Miłość nie umiera nigdy cz.1

W życiu niczego nie można być pewnym. Zdarza się, że uroczą sielankę gwałtownie przerywają ogromne kłęby ciemnych chmur, gdy innym razem, ku naszemu zaskoczeniu, zza złowrogich obłoczków wychodzi przejrzyste słońce. Zapewne nie raz w dzieciństwie doświadczyła podobnej mieszanki, jednak dopiero teraz, kiedy jestem świadoma swoich przeżyć zaczęła doceniać chwile ulotnego szczęścia. Zaczytując się w ckliwe romanse wielkich pisarzy wyobrażała sobie poukładane, spokojne życie u boku kochającego męża i gromadki dzieci. Przecież to takie proste - powtarzała po każdym nieudanym związku, który miał być tym ostatnim. W rzeczywistości nic nie było proste.
Wyciągała wnioski, analizowała co było nie tak, czego zabrakło. Olśnienie naszło w momencie, kiedy w wieku 26 lat odnalazła jedynego. Brakowało miłości. Zwykłej, niewymagającej, czystej miłości.  
On - postawny, młody mężczyzna o ostrych rysach twarzy i zniewalającym uśmiechu. Z zawodu żołnierz, męski i twardy, aczkolwiek potulny i uczuciowy. Ideał - tak go w duchu nazywała. Zakochała się od pierwszego wejrzenia. Chciała by został mężem, kochankiem, przyjacielem i ojcem jej dzieci. W głębi duszy bała się, że on się jej nie należy. Miewała sny, że życie skończy u boku pobliskiego pijaczyny, błagając o trochę grosza, by wykarmić płaczące dzieci. Budząc się w środku nocy przytulała się do Ideału z ulgą stwierdzając, że to tylko zła mara. Była słaba, krucha, zakompleksiona i niepewna siebie. Nigdy nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Miała kochającą rodzinę, ciepłą i pełną domowego ogniska. Oni w nią wierzyli, ona w siebie nigdy. Walczyła sama ze sobą, lecz na nic zdawały się próby pokonania mazgajstwa. Każda z nich kończyła się fiaskiem. Dlatego też wybór jej mężczyzny był dla niej co najmniej niezrozumiały. Może on też się zakochał, może podobam mu się taka jaka jestem? Może dla niego też jestem ideałem? - pytała siebie w myślach. Z czasem utwierdzała się w przekonaniu, że rzeczywiście tak jest. Zasypywał prezentami, komplementował, kreślił wspólną przyszłość. Z radości mogła góry przenosić. On też był szczęśliwy, miała wrażenie, że uczucia Ideału opanowała do perfekcji.
Były zaręczyny i huczny ślub. Ideał, którego mogła zacząć nazywać Mężem był nie do zastąpienia. Codzienna, zwykła szarość dnia była niekończącym się celebrowaniem miłości. Kolacje we dwoje, romantyczne wypady za miasto, upojne noce. Byli dla siebie stworzeni. Brakowało jedynie dziecka. Nieśmiało sugerowała podczas wspólnych nocy, że radosny śmiech malucha dopełniłby ich oazę szczęścia. Długo nie musiała go prosić. On pragnął tego tak samo jak ona.  
Ciążę znosiła łagodnie, bez żadnych komplikacji. Całymi dniami szykowała się na przyjście malucha. Kupowała śliczne ubranka, dekorowała dziecięcy pokój i z uśmiechem na twarzy obserwowała rosnący brzuszek. Bez większych problemów urodziła dwie dziewczynki. Bliźniaki, Nicole i Monica. Ekscytacja mieszała się z przerażeniem. Będzie ciężko, dwoje dzieci na raz - rozkładała ręce teściowa. Mimo wcześniejszych obaw, razem z mężem dawali sobie świetnie radę. W ciągu dnia ona zajmowała się dziewczynkami, wieczorami odciążał ją mąż. Obserwując z jakim uczuciem utula je do snu, wiedziała, że ma wszystko o co w przeszłości drżała z obawy.  
- Dziewczynki rosną jak na drożdżach. Lada moment, a będzie trzeba szykować wyprawkę do szkoły - zagaiła przy śniadaniu do męża, który z ponurą miną wisiał nad talerzem.
- Yhm, masz rację kochanie. Rosną, bo po tatusiu - z lekkim uśmiechem odgarnął kosmyk włosów.
Gdy tylko miał zły humor, był nieobecny, małomówny i w niczym nie przypominał potulnego mężczyzny jakim był na co dzień. Jego spojrzenie odległe i złowrogie, mina zacięta i nieprzyjemna. Zamykała się wtedy w sobie i dawała mu czas. Nie pytała, nie prowokowała kłótni. Po kilku dniach humor wracał a wraz z nim normalne życie. Zazwyczaj winę przypisywała sobie. Niepewność i stare lęki dawały się we znaki zawsze wtedy, gdy coś działo się nie po jej myśli.  
- Masz jakiś problem, prawda? - zapytała wprost, niespodziewanie podniesionym głosem.  
Spojrzał na nią zdziwiony. Nigdy nie miała tyle śmiałości, by pytać bez ogródek. Często miała podejrzenia, że to problemy w pracy, o które pytać jej nie było wolno. Zawsze krążyła wokół tematu, sama gubiąc się jakiej odpowiedzi oczekuje. Wówczas udawał, że nie wie o co chodzi i sprawa umierała śmiercią naturalną. Tym razem miała wrażenie, że to coś poważnego, że zbyt długo trwa jego złowrogi nastrój.  
- Co się dzieje? Powiedz mi, proszę - powtórzyła, tym razem błagalnie.
Spojrzał jeszcze raz. Wstał, włożył naczynia do zlewu i czule pocałował ją w policzek. Wyszedł. Tyle wygrała. Z wściekłości gotowała się w środku. Udało jej się wprost zapytać męża jaki ma problem. Normalnie piałaby z dumy, kolejny krok ku wymarzonej śmiałości. Uczyła się całe życie stanowczości i zdecydowanych decyzji. Te momenty burzyły całą wypracowaną siłę. Uważała to za pewnego rodzaju ułomność. Przecież to mój mąż, przecież mamy dzieci, powinniśmy rozmawiać o wszystkim - myślała. Jednak mimo usilnych prób, pewnego respektu nie potrafiła pokonać.  
- Mamuś, o której będzie tata? Miał nam przeczytać bajeczkę! - oburzona Monica nie dawała za wygraną.
- Kochanie, miałaś już dawno spać. Jutro tata przeczyta bajkę, a teraz biegiem do łóżka - wyprostowanym palcem ponagliła córkę, która z naburmuszoną miną wróciła do pokoju.  
Kiedy miał wrócić później zawsze telefonował. Był dokładny i sumienny, zawsze robił tak jak być powinno. Perfekcjonista. Czasem jego skrupulatność doprowadzała ja do wściekłości. Wszystko musiało być zaplanowane. Godzina wyjścia, obiadu, odpoczynku. Spontaniczność?Dawno zapomniała znaczenie tego słowa. Dlatego dziś, kiedy kolacja dawno wystygła, a obiecana dziewczynkom bajka nie przebiegła zgodnie z planem, zaniepokoiła się. Wybrała numer telefonu męża i z gulą w gardle odliczała sygnały połączenia. Próbowała kilka razy. Cisza. Cisza w sluchawce, bo w pomieszczeniu, w którym przebywała rozległ się głośny i nieopanowany szloch. Próbowała zrozumieć nie jego, lecz siebie. Boję się własnego męża, boję się -powtarzała w myślach. Nigdy jej nie uderzył, nigdy nie obraził, wręcz przeciwnie, walczył o kompromis, porządek i spokój. Skąd lęk? Pytała wiele razy siostry. Zbywała ją śmiechem i wmawiała chorobę psychiczną. Masz wspaniałego męża i dwójkę uroczych córek, nie jedna dałaby się za to pokroić! - mawiała za każdym razem. Miała rację, wiedziała o tym, tylko co z tego, skoro obawy jej nie opuszczały, a nawet się pogłębiały. Czasem zastanawiała się, czy siostrzane żarty o jej obłąkaniu nie są aby ciut prawdziwe.  
Łóżko było zimne i puste. Sen powoli przychodził, mimo iż broniła się okrutnie. Czekała na telefon, na odgłos otwieranych drzwi, na jakikolwiek znak, że wszystko jest w porządku. Licząc kolejne minuty, przysnęła. Niepokój wygasł ustępując miejsca snom, które napawały ogromnym optymizmem. Z rozwianą czupryną biegła przez piękne i słoneczne miasto, uśmiech nie schodził jej z ust. Czuła, że frunie. Wszystko co ja otaczało było radosne, szczęśliwe. Ptaki, niebo, zieleń, chciała tam zostać, chciała tam żyć.  
Z przestrachem otworzyła oczy. Za oknem świtało. Lekka ciemność, która przerażająco mieszała się z ogromnym hałasem. Od razu skojarzyła, że w kuchni ktoś tłucze naczynia. Przebiegła nerwowym wzrokiem po pościeli. Nie było go. Zatrzęsła się w duchu. Usiłowała na szybko uświadomić sobie co się w tej chwili dzieje, upewniając się przy okazji, że to na pewno nie sen. Musiała go powstrzymać, zanim obudzą się dziewczynki. Szybkim krokiem wpadła do kuchni. Rozbijał ślubny serwis stołowy. Widziała jak po kolei lecą talerze, filiżanki, sosierki. W powietrzu unosił się ohydny smród alkoholu. Sparaliżowana od góry do dołu nie czuła nic, nic oprócz spływających po policzkach wielkich jak śniegowe kule łez. Nie wiedziała jak długo stała patrząc jak niszczy całą zastawę, nie wiedziała czy zorientował się, że jest i go obserwuje. W momencie kiedy otwierał kolejną szafkę emocje dały upust.
Przeeeeeestań! - krzyknęła z całych sił. Rzuciła się energicznie na podłogę zbierając w pośpiechu tłuczone kawałki szkła. - Bez wątpienia obudziłeś dziewczynki, na pewno są przerażone. Przecież nie mogą tego zobaczyć - łkała raniąc ręce ostrymi odłamkami.  
Miała wrażenie, że jej nie słyszy, patrzył tylko szeroko otwartymi oczami na to co robi. Po chwili, bez najmniejszego słowa wyszedł z kuchni, kierując się do pokoju córek. Jego zachowanie było niewytłumaczalne, a on nieprzewidywalny, dlatego odruchowo podniosła głowę i nasłuchiwała, czy aby nic im nie grozi. Dom ogarnęła cisza, spokojna i głęboka. Na zewnątrz wstawało słońce, takie samo jak we śnie, a jednak nie dawało tyle ukojenia. Zwykły poranek. Normalnie wstałaby, jak zwykle wcześniej, zrobiła śniadanie dla wszystkich. Kanapki do pracy dla męża, ulubione drożdżówki dla córek. Normalnie napiłaby się kawy, przejrzałaby codzienną prasę i ze spokojem czekała na godzinę pobudki reszty domowników. Dziś nic nie było normalnie.  
Lekko uchylając drzwi pokoju córek zauważyła, że zasnął. Wyglądali jak z obrazka. Po środku łóżka czuły tata oblepiony małymi rączkami z każdej strony. Uśmiechnięte buźki powodowały ciepły ucisk w sercu. Połykając grochy łez powoli, aby ich nie zbudzić wysunęła się z powrotem do kuchni.  
Sprzątając bałagan, zastanawiała się czy kiedykolwiek dowie się dlaczego. Głowa pękała od nadmiaru myśli, emocji i wrażeń. Skąd było w nim tyle agresji, nie potrafiła zrozumieć, a co dopiero przyjąć do świadomości i pozostawić bez wyjaśnienia. Wiedziała, że tym razem będzie inaczej. Tym razem dowie się o co chodzi, nie pozwoli się zbyć ani nie zadowoli półprawdą, wymyśloną na poczekaniu, tak aby uspokoić jej myśli. Postanowiła, że tym razem to ona będzie górą w rozmowie, która miała niebawem nastąpić. Musiała w końcu brać pod uwagę również siebie, bo nieustające kołatane myśli powoli doprowadzały ją do szaleństwa. Z dumą spojrzała na porządek, który wydawał się być bardziej dokładny niż przed szaleńczą zabawą jej męża. Tylko górna półka, na której do tej pory trzymała zastawę, straszyła pustką. Pomyślała, że zagospodaruje ją w inny sposób. Chwiejnym i zmęczonym krokiem ruszyła do sypialni w poszukiwaniu telefonu. Leżał na stoliku obok łóżka. Usiadła spokojnie na jego krawędzi i trzęsącą ręką wybrała numer do administracji z oddziału wojskowego jej męża.  
Wojskowy oddział regionalny Sił Powietrznych, słucham - po dwóch sygnałach usłyszała miły, aczkolwiek stanowczy, kobiecy głos.
Dzień dobry. Z tej strony Amanda Baunder żona Henrika Baunder'a, dzwonię aby poinformować, że mąż dostał dzisiaj wysokiej gorączki i nie jest w stanie przyjść do pracy - starała się przemyślanie składać zdania, aby nie wyczuła jej zdenerwowania i nie rozpoznała, że kłamie.  
W słuchawce usłyszała lekkie westchnięcie. Miała wrażenie, że kobieta, z którą rozmawia jest najzwyczajniej zdziwiona jej telefonem. Poczuła, że znowu się wygłupiła, że po raz kolejny zrobiła coś nie tak. Już chciała się rozłączyć, ale usłyszała odchrząknięcie. W nadziei, że czegoś się jednak dowie pozostawała cały czas w tej samej pozycji.
Proszę Pani - doczekała się dalszego ciągu rozmowy - rozumiemy, że rodzina jest w szoku. Jednak decyzja nie była odgórna, wszystko odbyło się za porozumieniem obu stron. Pani mąż, być może niechętnie, ale bez żadnego przymusu zgodził się na wyjazd. To tylko rok czasu, szybko zleci. Nie zdąży Pani nawet zatęsknić - nieśmiało zażartowała.  
Jej nie było do śmiechu. Nie wiedziała, czy wypytywać ją o szczegóły, czy przycisnąć Henrika. Zdecydowała, że to ich prywatna sprawa, a jako żona powinna już dawno wiedzieć o domniemanym wyjeździe swojego męża. Szybko ucięła rozmowę tłumacząc całą sytuację totalnym nieporozumieniem.  
W drzwiach stała Monica. Szybko podeszła do córki.
- Mamusiu, tata brzydko pachnie - zakomunikowała rezolutnie mała.  
- Tatuś wrócił późno z pracy - wymyślała na szybko - a że obiecał wam bajeczkę od razu poszedł sprawdzić, czy jeszcze nie śpicie. Był bardzo zmęczony, więc szybko zasnął i nie zdążył się wykąpać - spokojnie tłumaczyła - dlatego zawsze wam mówię, że trzeba się codziennie myć, żeby potem ładnie pachnieć - zakończyła lekkim uśmiechem.
- Od dzisiaj nie marudzę i będę się myć codziennie - Monica prawie wykrzyczała tę obietnicę.
- Idź sprawdź, czy wszyscy powstawali, a ja zrobię naleśniki z nutellą. Co ty na to?
- Super! - z nieukrywaną radością pobiegła do pokoju.  
Dziewczynki już dawno pałaszowały czekoladowe i bardzo słodkie przysmaki. Henrik nadal nie wstawał. Zdawała sobie sprawę, że alkohol i nieprzespana noc pogrążyły go w głębokim śnie, z którego ciężko się wybudzić. Wiedziała, że kiedy tylko odwiezie Monicę i Nicole do przedszkola, po powrocie nie pozwoli mu spać. Dowie się o co w tym wszystkim chodzi.
Po cichutku otwierała drzwi. Mimo, iż planowała go zbudzić mimowolnie robiła wszystko żeby tak się nie stało. Ledwo weszła, od razu zauważyła, że siedział przy stole w salonie. Bezwiednie przeskakiwał po kanałach w telewizorze. Odetchnęła, przynajmniej nie musiała go wybudzać ze snu. Usiadła na przeciwko. W ciszy patrzyli na siebie nawzajem. Miał zapadnięte oczy. Ziemista cera nie ujawniała żadnych emocji. Wyglądał jak żywy trup. Przerażona nie była pewna, czy to na pewno jej czuły i kochający mąż. Drżącą ręką dotknęła jego zimną dłoń. Nawet się nie poruszył. Patrzył. Czuła się dziwnie, nie wiedziała, czy spogląda na nią, czy po prostu przed siebie. Wiedziała, że nie wytrzyma dłużej tej ciężkiej i męczącej ciszy.
Dobrze się czujesz? - zapytała bez sensu. Nie wiedziała co powiedzieć. Zanim weszła do domu planowała, że na niego nawrzeszczy, zwyzywa, zacznie tłuc talerze udowadniając jak się czuła kiedy on to robił. Teraz zdruzgotana zdawała sobie sprawę, że to ponad jej możliwości. Nawet nie wysilił się na odpowiedź. Zaczęła inaczej.
- Dzwoniłam rano do twojej pracy. Powiedzieli mi, że wyjeżdżasz na rok. Dowiem się więcej od ciebie, czy mam zadzwonić jeszcze raz do tej przemiłej kobiety z administracji? - wszystko wypowiedziała na jednym tchu, szybko aby nie zdążyć się zatrzymać.  
Drgnął. Odruchowo ścisnął jej rękę. Mocno, o wiele za mocno. Syknęła z bólu, ale nie próbowała jej wyrywać. Lekko odpuścił, wziął głęboki oddech i zapytał gdzie są dziewczynki. Już wiedziała, że nic nie wskóra. Nie miała szans. Zdała sobie sprawę, że jej mąż to kupa stali, bez uczuć i emocji. Tylko dobrze udaje dobrego i czułego, w rzeczywistości nie liczy się z jej zdaniem. Zdecydowanie nie był już jej Ideałem.  
Bez słowa wstała od stołu, chciała wyjść, nie patrzeć na jego żelazną twarz, zapomnieć wyraz jego oczu, chciała zapomnieć, że żyje. Nie zdążyła przekroczyć progu, kiedy dobiegł do niej głos. Słowotok słów, ale ona już nie słyszała. Mimowolnie osunęła się po ścianie, lekko broniąc się ręką. Nie dała rady. Głośno upadła. Czuła, że ktoś ją podnosi. Cisza. Znowu ten sam sen. Frunie wzdłuż słonecznych ulic, radośnie falując włosami na wietrze.  
Obudziła się w sypialni. Otulona grubą warstwą pościeli czuła się nad wyraz spokojnie. Z oddali słyszała radosne ćwierkanie córek. Jadły obiad. Próbowała cofnąć się do wydarzeń. Przypomnieć sobie dlaczego śpi w południe. Powoli wracała jej świadomość. Urywki ledwo słyszalnego głosu szeptały: rok, nikt nie wraca, wojna, dwa tygodnie, zginę... Zamknęła oczy, chciała dalej spać. Wszystko jest w porządku, jaka wojna? Henrik gotuje, dziewczynki jedzą, wszystko jest w porządku - sennie nuciła pod nosem.  
Czuła, że ktoś głaszcze ją po policzku. Nie miała siły otworzyć powiek, jakby się zacisnęły. Słyszała, czuła, ale nie mogła zobaczyć. To Henrik ją dotykał, trochę jakby łaskotał. Wiedziała to. Było jak kiedyś, uśmiechnęła się do siebie, a może do niego. Była pogubiona.
Śpisz kochanie? - usłyszała cichutkie pytanie.
Otworzyła oczy. Spojrzała na niego. Był dobrze ubrany, ogolony, pachniał i w niczym nie przypominał siebie sprzed kilku godzin. Tylko oczy wciąż były jakby puste i pełne smutku. Usiadła opierając się o poręcz. Uśmiechnęła się łagodnie i spokojnym tonem zapytała o co w tym wszystkim chodzi. On nie uśmiechał się wcale, jego kąciki drgnęły ale miała wrażenie, że ze złości.  
- Kilka dni temu dostałem wezwanie do Majora - zaczął mówić - Czasem dostawałem reprymendy za to, że jestem nieprzyjemny w stosunku do kogoś, albo zbyt natarczywy. Myślałem, że tym razem będzie podobnie. Kiedy wszedłem do gabinetu, siedział tyłem. Zasalutowałem i czekałem na pouczenie. Major zakręcił fotelem i dziwnie mi się przyglądał. Po chwili kazał usiąść. Robiłem posłusznie co mówił. Nawet zapytał, czy kawy się nie napiję. Czułem się dziwnie. Wiedziałem już, że musi chodzić o coś zupełnie innego. Podsunął mi jakiś papier pod nos i poprosił, zaznaczam poprosił by to przeczytać - mówił z ogromnym przejęciem. - Była zdziwiona, bo nigdy nie opowiadał co się dzieje w pracy, a teraz robił to z takim zaangażowaniem.  
- Dokument zawierał informację o śmierci naszego kolegi. Pół roku temu został wysłany na front, zgodnie z umową na rok. Został zestrzelony z samolotu. Nie miał szans na ratunek. Patrzyłem zdziwiony na przełożonego. W głębi duszy bałem się tego co za chwilę miał powiedzieć... - głęboko odetchnął.
Mam być następny Amanda. Co jakiś czas wysyłamy na front oficerów. Z każdej jednostki musi być delegacja. Major wie, że wysyła nas na stracenie, ale musi. Takie są zasady. Co jakiś czas wyjeżdża kilku naszych, do tej pory żaden nie wrócił. Umowa obowiązuje przez rok, nikt jej nie zrealizował. Nikt.  
Znieruchomiała. Nie chciała już słuchać opowieści z jego pracy. Chciała żeby powiedział jej, że to żart, że nigdzie nie musi jechać, że to nieporozumienie.  
- Przecież ta kobieta powiedziała mi, że umowa jest za obopólną zgodą - podniosła głos, nie poznawała samej siebie.  
- Tak, ale jako żołnierz ślubowałem. Mam swój honor, muszę się zgodzić.  
- Honor? co mi z twojego honoru? - krzyczała. Henrik mamy córeczki, to są nasze dzieci, błagam nie możesz mnie zostawić. One dopiero rosną, będą ciebie potrzebowały, nie zastąpię im ojca. Błagam Henrik zrób coś. Monica, Nicole, ja? nie obchodzimy cię? Przecież ja cię kocham, nie możesz mi tego zrobić - zalewając się łzami biła go złożonymi w pięść rękoma. Nie zatrzymywał jej, pozwalał dać upust emocjom.  
- Też was kocham. Dlatego upiłem się w nocy i z bezsilności zacząłem tłuc naczynia. Nie wiedziałem jak ci o tym powiedzieć. Początkowo planowałem tylko oznajmić, że wyjeżdżam. Za rok wrócę, a ty masz się nie martwić, bo nic mi nie grozi, ale nie chcę byś czekała do starości na wieści o swoim dawnym mężu. Chcę żebyś ułożyła je sobie na nowo, z kimś innym.  
Myślała, że tym razem to on postradał zmysły. Nie pojmowała tego co mówi. Przecież żyje, jest na wyciągnięcie ręki, a prosi ją by pokochała innego.  
- Mamy dwa tygodnie - ciągnął dalej - dwa tygodnie żeby pozałatwiać wszystkie sprawy.  
O jakich sprawach on mówił? Nie rozumiała. On nie może wyjechać, nie może. Nie pozwoli mu - myśli kołatały niespokojnie. Nie pozwoli. Postanowione.  
- Nigdzie nie jedziesz i kropka. Nie możesz. Masz tutaj dom, rodzinę. W głębokim poważaniu mam twój honor, mam to po prostu gdzieś. Jutro pójdziesz normalnie do pracy, a tej rozmowy nie było! - szybkim ruchem ściągnęła kołdrę i pędem puściła się do łazienki. Zdążyła tylko usłyszeć, że Henrik w ogóle nie bierze jej zdania pod uwagę.  
Po śniadaniu dziewczynki latały z pokoju do pokoju wykrzykując między sobą niezrozumiane zdania. Kłóciły się chyba o to, która weźmie różowy plecak do przedszkola. Henrik czytał prasę, ona bezwiednie mieszała od dawna ściągniętą z kuchenki zupę. Była nieobecna. Od wczoraj nie zamieniła z nim słowa. Miała wrażenie, że dla niego to nic nie znaczy, że czyta spokojnie gazetę, kiedy jej świat rozpada się na maleńkie kawałeczki. To było tylko wrażenie, w głębi duszy bał się tak samo jak ona.  
- Porozmawiamy? Tak kotłujesz tę zupę, że będzie nie do zjedzenia - odezwał się pierwszy.
- Mamy o czym? Przecież już wszystko postanowione. Mam ci przyszykować ekwipunek? nie ma problemu, zaraz to zrobię. Tylko zawiozę dziewczynki do przedszkola - była wyniosła, wiedziała, że jej nie poznaje, nigdy tak się nie zachowywała.
- Zostaw dziewczynki, chcę się nimi nacieszyć. Zróbmy im dwa tygodnie wolnego, na pewno się ucieszą. Chodźmy na spacer, do lasu. Jak kiedyś, pamiętasz?
- Henrik, proszę nie pozwól im. Zrób coś, zostań z nami. Nie chcę żyć bez ciebie, ratuj naszą rodzinę, ratuj mnie...
Wstał i energicznym ruchem przyciągnął ją do siebie. Wtuliła się w niego tak mocno jak nigdy. Dawno tego nie robiła. Kochała jego potężne ciało, było twarde, silne, dawało poczucie bezpieczeństwa. Teraz miało go zabraknąć. Nie mogła się z tym pogodzić. Jej płacz zagłuszał krzyk dzieci. Henrik próbował go tłamsić ramieniem, niestety nie był w stanie z nim wygrać. Trzęsła się z bezsilności, ze strachu. Wiedziała, że Henrik nie zmieni zdania. Zostało im mało czasu, musieli go wykorzystać maksymalnie. Postanowiła, że będą robić wszystko razem. Będą się kochać długo i często, będą chodzić na randki, będą czytać dziewczynkom bajki, będą spacerować, tańczyć, oglądać filmy, będą robić to czego dusza zapragnie. Byleby razem.  
- Kocham Cię teraz i zawsze będę kochać. Nie chcę nikogo innego. Jeżeli ciebie nie będzie, nikogo nie będzie. Jesteś i będziesz jedyny do końca moich dni - zadeklarowała głośno, tak żeby słyszał i żeby więcej nie wmawiał jej miłości do kogoś kogo nie chce.
- Chodźmy na ten spacer - odnalazł jej rękę i zatrzymał w silnym uścisku. - Dziewczynki, ubierajcie się! Idziemy do lasu! - krzyczał.  
Ona nadal tkwiła w jego ramionach. Dam radę, dam radę... - powtarzała w myślach.

jetuska

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 4248 słów i 23246 znaków.

5 komentarzy

 
  • Astarte

    Opowiadanie bardzo klimatyczne, amerykańskie można rzec. Jest żołnierz, jest dramat. Czytając takie opowieści zawsze można sobie popłakać :)
    Ale... ta głowna bohaterka. No nie wiem, chyba po prostu wolę silne kobiety. Cięzko uwierzyć, że taka osoba da sobie radę z tą sytacją...

    16 sie 2014

  • Linda

    *-* jakie to cudne .. pisz szybko kolejną część .. Proszę żeby on przeżył i byli szczęśliwą rodziną .. :c

    8 sie 2014

  • iza0199

    Cudowne :) Czułam się na początku jakbym przeglądała stary album <3

    21 lip 2014

  • malinowamamba20

    Świetne

    21 lip 2014

  • natala

    Czekam na kolejna czesc bardzo fajne:) i  w końcu jakis inny temat :)

    20 lip 2014