GROŹNA BUNTOWNICZKA - CZĘŚĆ 3

Siedziałam tak z tą żyletką, zastanawiając się, czy może jest jeszcze jakieś wyjście, ale go nie widziałam. Przyłożyłam sobie żyletkę do nadgarstka i wbiłam ostrze jak najgłębiej się dało. Chciałam zrobić tak, żeby już lekarze nawet nie mieli szans uratowania mnie. Zaczęłam od prawej ręki. Bolało jak cholera, ale nie przestawałam.  Później już tylko lewa ręka. Czułam jak odpływam. Obraz przed oczami mi się rozmazywał. Czułam się coraz gorzej. Zaczęłam wymiotować, aż w końcu obraz przed moimi oczami rozmazał się. I nastąpiła jedna wielka ciemność. To już koniec. Koniec moich cierpień. To wszystko się już skończyło. Już nie wróci.  

***Oczami Leny***
Dzwoniłam już chyba z pięćdziesiąt razy do Lusi i nie odbiera. Może coś jej się stało na tej imprezie. Nie powinnam jej wtedy zostawiać. Napisałam do niej kolejne dwadzieścia sms-ów, ale zero odpowiedzi. Zaczęłam się o nią martwić. Ale miałam numer telefonu do tego całego Briana. Dostałam jego numer od jakiegoś niby jego kolegi. Wykręciłam numer i zadzwoniła do niego. Trochę się stresowałam. Nie wiedziałam jak mam z nim rozmawiać.  
-Cześć Brian. Z tej strony Lena. Przyjaciółka Lusi. Jest może u ciebie?  
-Cześć. Odwiozłem ja dzisiaj w południe do domu. A co się stało?  
-Nie mogę się do niej dodzwonić. Trochę się martwię.  
-To może idź zobacz co się z nią dzieje.  
-To nie będzie takie proste, ale postaram się. To pa. – powiedziałam i szybko się rozłączyłam. Ubrałam się i pobiegłam pod dom Lusi. Bałam się, że mogę gdzieś natknąć się na rodziców Lusi. To by było straszne. Nie lubiłam ich. Byli straszni. Zaszłam dom od tyłu i weszłam tak jak zawsze do pokoju Lusi…przez okno. Okno było na szczęście otwarte, ale to co zobaczyłam zanim tam weszłam przeraziło mnie. Lusi leżała w kałuży krwi. Szybko weszłam do pokoju sprawdziłam czy Lusi oddycha. Wyciągnęłam telefon, wybrałam numer alarmowy po czym telefon włączyłam na głośnomówiący i szybko zaczęłam owijać ciasno jej nadgarstki. Siedziałam przy niej i płakałam. Już po pięciu minutach karetka pogotowia była już pod domem. Słyszałam kłótnie ojca Lusi z ratownikami. Ale jeden z nich szybko wszedł do pokoju.  
-Dzień dobry jestem Alex. Mój kolega Roman został z waszym ojcem. Powiedz mi co się stało.
-To nie mój ojciec. To jest ojciec Lusi. Nie wiem co się stało. Przyszłam do niej dosłownie kilka minut temu i zauważyłam ją leżącą tutaj w kałuży krwi. Była rozebrana. Owinęłam jej ciasno nadgarstki, bo cały czas mocno jej leciała krew. Nie wiedziałam co mam innego robić.  
-Dobrze, spokojnie. Twoja reakcja była prawidłowa. Powiedz mi jeszcze ile Lusi ma lat.  
-Piętnaście. Tyle co ja. Mogę też jechać z wami do szpitala?  
-Niestety nie. Musiałabyś przyjechać z rodzicami. Teraz musimy zabrać Lusi, bo mogło dojść do poważnych komplikacji. Rozumiem, że to była próba samobójcza.
-Chyba tak. Na podłodze leżała ta żyletka. – podałam woreczek z żyletką ratownikowi. Nagle przyszedł drugi i zabrali Lusi do karetki. Ja szybko wymknęłam się z nimi i uciekłam do domu. Napisałam tylko wiadomość do Briana, że Lusi chciała się zabić i w którym jest szpitalu. Nie chciałam go martwić, ale sądziłam, że powinien wiedzieć. A może to przez niego? Już sama nie wiedziałam. A może to przeze mnie. Może ktoś ją skrzywdził?  

20 Maja  

Głowa mi pękała. Widziałam wielką białą plamę. Tak jakby takie bardzo jasne światło. Co tu się dzieje? Czy ja umarłam?  
-Halo, Lusi, słyszysz nas? Otwórz oczy.  
-O nie! Powiedzcie, że nie żyję! Nie chcę żyć! Zostawcie mnie! Gdzie ja jestem?!
-Spokojnie Lusi. Jesteś w szpitalu.  
-Nie! To nie może być prawda. – Otwarłam pomału oczy i zobaczyłam, że nade mną stoi kilku lekarzy i … Brian? Co on tutaj robi?  
-To prawda. Znajdujesz się w szpitalu. Jest tu z nami twój kolega. Martwił się o ciebie. Miałaś operacje na nadgarstki, gdyż przecięłaś sobie żyły. Przez cztery dni byłaś w śpiączce. Zostaniesz jeszcze kilka dni w szpitalu i konieczna będzie wizyta u psychologa.  
-Chcę zostać sama. Nie chcę tutaj być i nie będę rozmawiać z żadnym psychologiem. – to nie miało być tak. Miałam już nie żyć. Leżałam plackiem i już nawet nie słuchałam co mówią do mnie lekarze. Miałam wszystkiego dosyć. Nadgarstki bardzo mnie bolały. Chciało mi się płakać. Jak lekarz skończył mówić kazał wszystkim opuścić salę. Byłam zła. Dosłownie po chwili przyszedł psycholog. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Mimo, że go przeklinałam i wyganiałam to i tak nie miał zamiaru wychodzić.  
-Powiesz mi co cię skłoniło do próby samobójczej?  
-Nie będę o tym rozmawiać już panu mówiłam.  
-Ale ja bym był wdzięczny jak byś mi chociaż odpowiedziała chociaż na jedno pytanie i już sobie pójdę. A powiedz mi jaki masz stosunek z rodzicami, jacy oni są?
-Moi rodzice to alkoholicy i nienawidzę ich. Może już sobie pan iść?  
-Pewnie, ale później jeszcze przyjdę.  
-Nie będzie takiej potrzeby.
-Będzie. I uśmiechnij się. Ładna z ciebie dziewczyna i bardzo mnie ciekawi dlaczego się tak okaleczasz. – powiedział i wyszedł. Nie miałam już ochoty z nikim rozmawiać. Ale zaraz wszedł Brian. Szykuje się długa rozmowa. Ale już mam plan jak go spławić.
-Cześć Lusi.  
-Cześć.  
-Jak się czujesz?  
-Fatalnie. Chyba idę spać.  
-o nie, nie dam się nabrać. Najpierw mi wszystko opowiesz.  
-Nie ma takiej potrzeby i na[prawdę chcę mi się spać.  
-To idź stać, a ja poczekam, aż się obudzisz. Albo powiedz mi co cię skłoniło do tego. – powiedział i pokazał na moje nadgarstki.
-Sytuacja. Sytuacja mnie do tego zmusiła.  
-To moja wina? Zrobiłem coś nie tak?  
-To nie twoja wina, tylko mojego ojca.  
-Co się stało? Co ci zrobił?  
-Dobrze, powiem ci, bo prędzej czy później i tak się dowiesz. Mam rodziców alkoholików. Od kilku lat kradnę, bo jak nie przynoszę im kasy, to wtedy ojciec mnie bije i … - nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć, bo się rozpłakałam.  
-Mówiłaś to psychologowi?  
-Nie chcę z nim o tym rozmawiać.  
-To ja mu to powiem. On musi o tym wiedzieć.  
-Ja już chcę do domu.  
-Nie ma opcji. Nie wrócisz już do tych toksycznych rodziców.  
-Brian, nie mów tego nikomu.  
-Muszę powiedzieć. Twoi rodzice są tutaj i toczą wojnę z lekarzami. Wolę, żeby wiedzieli co ten bydlak ci robił. Słychać ich w całym szpitalu. Mają szczęście, że jeszcze na mnie nie natrafili. – Brian wyszedł i poszedł do lekarzy. Bałam się, że rodzice coś mi zrobią za to, że wydałam to co się dzieje w domu. To było straszne. Nie chciałam wpadać w żadne kłopoty. Po około dziesięciu minutach do pokoju znowu przyszedł psycholog. Już czułam, że ta rozmowa nie będzie łatwa. Ostrożnie usiadłam na łóżku. Po mojej minie pewnie było widać taką nieśmiałość. Już teraz wiedział dlaczego to zrobiłam.  
-Powiesz mi co cię skłoniło do próby samobójczej?  
-Przecież Brian już panu wszystko powiedział.  
-Czyli chodzi o to, że masz rodziców alkoholików i o zmuszanie cię do złodziejstwa?  
-Między innymi.  
-To jest coś jeszcze? Brian tylko o tym mi powiedział. I trochę opowiedział o waszej ostatniej imprezie.  
-Jest coś jeszcze, ale co się ze mną stanie, jak moi rodzice pójdą do więzienia?  
-A co takiego robią, że będą musieli iść do więzienia?  
-Nic. A co się ze mną stanie?  
-Nie jesteś jeszcze pełnoletnia. Najprawdopodobniej pójdziesz do najbliższej rodziny, albo do rodziny zastępczej. Ale myślę, że tak się nie stanie. Powiesz mi coś więcej o twoich rodzicach?  
-No bo oni każą mi kraść codziennie, żeby mieli za co pić. Jak nie przyniosę im tyle pieniędzy ile chcą to wtedy ojciec wyżywa się na mnie. Bije mnie a w najgorszym przypadku gwałci.  
-Zgłosiłaś to na policji?  
-Nie, nie chciałam robić im kłopotów i bałam się, że jak go nie zabiorą do aresztu, to wtedy będzie jeszcze gorzej.  
-Mogłaś zgłosić to w szkole odpowiednie władze by ci wtedy pomogły.
-Nie chciałam nikomu o tym mówić. Wstydziłam się.  
-No dobrze. Ale teraz już niestety będzie trzeba to zgłosić. Oni nie mają prawa cię tak traktować. – na rozmowie z psychologiem minęło mi jakieś dwie godziny. W między czasie słyszałam jak do szpitala przyjechała policja i kłótnia moich rodziców z mini. To było straszne. Miałam tylko nadzieję, że nie przyjdzie zaraz do mnie i nie da mi kary za to, że powiedziałam wszystko co się działo w domu. Obiecałam sobie, że nikt się nigdy o tym nie dowie, tylko wezmę to ze sobą do grobu, a wyszło zupełnie inaczej. Nie czułam się bezpiecznie. Z Brianem siedziałam do wieczora. Dobrze mi się z nim rozmawiało. Nie chciałam, żeby poszedł sobie do domu, ale nie mógł zostać. Obiecał, że przyjdzie jutro. miałam taką nadzieję.

***

emilka38

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 1673 słów i 8994 znaków.

2 komentarze

 
  • gubernator

    widać, że wena jest skoro tak często piszesz :)

    12 gru 2016

  • Malawasaczka03

    Super. :-o

    11 gru 2016