Dark years of my life 14

Odrzuciła złe wspomnienia i otworzyła oczy, zdając sobie sprawę że dalej jest sama. Pozornie bezpieczna w tej cichej uliczce. Wsunięta w jej głąb, siedziała tam kilka minut.
Wiedziała dokąd chce pójść, jednak nie miała pewności czy może opuścić kryjówkę. Jak w szklanej bańce, zastanawiała się chwilę czy może wyjść.
- Pieprzyć to, nie znajdą mnie – powiedziała sama do siebie. Szybka decyzja, być może dobra. Alice wstała i kierowała się w stronę jasnej ulicy, wychodząc z cienia.
Zanim jednak wyszła na tętniący ruchem chodnik przystanęła i założyła kaptur bluzy. Spojrzała czy nigdzie nie widać podejrzanie wyglądających samochodów i ludzie których bała się spotkać. Kiedy uznała okolicę za bezpieczną, jakby nigdy nic wyszła i wtopiła się w tłum.
Ludzie wracający z pracy, ze szkoły nie zwracali na nią uwagi. Wyglądała dla nich jak zwyczajna nastolatka. Spuszczona głowa, kaptur, mina typu "Zostawcie mnie, chce być sama”. Zwyczajna nastolatka, nikt nie wie że w ogromnym niebezpieczeństwie.
Myślała czy złapać autobus czy pójśc pieszo. Nie zatrzymała się jednak na przystanku, dochodząc do wniosku że bez biletu nie pojedzie. Jest odważna ale w innych kwestiach. Powolnym krokiem, mijała sklepy i knajpy mieszczące się budynkach z czerwonej cegły, jakich było dużo na tej ulicy.
Pogoda dopisywała, choć niebo było jak myśli Alice. Szare i smitne. Powietrze ciepłe, lecz owiane chłodem narastającej niepewności.
Przed nią długi spacer, ale nie ma innego wyjścia. Do domu nie wróci, mogą tam czekać Ryan z kolegami. Szluga za szlugą, pewnie tam stoi i zdenerwowany czeka na nią... Nie, dziewczyna nie jest taka głupia.
- Czyli... nigdy już nie wróce do domu? – Jej myśli stanęły na tym zdaniu. Lekko otworzyła usta patrząc na swoje trampki posuwające się dalej.
Nie wiadomo, może kiedyś to się skończy i wszystko będzie uporządkowane jak jeszcze kilka dni temu. Oprócz chaosu który zawsze jej towarzyszył, może akurat ten koszmar dobiegnie końca?
Nie miała zegarka, ale pewnie było koło 15tej. Ruch na ulicach, ludzie wracali z pracy. Niedługo zacznie się ściemniać. Ale ona przed zmrookiem będzie na miejscu.
Jej mp3 leżała w tym zasranym bunkrze a po cichu, bez osoby towarzyszącej idzie się tak głucho, wolno, bez emocji. Coraz mniej jej się chciało, ale musiała. Dla samej siebie i dla odpowiedzi na pytania które sobie postawiła.
Kilometr gonił kilometr, nogi wydawały się cięższe. Po jakichś 10 kilometrach drogi, która samochodem wydaje się krótsza, Alice znalazła się w końcu na terenie który dobrze znała. Obrzeża miasta, słońce na chwilę wychyliło się zza chmur dając jej nadzieję. Szła akurat polną drogą, na wzgórek z którego widac było Detroit. W promieniu 500 metrów nie było żadnego budynku. Gdyby chcieli ją tu dopaść, mieliby 100% szans na sukces. Żadnych ludzi, ale jej to akurat odpowiadało. Akurat teraz, chciała być sama.
Po jej lewej stronie, oprócz trawy widziała swoje miasto. Jednak, nie spoglądała tam. Kierowała się do miejsca które widziała już wiele razy. Nowy dom jej mamy.
Cmentarz wyglądał ponuro, ale jak to cmentarz – kolorowe kwiatki i pomalowany na różowo płotek tam nie pasują. Mroczne miejsce jednak teraz nie odstraszało dziewczyny.
Weszła przez dziurę między grodzeniem, nikomu nie przyszlo do głowy że można by tam wstawić furtkę. Zawsze tędy wchodziła.
Sunęła między nagrobkami, idąc po wysuszonej z powodu braku słońca trawie. Cmentarz zasłaniały korony drzew które go otaczały. Dlatego słońca tu tak mało.
Niektórych z tych ludzi znała, innych nie. Zawsze kiedy widziała znajome nazwisko, przystawała przy grobie, choć na chwilę. Jednak, nie dzisiaj. Sąsiadki i sąsiedzi musieli zaczekać na inny dzień. Chciała pogadać z mamą.
Nagrobek, taki sam jak inne wokół. Jednak, widząc go, Alice poczuła się dobrze. Miała tylko mamę, tylko ona w tym momencie mogła jakoś jej podpowiedzieć co robić.
Heather Moore, zmarła w wieku 49 lat. Napadnięta w swoim domu, jej ciało znaleziono w sadzy lecz było całe. Jedynie z kulą w głowie. W oficjalnym raporcie napisano że do domu włamali się naćpani chuligania, zabili wszystkich którzy tam byli i zrobili sobie ognisko. Ale nie, teraz Alice wie że to gówno prawda.
Nigdy nikomu nie powiedziała co widziała tamtej nocy.
Modliła sie, aby tu nie spojrzał. Teraz wiedziała kto to lecz tamtej nocy, bała się go bardziej. Facet rozglądał się po kuchni, po chwili wrócił do salonu i wyszedł, jakby nigdy nic. Na szczescie, cuem nie spojrzał nawet w stronę lodówki. Dojrzałby Alice i zabił ją.
Wiedziała już wszystko, pamiętając jednak o leżącej za domem Maddy. Obiecała że zaraz wróci.
Nie mogła wyjsc drzwiami, bo przed chwilą wyszedł nimi ten typ. Pierdoląc dym, możliwośc zawalenia i gorąc, jaki opanował dom, przemierzyła salon i wyszła tą samą drogą którą weszła do środka.
- Maddy, już jestem! – powiedziała, gramoląc się przez parapet.
Jednak, siostry tam nie było.
- Madison? – słaby jek wydobył się z jej ust, a nogi ugięły. Była ranna, sama nie mogła nigdzie pójść.
- Skurwysynu! – chciała krzyknąć lecz nie mogła.
- Pamiętasz to? – powiedziała, siedząc na trawie obok nagrobk. Wiedziała że mama pamięta, ale nie może odpowiedzieć.
- Ciekawi mnie jak to było... – westchnęła sama do siebie. – Jak cię zabił, czy coś mówił... I o co kurwa chodzi.
Chciała to wiedzieć, najbardziej na świecie chciała poznać prawdę.
Cisza była jej towarzyszką, jednak czuła że mama chciała jej coś powiedzieć. Miała nadzieje, że kobieta która nigdy nie dałaby jej skrzywdzić, czuwa nad nia i teraz. Może chce aprawić swoje błędy, te które zaczęły ten koszmar?
- Przepraszam? – usłyszała nad sobą i prawie dostała zawału. Gwałtownie odwróciła głowę, spoglądając na chłopaka który stał za nią.
Miał jasne oczy i dwudniowy zarost. Miły wyraz twarzy i dobrze ułożone, krótkie wlosy. Nie wzbudził niepokoju Alice.
Ubrany był w niebieskie jeansy, trepowate buty i beżowo-czarną koszule w kratę. Hipster albo gej – pierwsze skojarzenia.
- Czego chcesz, chce być sama? – odburknęła dziewczyna. Nie dosc że nastraszył to jeszcze wcale nie chciało jej się z nim gadać. Choć wyglądał na miłego.
- Masz zapalniczkę? Chciałem zapalić znicz...
- Nie, nie mam. Spierdalaj! – Szybko wypowiedziała te słowa i udała że się zamyśliła. Byle tylko sobie poszedł.
- Hej, co się stało? – Koniec nadziei. Brunet usiadł obok Alice i spoglądał w jej oczy, które starała się chować.
- Widze ból w twoich oczach – Ten mówił dalej. Jego głos jakby udpokajał Alice.
- Nie pójdziesz sobie, mam racje? – spojrzała w końcu na niego.
- Nie. Ładne dziewczyny nie powinne być smutne – Serdecznie się usmiechnął. Był dobrze wychowany i na takiego wyglądał.
- Co robić? – myślała, chowając głowę w kolanach.
- Dobra, mam problem. Ale nie dasz rady mi pomóc – Najprostsza odpowiedź na świecie. Jednak, udzielona już normalnym tonem.
- Może jednak? – Ten nie dawał za wygraną.
- Tak, skąd możesz to wiedzieć...
Chłopak dalej się uśmiechał.
Po chwili ciszy powiedział " Jestem Steven”
- A ja Alice – Sama nie wiedziała, dlaczego zaczęła z nim gadać. Ale było w nim coś takiego że przyciągał. Tym swoim nienagannym wyglądem i usposobiniem.
- Naprawde nie moge ci pomóc? – usłyszała.
Westchnęła, myśląc o czyms głupim. Czymś co po chwili zrobiła.
- Dobra, opowiem ci ale mam prośbę.
- Wal, chętnie pomogę – Steven pomógł jej wstać. Jego dłonie były delikatne.

- Dobra. Możesz mnie przenocować? – usłyszał chłopak.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 1452 słów i 7892 znaków.

3 komentarze

 
  • EdD

    Przepraszam, całkiem zapomniałem o tym opowiadaniu. Zaraz dodam :)

    9 sie 2015

  • olzana

    |Bedzie kolejna czesc?
    czekamy

    9 sie 2015

  • g owno

    Swietne dawaj nową część -_-!za długo czekamy xd

    9 mar 2015