adam lub Jonathan od razu by to zrobili. Ale nie mogli, a ja słabłam. Przez moją własną dumę i głupotę na własne życzenie pozbawiłam się siły, jednocześnie dając ją Gordonowi.
- Więc co teraz? – spytałam piskliwym głosem, jak przestraszone dziecko. – Co mam teraz robić?
Jonathan wyglądał, jakby sam nie znał odpowiedzi na to pytanie.
***
Gdy Adam odprowadzał mnie do domu, wolałam się nawet nie odzywać. Czułam się tak, jakby wina za wszystko, co złe, spoczywała na mnie. No, bo przecież tak było. Wyrzuceniem jednej malutkiej rzeczy spowodowałam lawinę wydarzeń. Adam chyba wyczuwał, że byłam bliska załamania, bo również milczał. Przypomniałam sobie początek. Jak Jason martwił się o mnie, gdy tylko gdzieś znikałam na dłuższy czas i nie dawałam znaku życia. Jak za tym tęskniłam. Teraz mogłabym zniknąć na cały tydzień, a on i tak by tego nie zauważył. To już nie był Jason. Był duszą kompletnie podporządkowaną duchowi. Chciało mi się wyć z rozpaczy. Naprawdę rozważałam poddanie się, jednak nie mówiłam już nic o tym Adamowi. On chciałby, żebym walczyła… ale jak miałam walczyć, kiedy nie miałam dla kogo, kiedy nie miałam siły?
Adam ścisnął moją rękę i poczułam ledwo zauważalny dreszcz. Uśmiechnęłam się blado.
- Wola życia?
- Słabsza niż wcześniej – powiedział cicho. – Ale tylko tyle mogę zrobić.
- I tak dziękuję – powiedziałam krótko. Odwróciłam się, by wejść do domu, ale usłyszałam ciche:
- Leslie.
Odwróciłam się i spojrzałam na Adama smutnym wzrokiem. On też wydawał się zrezygnowany. To było gorsze od tego, że zwykle mi dogryzał i wytykał, co robię źle. Wtedy chociaż wiedziałam, że wciąż ma na tyle swojego specyficznego poczucia humoru, by mieć chęć się ze mną kłócić. Teraz ta bezradność mnie przerażała, szczególnie u niego.
- To nie była twoja wina – powiedział cicho. – Naprawdę.
Przytaknęłam mu, ale mówił to tak, jakby sam w to nie wierzył.
Weszłam do domu i w salonie natknęłam się na mamę. Siedziała na kanapie i wpatrywała się w jakieś zdjęcie. Lekko podskoczyła, gdy usłyszała moje kroki.
- Wszystko w porządku? – spytałam. Spojrzała na mnie tak, jakby zobaczyła ducha.
- Tak – odpowiedziała, ale jakoś sztywno. – W jak najlepszym.
- To dobrze – skwitowałam krótko, bacznie ją obserwując. Wstała z kanapy, odstawiła zdjęcie na półkę i wyszła, mijając mnie szybko. Poczułam dziwny chłód. Podeszłam do zdjęcia, które oglądała. Dobrze je znałam – przedstawiało mnie, mamę i tatę na wycieczce w górach. Wyglądało tak jak zawsze – ja stojąca pośrodku, mama po mojej lewej stronie, tata po prawej. Wszystko było na swoim miejscu, a jednak patrząc na nie, czułam dziwny niepokój. Nie wiedziałam, dlaczego, ale nie miałam głowy się nad tym zastanawiać. Powlokłam się na górę i opadłam na łóżko, nawet się nie rozbierając. Minęło pół godziny, potem godzina. Byłam wykończona, ale nie mogłam zasnąć. Wierciłam się z boku na bok. Myśl o zdjęciu nie dawała mi spokoju. Dlaczego mama tak dziwnie na nie patrzyła? Dlaczego czułam niepokój, choć to było zwykłe zdjęcie? W końcu nie wytrzymałam. Wstałam z łóżka i jak najciszej zeszłam z powrotem na dół. Zapaliłam w salonie pojedyncze światło, bo wokół mnie panowały egipskie ciemności. Podeszłam do półki, na której stała ramka, czując, jak mocno bije mi serce. Podniosłam ją do oczu i musiałam zdusić krzyk. Upuściłam ją na podłogę, przy okazji rozbijając. Tłukące się szkło zabrzmiało strasznie głośno w panującej wokół ciszy. Gorączkowo zaczęłam patrzeć na wszystkie zdjęcia, które stały w salonie. Na każdym było to samo – moja twarz kompletnie zdeformowana, zniekształcona, pokryta krwią. Począwszy od zdjęć, gdzie byłam dzieckiem, aż do tych najnowszych – wszędzie znajdowała się krew, zamglone oczy, okropny uśmiech. Musiałam mieć zwidy. Zacisnęłam powieki, odliczyłam do dziesięciu, a gdy ponownie otworzyłam oczy, podniosłam z podłogi zdjęcie, które było w stłuczonej ramce. Musiałam gwałtownie zamrugać. Jeszcze przed chwilą patrzyłam na własną zakrwawioną twarz, ale teraz na zdjęciu już mnie nie było. Uśmiechy mamy i taty zastygły na papierze tak, jak wcześniej, ale między nimi była pusta przestrzeń. W panice rozejrzałam się po salonie. Zniknęłam ze wszystkich zdjęć, tak jakby nigdy mnie tam nie było.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2565 słów i 14048 znaków.

6 komentarzy

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • EloGieniu

    Zaczynam żałować że czytam to w nocy. XD

    12 gru 2016

  • candy

    @EloGieniu hahaha :D ale jaki nastrój się tworzy!

    13 gru 2016

  • Saszka2208

    Dzieje sieee!!!!❤

    11 gru 2016

  • candy

    @Saszka2208 oj tak :D

    12 gru 2016

  • Black

    Coraz lepiej piszesz  :) aż boję się pomyśleć jak dobra będzie kolejna część  ;)

    11 gru 2016

  • candy

    @Black hahaha <3 to po prostu przerwy od nawału nauki, może to mnie tak motywuje :|

    11 gru 2016

  • Julka000666

    Wspaniałe :*

    11 gru 2016

  • candy

    @Julka000666 dziękuję bardzo :*

    11 gru 2016

  • Julka000666

    @candy nie ma za co

    11 gru 2016

  • KAROLAS

    <3

    11 gru 2016

  • candy

    @KAROLAS <3

    11 gru 2016

  • POKUSER

    Super część, coraz bardziej tajemnicza

    10 gru 2016

  • candy

    @POKUSER dziękuję bardzo ;) owocna przerwa od nauki, haha

    11 gru 2016