Przeklęta - 04 | Czas na ryzyko

Obudził mnie przeszywający ból w kręgosłupie. Zamrugałam oczami i podniosłam się do pozycji siedzącej. Cicho jęknęłam, gdy kolejny promień bólu, tym razem z żebra, niemalże przeciął mnie na pół. Zorientowałam się, że leżałam na podłodze w kompletnej ciemności, a połowa jednej zasłony była odsłonięta. Nieco jeszcze zamroczona, podźwignęłam się na nogi, łapiąc się kurczowo za bok. Upadając, chyba dodatkowo obiłam złamane żebro, bo bolało jak cholera. Ale dlaczego upadłam? Nagle spojrzałam na szybę i przeszył mnie dreszcz. Przypomniałam sobie tę upiorną twarz, którą za nim zobaczyłam. Tym razem za oknem już nic nie było, ale ten obraz stawał mi przed oczami co sekunda. Szybko zasłoniłam okno z powrotem i jak najszybciej od niego odeszłam. Położyłam się na łóżku, zduszając kolejny jęk bólu. Wyjęłam z kieszeni dżinsów telefon i mrużąc oczy sprawdziłam godzinę. Północ. Nie pamiętałam już nawet, o której wróciłam do pokoju. Ile czasu byłam nieprzytomna? Nic już nie widziałam. Co, u licha, było za tym oknem?
Twarz niemal przyciskała się do szyby, jakby mnie wypatrywała. Jakby wiedziała, że akurat dziś postanowię jednak choć na chwilę uchylić zasłonę i wyjrzeć przez okno. Gdy mnie zobaczyła, jej upiorna twarz rozciągnęła się w szerokim, przerażającym uśmiechu. To nie była twarz ducha ani żadnej innej istoty, którą ostatnio być może spotkałam – nie emanowała światłem, nie była perłowo biała. Była… martwa. Jej uśmiech był bezzębny. Choć jej oczodoły były puste, czułam, że na mnie patrzyła. Podziękowałam teraz losowi, że zemdlałam, bo gdybym dłużej na to patrzyła, sama chyba wyzionęłabym ducha.
Zwinęłam się w kłębek, ignorując ból i cicho załkałam. Łzy jak zwykle pojawiły się znikąd. Boże, co tu się działo? Naprawdę byłam aż tak chora, czy to już była rzeczywistość? Dlaczego musiałam się tak bać? Bałam się od miesiąca, ale bałam się życia bez taty. To był strach wzięty ze środka mnie, którego nic nie napędzało. A teraz? Dlaczego na każdym kroku nawiedzały mnie jakieś dziwne, martwe istoty? Nawet jeśli były nieprawdziwe, umierałam ze strachu, patrząc na nie. Nawet teraz, leżąc w łóżku w ciemności, nie mogłam pozbyć się okropnego wrażenia, że ktoś mnie obserwuje. Że ktoś śledzi każdy mój ruch, każdą moją myśl mimo głębokich, ciemnych, pustych oczodołów…
Czy już nigdy nie będę mogła odsłonić okna? Już zawsze ktoś będzie na mnie za nim czekał?
Pozwoliłam wymknąć się jeszcze paru łzom, po czym gwałtownie wstałam. Nie. Nie dam się temu. Nie dam się wytworom własnego umysłu, nie dam im broni do ręki, by wykończyły mnie do reszty. Byłam słaba, ale nie aż tak. Tata by tego nie chciał. Tata chciałby, żebym walczyła. Podeszłam do biurka i otworzyłam laptopa. Natychmiast wklepałam do przeglądarki nazwę naszej przychodni, w której pracowała nasza lekarka rodzinna i do której wszyscy chodziliśmy, choćbyśmy mieli tylko katar. Mieliśmy z nią bardzo dobry kontakt. Była przemiłą osobą i do tego bardzo otwartą. Zawsze załatwiała nam wizyty u innych lekarzy – w zależności od dolegliwości – więc wierzyłam, że i teraz mi pomoże. Napisałam do niej wiadomość z prośbą o wizytę u specjalisty od chorób psychicznych. Co prawda nie mogłam tam pójść sama – nie byłam pełnoletnia – ale miałam nadzieję, że da się to jakoś obejść. Nie chciałam siać paniki i mówić mamie, że prawdopodobnie mam omamy i widzę różne zjawy na mojej drodze. I tak miała za dużo na głowie.
***
Gdy w poniedziałek rano szłam do Jasona, nagle mój telefon rozdzwonił się na cały głos. Nieco zaskoczona, wyciągnęłam go z torebki. Kto mógłby czegoś chcieć ode mnie w poniedziałek po siódmej rano? Nie rozpoznałam numeru, ale coś podpowiedziało mi, by odebrać. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i przytknęłam telefon do ucha.
- Halo?
- Dzień dobry, Leslie, mówi Maggie.
Mój zaspany umysł przez chwilę szukał w głowie powiązań z jakąś Maggie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to imię naszej lekarki rodzinnej. Pewnie dzwoniła do mnie w sprawie tej wizyty.
- Dzień dobry.
- Widziałam twoją wiadomość – powiedziała Maggie nieco zaniepokojonym głosem. W tle usłyszałam szuranie papierów. – Co się dzieje, skarbie?
- Cóż… - zawahałam się. – Może to faktycznie skok na głęboką wodę. Dałoby się załatwić chociaż psychologa?
- Proponowałam ci go tuż po wypadku, ale odrzuciłaś jego pomoc – odpowiedziała delikatnym głosem.
- Wiem, ale teraz trochę się pozmieniało.
- To znaczy? Co się zmieniło? Powiedz mi.
To była kusząca propozycja, ale nie uśmiechało mi się opowiadanie rodzinnej lekarce, że widuję duchy i zjawy. Zwłaszcza przez telefon o siódmej rano w poniedziałek.
- Czy jeśli powiem, będzie pani w stanie załatwić mi jakąś wizytę? – spytałam z nadzieją. – Ale… - urwałam, bo przypomniało mi się coś jeszcze. – Tak, żeby moja mama o tym nie wiedziała?
Usłyszałam cichutkie westchnienie.
- To raczej niemożliwe, Leslie. Masz dopiero siedemnaście lat. Może i twoja mama nie musi być przy wizycie, jeśli to dla ciebie zbyt trudne, ale musi o niej wiedzieć.
- Oddzwonię – rzuciłam szybko i rozłączyłam się. A niech to. Czyli albo musiałam przyznać się mamie do wszystkiego albo poradzić sobie sama, bez pomocy żadnego specjalisty. Głupie prawo. Co za różnica, czy mam siedemnaście, czy trzydzieści lat, skoro widzę paranormalne istoty na każdym kroku?
Stanęłam już przed drzwiami domu Jasona, więc wzięłam głęboki oddech i przetarłam powieki. Musiałam się opanować. Jason nie mógł się domyślić, że coś nie gra. Wystarczająco się o mnie martwił. Nie chciałam mu mówić, że oprócz śmierci taty przytłacza mnie coraz więcej spraw. Że nie wiem, czy w ogóle jestem normalna, czy jestem zdrowa, czy wariuję. Nic już nie wiedziałam.
***
- Wybrałaś już, w co się ubierzesz?
Spojrzałam tępo na Jasona, który zerkał na mnie znad kanapki. Siedzieliśmy w odosobnionej części szkoły, gdzie praktycznie nikt nie przychodził. Była pora obiadowa, więc wszyscy siedzieli w stołówce. Od jakiegoś czasu nie lubiłam jednak tam przesiadywać. Było za tłoczno i zbyt głośno. Tutaj mogliśmy być sami.
- Że co?
- Mówię o tej imprezie – powiedział prawie przepraszającym tonem, jakby to była jego wina, że nie wiem, o co mu chodziło. – Przepraszam, pewnie teraz zabrzmiałem jak typowa kobieta, prawda?
- Prawdę mówiąc zapomniałam o tym, że tam idziemy. – Rozerwałam bułkę na pół.
- Zmieniłaś zdanie? Jeśli tak, to powiedz. Nie musimy iść, jeśli tego nie chcesz. – Jason przykrył swoją dużą dłonią moją i ogarnęło mnie przyjemne ciepło. Jednocześnie w oczach poczułam łzy.
- O nie. – Sekundę później poczułam, jak ramiona Jasona mnie obejmują. – Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, nie… - Potrząsnęłam głową i uśmiechnęłam się blado przez łzy. – Przepraszam. Po prostu cieszę się, że cię mam.
- To słaba radość, jeśli doprowadzam cię do płaczu – szepnął Jason, wciąż mnie przytulając. – Coś nie tak, Les? Wydajesz się… - Przez chwilę szukał w głowie odpowiedniego słowa. – Sam nie wiem. Jakaś inna. Wszystko dobrze?
Oczywiście, że się zorientował. Przecież to Jason. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Wpatrzyłam się w jego zielone oczy i jak zwykle zobaczyłam w nim niepokój o mnie. Serce mi się ściskało, że przez moje cierpienie cierpiał i on, że zamiast bawić się w najlepsze z kumplami, on wciąż musiał myśleć, o czym ja myślę, gdy nagle w oczach stają mi łzy, że ciągle musiał się o mnie martwić.
- Jason – szepnęłam. – Ograniczam cię.
Na chwilę zastygł, po czym zmarszczył brwi.
- Co ty mówisz?
- Właśnie pomyślałam… że to nie tak powinno wyglądać – powiedziałam łamiącym się głosem. – Jesteśmy tacy młodzi. Powinniśmy się bawić. Ty powinieneś. Powinieneś wychodzić wieczorem z domu, przebywać ze znajomymi, po prostu… żyć. A ty wciąż jesteś skazany na mnie, a ja tak bardzo nie nadaję się do życia – chlipnęłam, upuszczając bułkę z powrotem do pudełka, z którego ją wyjęłam. – Jestem teraz wrakiem człowieka, a to nie fair w stosunku do ciebie. Powinieneś korzystać z życia, a nie marnować je przy mnie… - Rozszlochałam się już na dobre, ale poczułam, jak Jason przykłada palec do moich ust.
- Kochanie, co ty w ogóle mówisz? – szepnął z przerażeniem. – Hej… spójrz na mnie.
Spojrzałam. Ujął moją twarz w swoje dłonie i zbliżył się do mnie.
- Posłuchaj mnie, Les. Nie marnuję przy tobie mojego życia. Nigdy bym tak nawet nie pomyślał. Przeżyłaś tragedię i teraz jesteś w żałobie, ale to nie oznacza, że automatycznie powinienem się od ciebie odsunąć. Kocham cię. – Kciukiem starł łzy z mojego policzka. – Znam cię od dwóch lat i dla mnie wciąż jesteś tą piękną, zabawną, nieustraszoną dziewczyną, którą wtedy poznałem. Serce mi zadrżało, gdy cię zobaczyłem po raz pierwszy – mówił, a ja chłonęłam każde jego słowo. – Nie obchodzi mnie, co się z tobą dzieje. To znaczy, obchodzi – poprawił się szybko. – Ale w jakimś stopniu to jest dla mnie nieważne. Mogłabyś mieć jedno oko, wszystkie choroby świata, mogłabyś jeździć na wózku, a dla mnie nie miałoby to znaczenia. Moje miejsce jest przy tobie. Proszę cię, uwierz w to – szepnął, a ja mocno wpiłam się w jego usta. Wciąż byłam roztrzęsiona, ale po jego słowach spłynęło na mnie nowe uczucie. Nadal czułam przerażenie ostatnimi wydarzeniami, wciąż tęskniłam za tatą, nawet w tej chwili cholernie się bałam tego, co mnie czeka, ale po słowach Jasona jednocześnie się rozkleiłam i bardziej wzmocniłam. Przypomniałam sobie słowa różnych ludzi, którzy twierdzili, że miłość zaczyna się od pewnego wieku – że mając naście lat, nie można prawdziwie kochać. Poczułam, jak bardzo się mylili. Jason kochał mnie, a ja kochałam jego.
- Pójdziemy na tę imprezę – powiedziałam, ocierając łzy. – I będziemy się dobrze bawić. – Znów kłamałam, ale byłam mu to winna.
Przytulił mnie, a ja wtuliłam się w jego szeroką klatkę piersiową, myśląc, jakie życie potrafi być jednocześnie okrutne i łaskawe. Tuląc się do niego, nagle zauważyłam, jak coś przed nami śmignęło korytarzem. Natychmiast zastygłam i uważniej spojrzałam na wyjście z wnęki, w której siedzieliśmy. Już nic się tam nie pojawiło, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że dokładnie w tej chwili ktoś nas obserwował.
***
Usiłowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz miałam na sobie sukienkę dla czystej przyjemności. Nie potrafiłam. Pamiętałam za to moment, gdy włożyłam sukienkę jedynie ze względu na okoliczności – na pogrzeb taty. Tak naprawdę było mi wszystko jedno, jak wyglądałam, ale mama zmusiła mnie, bym jakoś się prezentowała. Wcisnęłam się w luźną czarną sukienkę, a zaraz po powrocie do domu pocięłam ją nożyczkami i spaliłam. Nie mogłabym jej zatrzymać, włożyć z powrotem do szafy, jakby nic się nie stało. Była przesiąknięta bólem, atmosferą kościoła i cmentarza, kondolencjami rodziny i pytaniami o moje samopoczucie. Wiedziałam, że już nigdy nie spojrzę na nią tak samo.
Teraz również nie miałam najmniejszej ochoty się stroić, ale może tak byłoby mi łatwiej udawać, że wszystko ok? Nie chciałam pojawić się na pierwszej od miesiąca imprezie wyglądając jak kocmołuch czy jak kopciuszek świeżo po robocie. Już słyszałam te szepty koleżanek z klasy. Z drugiej strony… jeśli przesadzę, również się nasłucham, że nie obchodzę żałoby, tylko chadzam po imprezach. Westchnęłam. Naprawdę wypadłam z obiegu. Nie miałam pojęcia, co zrobić. W końcu stwierdziłam, że chrzanić to – nie będę się ubierała pod publikę, a pod siebie. Z dna szafy wygrzebałam szarą sukienkę, w której niegdyś uwielbiałam chodzić. Zrobiona z pianki, o jednocześnie eleganckim i dziennym kroju, iskrząca się srebrnymi elementami. Szybko ją wyprasowałam i wciągnęłam na siebie. Założyłam czarne buty z niewielkim obcasem, po czym rozpuściłam włosy i lekko je rozczesałam. Od dłuższego trzymania ich w koku zrobiły się nastroszone i nieco pofalowane. Musnęłam rzęsy tuszem, a usta lekkim błyszczykiem. Rezultat skwitowałam wzruszeniem ramion. Lepiej nie będzie. To i tak był sukces, że zmusiłam się do wyjścia z domu. Ale wszędzie było lepiej niż tam. Wzięłam do ręki płaszcz i zeszłam na dół, donośnie tupiąc. Nieco się zdezorientowałam na widok mamy, która patrzyła na mnie z uniesionymi brwiami.
- Wybierasz się gdzieś? – zapytała dziwnym głosem.
- Tak… w szkole organizują małą potańcówkę – mruknęłam, zakładając na siebie płaszcz. – Pomyślałam, że chociaż tam pójdę i rozeznam się, co i jak.
Mama już nic nie powiedziała, ale w jej spojrzeniu widziałam dezaprobatę. Miałam ochotę jej odpowiedzieć, że powinna ją skierować raczej do swojej osoby. To ja wciąż chodziłam na cmentarz i odwiedzałam tatę. Rozmawiałam z nim, modliłam się za niego… a mama? Prawie nie wychodziła z domu. Nie miałam pojęcia, czy robiła choć połowę tego, co ja. Czy chociaż rozmyślała nad tym wszystkim tyle, ile ja.
Na szczęście niezręczną sytuację przerwało pukanie do drzwi. Ruszyłam w ich kierunku, a mama podreptała z powrotem do salonu. Szarpnęłam za klamkę i moim oczom ukazał się Jason w grubej kurtce, granatowej koszuli i czarnych spodniach. Uśmiechnęłam się blado.
- Ładna koszula. Nowa?
- Ach, wygrzebałem ją z dna szafy. – Machnął ręką. Poszedł do mnie i cmoknął w policzek. – Ślicznie wyglądasz.
Do ślicznego wyglądu było mi daleko i miałam tego świadomość, ale Jason był tak kochany w tym, co robił i jakie rzeczy mówił, że prawie mu uwierzyłam.
- Idziemy? – Udając szarmancki gest wyprostował się jak struna i wyciągnął w moją stronę ramię. Chwyciłam za nie i wyszłam z domu, zamykając drzwi. Moje pierwsze od miesiąca wyjście. Już czułam w kościach, że gorzko tego pożałuję.

candy

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2669 słów i 14532 znaków.

3 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Oliwia

    Super! Chce jeszcze!

    12 paź 2016

  • EwelajnaSanz

    Świetna część  :rotfl:  nie mogę się doczekać następnej :-D

    12 paź 2016

  • Black

    Pierwsza  ;) czekam na więcej, bo jest super  <3

    11 paź 2016

  • candy

    @Black dziękuję bardzo <3

    11 paź 2016