Godziny nostalgii

Godziny nostalgiiGodzina 2:27

Tonę.

  Szalenie pogrążam się w smolistej utopi wspomnień. Wspomnień, które swego czasu budziły uśmiech na doskonale zarysowanej twarzy szczęśliwego nastolatka. Potrafiły wywołać ciepły płomień w zmarzniętym sercu. Utrzymywały przy życiu w bezsenne noce. Wypełniały upływające godziny w ponure jesienne wieczory. Bezczelnie tworzyły filuterne iskierki w jej oczach. A teraz są jedyną rzeczą, jaka mi pozostała. Brudzą świeżo wygojone blizny, zdrapują zaschnięte strupy i wbijają się w bezwładne mięśnie.  
  Spoglądam na wyblakłe płótna obrazujące znajomą twarz i upadam na duchu. Zerkasz na mnie swoim rozentuzjazmowanym wzrokiem bursztynowo zielonych oczu. Pasma Twoich włosów w kolorze kości słoniowej tańczą wesoło wokół rozpromienionej buzi. Finezyjnie kruczy płaszcz okrywa Twoje drobne ciało. Miło wspominam kłótnię, kiedy usilnie próbowałaś wyperswadować mi, że przecież czerń to też barwny kolor. Kompletna abstrakcja.  
  Z utęsknieniem przywołuję obraz przeszywającej Cię złości; uniesiona ambicją ściągałaś brwi, uroczo skrzywiając przygryzione usta, nerwowo mrużąc oczy. Fenomenalne usposobienie gniewu. Cała gama towarzyszących Ci uczuć zawsze wzbudzała mój podziw. Miłość, radość, zakłopotanie, empatia, smutek i miliony wyduszonych łez. Kochałem Cię za wszystko; za bycie nieskończonym ideałem.  
  Podzieliłaś mnie na dwie części, zuchwale przywłaszczając sobie jedną z nich. Humorzasty paradoks. Tylko Ty wiedziałaś, co robić w takich sytuacjach jak te. Jak sprawić, bym w końcu wydostał się na powierzchnię. Nie potrzebowałem słów. Były zbędne. Jedno spojrzenie, jedno drgnienie warg rozstrzygało, czy w moim sercu marnie tlił się ogień. Większe uczynki nie miały tu żadnego znaczenia. Za każdym razem poruszałaś we mnie cienką strunę szczęścia.  
  Byłem Ci oddany, chociaż nie zawsze okazywałem to w odpowiedni sposób. Niewypowiedziane wyznania, drobne niedopowiedzenia, niedomówienia. Wszystko zastąpione złośliwymi uśmieszkami, uroczymi pocałunkami i niewinnymi spojrzeniami. Moje błędy. Mimo to, nie oczekiwałaś ode mnie niczego na siłę. Nie nalegałaś, nie chciałaś wymuszonych słów. Nigdy nie przekładałem swojej miłości na zwierzenia. Szalałem na Twoim punkcie, nie angażując w to jakichkolwiek gestów. Uwielbiałem Twoje błagalne obietnice miłości.  
  Zaufałem Ci z wiernością psa. Byłaś jedyną osobą, której uchyliłem rąbek poranionej duszy. Pokazałem Ci własne niebo z odrobiną udręki. Zostałaś zamknięta w czterech ścianach mojego chaosu, niedomagając się wolności. Rozpaczliwie przeczekiwałem godziny, w których Cię nie było. Wracałaś. Zawsze wracałaś. Z promiennym uśmiechem małej dziewczynki; zawsze ogrzewałaś nim moje mrukliwe wnętrze.  
  Nasza więź stanowiła piękno doskonałe.  
  Teraz zostałem sam. Uwięziony w najwspanialszej kompozycji wspomnień, które dzielę właśnie z Tobą. Wspólne marzenia, wspólna przyszłość, wspólne wspominki; stanowią w tej chwili zachwycające relikwie.
  Wciąż widzę Twoje uczucie.  
  Wciąż widzę moją nieroztropność.  
  Wciąż widzę naszą naiwność.  
  To, że kochałem Cię inaczej niż tego chciałaś nie pokładało się w tym, że nie kochałem Cię najbardziej na świecie.  
  Nie byłem jak ten pieprzony Książę.  
  Dałem Ci odejść, tracąc wszystko.
  Moja Ziemia tonie.  

Godzina 2:43

Ubiegłe tchnienie.  

  Łzy tamują ostatni dopływ powietrza do moich płuc. Otaczająca pustka nie pachnie już Tobą, a pokój przesiąknięty jest zapachem tytoniu, którego tak nienawidziłaś. Chwiejnie stoję na drętwiejących nogach i kieruję się w stronę otwartego okna. Dłoń mimowolnie sięga do pustoszejącej paczki. Moje myśli jedynie na urywaną chwilę skupiają się na kończącej się zapalniczce, żeby zaraz z powrotem wrócić do Ciebie. Zaciągam się nikotynowym dymem z nadzieją, że stanie się on niemą obietnicą.  
  Wyglądam przez okno. Zaśnieżone sosny groteskowo rzucają cienie na chodnik. Dotknięta czasem altana przypomina teraz opuszczoną kościelną kaplicę. Wszystko jest mdłe, ponure, zszarzałe. Pozbawione życia.
  Aż chce się rzygać.  
  W każdy drobiazg wprowadzałaś uśmiech. Twój cichy chichot sprawiał, że dzień natychmiast nabierał blasku słońca. Nigdy nie widziałem Cię nieszczęśliwej – może tak idealnie to ukrywałaś? Nie dość, że piękna to jeszcze aktorka. Siłą rzeczy, nie potrafię się na Ciebie gniewać. Zostałabyś w moim sercu nawet, gdybyś osobiście miała pozbawić go bicia. Z dumą pozwoliłbym Ci wbić nóż w śmiało obnażone plecy.  
  Z powrotem kieruję się w stronę łóżka. Całe ciało mam obolałe od myśli. Zgarniam po drodze popielniczkę, niedokończoną butelkę wódki i kolejnego szluga. Trzymając chciwie Twój obraz przed oczyma, wychylam kieliszek do dna. Żałosne, co? Nie lubiłaś kiedy się upijałem. Gdybyś tu była, wylałabyś wszystkie trunki zanim zdążyłbym je otworzyć. Gdybyś tu była, usłyszałbym Twój aksamitny głos. Gdybyś tu była, rozszyfrowałabyś moje enigmatyczne serce. Gdybyś, gdybyś, gdybyś… Może już czas machnąć ręką na siebie?  
  Kładę się niezdarnie w zmiętą pościel. Obolała głowa samowolnie układa się na poduszce odwracanej tysiące razy. Leniwie sięgam bosą stopą do włącznika od wieży, stojącej w nogach łóżka. Sącząca się muzyka zgrabnie omiata cztery ściany głuchego pokoju. Spoglądam w niebo i wiem, że Ty też widzisz małą cząstkę tego co ja. Jest mi źle z zewnątrz, od środka, z każdej strony. Mimo to z czystą rozkoszą wkuwam pod skórę kolejne igły ze wspomnieniami. Lubię się torturować, chociaż to trochę masochistyczny pogląd.  
  Czuję falę nadchodzącego bólu. Nie, to nie jest zwykły ból; nic z tych rzeczy. Rodzi się gdzieś głęboko w płucach i promieniuje stopniowo po reszcie ciała, licho drażniąc każdy narząd. Przybiera mnie o odruchy wymiotne, ale nie daje rady. Tak wiele razy to robiłem. Teraz nie potrafię. Chowam głowę pod poduszkę, zagłuszając płynną linię basu. Słyszę stłumione bicie własnego serca, przez chwilę myśląc, że to kawałek wyrwanej melodii.  
  Myśli kotłują się w głowie nachodząc jedna na drugą. Pytania zbaczają na nie wyznaczony teren i nie ma osoby, która mogłaby udzielić mi na nie odpowiedzi. Nie ma tu Ciebie. Piękność sama w sobie. Mądra, utalentowana, z pasją i niezliczonymi pokładami czułości. Ideał idealny.  
  Byłaś osobą, która potrafiła wybadać każdy mój grymas. Odkrywałaś niezbadany grunt nie wiedząc, co nastąpi dalej. Nikt nie poznał mnie tak, jak Ty. Nikt nie odkrywał mojej duszy z takim zaangażowaniem, taką satysfakcją. Jako jedyna w pełni zaakceptowałaś trudność mojego charakteru, moją wyrafinowaną czepliwość, moje marudne zainteresowanie życiem.  
  Z roztargnieniem skopuję na ziemie wygniecioną kołdrę.  
  Wpatruję się w śnieżnobiały sufit, leniwie dopalając gasnącego papierosa.  
  Wychylam kolejny kieliszek.  
  W Twoim toaście, kochanie.  

Godzina 2:59

Umieram.  

  Każda myśl o Tobie cholernie boli. Wbija się w żebra i rwie oddech. Nie chcę być sam. Nie chcę żyć sam. Nie zniosę siebie samego. Obecność takiego towarzystwa wyżera mnie od środka.
  Życie przecieka mi przez palce, a ja wciąż tkwię w kuriozalnej przeszłości, w najpiękniejszych latach naszego uczucia. Zaciskam wargi, na których pojawia się strużka krwi tylko po to, żeby nie wymawiać Twojego raniącego imienia. Nadal karmię się zgubnymi nadziejami, że jeszcze Cię ujrzę. Barwy kłamstw koloryzują mój świat stawiając mnie z góry na przegranej pozycji. Nie mam szans na znalezienie swojej przestrzeni, która za każdym razem rozrywana jest setkami utęsknionych wspomnień.  
  Zwijam się w kłębek, cicho łkając w krochmalone prześcieradło. W tej chwili tylko błagam o kojącą śmierć, o to, aby to wszystko wreszcie dobiegło końca; abym mógł wrócić do Ciebie. Świadomie dosypuję soli do świeżo rozdrapanych ran.
  Nigdy nie zdołam wybaczyć sobie Twojego odejścia.  
  I nigdy nie pogodzę się z moją lekkomyślnością.
  Wszystkie emocje zlewają się w jedno, tworząc niepożądany chaos. Wiele razy wracałem do wspólnych pozostałości. Szczątki chwil dzielonych z Tobą budują pamiętnik, który mógłby być czytywany przeze mnie dzień po dniu. Nigdy nie pozwoliłbym go zamknąć.  
  Podnoszę się chwiejnie z posłania, kierując się w stronę drzwi. Uderzam w nie pięściami, jakby to miało pomóc przezwyciężyć moje wewnętrzne rozstrojenie. Głuchy stukot obiega pomieszczenie, przedzierając się przez dźwięczny głos wokalisty kolejnej piosenki.  
  Zaciskam zęby do bólu.  
  Podchodzę niepewnie to ciemnej komody i zaglądam kolejno do wypełnionych szuflad. W trzeciej z nich znajduję strzykawki. Strzykawki po lekach, strzykawki po dragach; strzykawki, które – na ironię losu – dawno są już puste. Przez głowę przebiega mi myśl, że muszę być skończonym idiotą.  
  Zatrzaskuję okno, przez które wdzierało się chłodne powietrze. Sięgam po paczkę szlugów i wyciągam jednego z nich, włożonego odwrotnie. To był nasz mały rytuał. Fajka "na szczęście”. Zanoszę się lichym sarkastycznym śmiechem.  
  Egoistycznie wypalam papierosa, na którym widnieje Twoje imię.
  
  Nicole.  

  Zatracające się kolejno litery próbują dać mi do zrozumienia, że zniknęłaś z mojego życia. Nie potrafię. Nie należę do ludzi, którzy "ot tak” wykreślają najważniejsze dla siebie osoby.  
  Ty nigdy nie znikniesz z mojego śmiertelnego serca, pozostając na wieczność w mej pamiętnej duszy.  
  Przepadłem z kretesem.  
  Wygląda więc na to, że najskuteczniejszą bronią w moim życiu zawsze były rzeczy najbardziej nieszkodliwe: niewypowiedziane myśli, nieoznaczone strzykawki, puste płyty CD, mój teatralny uśmiech w ciemnym pokoju.  
  Kocham Cię, Nicole McCrass. I zawsze będę.  

  Teraz zasypiam, trzymając się nadziei, że już się nie obudzę.  

  Umieram. Chcę umrzeć właśnie na Ciebie.

Lilith

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 1719 słów i 10174 znaków.

5 komentarzy

 
  • agnes1709

    PIĘKNIE!!! :dancing:

    28 lut 2017

  • DanaScully

    Jestem pod wrażeniem :)

    3 mar 2016

  • Okolonocny

    Świetne, napisane z uczuciem i przekazujące uczucia. Po dłuższym czasie coś mnie pchnęło, żeby przeczytać Twój tekst i znowu jestem nim mocno poruszony. .. Dziękuję :)

    15 lut 2016

  • Malolata1

    To jest po prostu cudowne. :)

    28 cze 2015

  • Lilith

    @Malolata1 - Dziękuję  :redface:

    28 cze 2015

  • SomeoneInvisible

    Podoba mi się użycie nietypowych epitetów, jak np.: "filuterne iskierki". Ogólnie dobrze i gładko się czyta ;) Dokładne podanie ram czasowych idealnie gra z potęgującym napięciem.

    5 maj 2015

  • Lilith

    @SomeoneInvisible - Aż mi miło na serduchu! Niezmiernie się cieszę, że się spodobało. Chociaż niekoniecznie miałam to w zamiarze, chciałam po prostu coś z siebie "wyrzucić", żeby było mi lżej. Tyle, że napisane zostało z perspektywy mężczyzny, ponieważ chciałam poeksperymentować :lol2:

    5 maj 2015

  • SomeoneInvisible

    @Lilith wygląda na to, że wyrzucanie emocji na zewnątrz i przerzucanie ich na klawiaturę sprzyja Twoim pracom ;) zmiana perspektywy dodaje Twojej pracy oryginalności ;)

    5 maj 2015